Opuszczamy miasto Banjarmasin i wyruszamy w okolice Martapura, gdzie nieliczni odnaleźli szczęście, a pozostali wciąż gonią koło fortuny. Kopalnie diamentów na Borneo – oto cel naszej podróży.
Dostępny PDF
Słońce wychyla się zza horyzontu, ale poranek jest już gorący. Objuczeni galonem wody wskakujemy na pakę rozklekotanej półciężarówki. Kierowca zamyka drzwi kabiny, używając do tego celu sznurka oraz gwoździa. Zajmujemy miejsce na zakurzonej derce pod gołym niebem. Silnik wydaje kilka podejrzanych zgrzytów i ruszamy w drogę. Co zastaniemy na miejscu? Czy znajdziemy okruch najdroższej w świecie skały? Kto wie, może i do nas uśmiechnie się los.
POZORY MYLĄ
Domy poszukiwaczy diamentów, zbudowane z drzewa tekowego, przetrwają wielu właścicieli.
KAMIEŃ SIŁY, SZCZĘŚCIA I MŁODOŚCI
Diamenty symbolizują piękno, czystość, trwałość. Wywołują podziw, zachwyt i pożądanie. Nieoszlifowane, niebędące jeszcze brylantami, pobudzają wyobraźnię. Wywołują też skrajne reakcje – zbrodnie, kradzieże, fałszerstwa. A przecież są „tylko” odmianą zwykłego węgla, występującą w kraterach wygasłych wulkanów, której najwięcej wydobywa się w RPA oraz w Indiach. Diament jest jeszcze jednym dowodem na to, że prawdziwy blask kryje się pod niepozorną postacią.
Auto unosi spod kół tumany czerwonego kurzu. Z każdym przebytym kilometrem pokrywa nas coraz grubsza warstwa. Drobinki pyłu wdzierają się do nosa i gardła. Jedynie łyk wody daje krótkotrwałą ulgę. Nie należy jednak pić za dużo – przed nami długa podróż, a postoje nie są przewidziane. Mijamy wioski, pola uprawne oraz charakterystyczne, budowane na brzegu rzeki drewniane chatki. Naczepa, na której jedziemy, kołysze się, sprawiając, że powieki stają się coraz cięższe, a jawę przesłania sen.
W Indiach wierzono, że kamień ten jest miejscem zamieszkania bóstwa. Siedzibą najważniejszego, Brahmy, był krystalicznie czysty diament. Niższy rangą Kshatriya, który dawał wybranym siłę i energię, zamieszkiwał diament o kolorze jasnego bursztynu. Kolejnym był bóg Vaishya, odpowiedzialny za zdrowie i szczęście człowieka, opiekun prostych ludzi uprawiających ziemię i rzemiosło. Diament zamieszkany przez niego miał barwę jasnozieloną. Były też diamenty przypisane jedynie królom, z których najbardziej pożądane to te o krwawej lub bladoróżowej barwie.
W ponadnaturalne właściwości tego minerału wierzono od wieków. Na indonezyjskiej prowincji, którą właśnie przemierzamy, wierzy się, że domostwu szczęście zapewniają diamenty zakopane w czterech rogach budynku. Panuje także przekonanie, że umieszczone pod skórą zatrzymują młodość i gwarantują długie zdrowie. Jego drobinki wbija się w ciało na policzkach, brodzie i czole. Jest to podobno najskuteczniejsza metoda walki z bezlitosnym upływem czasu.
Jedziemy już dwie godziny i, o dziwo, nasz pojazd jeszcze nigdzie nie utknął. Mam cichą nadzieję, że w przypadku awarii nasz kierowca da sobie radę z każdym problemem. Na pewno ma ze sobą wystarczająco dużo sznurka, gwoździ i tym podobnych części zamiennych.
JAK DOBRZE MIEĆ SĄSIADA
Na prowincji Borneo nie funkcjonuje transport publiczny, ale pomoc sąsiedzka – zawsze.
