To miejsce zamieszkane jest nieprzerwanie od paleolitu do dziś. W miękkich tufowych skałach na zboczu wąwozu ludzie pierwotni wydrążyli głębokie groty i stworzyli jedyne w swoim rodzaju miasto jaskiń. Dużo później jaskinie zaczęto obudowywać kamiennymi fasadami. Cały ten konglomerat skał, jaskiń, domów mieszkalnych, kościołów, tarasów i schodów nazywa się Matera.
Dostępny PDF
Domy, domki i domeczki są proste, niemal pozbawione ozdób, utrzymane w stylu jakiegoś starożytno-średniowiecznego art deco: mniej więcej sześcienne pudełka z wąskimi oknami, gdzieniegdzie łuk nad drzwiami lub arkada, gdzieniegdzie schodkowe zwieńczenie ściany szczytowej. Dachy niżej położonych domów stały się tarasami wyższych. Niezwykłe wrażenie wywołane jest nie przez architektoniczną jakość poszczególnych budowli, lecz przez ich spiętrzenie i zagęszczenie. Domy rozpychają się, wyrastają jeden z drugiego, włażą sobie na głowę – zabudowa jest tak zwarta, że prawie nie ma tu miejsca dla zieleni, skweru czy choćby ogródka. Ludność Matery mieszka jakby w ogromnym amfiteatrze. Za plecami – spalony słońcem płaskowyż, na wprost – parów inkrustowany pasmami białych skał. Wykute w nich rzędami jaskinie nieregularnymi arkadami ciągną się wzdłuż przełomu rzeki Graviny.
WBREW ZAKAZOM
Urok Matery sprawia, że chce się tu zatrzymać na dłużej.
WYDRĄŻONE W WĄWOZIE
W miękkich tufowych skałach kanionu Graviny przed wiekami pustelnicy wydrążyli groty, kaplice, a nawet całe kościoły.
MATERA W ROLI JEROZOLIMY
Uliczni sprzedawcy eksponują fotosy „Pasji” w miejscach, w których Mel Gibson kręcił swój film.
MIASTO NAD PRZEPAŚCIĄ
Matera leży tam, gdzie z podeszwy włoskiego buta wyrasta obcas, w regionie Basilicata, najuboższej, najbardziej zacofanej część Włoch, w latach 1950. nazwanej wstydem Italii. Jeszcze wtedy warunki życia niewiele różniły się tutaj od jaskiniowych. Miasto nie posiadało kanalizacji, ludzie nie umieli czytać ani pisać, jedli z jednej miski, po ich mieszkaniach spacerowały osły i kozy, a na kredensach spały kury. W mieście było rojno jak w mrowisku. Od samego świtu przez plątaninę ulic Matery przeciągały hałaśliwe korowody ludzi, krów, kóz, dzieci i ciągniętych przez muły wozów.
Rząd premiera Alcide de Gasperi wybudował nad wąwozem osiedle nowych domów wyposażonych w dobrodziejstwa cywilizacji i w ramach uszczęśliwiania na siłę przesiedlił do nich ludność miasta. Nikt nie chciał opuścić swej małej ojczyzny, rodzinnej groty i sąsiadów, ludzie przemykali nocą do swych domostw, dopóki nie zabito drzwi i okien deskami. Dziś wnuki przesiedleńców wracają do zmodernizowanej i zelektryfikowanej Matery, by w hotelach, winiarniach i trattoriach, na które zamieniono w międzyczasie jaskinio-domy, przyjmować turystów i filmowców.
CZŁOWIEK Z PASJI
Najstarsza dzielnica nazywa się Sassi (kamienie). Gdy na zmianę wspinałem się lub zbiegałem schodami o nierównych stopniach, widziałem wciąż z nowej perspektywy jednorodną, przypominającą połamany plaster miodu tkankę miasta i górującą nad nim sylwetę romańskiej katedry. „Każdy, kto zobaczy Materę, nie może nie przeżyć wstrząsu, tak pełne wyrazu i poruszające jest jej smutne piękno” – napisał Carlo Levi w swym pamiętniku „Chrystus zatrzymał się w Eboli”. Nie jest to dzieło religijne; wygnany w te strony przez Mussoliniego lekarz, malarz, pisarz i antyfaszysta Levi nawiązał w tytule swej książki do miejscowego powiedzenia, które mówi, że tereny położone na południe od miasteczka Eboli zostały ominięte przez chrześcijaństwo, cywilizację i moralność, zachowały prymitywną dzikość obyczajów i archaiczność wierzeń.
