Wracam do Meksyku po czterech latach. Poszukuję autentyczności, ciekawych ludzi i oczarowań kulinarnych. Tym razem nie podróżuję śladem dawnych kultur, bardziej interesuje mnie przyroda, ale w Meksyku każdy kamień to historia. Ochoczo odwiedzam pozostałości ciekawych czasów. Ile jeszcze ruin czeka na odkrywców?
Dostępny PDF
Ląduję w Mexico DF (Distrito Federal). Miejski zgiełk, hałas, pędzący ludzie – miasto Meksyk liczy 20 milionów mieszkańców. Próbuję wyobrazić sobie świat przed pięciuset laty, gdy w 1519 roku Hernan Cortes odkrył Tenochtitlan, stolicę imperium azteckiego, które z czasem zmieniło nazwę na Mexico. Zbudowane zostało na wysokości ponad 2000 m n.p.m., na dnie osuszonego jeziora. Kunszt Azteków potwierdzają słowa Cortesa, który określił miasto mianem „Nowej Wenecji”. Aztekowie uważali Tenochtitlan za centrum świata. Dla mnie to tym razem punkt wypadowy.
TAM, GDZIE MOTYLE ZIMUJĄ
Monarchy żyją nawet 10 miesięcy, a w poszukiwaniu słońca i ciepła przemierzają tysiące kilometrów. Do Reserva Mariposa Monarca przylatują na zimę.
FEST FIESTA
Meksykański karnawał trwa co najmniej tydzień. To czas nieustającej zabawy: tańców, jedzenia, parad i pokazów sztucznych ogni.
Z WIZYTĄ U MONARCHÓW
Udaję się do Reserva Mariposa Monarca. Widziałam wcześniej zdjęcia z tego miejsca przedstawiające drzewa oblepione motylami. Rezerwat leży w stanie Michoacan, na wzgórzach o wysokości ponad 3 000 m n.p.m. Ścieżka wije się w górę – mimo że jestem osobą wysportowaną, jeszcze przez kolejne 3 dni odczuwam mrowienie w łydkach.
Większość ludzi myśli, że motyle żyją kilka dni. W rzeczywistości przeżywają one 24 doby, ale nie w przypadku monarchów. Ten rodzaj żyje od 8 do 10 miesięcy, a niektóre z nich przemierzają aż 4,5 tys. km w poszukiwaniu ciepła i światła. Motyle migrują z USA i Kanady. Na południu osiągają dojrzałość seksualną i pod koniec marca „ciężarne” motyle rozpoczynają drogę powrotną, aby złożyć jaja i umrzeć. Nowa generacja rodzi się pod koniec maja i w połowie sierpnia rozpoczyna długą drogę na południe. Ja odwiedzam rezerwat na początku lutego. Udaję się do obszaru El Rosario. Wraz z wysokością zwiększa się liczba motyli i w pewnym momencie ścieżka znika, dalej wygląda jak motyli dywan.
Schodzę na dół i w oczekiwaniu na transport zajadam się quesadillas. Z kulek z masy kukurydzianej formuje się placuszki, tortillas, wypieka, a następnie nadziewa, czym tylko sobie życzę. Jako że jestem wegetarianką, staję się fanką tortilli z serem i kwiatami dyni. Próbuję także wersji z huitlacoches, czyli z pasożytniczymi grzybami, które porastają kukurydzę. Wybór sals, czyli sosów, jest oszałamiający, poza klasycznymi, na bazie pomidorów i papryczek chili, degustuję salsę z mango i chili, salsę hibiskusową, a także ananasową. Mają one początkowo słodkawy smak, ale już po chwili wyczuć można ostrość papryczek.
FIESTĘ CZAS ZACZĄĆ
Niedaleko Patzcuaro, chcąc odwiedzić okoliczne miasteczka, natknęłam się na fiestę w Tzintzuntzan. Wybrałam się rano odwiedzić pobliskie ruiny. Drogi były pełne ludności maszerującej na zabawę. A w samym Tzintzuntzan uczta na całego, muzyka, łakocie, śmiech, parady, przebierańcy. Okazało się, że to fiesta z okazji dnia patrona miasteczka. Będzie trwała przez 3 dni. Urzeka mnie całkowite zatracenie się w zabawie, tak jakby przeszłość ani przyszłość nie istniały, istnieje tylko tu i teraz. Przypomina mi to święty czas, kiedy nie ma grzechów, każdy robi to, na co ma ochotę. Byłam jedyną cudzoziemką, nikt na mnie nie zwracał uwagi, nie przeszkadzałam, ale też nie zapraszano mnie do świętowania.
