Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2014 na stronie nr. 60.

Tekst: Piotr Tomza, Zdjęcia: Julia Michalczewska, Adrian Larisz,

Podróżnicy i teoria ścisku



Kolosy 2013

Rozmowa z Januszem Janowskim, pomysłodawcą Kolosów oraz współorganizatorem Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów w Gdyni

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Zacznijmy od chwil najlepszych.
Kiedy Henryk Widera odbierał wyróżnienie. Stał na scenie wśród młodych ludzi i widziałem, jak go to niesamowicie cieszy. Albo kiedy załoga „Starego”, też na scenie, podrzucała na rękach Jacka Wacławskiego. W tym był autentyczny entuzjazm! Pamiętam też, gdy Stanisław Szwarc-Bronikowski dostał Super Kolosa. To był mój idol z młodości, więc uznałem, że to ja muszę mu wręczyć statuetkę. Ważyła z dziesięć kilo, a on wziął ją ode mnie jedną ręką. Dziewięćdziesięcioletni facet! Dzięki Kolosom poznałem takich ludzi jak on, Maciej Kuczyński, Wojciech Jacobson albo Andrzej Zawada. Szczerych, otwartych, wielkiego formatu. Choćby tylko dlatego warto było coś takiego wymyślić.

 

A spodziewałeś się, że to wszystko tak się potoczy? Że będziesz robił największą i najważniejszą imprezę podróżniczą w Polsce?
Miałem świadomość, że to, co mi się przytrafia, to coś wyjątkowego. Że jeśli uda się to zrealizować tak, jak zaplanowałem, wyjdzie z tego naprawdę duża i ważna rzecz.

 

Kiedy tak pomyślałeś?
Po pierwszych Kolosach, tych w Wieliczce.

 

To spróbujmy to jakoś uporządkować, bo zanim była Wieliczka, sporo się wydarzyło.
W latach dziewięćdziesiątych wydawałem „Wędrowca”. To było czasopismo, w którym najpierw znajdowały się tylko reklamy, a stopniowo zaczęło się pojawiać coraz więcej tekstów dotyczących branży turystycznej, potem też podróżniczych. Mieliśmy patronat nad targami Kaszuby ’99, które organizowały WTC Gdynia Expo i Urząd Miasta Gdyni. Był problem, bo zostało trochę niesprzedanych stoisk. Zaproponowałem więc Jackowi Olszewskiemu z magistratu, żebyśmy te stoiska oddali do dyspozycji ludziom, którzy jeżdżą po świecie i mają do zaprezentowania coś ciekawego.

 

Kogo zaprosiliście?
Udostępniliśmy prawie dwadzieścia stoisk, zrobiliśmy też kilka pokazów przeźroczy, ktoś przygotował wykład o tym, jak samodzielnie zorganizować wyjazd, a Janusz Kasza, który publikował wcześniej w „Wędrowcu”, wygłosił referat o historii polskich dokonań eksploracyjnych. Przyjechali Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, Marek Kamiński, Kuba Jakubczyk, Arkadiusz Pawełek, Edi Pyrek, Roman Paszke, Michał Kochańczyk, Bogdan Kopka, członkowie Gdyńskiego Klubu Motolotniarzy i chyba ktoś jeszcze. Ludzie z różnych środowisk – podróżnicy, żeglarze, grotołazi.

 

Wypaliło?
Tak, zwiedzającym się podobało, a ja dostrzegłem, że to może być atrakcyjne medialnie. Spojrzałem wtedy na podróżnika jak na produkt. I pomyślałem: „Kurza twarz! Czemu ten temat nie jest w ogóle zagospodarowany? Przecież to jest rynek, trzeba go wypromować!”. To był rok 1999, o podróżnikach nie mówiło się prawie w ogóle. A przecież kiedyś o takich ludziach było głośno – o Kukuczce, Rutkiewicz, Telidze. Więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Zadałem też sobie pytanie: „Jak najlepiej wypromować polskie środowisko eksploracyjne?”. Otóż tylko przez nagrody. Wpadłem na ten pomysł zaraz po pierwszych Spotkaniach. Wtedy byłem jeszcze młody, pełen wiary i energii, a dzięki „Wędrowcowi” miałem kontakty i doświadczenie.

 

Kto wymyślił nazwę Kolosy?
Rozmawialiśmy o tym w domu. Mój syn, Maciek, zaproponował Feniksy. Pojechałem do Urzędu Patentowego, ale nazwa okazała się zastrzeżona. Kolosy to mój pomysł. Uznałem, że taka dwuznaczność będzie trafna – z jednej strony niezwykłe figury z dalekiej Wyspy Wielkanocnej, a z drugiej coś wielkiego, monumentalnego.