W NASZEJ KAŁUŻY
Słoneczny żar, czerwone błoto i koledzy z pracy, czyli codzienność kopalni diamentów.
ZRÓB TO SAM
Trudno określić, z ilu różnych maszyn i urządzeń pobrano części w celu złożenia tej instalacji pompującej muł i wodę.
BOGACTWO W BŁOCIE
Zmęczeni upałem i duchotą panującą na tropikalnym Borneo nie zauważamy nawet wjazdu do mieściny otaczającej obrzeża kopalni. Miasteczko częściowo zamieszkane jest przez tych, którzy już zdobyli na diamentach fortunę, ale ponieważ ją roztrwonili, są na najlepszej drodze do ponownego ubóstwa. Mieszkają tu również ci, którzy wciąż bogactwa poszukują. Najlepiej sytuowani są wszakże tacy, którzy zarabiają na życie, świadcząc usługi przedstawicielom dwóch pierwszych grup. A usługi są przeróżne – od wynajmu maszyn i urządzeń, poprzez pożyczki pieniężne, na szlifowaniu kamieni kończąc. Zamieszkują oni kilka najbardziej okazałych domów.
Wzrok przykuwają jednak pokryte pyłem, koślawe i chylące się ku upadkowi chatki. Tych jest najwięcej. Na ich progach siedzą mężczyźni, którzy pogoń za marzeniami mają już dawno za sobą. Zdrowie i siły pozostawili w wypełnionych błotnistą wodą zagłębieniach.
Najaktywniejszych w walce o skarb życia spotykamy na rozpalonych słońcem wzgórzach, gdzie płuczą żwir zmieszany z błotem. Z nieba leje się żar. Widać wzgórza powstałe z czerwonej gliny wydobytej z odkrywki. Poniżej tych hałd stoją fragmenty dziwnej maszynerii, przypominającej czasy amerykańskiej gorączki złota.
W niedużych rozlewiskach, zanurzeni do pasa w błotnistej brei, tkwią poszukiwacze. Ich praca polega na podnoszeniu z dna ogromnych ciężkich mis wypełnionych błotnistym urobkiem. Zawartość misy płuczą w wodzie, stopniowo usuwając muł i bezwartościowe kamyki. Tajemnicą pozostaje, jak potrafią dostrzec malutki odłamek diamentu pośród miliona szaroburych ziaren piasku czy mułu. Po opróżnieniu naczynia cały proces jest powtarzany. I tak bez końca, od świtu do zmierzchu.
MĄDROŚCI YACOBA
Wysiadamy z samochodu. Przyglądamy się maszynerii. Pompa wygląda tak, jakby jedynym spoiwem utrzymującym ją w całości był bród i zaschnięte błoto. Jednak silnik ciągnie równo. Maszyna służy do transportowania kamienistego mułu z dna wykopu. Wydobyty surowiec trafia do położonego wyżej rozlewiska, w którym pracują „wypłukiwacze”. A wypłukują, jakby nie sprawiało im to żadnego wysiłku. Słychać ożywione dyskusje, a nawet śmiechy.
Zaczepiamy młodzieńca odpoczywającego na usypanej kupce żwiru. Może mieć z piętnaście lat…
– Jak masz na imię?
– Yacob.
– Ile masz lat?
– Osiemnaście – odpowiada, a spod zakrywającej oczy czapki unosi się dym papierosa. Gdyby zmyć z niego cały ten kurz, mogłoby się okazać, że jednak nie więcej niż trzynaście…
– Z czego się utrzymujesz? – próbujemy wyciągnąć od niego więcej informacji.
– Ja i mój ojciec pracujemy tu sześć, siedem dni w tygodniu – odpowiada łamaną angielszczyzną – to, co uda się wydobyć, starcza na utrzymanie mojej matki i pięciu sióstr. Jedna już niedługo wyjdzie za mąż, będzie nam wtedy łatwiej.
– Czy nie powinieneś być teraz w szkole? – nie dajemy mu spokoju.
