Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2013 na stronie nr. 88.

Tekst i zdjęcia: Katarzyna Jakubowska,

Niepewność pod płatkami róż


Poetyckie spotkania i woń płatków róż rozsypanych na grobowcach zderzają się tu z terrorem i wiszącym w powietrzu strachem. Jedni przekonują do swojej wersji islamu siłą, inni barwnie i pokojowo celebrują muzułmańskie dziedzictwo regionu. To wszystko w jednym miejscu – pakistańskim Lahor.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Siadam w autobusie zgodnie z numerem na bilecie. Ale zanim opuszczę dworzec w Rawalpindi, jeden z pracowników bierze kamerę i nagrywa twarze wszystkich pasażerów oraz naszą tablicę rejestracyjną. Teraz możemy jechać. Intensywnie próbuję nie myśleć, że miałoby to pomóc w identyfikacji zwłok, gdyby w autobusie znalazł się zamachowiec samobójca. Z tego „niemyślenia” wyrywa mnie pilotka witająca na pokładzie pojazdu. Zaraz rozda gazety oraz poczęstunek. Gdy autobus sunie już po wspaniałej szerokiej autostradzie, natychmiast zasypiam.

 

ORNAMENTY WAZIR CHANA

Kolorowe mozaiki zdobią ściany meczetu Wazir Chana.

RZEŹNIK I OWCA

Rzeźnik ze starego miasta pokazuje, że nie ma złych intencji.

SZATY JAK KWIATY

Kobiety w tradycyjnych strojach wchodzą do ogrodów miejskiego fortu.

 

WNĘTRZA PANI SIMY

 

Lahor wita mnie niebiańskim smakiem soczystego mango. Małe, zielone i niepozorne zgniata się w rękach, po czym wygryza ogonek owocu i przez tak powstałą dziurkę wysysa się sok i miąższ. Ręce nie brudzą się, nie potrzeba również noża ani talerzyka. Samego mango nie trzeba też myć.
– Ale tak można konsumować tylko ten rodzaj mango – mówi pani Sima, właścicielka domu, w którym się zatrzymałam. – Wiesz, że jest kilkaset gatunków mango? To królewski owoc tu w Pakistanie, ale też w Indiach. I bardzo egalitarny, mango uwielbiają wszyscy, biedni i bogaci – ekscytuje się moja rozmówczyni, z zawodu architekt wnętrz. A że to architekt, widać na każdym kroku w jej rezydencji, gdzie znajduje się kilka salonów, z których każdy zaaranżowany na inny sposób, m.in. europejski i dalekowschodni. Stylowe meble, na ścianach obrazy znanych artystów i tematyczne dodatki w postaci stylizowanych wazonów czy mis.
Pokój, w którym zatrzymałam się na kilka dni, należy do jej córki Fatimy, kończącej aktualnie wyższe studia w USA, również z architektury wnętrz. W dwóch innych pokojach, przypominających świetnie zaaranżowane małe mieszkania z łazienkami, mieszkają jej synowie. Dźalal, właściciel agencji organizującej pokazy mody i biżuterii najsłynniejszych pakistańskich projektantów, oraz Sohail, który po zagranicznych studiach biznesowych otwiera kawiarnię w modnej dzielnicy miasta. Bracia mają około trzydziestu lat. Mieszkają w domu rodzinnym, ale tutaj nikogo to nie dziwi. Usamodzielnienie się jest mile widziane, ale dopiero po ślubie. A do tego im się nie spieszy.

 

 

CZTERDZIEŚCI WIEKÓW W JEDEN DZIEŃ

 

