Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2014 na stronie nr. 40.

Tekst i zdjęcia: Łukasz Szoszkiewicz,

Seattle - wódz, który był ponad


Jeśli sprzedamy wam nasz kraj, kochajcie go, tak jak my go kochamy, opiekujcie się nim, tak jak my się nim opiekujemy. I wszystkimi waszymi siłami, całym waszym duchem i sercem zachowajcie go dla waszych dzieci i kochajcie go, tak jak Bóg kocha nas wszystkich.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Seattle, wódz plemienia Duwamish, doskonale zdawał sobie sprawę, że oferta sprzedaży ziemi zamieszkiwanej od wieków przez jego plemię jest nie do odrzucenia. Biali osadnicy proponowali utworzenie rezerwatu, w którym Indianie mogli wieść życie, jakie prowadzili dotychczas, z jednym wyjątkiem – ich krainy nie ograniczały już ani wody Pacyfiku, ani terytorium rywalizujących plemion Chimakum i S’Klallam, lecz granica nakreślona ołówkiem na pomiętej mapie.
Zachowanie wodza zadziwia – Indian uosabiamy z wojownikami, którzy spośród wszystkich wartości najwyżej cenią honor, a ten przecież nakazuje bronić ziemi przodków do ostatniej kropli krwi. Wódz Seattle okazał się wyrastać zarówno ponad indiański honor, jak i osadniczą chciwość. W swojej przemowie skierowanej do białych osadników zawarł również przestrogę, którą zdaje się niewielu wzięło sobie do serca, a która jest dzisiaj nad wyraz aktualna: „Także Biali przeminą, może wcześniej niż wszystkie inne plemiona. Postępujcie tak dalej, a wasze łóżko będzie tak zatrute, że pewnej nocy udusicie się w waszych odpadkach”.

 

AMERYKAŃSKI WEZUWIUSZ

Nad miastem góruje wygasły Mount Rainier zaliczany do grona Wulkanów Dekady. Naukowcy wytypowali je jako warte szczególnej uwagi ze względu na duże erupcje w przeszłości.

SZMARAGDOWE MIASTO

Takim mianem nazywane bywa Seattle z powodu otaczających je lasów.

PODZIEMNY BIZNES

Grząski grunt spowodował zapadnięcie się budynków. Szklane płytki w chodnikach doświetlały podziemne pomieszczenia, w których za czasów prohibicji kwitł alkoholowy biznes.

 

NA HUŚTAWCE HISTORII

 

Historię Seattle można opisać na sinusoidzie, która pięciokrotnie notuje gwałtowny wzrost, by zaraz potem pikować w dół. Pierwszy okres prosperity przypadł na początki istnienia miasta i był związany z wielkim pożarem San Francisco. Zbudowane niemalże wyłącznie z drewna spłonęło doszczętnie w 1870 roku, a surowiec do jego odbudowy sprowadzano właśnie z Seattle. Kolejne tłuste lata związane są z gorączką złota w Klondike pod koniec XIX wieku. Tym razem Seattle, jako najdalej wysunięte na północ amerykańskie miasto (z wyjątkiem Alaski), stało się głównym centrum logistycznym. Za trzeci wierzchołek na sinusoidzie odpowiedzialna jest I wojna światowa i rozkwit miejskich stoczni, a kolejny złoty okres to powstanie przemysłowego giganta Boeinga (druga wojna światowa i produkcja bombowców).
W ostatnich latach lokalna gospodarka ponownie szybuje w górę, tym razem za sprawą rozwoju firm z branży IT – swoje oddziały mają tutaj m.in. Microsoft, Amazon czy telekomunikacyjny gigant AT&T.
Pomiędzy okresami prosperity mieszkańcy musieli mierzyć się z „latami ciemnymi”. Czasem dosłownie – pod koniec XIX wieku centrum miasta zapadło się pod ziemię, ponieważ okazało się, że nowo zbudowane ceglane budynki (drewniane spłonęły w pożarze w 1889 roku) są zbyt ciężkie dla grząskiego, nadmorskiego gruntu. Tym samym sklepy i kawiarnie, które miały mieścić się na parterze, przeniosły się do podziemi, a wkrótce zostały zaadaptowane przez handlarzy opium i producentów nielegalnego alkoholu w czasach prohibicji. Dzisiaj podziemia są już wyłączone z użytku lub pełnią funkcję piwnic, ale spacerując po chodnikach, można dostrzec niekiedy pod nogami płytki z grubego, zmatowionego szkła, które miały wpuszczać światło dzienne do centrów handlowych.
Eksploracja podziemnych labiryntów jest obecnie jedną z największych atrakcji miasta – przewodnicy-gawędziarze z Bill Speidel’s Underground Tour każdego dnia organizują kilka wycieczek, w trakcie których pokazują miejsca niedostępne dla zwyczajnego turysty, a także opowiadają o ciekawszych epizodach z historii regionu. W ten sposób można dowiedzieć się m.in., że za rozkwit Seattle w ostatniej dekadzie XIX wieku odpowiada niemiecka businesswoman Lou Graham, która otworzyła tutaj dom publiczny i tym samym zrównoważyła męską, portową populację.
Inną ciekawostką jest rywalizacja dwóch najważniejszych figur w miejskich kronikach – Arthura Denny’ego oraz Doca Maynarda. Każdy z dżentelmenów rozpoczął budowę Seattle z własnego końca zatoki, a następnie kreślił siatkę ulic według własnej wizji. W rezultacie główna arteria, zamiast biec prosto przez miasto, nagle załamuje się pod kątem 150 stopni.

