Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-02-01

Artykuł opublikowany w numerze 02.2014 na stronie nr. 89.

Tekst i zdjęcia: Jagoda Keshk,

Z wizytą u teściowej


W samolocie luz, sporo wolnych miejsc. Warszawa z góry, Istambuł z góry, Port Said z góry, ukłon na skrzydło, Kair z góry. Wymarłe miasto, na ulicach żadnego ruchu. Godzina policyjna. Na zwykle zatłoczonym lotnisku kołuje tylko nasz samolot. Za szybką już machają Wagdy i Khalid.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Jedziemy do siostrzenicy w Naser City, bo poza Kair w środku nocy nie wyjedziemy. Na ulicach prawie nikogo. Całkiem inne miasto niż to, które pamiętam – wiecznie żywe, zapchane i nigdy nie zasypiające. Teraz tylko śmieci obstąpione przez wałęsające się psy, do tego kocie gangi i z rzadka pojedynczy osiołek. I czołg na środku ulicy – komitet powitalny – kontrola wojskowa. Paszporty z dzisiejszą pieczątką załatwiają sprawę. Prawie. Dokumenty są 3, a osób 5. – Brat i szwagier – tłumaczymy. Chwila namysłu… – Ok, możecie jechać, thank you, good night. Po kilkuset metrach powtórka z rozrywki. Taki sam żółty czołg, takie same wojskowe mundury. Za kolejnym rogiem jeszcze jeden punkt. Na tym atrakcje się skończyły, bo byliśmy praktycznie na miejscu. Pozostawało przeczekać do świtu.

 

 

EGIPT MÓJ ZWYCZAJNY

 

Przed 6 byliśmy znów w drodze. Miasto budziło się z wymuszonego nocnego letargu. Z każdą minutą coraz więcej ludzi i samochodów, kolorowe ciężarówki malowane na modłę indyjską i przeładowane busiki łapane przez grupki pasażerów.
Wreszcie jesteśmy. Kolejny komitet powitalny – Ya Mama, ya Baba, ya Szuszu, welcome… Dzwonek za dzwonkiem… Drzwi praktycznie nie zamykają się. To małe rodzinne party, Nuri naliczył raptem 17 osób, ale biorąc pod uwagę, że połowa to dzieci, harmider jest nieziemski. – Iszrab szei? Ktoś chce herbaty? Po chwili wchodzi jeden z kuzynów z naręczem pudełek – tort przyszedł. Wszyscy śpiewają „Happy Birthday”, nieważne, że to rocznica ślubu, a nie urodziny. Przecież śpiewają to w TV, więc z pewnością pasuje. Potem w repertuarze jeszcze coś bardziej lokalnego, co brzmi jak „i jeszcze jeden, i jeszcze raz”. Dostaję do ręki wielki nóż z poleceniem pokrojenia tortu. Błagalnym gestem łapię męża – weź, zajmij się tym. Podsuwam talerz, pilnując, żeby Mama, akurat otoczona w tym momencie gromadką wnuków i prawnuków, dostała w pierwszej kolejności. Nikt tu nie zwraca uwagi na takie konwenanse, ale dla mnie to ważne.
Za drzwiami ciągle hałas, klaksony, nawoływania, muzyka dudniąca z przejeżdżających tok-toków. Jest już ciemno, ale tu życie nie milknie. W mniejszych miastach, w tym naszej Zefcie, gdzie nie było zamieszek, godzina policyjna nie obowiązuje. Jedyną oznaką sytuacji w kraju są telewizyjne wiadomości i większa ilość śmieci na ulicach, których często nie ma kto sprzątać. Zwyczajny, szary, zakurzony Egipt…
Na ulicy zawsze dzieje się coś ciekawego. – Mamo, ten baran ma dwa ogony! – w zaułku naprzeciwko właśnie przyszła pora karmienia owiec, co oczywiście wypatrzył Nuri. Kilka chwil wcześniej przejeżdżał tamtędy orszak ślubny panny młodej. Kawalkada trąbiących wściekle ciężarówek, załadowanych pokazowo sprzętem domowym – tak żeby każdy mógł zobaczyć, jak dużo bogactwa otrzymała panna młoda – podtrzymywanym w transporcie przez niezliczone ciotki i kuzynów.
Miasto cichnie około 2 w nocy. Ruch powoli zanika, co nie znaczy, że całkiem ustaje. Ale nie ma wszechobecnych klaksonów. Co parę chwil rozlega się gdakanie kur trzymanych w komórkach na dachach, beczenie owiec czy ryk osła. Ale ten błogi nastrój nie trwa długo. Już godzinę później zaczynają piać koguty, oznajmiając zbliżający się brzask, a kilka chwil później z minaretu rozlega się głos. – Hayya as salat, hayya el feleh… wstańcie na modlitwę, modlitwa jest lepsza niż sen. W kilka chwil całe miasto tonie w kakofonii przenikających się dźwięków, kiedy z dziesiątków meczetów rozbrzmiewają różne głosy wołające śpiewnie to samo wezwanie.