Następnego dnia spędzam kilka godzin w miejskim muzeum. Choć nie zachwyca nowoczesnością, to zgromadzone eksponaty są tak ciekawe, że nie sposób oderwać oczu od zakurzonych artefaktów. Widać tu historię całego Subkontynentu Indyjskiego. Czasy cywilizacji Doliny Indusu sprzed ponad czterech tysięcy lat reprezentują fragmenty ceramiki, pieczęcie czy figurki zwierząt. Reprodukcje stup przypominają o okresie, kiedy w północnej części subkontynentu, na terenie dzisiejszego Afganistanu i Pakistanu, kwitła kultura buddyjska.
Muzealne galerie dokładnie prezentują dzieje regionu pod panowaniem dynastii Wielkich Mogołów (XVI-XIX w.), która stworzyła stabilne imperium, gdzie sztuka i literatura rozwijały się, czerpiąc inspiracje zarówno z kultury hinduistycznej, jak i muzułmańskiej. O brytyjskim panowaniu przypomina z kolei sam budynek muzeum, który ma wygląd wiktoriańskiego uniwersytetu. Niepodległości poświęcono osobną galerię. Udokumentowano w niej najistotniejsze momenty z historii państwa istniejącego dopiero 66 lat, ale mogącego przecież poszczycić się wielowiekową spuścizną sięgającą czterech tysiącleci.
W przydrożnej jadłodajni przez chwilę odpoczywam od historii. Jadę potem jeszcze kilkanaście kilometrów za miasto, aby zobaczyć grób Dźahangira, jednego z Wielkich Mogołów. W centralnej części ogrodu, do którego wchodzi się wprost z ulicy, stoi siedemnastowieczna budowla z czerwonego piaskowca, a wewnątrz niej znajduje się komnata z marmurowym grobowcem władcy. Wejścia strzeże uzbrojony strażnik, który leniwie obserwuje zwiedzających. Na biały sarkofag, z wykaligrafowanymi 99 imionami jedynego Boga, wierni rzucają płatki czerwonych róż, których słodki zapach wypełnia całe pomieszczenie. Panuje tu kojąca cisza, mimo że na zewnątrz jest dość gwarno, a w podcieniach budynku biesiadują wielopokoleniowe rodziny (wspólne spędzanie czasu na świeżym powietrzu jest w Pakistanie powszechne).
Pełna wrażeń po udanym dniu zasypiam, nadal nieświadoma, u kogo naprawdę mieszkam. Wszystko ma się wyjaśnić kolejnego dnia.

 

POJEMNA ŚWIĄTYNIA

Badśahi Masdźid to jeden z największych meczetów na świecie. Może pomieścić sto tysięcy osób.

POBOŻNA ŚCIANA

Perła wśród meczetów w Lahor. Modlitwom i medytacji sprzyjają ściany wykaligrafowane wersetami Koranu.

NA ULICĘ PO PRACĘ

Siedzący na ulicy mężczyźni oczekują na zatrudnienie. Zazwyczaj za niewielkie pieniądze są angażowani do prostych robót.

 

O MOGOŁACH I PANU TANWIRZE

 

Osobisty kierowca Dźalala, klucząc po wąskich i zatłoczonych uliczkach starego miasta, zawozi mnie do haveli – kilkusetletniej rezydencji z czasów mogolskich, gdzie czeka na mnie starszy pan ubrany w biały salwar kamiz (szerokie spodnie i sięgającą do kolan tunikę). Nazywa się Tanwir i mówi, że pracuje dla Jusufa Salahuddina, byłego męża pani Simy, u której goszczę. Nadal niewiele rozumiem z rodzinnej układanki, ale nie ma czasu, aby się nad nią zastanawiać. Od razu ruszamy zwiedzać najważniejsze i najbardziej urokliwe zakątki starego miasta.
Królewski Fort w Lahor (Śahi Qila) niczym kapsuła czasu przenosi mnie kilkaset lat wstecz, gdy mieszkali tu najwięksi Mogołowie. Oglądam ich komnaty, ogrody, krużganki, marmurowe sufity i szklane zdobienia, w których odbijają się kwiatowe ornamenty wykonane typową dla mogolskiej architektury techniką pietra dura. Polega ona na zdobieniu powierzchni poprzez układanie obrazów z płytek wykonanych z twardych odmian kamienia, najczęściej agatu, jaspisu, lapis lazuli, korala czy macicy perłowej.
Wielcy Mogołowie, jak na prawdziwych mecenasów sztuki przystało, często organizowali spotkania poetyckie, na których swoimi talentami błyszczeli najsłynniejsi poeci epoki. Życie dworskie nie mogło też być dalekie od wiary, o czym przypominał, stojący naprzeciwko fortu do dziś, monumentalny meczet królewski Badśahi Masdźid. Dominująca nad okolicą siedemnastowieczna budowla jest jednym z największych meczetów na świecie. Cztery minarety i potężny dziedziniec dla wiernych, wykonane z czerwonego piaskowca, uzupełnione są trzema kopułami z białego marmuru zwieńczającymi budowlę. Świątynia przyciąga tajemniczą atmosferą ubiegłych wieków i panującą, mimo sporej liczby odwiedzających, ciszą.
Z okien fortu widać mauzoleum maharadży Randźita Singha, w XIX wieku twórcy państwa sikhów w regionie Pendżabu, ze stolicą w Lahor. Jego popioły umieszczone są w marmurowym lotosie wewnątrz ceglanego pawilonu.
Towarzyszący mi pan Tanwir dużo opowiada o historii, ale też sporo wie o współczesności. Ubolewa nad brakiem renowacji wielu zabytków, które z braku funduszy niszczeją. Niestabilna sytuacja polityczna w kraju zniechęca przyjezdnych z zagranicy. Tymczasem bilety wstępu dla nich są nieraz kilkaset razy droższe niż dla Pakistańczyków. Zabytki nie zarabiają na siebie. Tanwir pyta mnie, jak to wygląda w Indiach. Wie, że tam studiowałam i pracowałam.
Dużo rozmawiamy o wspólnej historii obu krajów i obecnej napiętej sytuacji w Pakistanie. W jego głosie słychać nutkę nostalgii. Urodził się w małej miejscowości na terenie dzisiejszych Indii. Jest uchodźcą. Po podziale w 1947 roku Indii Brytyjskich na dwa niepodległe państwa – Indie i Pakistan – miliony osób opuściły swoje domy, by szukać pokoju i bezpieczeństwa po drugiej stronie granicy. Wyznawcy hinduizmu z terenów obecnego Pakistanu przekraczali granicę, aby dostać się do nowo powstałych Indii. Podobny proces miał miejsce w drugą stronę. Muzułmanów z obszaru dzisiejszych Indii, którzy udali się do Pakistanu, nazywa się mohadźirami. Stanowią oni osiem procent mieszkańców kraju.