 

ZAWRACANIE GITARY

W muzeum Experience Music Project można znaleźć gitary zniszczone przez Jimiego Hendrixa i Kurta Cobaina, a także imponującą instalację złożoną z ponad 500 instrumentów muzycznych.

GRA MUZYKA

Niezwykłą bryłę muzeum EMP zaprojektował Frank O’Gehry. Między częścią mieszczącą Muzeum Muzyki (nieustannie emitującą dźwięki) a częścią poświęconą Muzeum Fantastyki Naukowej i Galerii Sław przejeżdża kolej miejska.

MARK I JEGO MARKET

W Pike Place Market można kupić oryginalne pamiątki u oryginalnych twórców, jak Mark Conover.

 

WIECZNA NIRVANA

 

Na przełomie lat 1980. i 90. Seattle przeżywało kolejny boom, tym razem muzyczny. Swoje kariery zaczynały tutaj takie zespoły, jak Pearl Jam, Mudhoney i przede wszystkim Nirvana. Uściślając, Kurt Cobain i Krist Novoselic, którzy tworzyli trzon zespołu (perkusistów zmieniali kilkukrotnie) wychowali się w pobliskim miasteczku Aberdeen, niemniej to Seattle było ich pierwszym sprawdzianem na dużej scenie. Sprawdzian wypadł pomyślnie – po kilku singlach i debiutanckim albumie „Bleach” w 1989 roku, na początku kolejnej dekady nadeszło nieśmiertelne „Nevermind”, a następnie „In Utero”.
Nirvana przełamała popową dominację w radiu i MTV (wtedy kanały muzyczne były dźwignią promocji; dzisiaj rolę tę przejął YouTube), a Kurt Cobain dał Amerykanom to, co dekadę wcześniej Sid Vicious z Sex Pistols zaproponował zbuntowanym Brytyjczykom. Czarno-białe trampki, flanelowa koszula i postrzępione dżinsy stały się obowiązkowym uniformem młodzieży. Na ścianach budynków pojawiały się wypisane sprayem cytaty ze „Smells like teen spirit” albo słowa Cobaina „I hate myself and I want to die”.
Amerykanie otrzymali punk we własnym wydaniu. Punk mainstreamowy – z jednej strony improwizowany (przede wszystkim w warstwie lirycznej) i obrazoburczy (np. utwór „Rape me”), ale z drugiej – dużo bardziej melodyjny niż w wydaniu wspomnianych Sex Pistols. Sam Cobain w jednym z wywiadów stwierdził: „Moje nowe kompozycje uważam za typowo popowe, ponieważ są zaaranżowane ściśle według popowego schematu – zwrotka, refren, zwrotka, refren, solówka, zła solówka”.
Sukces Nirvany spowodował, że nagle Seattle – miasto, nad którym unosił się zapach portowej stęchlizny minionych lat – eksplodowało artystycznie. Dzisiaj jest nie tylko ważnym ośrodkiem kontrkulturowym, ale według różnorakich rankingów, także jednym z najlepszych miejsc do życia w USA. Według prestiżowego magazynu Bloomberg Businessweek jest obecnie drugim najbardziej przyjaznym miastem w kraju (wyżej plasuje się tylko San Francisco).
O latach muzycznej świetności przypomina dzisiaj muzeum Experience Music Project, które dedykowane jest przede wszystkim Nirvanie i pochowanemu na przedmieściach miasta Jimiemu Hendrixowi. Ważnym punktem na muzycznej mapie miasta jest również park przy Washington Boulevard. Na jego obrzeżach mieści się dom Kurta Cobaina, w którym muzyk popełnił samobójstwo. Tuż obok schowanego za bujnym żywopłotem piętrowego domu znajduje się drewniana ławka zapisana przez najwierniejszych fanów i zwyczajnych turystów. Za oparciem można znaleźć powtykane papierosy, odręcznie pisane liściki, monety z różnych części świata, zapałki, a nawet jednorazową strzykawkę. Ot, czarny humor. Gdyby tylko Kurt Cobain mógł to zobaczyć, zapewne uśmiechnąłby się.

