Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2014 na stronie nr. 12.

Tekst i zdjęcia: Kamila Kielar,

Ktoś inny namalował północ


Mówią, że nie ma po co tu przyjeżdżać. Że na świecie jest tyle barwnych miejsc, a tu widać tylko pustkę. Że to nie tylko nudne, ale i depresyjne. A ja od lat niezmiennie odpowiadam: chodź, zabiorę cię tam, nauczę cię Laponii.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Laponia, w wyobrażeniach odwiecznie skuta lodem kraina, nad którą panuje niepodzielnie święty Mikołaj, potrafi zaskoczyć temperaturami. Dodatnimi. Jest osiemnasta, 350 km na północ od koła podbiegunowego i 36 stopni w cieniu. Leżę w borowinach, czuję zapach gorącego igliwia i myślę, że w ten ciepły front, który właśnie tu dotarł znad Afryki, nikt mi nigdy nie uwierzy.

 

NOWALIJKI RENIFERÓW

Tundra zakwita nisko przy ziemi, przede wszystkim porostami, jagodami oraz drobniutkimi kwiatami. Może to niewiele, ale reniferom w zupełności wystarcza, aby się najeść.

ZWYKŁY CZAROWNIK

Współczesny lapoński szaman z tradycyjnym instrumentem.

 

SZAMAN W CAMPERZE

 

Zwykle latem temperatury osiągają tu 20-25 stopni. Jest wystarczająco ciepło, żeby nie marznąć w namiocie, i wystarczająco chłodno, żeby nie przegrzać się podczas wędrówki. Warto wiedzieć, że w krajach nordyckich istnieje prawo do wspólnego użytkowania natury, które pozwala legalnie rozbić namiot w dowolnym miejscu – pod warunkiem że pozostawimy po sobie jedynie wydeptaną trawę (albo chrobotka reniferowego). Letnie temperatury są też wystarczająco wysokie, żeby rozmrozić bagniste tereny, które przez krótkie dwa miesiące stają się rajem dla monstrualnej ilości komarów. Dziś jest jednak tak ciepło, że nawet subarktycznym krwiopijcom nie chce się wylatywać na żer.
Leżąc w nasłonecznionych borowinach, wspominam poranek. Nagrzany namiot nie pozwalał na leniwe rozpoczęcie dnia. Już przed ósmą zatrzymał się pierwszy złapany autostop – camper. To nie tylko zapowiedź wyjątkowo wygodnego transportu, to również okazja na śniadanie. A jajka i kawę serwuje mi szaman.
Szaman pochodzi z Tromsø i ma normalną, codzienną pracę, musi jeździć po północnej Norwegii i załatwiać jakieś szalenie ważne sprawy współczesnego świata. Porusza się camperem, bo nie lubi nocować w hotelach. Mówi, że jest w nich za dużo negatywnych emocji, nie może spać, czuje niepokój. Więc gdy zbliża się wieczór, po prostu skręca swoim domkiem na kółkach w tundrę, gdzie szuka miejsca, które ma dobrą energię albo jest neutralne. Zawsze rozpala ognisko, czasem wyjmuje swój ukryty pod łóżkiem bęben i gra, wprawiając powietrze w wibrowanie, a siebie w lekki trans. Nigdy nie wie, jak długo to trwa. Zasypia czasem w samochodzie, czasem przy ognisku. Rano wsiada w auto i jedzie dalej.

 

KRAINA LODOWCOWYCH OLBRZYMÓW

Ogromne głazy, które pozostawił lodowiec, świetnie wtapiają się w magiczną aurę fińskiego lasu w okolicach Ivalo.

HUSKY MA WOLNE

W zimie psy ciężko pracują. Latem mogą wreszcie odpocząć.

Z NAPĘDEM NA OSIEM PSÓW

Te zaprzęgi to nie tylko turystyczna atrakcja. Wciąż są codziennym środkiem transportu, choć coraz częściej wypieranym przez skutery.

 

DOGONIĆ COLORTIME

 