Ponadczasowa scenografia Matery od lat przyciągała filmowców. Passolini nakręcił tutaj „Ewangelię według św. Mateusza”. „Smutnemu pięknu” miasta nie oparł się Mel Gibson; reżyser na czas kręcenia „Pasji” zamienił Materę w Jerozolimę. Rolę Jezusa odtwarzał Jim Caveziel i – trzeba przyznać – czynił to wyjątkowo sugestywnie. Artysta, który osobiście jest człowiekiem głęboko religijnym (jego inicjały są zresztą identyczne jak Jezusa Chrystusa), tak mocno wcielił się w swą Postać, że statyści i gapie klękali przed nim, gdy przemierzał Drogę Krzyżową. Natomiast jego kolega, aktor Pietro Sarubbi, grający Barabasza, nawrócił się na planie filmowym i zmienił swe dotychczasowe życie pod wpływem jednego spojrzenia Jezusa-Caveziela. W trakcie kręcenia zdjęć do „Pasji” w Caveziela dwukrotnie trafił piorun. –Poczułem, jakbym dostał po oczach, i przez kilka sekund widziałem świat w rozmytych różowych barwach – wspomina aktor. – Usłyszałem krzyki ludzi. Opowiadali mi później, że całe moje ciało świeciło, z lewego ucha wydobywał się płomień, a włosy stały mi dęba. Za drugim razem piorun najpierw uderzył w asystenta reżysera, Micheliniego, i zaraz potem w krzyż, dźwigany przez Caveziela; obydwaj wyszli z tej przygody bez szwanku. Mieszkańcy Matery od najdawniejszych czasów wierzą, że przeżycie uderzenia pioruna oznacza szczególne Boże błogosławieństwo.
TY TU URZĄDZISZ
Do jaskini nie trzeba wnosić półek – można je sobie samemu wydłubać w ścianie.
KOGUT NA ZŁE DUCHY
Wnętrze skalnego domu w Materze. Ceramiczny kogucik cuccu bronił dziecięcych kołysek przed demonami.
HISTORIA Z MCHÓW
Kościółek San Giovanni in Monterrone – czy to jeszcze starożytne malowidła, czy może już tylko nalot pleśni i mchów?
Z WIZYTĄ U JASKINIOWCÓW
Każde włoskie miasto ma swój własny specyficzny kolor, który wynika z odcienia występującego w okolicy kamienia, użytego do budowy domów i kościołów. Matera oślepia złotoróżową bielą, podkreśloną przez słoneczny blask. Gdy zabraknie słońca, spękane, pokryte delikatnymi zaciekami budynki mają szarokredowy odcień wyschniętej kości (nawet dachówki nie są czerwone, a beżowe i wypłowiałe).
Miasto spływa ze zbocza jak kamienny wodospad, w którym trudno odróżnić budowle od skał. Kilka zachowanych starych mieszkań zamieniono w minimuzea. Można w nich poczuć atmosferę sprzed modernizacji miasta. Proste wiejskie sprzęty wypełniają sklepione groty. Półek nie trzeba było tu wnosić, wystarczyło wydłubać je w ścianie. Stoją na nich gliniane naczynia na oliwę, lampy karbidowe i terakotowe koguciki cuccu. Ich zadaniem było odstraszanie znad dziecięcej kołyski złych duchów, w razie gdyby powieszone na ścianach święte obrazy okazały się nie dość skuteczne. Jest tu piec chlebowy, są krosna tkackie, naczynia do gotowania makaronu i ukryte za łóżkiem wysokie naczynie nocne – wszystko, co potrzebne do życia. A wieczory po pracowitym dniu umilał mieszkańcom spoczywający dziś na komodzie mały akordeon (armonische) i powieszony na ścianie tamburyn. Oraz wino, nalewane z oplecionej wikliną butli.