 

A TERAZ JEDZIEMY NA JEDNEGO

Muzykanci towarzyszą paradnemu przejazdowi młodej pary, przenoszącej się z posagiem do nowego mieszkania.

ŁAD W CHAOSIE

Jedna z głównych ulic Zefty z usytuowanym przy niej bazarkiem, gdzie ludzie, stragany i pojazdy stanowią jednolitą, tętniącą życiem całość.

NA RODZINNYM DACHU

Niski stolik na dachu to częste miejsce rodzinnych posiłków.

 

WSZYSTKIE KOLORY NA JEDNYM KOCIE

 

Dzień Sił Zbrojnych, święto narodowe. W Zefcie flagi na budynkach, chorągiewki w rączkach dzieci, zewsząd dobiega muzyka, a tłumy uśmiechniętych ludzi krążą po ulicach. W Kairze na słynnym placu Tahrir – impreza masowa. Dziesiątki tysięcy Egipcjan z flagami, przemówienia oficjeli, pokazy tańców i inne atrakcje. A wszystko pod czujnym okiem wojska i krążących nad placem śmigłowców. Po zmierzchu wielki pokaz multimedialny pod piramidami – oczywiście ze specjalnym udziałem generała Sisi i p.o. prezydenta Mansura. I w końcu sygnał – wszyscy grzecznie do domów, mamy godzinę policyjną.
Spacerując ulicami miasta, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jest się w jakimś dziwacznym kalejdoskopie, gdzie czasy się pomieszały i coraz to układają się tylko na moment w nowy kształt, aby w następnej chwili zmienić w inny. Są miejsca, szczególnie przy meczetach, gdzie cudowne koronkowe zdobienia minaretów odcinają się delikatnie, acz zdecydowanie na tle błękitnego zazwyczaj nieba. Wokół nich panuje porządek, budynki są starannie wykończone i w miarę potrzeby odnawiane. Wewnątrz kolorowy półmrok chroni modlących się przed niestrudzonym słońcem egipskiego codziennego lata. Nawet w mniejszych salach modlitw widać dobrą rękę gospodarza – są to miejsca, o które się dba. Zaraz obok jednak, na typowej egipskiej ulicy, panuje zgoła inny układ. Tu króluje totalny bezład, chaos absolutny. Z chodników pozostały tylko gdzieniegdzie niewielkie skrawki, resztę wchłonęły pobliskie stragany, sklepiki czy warsztaty rzemieślnicze. Mnóstwo rzeczy wyrabia się ręcznie, co najwyżej z użyciem podstawowych maszyn. W otwartych na ulicę warsztatach każdy może przyjrzeć się pracy. Pozwala to też na wystawianie gotowych produktów na chodnik przed zakładzik i sprzedaż bez dodatkowych pośredników, oczywiście po ostrej negocjacji cenowej. Wiele produktów, które przyzwyczajeni jesteśmy kupować w wielkich salonach, jest tu wyrabiana starymi metodami i w niewielkiej ilości.