 

CYRULIK LAHORSKI

Ogoli, włosy obetnie, uszy wyczyści. Jak trzeba, nawet zęba wyrwie.

W GOŚCINIE U OJCA ZAŁOŻYCIELA

 

Idąc skwerem pomiędzy fortem a meczetem, dochodzimy do skromnego mauzoleum. – Tu pochowany jest Muhammad Iqbal, pradziadek pana Dźalal – mówi pan Tanwir. Ze zdziwienia otwieram szeroko oczy. Stoję w miejscu pochówku wielkiego filozofa, polityka i poety, którego wiersze czytałam na lekcjach języka urdu na Uniwersytecie Jagiellońskim, a równocześnie goszczę u jego potomków! Niesamowity przypadek. Iqbal (1877-1938) uważany jest za inicjatora ruchu, który doprowadził do powołania Pakistanu jako niepodległego państwa dla muzułmanów. Wykształcony na subkontynencie oraz w Europie stał się ważną osobistością wśród muzułmanów zamieszkujących kolonialne Indie. Był prawnikiem, myślicielem i uznanym poetą. Jego wiersze są grawerowane na państwowych pomnikach, a ulice, parki, skwery i wiele szkół nosi jego imię.
Z szoku, zadumy i niedowierzania wybija mnie mój przewodnik, który chce kontynuować spacer po wąskich alejkach starego miasta. Są malownicze i niebywale zatłoczone. Wszyscy się na mnie patrzą, bo widok białej turystki należy tu do rzadkości. Wtedy dopiero zauważam, że mój towarzysz ma przy sobie broń. Pakistańska rzeczywistość znowu daje znać o sobie. Pan Tanwir informuje, że jest emerytowanym policjantem, który ma mnie chronić na wypadek porwania. Następnie płynnie przechodzi do opowieści o meczecie Wazira Chana, który czterysta lat temu był ważnym centrum kaligrafii. Wielobarwna świątynia jest najpiękniejszą, jaką widziałam do tej pory. Żółto-pomarańczowa fasada, z niebieską mozaiką przedstawiającą fantazyjne kwiatowe wzory i wersety Koranu, koi zmęczone całodniowym zwiedzaniem oczy. W meczecie powoli zbierają się starsi mężczyźni, niedługo muezin zacznie nawoływania na wieczorną modlitwę.
My tymczasem wracamy do posiadłości Jusufa Salahuddina, byłego męża pani Simy i ojca trójki ich dzieci, który jest wnukiem Muhammada Iqbala. Rezydencja, mimo że ma kilkaset lat, jest w dobrym stanie. Zadbana i wciąż zamieszkana, przypomina pałac. Na wewnętrznym dziedzińcu z piękną marmurową fontanną „prawnuk Dźalal”, w zastępstwie swego ojca, podejmuje grupę międzynarodowych konsultantów, którzy kończą właśnie kilkudniowe seminarium o bezpieczeństwie w regionie.
Jedząc z nimi kolację, próbuję zapamiętać jej bajeczną atmosferę. Pachnące krzewy i zielone drzewa na dziedzińcu. Kamienne siedziska, na których ułożono wygodne poduszki, rzędy świeczek i lampionów. W kilku mniejszych sadzawkach rozrzucone płatki róż, a lekki wieczorny wiatr roznosi ich piękny zapach. Marmurowe balustrady schodów, oślepiające bielą misternie rzeźbionych kwiatów. No i wiszące na ścianach zdjęcia, przypominające o bogatej historii tego miejsca oraz jego właścicieli.