 

IDEA ZARAŻA

Z każdą następną edycją Kolosów publiczność ściąga do Gdyni coraz liczniej. Być tu – to dobry zwyczaj.

BURZA MÓZGÓW

Obrady Kapituły i Rady Kolosów bywają długie i burzliwe. Na zdjęciu od lewej: Dominik Bac, Lech Flaczyński, Radosław „Chopin” Siuda, Piotr Chmieliński, dyrektor festiwalu Janusz Janowski i Krzysztof Wielicki w 2011 roku.

KOLOSALNE ZAINTERESOWANIE

Pomysłodawca Kolosów ma teorię, że o sukcesie imprezy decyduje zagęszczenie ludzi na metr kwadratowy.

 

A podział na kategorie?
Od początku wiedziałem, że nagrody muszą objąć pełen zakres działalności eksploracyjnej, jednak kategorie, w jakich będziemy je przyznawać, nie mogą być zbyt szczegółowe. Nagradzanie osobno za wyprawy rowerowe, kajakowe lub motocyklowe byłoby bez sensu. Z czterema kategoriami nie miałem problemu. Nazwałem je „Alpinizm”, „Żeglarstwo”, „Eksploracja jaskiń” oraz „Podróże”. Wyobrażałem sobie, że ta ostatnia będzie obejmować i wyprawy trekkingowe, i eksploracyjne, ale wciąż brakowało mi jakiegoś dopełnienia. W końcu zdecydowałem się na „Wyczyn roku”. Dziś pewnie zostawiłbym samo „Wyczyn”, bo drugi człon może wprowadzać w błąd i sugerować, że ta kategoria jest nadrzędna wobec pozostałych. A nie jest.
Poza tym jednym drobnym zastrzeżeniem kolejne lata pokazały, że nagrody zostały dobrze skonstruowane. Podział się sprawdził. Trochę problemów było tylko z Super Kolosem.

 

Co w nim kontrowersyjnego?
Nagroda za całokształt to oczywiście nic oryginalnego, ale dla członków Kapituły sytuacja robiła się niezręczna. Laureatów musieliby bowiem wybierać de facto z własnego grona, stając się równocześnie przedmiotem oceny. Nie chcieli tego. Rozumiałem to, ale wiedziałem też, że nie mogę rezygnować z przyznawania nagród, które przynoszą największy prestiż. Bo jeśli nie ja – na pewno zrobi to ktoś inny. I zaproponowałem Kapitule kompromis: przyznawajmy Super Kolosa w rocznicę ważnego osiągnięcia. Akurat zbliżał się jubileusz pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest. Podczas kolejnej edycji mieliśmy rocznicę spłynięcia kanionem Colca. A potem Kapituła zgodziła się też na nagradzanie za całokształt. I pierwszym laureatem został kapitan Ludomir Mączka.

 

Do pracy w Kapitule zaprosiłeś ludzi o uznanym dorobku. Nikt nie odmówił? Nie mieli obaw przed angażowaniem się w przedsięwzięcie, które po pierwsze dopiero startuje, a po drugie – z całym szacunkiem, ale to był dopiero rok 1999 – organizuje je bliżej nieznany facet?
Rozmowa z Krystyną Chojnowską-Liskiewicz w Gdyni podczas pierwszych Spotkań uświadomiła mi, że ludzie tacy jak ona – a to przecież pierwsza kobieta, która samotnie opłynęła jachtem kulę ziemską! – którzy w nowej rzeczywistości znaleźli się trochę na bocznym torze, będą jednak chcieli w to wejść. Zacząłem dzwonić i żebym chociaż usłyszał od kogoś: „Może, zastanowię się” – ale nie, wszyscy byli na tak, od razu. Nie mam wielkich umiejętności przekonywania, jestem raczej niecierpliwy, ale idealnie trafiłem w moment. Ich autorytet – Szwarc-Bronikowskiego, Chojnowskiej, Zawady, Kuczyńskiego – był niezbędny, aby nagrody faktycznie stały się prestiżowe. Wydaje mi się jednak, że oni też potrzebowali czegoś takiego.

 

A nie przeszkadzało nikomu, że sam nie masz dorobku podróżniczego?
Przekonanie, że imprezę globtroterską powinien robić doświadczony podróżnik, jest błędne. Nie miałem powiązań z żadnym konkretnym środowiskiem, a to działało na moją korzyść. Łatwiej było mi zachować obiektywizm.