Jako że to luty, chcę zakosztować meksykańskiego karnawału, udaję się więc do Tepoztlan. Najpierw wspinam się na ruiny, gdzie znajduje się piramida Tepoztecatla, azteckiego boga zbiorów, płodności i pulque, czyli meksykańskiego alkoholu produkowanego ze sfermentowanego kaktusa, agawy. W dole już słychać świętujące miasteczko. Zakończenie karnawału jest świętowane przez tydzień, dzisiaj jest dzień kulminacyjny. Jemy, pijemy, bawimy się. Po południu mają się odbyć tańce chinelos. Słowo chinelos pochodzi z języka nahuatl i znaczy „przebrany”. Taniec pojawił się po konkwiście, jako połączenie dotychczasowych tradycji z chrześcijańskimi zwyczajami. Chinoles rozwinęło się jako sposób na ośmieszenie Hiszpanów, z ich wytwornymi strojami, brodami i manieryzmem.
Fiesta, karnawał to czas na założenie masek, odwrócenie ról, anonimowość i na zachowanie, które normalnie nie jest tolerowane. Maski w Meksyku mają ogromne znaczenie, od wieków zakładane są podczas tańców, ceremonii i rytuałów szamanistycznych. Wierzy się, że wkładający maskę nabiera cech danej postaci. Dlatego szamani często zakładają maskę jaguara, zwierzęcia o wielkiej mocy.
ŚMIERĆ JAK ŻYWA
Meksykanie podchodzą do śmierci z humorem. W okresie Święta Zmarłych pełno jest słodyczy w kształcie trupich czaszek i wesołych szkieletów.
PALĄCY PROBLEM
Papryczki chili stanowią podstawę większości meksykańskich dań. Dodaje się je nawet do deserów. Ten, kto nie lubi ostrych smaków, będzie miał tu kulinarny problem.
GOTUJ SIĘ NA KĄPIEL
Hierve el Agua (Gotująca Się Woda) tak naprawdę ma temperaturę umiarkowaną. Jest przy tym bogata w dobroczynne dla skóry minerały i doskonale relaksuje ciało.
PUEBLO MAGICO
Patzcuaro to jedno z wielu magicznych miasteczek. Już od pierwszych chwil czuję się, jakbym odbyła podróż w czasie. Wąskie uliczki, kostka brukowana, brak pośpiechu. Pozwalam sobie na uroczy pensjonat, gdzie właściciel opowiada mi o Taraskach, zwanych obecnie Purepecha. Mieszkają w okolicznych wioskach i słyną z rękodzieła: ceramiki, masek i instrumentów smyczkowych. Ten dzielny lud, który zdołał odeprzeć ataki Azteków, nie zdołał oprzeć się Hiszpanom. Po brutalnych rządach konkwistadorów nastały czasy biskupa Vasco de Quiroga, który założył wspólnoty rolnicze, wspierał rzemiosło i kształcenie Indian. Dzisiaj główny plac nosi jego imię, a centralnym punktem jest fontanna i pomnik Quirogi.
Plaza Grande pełna jest życia, dookoła kafejki, sklepy, hotele, a na samym placu można skosztować lokalnego jedzenia. Zaczynam od ciepłych ziaren kukurydzy podawanych z serem, chili i cytryną. Następnie próbuję trójkątnych tamales, czyli masy kukurydzianej z serem i nieodłącznym chili, owiniętych w liście bananowca. Do tego w pobliskim sklepie kupuję piwo o aromacie gorzkiej czekolady – jest wyśmienite.
Magia miasteczka to nie tylko kulinaria. Nieopodal leży jezioro Patzcuaro, a na nim wysepka Janitzio, gdzie każdego roku, 2 listopada, hucznie obchodzi się Dia de Muertos, czyli Dzień Zmarłych. Podobno to najpiękniejsze z tutejszych świąt. Meksykanie wierzą, że zmarli żyją w podziemiu, w świecie równoległym, i co roku na jeden dzień wracają na ziemię. Dla powracających zmarłych przygotowuje się napoje, jedzenie, a wieczorem ziemskie rodziny opowiadają o wydarzeniach minionego roku. Nie ma w tym smutku, śmierć w Meksyku jest oswojona jako nieodłączny element życia, które jest nietrwałe, ulotne, więc lepiej bawić się, póki trwa.
WIERZCHOŁEK GÓRY
Monte Alban, dawna stolica Zapoteków, to jedno z najciekawszych miejsc w Meksyku. Budowniczowie ścięli wierzchołek góry i w jego miejscu zbudowali 25-tysięczne miasto.
BAROK MAMY WSPÓLNY
Kościół i klasztor Santo Domingo w Oaxaca to okazały przykład baroku meksykańskiego.
EKOWIOSKA
Misją mieszkańców La Ventanilla jest ochrona mangrowców oraz zachowanie różnorodności miejscowej przyrody.