Wezwania mają piękne: Madonna de Idris, Santa Lucia alle Malve, San Nicola dei Greci. Jak nazwać styl, w którym zbudowane są kościoły w Sassi? Paleolityczno-barokowym z elementami sztuki starochrześcijańskiej? Wiele z nich to architektoniczne hybrydy, łączące wykute w skale wnętrze z barokową fasadą. Kościółek Madonny de Idris, w połowie wrośnięty w sterczącą samotnie skałkę, stanowi niezwykłą syntezę natury i kultury. Nieco dalej jaskiniowe świątynie, wykuwane przez mnichów od X wieku. To unikalne zabytki praktykowanego tu powszechnie budownictwa „negatywowego”, polegającego nie na dodawaniu materiału, a na jego ujmowaniu. W okolicy Matery takich wydrążonych kościołów jest w sumie 150, zaś wszystkich grot, w których we wczesnym średniowieczu mieszkali eremici, nie zliczyłby nikt.
W kościółku San Giovanni in Monterrone podłoga jest wyboista, nierówne są ściany, krzywe kolumny – wszystko wykute „na oko”, bez użycia pionu i cyrkla. Niegdyś wnętrze było bogato polichromowane. Bizantyjski styl malowideł przypomina nieco mozaiki Rawenny. Złuszczone freski przenikają się z naturalnym malarstwem zacieków i wykwitów, którymi przez lata pokryła się porowata skała. Roślinne mikroorganizmy tworzą rozgałęzione ornamenty, oplatają zielonobłękitną siecią kremowe ściany groty – mam wrażenie, że znalazłem się we wnętrzu lazurowego sera pleśniowego.
NIEWIDZIALNE DYMY
Matera jest miastem wiszącym nad przepaścią – oddalone od niej o 50 km na południe Craco to miasto wspinające się na szczyt wzgórza. Zbudowano je na skale, by uchronić się przed zwalczoną już dziś na tych terenach malarią. Jednak takie położenie nie uchroniło Craco przed inną klęską – na skutek podziemnych wstrząsów w latach 1960. budynki leżące na obrzeżach zaczęły obsuwać się ze stromych zboczy, odsłaniając średniowieczne jądro miasta. Mieszkańcy zostali zmuszeni do opuszczenia swych domostw (znów nie bez protestów, oporów i desperackich prób powrotu). Przesiedlono ich do wybudowanego nieopodal Craco Peschiera. Dziś stare Craco znajduje się w czołówce internetowej listy „Ten Top Abandoned Places of the World” (dziesięciu najlepszych opuszczonych miejsc świata). Całkiem zasłużenie.
Miasto-widmo wznosi się jak scenografia filmu fantasy ponad marsjańskim krajobrazem Basilicaty – ziemią jałową, pełną calanchi – prastarych skał, które ciągną się białosinymi hałdami po horyzont. Craco to jednorodna kamienna struktura, przypominająca kopiec termitów, zrośnięta konstrukcyjnie i kolorystycznie z beżową skałą, na której wyrosła. Do niedawna można było je zwiedzać, a Mel Gibson kręcił tu jeszcze scenę powieszenia Judasza. Gdy dotarłem na miejsce, przeżyłem rozczarowanie: miasto ostatnio zaczęło „zjeżdżać” tak szybko, że zabroniono do niego wstępu i otoczono je siatką z drutu kolczastego. Nie jest ona jednak w stanie powstrzymać gotowych na wszystko miłośników ruder. Ogrodzenie ma słabsze punkty – można przecisnąć się przez nie tuż obok zamkniętej bramy (ryzykując potarganiem spodni na siedzeniu, co właśnie przydarzyło się Waszemu wysłannikowi).
Zwiedzanie wymaga ciągłego szukania przejść – trzeba przeciskać się przez szczeliny w murze, szpary w zabitych deskami bramach, wyskakiwać przez okno na zamienione w rumowisko podwórze. Miasto nie jest całkowicie niezamieszkane – dziś w jego domach i kościołach gnieżdżą się jaszczurki i płoche kozice. Wiele ulic, korytarzy i pokoi pokrywa miękki kilkucentymetrowy dywan kozich bobków. Wysuszona na słońcu czaszka czarnego kozła spogląda z tarasu na spektakularną panoramę prowincji Matera, jakby brała tę zapomnianą, melancholijną krainę w lenno.