Jak to możliwe, że wewnątrz mają jak w pałacu – mieszkania z dziesiątkami zdobień, błyszczącymi zasłonami, rzeźbionymi meblami, czasem w stylu rokoko – a wystarczy opuścić próg domu i wkracza się w zupełnie inny świat? Jak to możliwe, że mając ładnie w domu, pozwalają na to, co się dzieje poza nim? – Government – odpowiada Egipcjanin. – Możemy dbać o najbliższe otoczenie, ale bez choćby najmniejszego wsparcia ze strony władz nie mamy szans. Jeśli nie ma podstawowej organizacji wywozu śmieci, to co da składanie ich w przeznaczonym miejscu, gdzie będą leżały przez wiele dni, rozwlekane przez zwierzęta i gnijące w upale.Przez rok rządów Mursiego z Bractwa Muzułmańskiego z tygodnia na tydzień było jeszcze gorzej. Oprócz brudu, pojawiły się wyłączenia prądu oraz problemy z zaopatrzeniem w podstawowe artykuły…
S’ura! S’ura! Zrób mi zdjęcie! – woła dziadek skubiący w wielkiej misce ziarna kukurydzy. – S’ura! Enta min? Skąd jesteś? – krzyczą jedno przez drugie dzieci – niektóre w brązowych szkolnych mundurkach, inne w brudnych ubrankach, pamiętających pewnie i kilkoro starszego rodzeństwa. Biegną zobaczyć atrakcję – długowłosego (jak na egipskie normy) chłopca z dużym aparatem i jasnooką kobietę w dżinsach i chustce, ale upiętej do góry, inaczej niż tutejsza przeciętna. – Nahnu min Bulanda. Jesteśmy z Polski – odpowiadam, a ktoś, robiąc mądrą minę, dodaje ze znawstwem: – Fi Europa. To w Europie.
Nuri przymierza się do fotki, łapiąc perspektywę wąskiej uliczki z wiszącym praniem i wałęsającymi się przy śmieciach kotami. Tak jak niestety śmieci, w których szukają resztek, są tu wszechobecne. Moje ulubione (koty, nie śmieci) nazywam na swój użytek „wszystkie-kolory-na-jednym-kocie”. Często wyglądają jakby składane z zupełnie przypadkowo losowanych fragmentów różnych kotów. Jedna łapa jest bura, druga ruda, trzecia czarnobrązowa, a ogon pręgowany. Świetnie pasują do całokształtu egipskiego świata.

 

 

Z FAMILIĄ PRZY STOLE

 