 

KAWUNIA ZE STARBUNIA

Ta największa na świecie sieć kawiarni została założona właśnie w Seattle.

MIASTO BIAŁEGO CZŁOWIEKA

 

Artystyczną wizytówką Seattle jest dzisiaj Pike Place Market mieszczący się w podłużnej hali targowej przy ulicy o tej samej nazwie. Przed wejściem do hali stoi rząd niewielkich straganów, na których swoje rękodzieła wystawiają początkujący artyści; wyjadacze od 1907 roku rezydują w zadaszonym budynku. Znaleźć tutaj można dosłownie wszystko – od designerskich koszulek, przez kadzidła, biżuterię, aż po ręcznie malowane trampki Converse, których jedna para kosztuje 200 dolarów.
Spośród szeregu barwnych stanowisk moją uwagę zwraca niewielki drewniany stolik przykryty szaroburą tkaniną. Za ladą stoi starszy mężczyzna z czerwonymi włosami, w olbrzymich aluminiowych słuchawkach, które wyglądają na ręcznie robione. Paznokcie ma pomalowane na miedziany kolor. Układa porozrzucane po stole kolczyki i wisiorki, a od czasu do czasu sięga do dużego plastikowego pudełka, w którym trzyma przeróżne blaszki, metalowe i koralowe elementy, sznurki, a także łańcuszki. W kilka minut potrafi zamienić garść bezużytecznego metalu w małe dzieło sztuki. Nazywa się Mark Conover i jest najbardziej niesamowitym jubilerem, jaki rezyduje w Pike Place Market. Chociaż początkowo miało to być tylko jego dorywcze zajęcie, pracuje tutaj już od ćwierćwiecza. Sprzedaje swoje rękodzieła i dzieli się życiowymi mądrościami, które posiadł podczas swoich podróży po świecie, studiowania dwóch fakultetów i pracy w tym niecodziennym miejscu.
Tuż obok Pike Place Market mieści się kawiarnia Starbucks. Pozornie nic nadzwyczajnego – popularne kafeterie można znaleźć na rogu każdej bardziej ruchliwej ulicy w Ameryce. Jednak to właśnie w Seattle narodził się Starbucks i to tutaj znajduje się historyczna, pierwsza kawiarnia. Z tego też względu, mimo przestronnego wnętrza, jest ona zatłoczona bardziej niż przeciętne miejsce sygnowane zielono-białą syreną. Drzwi właściwie nie zamykają się. Uświadamia to, jak bardzo Amerykanie kochają sieciówki – obojętnie, czy są to supermarkety, fast foody, czy kawiarnie. W takich miejscach za każdym razem mogą skonsumować to samo i w identycznej cenie, przeważnie podjeżdżając do okienka drive-in i nie wysiadając nawet z samochodu. W każdym z 51 stanów znajdziemy dobrze znanego nam McDonald’sa, nieco mniej popularnego u nas Subwaya, a także typowo amerykańskie marki jak Dunkin’ Donuts (specjalizujący się w pączkach), Wendy’s (klasyczny amerykański fast food) czy nieco meksykański Taco Bell.
Amerykański styl życia, w który nieodłącznie wpisane są sieciówki, jest jedyny w swoim rodzaju. Prawdopodobnie my, Europejczycy, nigdy go nie zrozumiemy, tak jak kiedyś białego człowieka nie rozumieli rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej. Słynna mowa wodza Seattle kończy się gorzkimi słowami skierowanymi do osadników: „Nie wiem – nasza droga jest inna niż wasza. Widok waszych miast boli oczy Czerwonego Człowieka. Może dlatego, że Czerwony Człowiek jest dziki i nic nie rozumie. W miastach Białych nie ma ciszy. To nie jest miejsce, w którym można usłyszeć rozwijanie się liści na wiosnę lub brzęczenie owadów. Ale może jest tak tylko dlatego, ponieważ jestem dziki i nic nie rozumiem.”