– Spiesz się, spiesz – mówią, gdy opowiadam, po co jadę na Północ. Spiesz się, bo colortime nie czeka, tylko wybucha nagle pożarem, ogarniając ziemię, krzewinki jagód i drzewa. Nęci złotem, magnetyzuje szkarłatem, czaruje ostrym słońcem. Ale nie czeka. Spiesz się.
– Idziesz z nami do sauny – to nie pytanie, to polecenie. W Finlandii nie zadaje się takich pytań. Idę więc. W szlafroku przez późnojesienny las, boso po wczesnym śniegu. Sauna, własnoręcznie zbudowana przez Jukkę, jest schowana w lesie, sporo oddalona od domu. Dom z kolei leży w oddaleniu od absolutnie wszystkiego, trafić tu można jedynie przypadkiem albo na wyraźne zaproszenie.
One, sześć córek Jukki, idą boso po śniegu, jakby go zupełnie nie zauważały. Przemykam za nimi, skacząc z jednej bosej stopy na drugą, bezskutecznie doszukując się wolnych od śniegu kępek umierającej trawy. Oprócz dziewcząt złośliwie śmieją się ze mnie płomienie świec porozstawianych wzdłuż całej ścieżki aż do samej sauny. Wprawiają jesienny las w taniec, mamią, ale wciąż wskazują drogę w ciemnościach.
Podobna migotliwa i zaśnieżona ścieżka biegnie pomiędzy sauną a ciemną rzeką. Jednak gdy po warze sauny wybiegamy na nią, nie jest mi już zimno w stopy. Nie mamy na sobie też szlafroków, nago wskakujemy do rzeki, nurzając się w niej po szyję. Siadamy na gładkich kamieniach na dnie. Ogień wciąż skacze w pląsach, a dziewczęta ze swoimi długimi blond włosami wyglądają w jego świetle jeszcze bardziej lekko i nierealnie.
Z powrotem w saunie jestem pierwsza. I potem w rzece, i znów w saunie. Przez cały wieczór to ja daję sygnały do drastycznej zmiany środowiska. Gorąco i zimno przejmuje nade mną kontrolę szybciej niż nad Laponkami.
A jutro znów wyruszę w poszukiwaniu kolorów. Muszę się spieszyć, bo zniewalająca jesień, gorejąca ogniem od poszycia po czubki drzew, przemija zaskakująco szybko.

 

 

IDZIE DŁUGA NOC

 

Trasa na górę wiedzie wzdłuż metrowej wysokości słupków, wije się pomiędzy świerkami i głazami narzutowymi. Góra to w ogóle dość mocne słowo. Z mapy wynika, że osiąga niewiele ponad 500 metrów n.p.m., ale znacząco wyróżnia się swoim podwójnym szczytem pośród niekończących się równin. Ot, rzeczywistość fińskiej Laponii. Jesteśmy przekonani, że słupków nie będzie widać pod śniegiem. Pukamy do informacji turystycznej w miasteczku Levi, gdzie zaczyna się szlak, żeby zdobyć zimową jego mapę albo przynajmniej wskazówki.
Pani w informacji robi wielkie oczy. – Chcecie iść na Górę? Sami? Teraz, zimą? – nie dowierza. Więc mówimy, że i owszem, mamy rakiety śnieżne, mapę i chcieliśmy dowiedzieć się, czy zimową trasę można skrócić. – Ale jak to, sami? W zimie? Przecież to są góry! – nie odpuszcza. – Jakie góry – mówimy – szczyt ma 500 metrów! Pani energicznie kiwa głową. – Dokładnie! Wynajmę wam przewodnika! Jest naprawdę przerażona. Gdy nic nie uzyskawszy, udaje nam się umknąć z informacji, pani żegna się z nami wzrokiem. Na zawsze.
A my kierujemy się na górę. Skrótem przez zamarznięte jezioro. Paliki znaczące szlak szybko znikają pod śniegiem, idziemy więc po prostu ciągle pod górę, sunąc w rakietach przez zaspy i przecinając tropy zwierząt. Robi się coraz jaśniej, bo z Levi wyszliśmy całkiem po ciemku. Powietrze nabiera bladych kolorów: róż, pomarańcz, fiolet, akwamaryna. Jest prawie minus 30 stopni, trwa mroźna, sucha, ciemna lapońska zima. Aż w końcu nie da się już wyżej iść, siadamy więc na śniegu i patrzymy.
Po lewej płaskie, ciągnące się po horyzont lapońskie przestrzenie bez najmniejszej nierówności, nad którymi powietrze wypełnia się powoli pastelowym błękitem, kolorem jak zza matowej szyby. Po prawej inna góra, na której wybudowano ośrodek narciarski. Na wprost słońce, które wzeszło dosłownie przed chwilą i którego zaledwie kawałek pokazał się zza horyzontu, żeby zaraz z powrotem zniknąć i nie pojawić się przez parę miesięcy. Zaczyna się noc polarna.

 

ZŁOTO LAPONII

Na Północy jesień jest szczególnie efektowna. Szkarłat i złoto oblewają nie tylko drzewa, ale i trawy.

SUSZĄ SZTOKFISZA

Norweskie Lofoty. Suszarnie ryb można na wybrzeżu spotkać na każdym kroku.

KAŻDY NA SWOIM PASIE (A JEDEN SIĘ PASIE)

Renifery na drodze w okolicach norweskiego Lakselv. Taki widok w tych stronach to norma.