– Szkoła nie zapewni mi utrzymania. Pracując tutaj, mam szansę na znalezienie kamienia, za który zapłacą mi parę tysięcy dolarów, co na kilka lat zapewni środki dla mnie i mojej rodziny.
– Wielu z was udaje się znaleźć coś cennego?
– Mój sąsiad kilka lat temu znalazł olbrzymi diament. Sprzedał go za 40 tysięcy dolarów ludziom z Holandii. Zbudował sobie piękny dom w mieście.
– Czy to znaczy, że już nie wrócił do was, do kopalni?
– Niestety, roztrwonił całą gotówkę. Domu nie ma komu sprzedać, bo nikogo nie stać na kupno takiej rezydencji. Ale ja jestem mądry, jak zarobię, nie będziemy musieli pracować do końca życia. Przeniesiemy się do Banjarmasin, a może nawet na Jawę. Zostanę biznesmenem. Ożenię się i będę bogaty.
DIAMENTOWE MARZENIA
Nasz sympatyczny rozmówca Yacob. Kiedy znajdzie kamień życia, wyjedzie stąd, ożeni się i zostanie biznesmenem.
ŻYCIE JEST ŚMIESZNE
Straganiarkom z Borneo humor dopisuje. Pogoda ducha to widoczna cecha tutejszych mieszkańców.
UŚMIECHNIĘTE ZŁUDZENIA
Nieliczni szczęściarze, którym udało się znaleźć i sprzedać wyjątkowo duży okaz, dzielą się tutaj na dwie kategorie. Pierwsza z nich to ludzie, którzy zarobione w ten sposób pieniądze roztrwaniają, kupując wszystko to, na co do tej pory nie było ich stać. Bo człowiek, który spędził całe życie w biedzie, wydaje swoją fortunę bez opamiętania. Druga kategoria to ci, którzy pieniądze inwestują – przede wszystkim w maszyny oraz ziemie położone na terenach diamentonośnych. Dzierżawią swoje urządzenia oraz działki tym, którzy zajmują się poszukiwaniami. Koszt dzierżawy jest wysoki, dzięki czemu do kieszeni właściciela trafia większość pieniędzy zarobionych na sprzedaży kamieni. Ponieważ wydobycie cennego kruszcu to w zasadzie jedyna dostępna forma aktywności zawodowej lokalnej biedoty, poszukiwacze coraz bardziej popadają w zależność od swoich mocodawców. Pracują, żyjąc złudzeniem, że kiedyś i do nich uśmiechnie się szczęście.
Ta diamentowa gorączka przechodzi z ojca na syna. Dzieci zamiast do szkoły, idą do kopalni. Dzięki temu mają własne pieniądze, czują się dorosłe, ale nigdy nie będą miały okazji nadrobić tego, co mogłyby zyskać w szkole, przeznaczając na naukę choćby kilka lat. Gdy od dzieciństwa słucha się opowieści o ludziach, którzy coś znaleźli, wierzy się, że każdemu jest to przeznaczone. I zdaje się nie zauważać, że właściwie żaden z przodków nie zdobył majątku dzięki takiej pracy.
Poszukiwanie diamentów na Borneo to dla jednych ciężka praca i zmaganie się z trudem utrzymania rodziny, a dla innych pogoń za marzeniami. Nawet jeśli te ostatnie są nierealne – to są piękne, i dają motywację do przetrwania kolejnego beznadziejnego dnia. Cóż warte byłoby ciężkie życie, gdyby nie miraże rychłego bogactwa. Może dlatego w oczach tych ludzi wcale nie widać smutku. Są pogodni, towarzyszy im dobry humor i śmiech.
Opuszczamy to miejsce z mieszanymi uczuciami, zastanawiając się nad względnością szczęścia – biednych, przeciętnych lub bogatych – pod różnymi szerokościami geograficznymi. Słońce praży. Spod kół rozpędzonego auta unosi się kurz. Ależ szybko może mknąć auto powiązane sznurkiem!