Egipska kawa jest mocna i słodka. Przede wszystkim słodka. Kiedy proszę o kawę z mlekiem bez cukru, jest to przyjmowane z autentycznym niedowierzaniem. – Całkiem bez cukru – uściśla Wagdy – inaczej dostałabym ulepek słodzony „zaledwie” dwoma łyżeczkami. To samo dotyczy herbaty i rozciąga się na wszystkie inne słodkości – słodkie same w sobie, a często dodatkowo skąpane w syropie konsystencji miodu, którym dosłownie ociekają.
Jada się zazwyczaj palcami, sztućców używając jedynie do potraw bezwzględnie tego wymagających – ryżu, zup. Śniadanie podane jest na ogromnej, zajmującej cały stół tacy z wieloma małymi talerzykami z: serem żółtym przypominającym w zapachu „skarpetkowiec”, mielonką mięsną, serem białym w typie fety, chałwą, ogromnymi ciemnymi oliwkami, drobnymi jajkami na twardo czy ostrymi i cierpkimi limonkami i obowiązkowymi frytkami (choć nie wiem, na ile jest to ogólnoegipskie, a na ile tradycja rodzinna) – a do tego płaskie, okrągłe, arabskie pieczywo. Nie używa się talerzy, traktując kawałki chleba jako podkładki, które zjada się razem z nałożoną palcami zawartością. Do tego butelka lub dzbanek wody i parę szklanek krążących między jedzącymi niczym fajka pokoju.
Od śniadania do obiadu mija cały dzień. Nie jest to dużo, biorąc pod uwagę, że śniadanie jemy koło południa, a słońce zachodzi o 18. Dziś rodzinnie, przy stole, którego funkcję przy takiej liczbie biesiadników – 20 osób, sama najbliższa rodzina – pełni rozłożony na matach ciąg gazet. A w menu ryż, falafel, fasolka w sosie przypominającym bretoński i pieczone gołębie. Między innymi. Nuri poprzestaje głównie na ryżu, który w wydaniu babcinym uwielbia i jada w ponadprzeciętnej ilości. Ja dużym łukiem omijam gołębie – które bardzo lubię, ale na parapecie.
Na obiedzie są obie siostry mojego męża Muha z mężami. Jedna z nich, zwana ciocią Ninją, uprawia „czary”, chowając każdy kęs między poły zakrywającego twarz niqabu. Za każdym razem lekko unosi zasłonę i wsadza jedzenie do ust. Nikt się tym za bardzo nie przejmuje, bo rodzinkę się kocha z wszystkimi jej dziwactwami, albo raczej pomimo nich.
A wieczorem rozgrywki onu – gry w karty, będącej skrzyżowaniem piotrusia i pokera. Gra na tyle prosta, że ośmiolatek Nuri szybko łapie zasady i rozgrywa partyjki jak równy z równym.

 

 

WYCOFANIE PRZED OFIAROWANIEM

 

Rankiem… takim prawie koło południa, śpiący jeszcze dom budzi huk niczym grzmotu bliskiej burzy. Tuż nad dachami przeleciał wojskowy myśliwiec. Dziwne wrażenie. Pokaz siły? Przypomnienie, kto tu rządzi?
Coraz więcej mięsa wisi na hakach wystawionych wprost nad ulicą, czasem chronionych zasłonami lub dywanami. Całkiem świeże porcje wiszą odsłonięte, co ma świadczyć, że dopiero się pojawiły, i zachęcać do kupna. Po kilku godzinach mięso owijane jest białym materiałem – i nadal tak wisi, aż zostanie całkiem sprzedane. Na ulicach jest też coraz więcej baranów. Jednoznaczny sygnał, że zbliża się Święto Ofiarowania. Na szczęście, zanim rozpocznie się na dobre publiczna rzeź – my będziemy już daleko, w Warszawie. Tutejsze dzieci przyzwyczajone są do widoku krwi na ulicach, jednak Nuri zwraca uwagę na te dowody zbrodni, mimo że staram się, aby nie widział momentu przekształcania zwierzęcia w pokarm. Cóż, taka kultura, nie krytykuję, ale omijam możliwie z daleka. Nie zostaniemy na Święta…
Wieczór pożegnalny. Smażymy hamburgery na skalę prawie przemysłową. Obserwuję dość rzadkie tutaj zjawisko – całą żeńską część familii jedzącą nie tylko z odkrytymi twarzami, ale i włosami – jesteśmy wyłącznie w gronie ścisłej rodziny. Zaraz po jedzeniu dzieci zabrały się do budowania z poduszek do siedzenia zamku na cały pokój. – Mamo, jak powiedzieć „zamek”? Niesamowicie jest słuchać, jak chłopcy próbują się dogadywać – częściowo na migi, wspomagając się wszelkimi znanymi sobie słówkami w kilku narzeczach. Ostatnia wspólna szalona egipska noc.
Podobno bociany przyleciały, żeby nas tu zastąpić. Zostawiamy więc Egipt w dobrych rękach, albo raczej pod dobrymi skrzydłami.