ZASTYGŁY WODOSPAD I STOLICA ZAPOTEKÓW
Oaxaca zyskuje moją sympatię dzięki aromatycznej kawie, dobrze zaopatrzonej księgarni, specjalizującej się w literaturze meksykańskiej, i ludziom, których tam spotykam. Nie sposób nie wspomnieć o kościele Santo Domingo, jednym z najbardziej okazałych przykładów baroku meksykańskiego. Stanowił on część klasztoru dominikanów. Obecnie na obszarze klasztoru znajduje się ciekawe muzeum kultury stanu Oaxaca, a także ogród etnograficzny. Poza różnorodnością kaktusów mieści on także rośliny lecznicze, od wieków stosowane przez miejscową ludność.
Udaję się do Hierve el Agua (Gotującej Się Wody). Spływa ona po skałach, pozostawiając osad, co wygląda jak zastygły wodospad. Woda ma umiarkowaną temperaturę, niektórzy pływają, ja udaję się na przechadzkę. Schodzę do pobliskiej miejscowości, wyciskam sok ze świeżych pomarańczy, przygotowuję sobie tortas, czyli grillowaną kanapkę z awokado, pomidorem i serem. Proste, ale jakie smaczne. To efekt klimatu, pozytywnych emocji i oczywiście naturalności składników. W takich momentach pozwalam myślom uciec w marzenia: A gdyby tak zmienić życie? Stać się częścią małej społeczności?
Wieczorem powracam do Oaxaca i próbuję mole. Legenda głosi, że danie powstało w klasztorze, podczas trzęsienia ziemi. Gdy mniszka przygotowywała strawę, do rondla wpadły różne składniki: kakao, chili, orzeszki ziemne, kolendra i inne przyprawy. Mole to rodzaj gęstego sosu, podawanego z mięsem, ale przy odrobinie wysiłku można znaleźć wersję wegetariańską. Najpopularniejsze to mole negro, czyli czarne od użytego kakao. Istnieją także wersje: zielona, czerwona, żółta – w zależności od dobranych składników.
Będąc w Oaxaca, nie sposób pominąć Monte Alban (Białej Góry), dawnej stolicy Zapoteków. Budowniczowie ścięli wierzchołek 400-metrowej góry, a na wykutej w skale platformie zbudowali swoje miasto z piramidami, świątyniami, obserwatorium, a także boiskiem do peloty i grobowcami. Prawdopodobnie elita Monte Alban jako pierwsza stosowała pismo na terenach obecnego Meksyku. Pierwsze wzmianki pochodzą z 500 roku p.n.e., lata świetności to okres pomiędzy 350 a 700 rokiem, gdy Monte Alban zamieszkane było przez 25 tysięcy osób. Warto udać się tam rankiem w niezbyt upalny dzień – ze wzgórza rozciąga się wspaniała panorama.
FOTOGADY
Aby zachęcić krokodyla do pozowania, trzeba go skusić smaczną przynętą.
Żółw czyni to bezinteresownie.
FORMUŁA SZCZĘŚCIA
Zapragnęłam zobaczyć ocean. Mazunte to malutka osada licząca 870 mieszkańców. Pomimo że nie jestem fanką plażowania, błękit oceanu, zieleń palm i piasek zachwycają mnie. Dodajmy do tego świeże owoce morza, zimne piwo, fantastyczne towarzystwo i można zatracić się w relaksowaniu.
Odwiedzam manufakturę kosmetyków naturalnych. Podziwiam formuły, na przykład balsam do ciała zawiera olej z awokado i kokosa, masło shea, a zapach pochodzi z płatków róż. Całość to siedem składników. Bez ulepszaczy, konserwantów i innowacji laboratoryjnych.
Pięć kilometrów od Mazunte, w miejscowości La Ventanilla, która jeszcze 20 lat temu była niczym więcej jak plażą porośniętą drzewami kokosowymi i zamieszkaną przez trzy rodziny, obecnie żyje 25 zapoteckich rodzin tworzących ekologiczną wioskę. Można popływać po lagunie. Pośród mangrowców ukrywają się krokodyle, żółwie i ptactwo wodne. A w samym Mazunte znajduje się Meksykańskie Centrum Żółwi, jedno z najważniejszych na świecie. Cieszy mnie, że nadal na wybrzeżu można odnaleźć spokojne wioski. Wracając w kierunku północnym, w stanie Guerrero, spędzę kilka dni w nadzwyczaj cichej Barra de Potosi.
Moja podróż dobiega końca. Podoba mi się zasłyszane zdanie: „hay mas tiempo que vida”, tłumacząc bezpośrednio: „więcej czasu niż życia”. Dla mnie to oznacza: delektuj się życiem, zastanów się, co jest ważne. Wracam wdzięczna losowi za meksykański czas, za autentyczne spotkania z drugim człowiekiem, jak i te kulinarne. Kolejny raz sprawdziła się w podróży uniwersalna waluta, czyli uśmiech i pozytywne nastawienie.