Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2014 na stronie nr. 28.

W Brazylii Święto Trzech Króli obchodzi się podobnie jak w Polsce. Ale monarchowie w czerwonych szatach i z białym orłem na plecach to jednak coś wyjątkowego.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Polonia brazylijska, mimo że opisywana już przez historyków, etnografów czy lingwistów, jest grupą, którą warto nadal badać i obserwować. My pojechaliśmy do Brazylii wprawdzie na wakacje, ale w planie były również spotkania z tamtejszymi rodakami. Wyruszyliśmy do Rio de Janeiro, a stamtąd samochodem przez stany Espiritu Santo i Minas Gerais do Parany, Santa Catariny i Rio Grande do Sul.

 

 

SEN O BRAZYLII

 

Polacy pojawili się w tym kraju masowo w XIX wieku, choć historię polskiego osadnictwa można datować nawet na 1500 rok, kiedy to Żyd z Poznania, Gaspar da Gama, pierwszy postawił stopę na tamtej ziemi. Później, co jakiś czas, przybywali z Polski misjonarze, artyści oraz migranci polityczni.
Czas tzw. brazylijskiej gorączki nadszedł pod koniec XIX wieku, a dokładniej w 1890 roku, kiedy do Polski dotarła informacja o bezpłatnym nadawaniu ziemi i darmowym podróżowaniu do Brazylii. Chłopi, zwłaszcza z najbiedniejszych ziem dawnych zaborów, czyli Galicji i Kongresówki, zaczęli marzyć o odległym, nieznanym kraju, w którym będą samodzielnie gospodarzyć. W tymże 1890 roku taką oto historię zanotował dziennikarz „Kuriera Warszawskiego”: „Niedawno spotkałem kobietę z tłumoczkiem na plecach. – Gdzie idziecie, matko? – Do Brendzylji, proszę pana. – A czy wiecie, gdzie jest Brazylia? – A bogać nie, dwa dni za Działdowem. Idę piechotą, bo razem z wielką wodą płynąć nie chcę…”
Pierwsi osadnicy nie mieli tak wspaniale, jak sobie wymarzyli. Ziemię albo otrzymali, albo musieli ją odrobić, na przykład przy budowie dróg. Do tego trzeba ją było samodzielnie karczować i uprawiać, często ponad siły. Klimat i gleba też były zupełnie inne niż w Europie. Ich obecni potomkowie mają w pamięci opowieści o trudnych latach migracji, borykaniu się z morderczą pracą i wyniszczającymi chorobami. Mówią o nędzy życia przodków w barakach, o budowaniu domów z pni araukarii, a potem już dróg, szkół i kościołów.

 

PAMIĄTKI Z MAZURA

Ślady polskiej obecności w Campo do Tenente. U „Mazura” można zrobić sobie zdjęcie lub zakupić drobny upominek.

KRAKOWIAK W KURYTYBIE

W tutejszej kawiarni można zjeść typowo polski zestaw: barszcz, pierogi i bigos. Kurytyba to największe skupisko naszych rodaków w Brazylii.

POLSKA KUCHNIA MIĘDZYNARODOWA

Polski obiad w Rio Claro. Ksiądz Anderson, potomek Włocha i Polki, ugotował barszcz, a schabowego i pierogi ruskie zaserwowała jego gosposia, Ukrainka z pochodzenia.

 

BLONDYNI Z PARANY

 