 

SZKLANKA W POŁOWIE PEŁNA

 

Wiosna zazwyczaj kojarzy się z ciepłym wiatrem, kolorowymi łąkami, krótszymi sukienkami i lżejszymi butami. Lapońska wiosna jest inna. Zaczyna się, gdy temperatura w ciągu dnia przekracza zero stopni, choć nic jeszcze nie topnieje, bo nocą wciąż potrafi spadać do dwucyfrowych wartości poniżej zera. Wtedy nawet tu, mimo że zmrożony śnieg zalega wciąż po zimie i że można mieć na sobie tylko jedną warstwę ubrania mniej, czuć wiosnę w powietrzu i widać ją w ludziach. Bo na śniegu słońce dotyka coraz cieplej i cieplej, a gdy pracuje się na zewnątrz, to i drugą warstwę ubrania można zdjąć.
W samym więc swetrze, choć islandzkim, macham łopatą, odkopując dach domu ze śniegu. Żeby jeszcze szybciej przywołać taką wiosnę, jaka znana jest na innych szerokościach geograficznych. Bo i ona w końcu tu się zjawi. Zaspy, które nikomu nie przeszkadzały przez długie miesiące zimy, a wręcz nadawały krajobrazowi łagodności, zaokrąglając kąty, teraz muszą zniknąć, zanim przyjdzie odwilż i same spadną z hukiem. Z nieprzystającą w zdystansowanej Laponii ilością energii, przerzucam kolejne kilogramy śniegu, ciesząc się, jakby to była najcenniejsza nagroda. Bo wiosna w takim klimacie jest nagrodą, która należy się każdemu. O tej porze roku można też dłużej pracować, bo każdego dnia słońce zostaje na niebie dłużej i dłużej, przekraczając w marcu dwanaście godzin. I samo to jest dostatecznym, choć nie jedynym powodem, że tak mocno odczuwa się zmianę.
Przebijają się też pierwsze roślinki, a renifery zaczynają rodzić młode. W miarę jak słońce dostarcza zamarzniętej ziemi coraz więcej światła i ciepła, roślinność wyziera coraz śmielej i bardziej zdecydowanie. Aż w końcu, w czerwcu, gdy słońce ani na chwilę nie tonie za horyzontem i przez całe 24 godziny rozświetla północny świat, cały ekosystem wpada w ekstazę. To jest taka nordycka wersja szklanki w połowie pełnej. Ludzie często mówią: – Ale jak to, do Laponii, przecież tam jest tak ciemno, są krótkie dni! Prawda, ale tylko w zimie, a dokładnie tyle samo czasu jest przecież jasno.
Intensywność i nasycenie wiosną, taką europejską, z kwiatami, osiąga swoje apogeum niemalże w jednym dniu. Znów trzeba się spieszyć, żeby uchwycić ten krótki czas. Bo rozśpiewana, kwitnąca wiosna, podobnie jak najpiękniejsza z odmian jesieni, również nie czeka na opieszałych.

 

CHWILE ULOTNE

Nordkapp to koniec Europy. Tu wszystko przekwita szybciej, więc tym intensywniej przeżywa się lato.

NIE PYTAJ, POCZUJ

 

Ale tak naprawdę w Laponii podział na cztery pory roku jest sporym uproszczeniem. Od zawsze Saamowie wyróżniali aż osiem różnych sezonów, a to, co my nazywamy po prostu „zimą”, tutaj dzieli się na trzy lub nawet cztery kolejne okresy. Wyróżniane są również półsezony. Czym innym jest pełna jesień, podczas której jeziora w nocy zaczynają się pokrywać lodem i mgłą, a czym innym jest nadchodząca później jesienio-zima, pora wymykająca się definiowaniu w naszym języku. Sezony nie są tu kalkulowane według kalendarza, więc uchwycić zmiany jest ciężko, łatwo z jednej pory roku wpaść w drugą, którejś nie docenić, nie zauważyć, zwłaszcza przy zachodnim, uporządkowanym postrzeganiu świata.
Sigurd, szaman z Tromsø, opowiadał mi też o kolorach. Bo tu świat ma zupełnie odmienne barwy niż gdziekolwiek indziej. Doświadczenie tego jest niesamowite, bo przecież wydawać by się mogło, że żółty to żółty, niebieski to niebieski, a zieleń to zieleń. Ale nie, tutejsze kolory to zupełnie inna paleta barw, kto inny malował Północ.
– Spójrz, nie ma kontrastów – mówi szaman. – Wszystko w pastelach. Są przeźroczyste, nie zatrzymują na sobie wzroku, można patrzeć przez nie daleko. Czasem widzimy dzięki temu przejście do drugiego świata. Mogę ci to naukowo wyjaśnić, o kątach padania słońca, ale po co. Lepiej patrzeć na te kolory i je chłonąć. Nie mówić o nich, patrzeć. Po co je odzierać z magii? A magia tu jest wszędzie, w końcu jesteś w Laponii. Nie pytaj, poczuj.