Na przełomie XIX i XX w. spośród 2000 mieszkańców Craco, 1300 osób emigrowało do Ameryki z powodu nędzy. Basilicata do dziś pozostaje jednym z najuboższych zakątków Włoch. Emanuje z niej „smutne piękno” kamienistej nieurodzajnej ziemi i niezwykłych osamotnionych miasteczek, zakładanych w starożytności przez Greków i Rzymian (a w średniowieczu także przez Normanów – krzyżowców) na szczytach wzgórz.
TYLKO DLA ORŁÓW
Craco, jedna z podniebnych osad Basilicaty, dziś jest już całkiem opuszczona przez ludzi.
ZJEŻDŻAJĄCE MIASTO
Ostatnio proces osuwania się Craco nabrał przyspieszenia.
ULICA DZIKICH LOKATORÓW
Via Santa Lucia w Craco – aktualne miejsce zamieszkania jaszczurek, węży, nietoperzy i kóz.
Do klęsk żywiołowych, które nie oszczędzają południa Włoch, należą susze, wybuchy wulkanów, trzęsienia i osuwanie się ziemi oraz mafia. Jedną z dziedzin opanowanych przez Camorrę jest nielegalny przywóz śmieci z północnych Włoch i całej Europy. Toksyczne odpady wyrzucane są gdzie popadnie, często umieszczane w nieczynnych kamieniołomach, i na długie lata zanieczyszczają ziemię. W efekcie działań klanów okolice wysypisk stały się terenem ekologicznej katastrofy, a wśród miejscowej ludności szerzy sie „epidemia” raka. Pisarz Roberto Saviano (na którego Camorra wydała wyrok śmierci) twierdzi, że gdyby wszystkie przywiezione przez mafię odpady zgromadzić na powierzchni 3 hektarów, powstałaby najwyższa góra świata, o wysokości 14 kilometrów.
Widocznymi z daleka znakami aktywności mafii w zakresie utylizacji śmieci są gęste dymy, unoszące się nad nielegalnymi spalarniami rozrzuconymi wśród skał i wzgórz Basilicaty. Gdy przejeżdża się między Eboli a Materą, czarne dymiące warkocze nad horyzontem wręcz kłują w oczy, ale choć trudno w to uwierzyć, „oficjalnie” nikt ich nie widzi.
ZAPOMNIANA FOTOGRAFIA
Korzenie drzew i krzewów rozsadzają kamienne mury, w oknach kołyszą się na wietrze wypaczone okiennice, ze ścian wyskakują kable przypominające odnóża gigantycznych pająków. Wiele murów popękało jak skorupka jajka, gdzieniegdzie fragmenty fasad niemal wiszą w powietrzu – wydaje się, że runą pod ciężarem spojrzenia. W opuszczonych domostwach trafia się szkielet krzesła, sczerniały piec chlebowy, wypatroszone łóżko. Nad jednym z nich ukośnie wisi na ścianie wyblakła fotografia ślubna. Przyglądam się wyrazistym południowym rysom nowożeńców, zaskakująco podobnym do tych zachowanych na starożytnym fresku – sławnym małżeńskim portrecie z Pompei. Myślę o tej parze, pobłogosławionej zapewne przez proboszcza Chiesa Madre di San Nicola Vescovo, kościoła, którego odarta z ornamentów wieża do dziś góruje nad sylwetką miasta. O ich wieczornych spacerach, odwiecznym włoskim rytuale passegiaty – przechadzki głównym deptakiem miasta, podczas której ogląda się innych i samemu chce się być oglądanym. O ich planach i nadziejach, które odbijają się w oczach naiwnie wyretuszowanego zdjęcia. I o dniu, w którym zatrzęsła się ziemia.
Wracając, spotykam innych amatorów pustostanów. Schodzimy po osuwających się kamieniach i rozmawiamy o tym, jak daleko udało nam się „wtargnąć”. Przy okazji przekonuję się, że do „zakazanego miasta” można się dostać bez karkołomnych akrobacji między drutami kolczastymi: wychodzimy swobodnie przez bramę w ogrodzeniu, pozbawioną – jak poniewczasie zauważam – jakichkolwiek kłódek czy zabezpieczeń.