Południowe stany: Parana, Santa Catarina, Rio Grande do Sul to obszar najludniej zamieszkany przez Polaków. Ten najbardziej wysunięty na południe, czyli Rio Grande do Sul, uważa się za główny ośrodek polskiej emigracji. Mieszka tam sporo naszych rodaków, działają stowarzyszenia kulturalne, a młodzież jeździ na studia do Polski. W miastach widać polskie napisy, a wśród starszych słychać nasz język. Większość tamtejszych Polaków nosi swojsko brzmiące nazwiska, często jednak mocno zniekształcone i niekiedy w jednej rodzinie pisane w odmienny sposób. Tak było z dwiema kuzynkami o nazwisku Kovalczik oraz Kowalczyk, które tam poznaliśmy.
Zanim jednak znaleźliśmy się w Rio Grande do Sul, odwiedziliśmy stan Parana, gdzie w odległych wioskach nieraz spotykaliśmy błękitnookich blondynów mówiących na co dzień starą gwarową polszczyzną. Do tych wiosek nigdy jeszcze nie dotarli żadni polscy badacze, bardzo rzadko pojawiają się dziennikarze. Były to spotkania bardzo miłe, a nawet wzruszające, zarówno dla nas, jak i dla nich.
Kurytyba, stolica stanu Parana, jest zarazem stolicą brazylijskich Polaków. Działają tu liczne polonijne organizacje kulturalne, a w 1980 roku, po wizycie papieża Jana Pawła II, w mieście powstało muzeum upamiętniające pierwszych polskich osadników. Na tamtejszym uniwersytecie działają studia polonistyczne. Wielu Brazylijczyków polskiego pochodzenia nie wie jednak nadal, skąd przyjechali ich dziadkowie. W ich rodzinach nie zachowały się żadne pamiątki ani listy. Nie do końca wiadomo też, ilu Polaków tu wyemigrowało. Przyjeżdżających podczas zaborów rejestrowano bowiem często jako Niemców czy Rosjan.

 

 

POLSZCZYZNA OJCZYZNA

 

W Paranie najlepiej poszukać polskich księży z Towarzystwa Chrystusowego. Do Rio Claro trafiliśmy dzięki poleceniu księdza Stanisława z miasteczka Campo do Tenente, w którym także żyje sporo Polaków, a oznaki polskości widać w postaci nazw ulic i napisów na sklepach. Niedawno powstał tam również Dom Polski, zarządzany przez organizację Braspol. Ksiądz Stanisław przez dziewięć lat służył w wiosce Rio Claro i twierdzi, że tam nawet małe dzieci mówią po polsku. Niebawem mieliśmy się o tym przekonać.
W Rio Claro posługuje obecnie ksiądz Anderson, z pochodzenia Pół Polak, Pół Włoch. To u niego na polskim obiedzie (był barszcz, pierogi i kotlet schabowy) spotkaliśmy kleryka Janka. Przez dwa dni mieszkaliśmy u jego wspaniałej, gościnnej rodziny. Mama Janka, nieustannie uśmiechnięta pani Julia, szybko zaoferowała nam „nocniki”, czyli nocleg. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak wygląda tutejsze skromne, ale samowystarczalne gospodarstwo. Państwo Siekliccy hodują bowiem krowy, kury, a także uprawiają tytoń, soję, kukurydzę, banany i ryż.
W tym domu, jak i w innych okolicznych rodzinach, mówi się po polsku. Tuż po dwunastej w południe ludzie witają się śpiewnym „dobry wieczór” oraz dodają „mocno zdrowo?”, co oznacza mniej więcej tyle, co nasze współczesne „czy wszystko w porządku?”. Dzieci, zanim pójdą do szkoły, nie znają więc raczej portugalskiego, za to mówią starą gwarą, prawdopodobnie gdzieś z Lubelszczyzny lub północnej Małopolski.
Język Polaków z Rio Claro jest bardzo archaiczny. Podczas gdy nie dziwi usłyszenie takiej gwary u starszego człowieka, to jeśli mówi nią dziecko czy ktoś młody a wykształcony, brzmi to zaskakująco. Mieszkańcy Rio Claro mazurzą, czyli mówią, na przykład, „wiecór” zamiast „wieczór”. Dzieci do swoich rodziców, czyli „łojców”, mówią per „wy”. Tak też zwracał się do nas Janek jako młodszy od nas. Oczywiście, do ich języka polskiego przeszło wiele zapożyczeń z portugalskiego. Są to na przykład nazwy roślin uprawnych, które w Polsce nie były jeszcze znane w XIX w., czyli na początku migracji za chlebem, na przykład mileja – kukurydza czy fuma – tytoń.
Brazylijscy Polacy zdają sobie sprawę, że ich język mocno różni się od języka rodaków przyjeżdżających prosto z Polski. Dlatego na początku trochę wstydzili się z nami rozmawiać. Nie mieli też nigdy kontaktu z małymi dziećmi z Polski, byli więc szczerze zdziwieni i wzruszeni polszczyzną towarzyszącego nam w podróży trzyletniego Adasia. Janek, który uczy się polskiego tylko z filmików na YouTube, miał świadomość, że jego język może być dla nas śmieszny. Wprawdzie dobrze się rozumieliśmy, ale niektóre sytuacje bywały rzeczywiście zabawne – jak ta, kiedy pokazał na idące drogą koleżanki, stwierdzając: „O, znom te dziwki”. Szybko jednak przypomniał sobie, że zna – nieużywane tu jednak – słowo „dziewczyna”.

 

NA KAŻDYM ROGU

W Campo do Tenente widać wiele polskich śladów.

KSIĄDZ BLOGER

Ksiądz Stanisław, proboszcz parafii Campo do Tenente, pokazuje prowadzonego przez siebie bloga o Polakach. Duchowny posługuje w Brazylii już ponad dwadzieścia lat.

MĘDRCY ŚWIATA, MONARCHOWIE

Józef, Henryk i Paulo Sergio jako Kacper, Melchior i Baltazar grają polskie kolędy na brazylijskiej ziemi.

 

TRZEJ KRÓLOWIE Z POLSKIM SERCEM

 

Z tego miasteczka uważanego za polskie (w przeciwieństwie do pobliskiego Chuvisca, gdzie mieszkają potomkowie emigrantów niemieckich) pochodził nasz przyjaciel, którego też odwiedziliśmy. Po polsku mówi tam jeszcze jego babcia, a mama trochę rozumie. Wszyscy między sobą komunikują się po portugalsku, czy – jak się tu mówi – po brazylijsku, a ich życie codzienne przypomina życie mieszkańców południa tego kraju, czyli gaucho.
Od rana piją chimarraõ, czyli drobno zmieloną yerba matę. Wieczorami grillują małe kawałki wołowiny, czyli tradycyjne churrrasco. Czasem jedzą również pierogi (zapisywane tu rozmaicie: pierogi, pierogui czy pirogue), nieco inaczej przygotowywane niż w Polsce, ponieważ smażone na głębokim oleju, co jest zwyczajem przywiezionym przez imigrantów.
Zachwyciła nas wizyta u wujka naszego przyjaciela – pana Józefa (Jose) Laska, pięknie mówiącego po polsku i pielęgnującego nasze tradycje. Co ciekawe, żona pana Józefa, która jest Brazylijką, też mówi po polsku, a to z powodu teściowej, która nigdy nie nauczyła się portugalskiego.
Właśnie pan Józef wraz ze swoim synem, Paulo Sergio, oraz kolegą, panem Henrykiem, od lat występują jako Trzej Królowie. W Brazylii zwyczaj ten jest bardzo popularny i wygląda podobnie jak kolędowanie w Polsce: przebrane postaci chodzą po domach i śpiewają kolędy i pastorałki. Życzą gospodarzom wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, a ci obdarowują ich za to jedzeniem lub pieniędzmi i odprowadzają do kolejnego domu. Grupa pana Józefa jest jednak specyficzna – to Trzej Królowie w czerwonych szatach z wyhaftowanym białym orłem na plecach i śpiewający po polsku. Jak mówi pan Józef: – My tutej w Brazelii jeszcze utrzymujem Trzech Króli, co nam przywieźli z Polski nasze dziadki. I my chodzim po domach, jeszcze igramy, śpiewamy po polsku.
Poprosiliśmy kolędników o zademonstrowanie swojego repertuaru. Na umówiony dzień pan Józef zaprosił więc pana Henryka oraz syna. Przebrali się w stroje i zaśpiewali dla nas oraz zagrali. Pan Józef na skrzypcach. Śpiewać po polsku i grać nauczył się w szkole muzycznej. Jego syn jest również muzykiem – organistą w kościele, i mimo że prawie nie mówi po polsku, śpiewa bardzo ładnie. Pan Henryk z kolei nauczył się śpiewać w naszym języku od swojej babki.
To było wielkie przeżycie i bardzo ciekawe doświadczenie – usłyszeć w Brazylii polskie kolędy. W tropikalnej scenerii i śpiewane przez osoby w narodowych kostiumach.