 

Kiedy publicznie oznajmiłeś, że realizujesz taki pomysł?
Najpierw podpisałem umowę z Wieliczką, z kopalnią soli. Miałem tam kontakty, a poza tym uznałem, że to będzie świetne miejsce na ceremonię. Działo się to na początku października, prawie osiem miesięcy po pierwszych Spotkaniach w Gdyni. Niedługo później Gdynia prezentowała się na Tour Salonie w Poznaniu. To są doroczne, ogromne targi regionów i produktów turystycznych. Jacek Olszewski dał mi znać, że miasto zorganizuje konferencję prasową – żebym przyszedł i opowiedział o Kolosach. Wystąpiłem tam i poinformowałem, że na początku następnego roku planujemy w Wieliczce wręczanie nagród w pięciu kategoriach, a wcześniej, podczas Spotkań w Gdyni, odbędą się prezentacje wypraw i Kapituła wybierze osoby, które zostaną nominowane oraz zaproszone na finał do kopalni soli.

 

Jaki był efekt?
Przede wszystkim pojawiły się na niej dwie dziennikarki z Telewizji Polskiej i temat spodobał im się na tyle, że potem TVP wysłała do Gdyni i do Wieliczki swoją ekipę. No i skoro już złożyłem publiczną deklarację, naprawdę ostro wziąłem się do pracy. Oprócz tego, że zaprosiłem do Kapituły autorytety, zależało mi też na dziennikarzach prasy branżowej, którzy mogliby pomóc jako źródło informacji o aktualnie realizowanych wyprawach. To były czasy, kiedy internet nie pełnił jeszcze takiej roli jak dzisiaj. Znałem Monikę Witkowską, która pisała wtedy o podróżach w „Gazecie Wyborczej” i pomogła mi pozyskać jej patronat, podjąłem też współpracę z „Rejsem”, gdzie pracował Marek Słodownik, krakowskimi „Jaskiniami” oraz wydawanym przez Alka Lwowa magazynem „Góry i Alpinizm”.

 

Czy pojawiły się jakieś problemy?
Nie. Posiedzenie Kapituły odbyło się w Gdyni podczas drugich Spotkań, pod koniec lutego. Ogłosiliśmy piętnaście nominacji do nagród w pięciu kategoriach i zaprosiliśmy wszystkich na finał. Trzy tygodnie później do Wieliczki nie przyjechała tylko jedna osoba – Rysiek Pawłowski. Ale wyłącznie dlatego, że był poza Polską, na jakiejś wyprawie.

 

Publiczność dopisała?
Wtedy jeszcze nie. Ani w Wieliczce, ani w Gdyni nie przyszły tłumy, ale miarą sukcesu okazało się to, że nikt nie zlekceważył zaproszenia, co oznaczało, że nagrody są ważne dla środowiska. No i mieliśmy też sukces medialny. Zresztą wszystko wtedy zgrało się idealnie: trafiłem na właściwych ludzi, na dobry moment, wyczułem potrzeby środowiska. Także miejsce świetnie pasowało na inaugurację. W dodatku nazwa okazała się trafiona. Na ceremonię wręczenia nagród przyjechało mnóstwo dziennikarzy. Były kamery, ekipy, nawet z nieistniejącej już dziś stacji RTL 7. TVP nakręciła relację, nagrała rozmowy, news o Kolosach poszedł do serwisów informacyjnych na całą Polskę, pisały o nas gazety. Okazało się, że miałem rację, że podróżnik może być atrakcyjny.

 

A nie bałeś się, że zaplanowałeś sobie ambitne wydarzenie popularyzujące niekomercyjne przedsięwzięcia eksploracyjne, a tymczasem wjedzie telewizja i wszystko ci poprzestawia?
Od początku robiłem imprezę bardzo medialną, a równocześnie starałem się, by nie wyszło z tego coś płytkiego. I czasami to było jak łączenie ognia z wodą. Podjąłem jednak świadomą decyzję, że najważniejsze to zachować maksymalną niezależność i obiektywizm. Na przykład nigdy nie chciałem zapraszać tak zwanych podróżniczych celebrytów. A sytuacji, że sponsor czy jakieś media podsuwały mi swoją gwiazdę, miałem mnóstwo. Chciałem, żeby Kolosy były szczere – od początku do końca.

 

WAGA SUKCESU

Marek Klonowski i Tomasz Mackiewicz z cenną statuetką. Otrzymali ją w 2009 w kategorii Wyczyn Roku za trawers Mount Logan, najwyższego szczytu Kanady.

ZDJĘCIE RODZINNE

Laureaci ubiegłorocznej edycji Kolosów razem na scenie w chwilę po wręczeniu nagród.

Po Wieliczce był Kraków. Z czego wynikła ta zmiana?
Kopalnia soli była świetna na inaugurację, ale chcąc się rozwijać, potrzebowałem miejsca dostępniejszego, bliżej ludzi. Drugie Kolosy zrobiłem sam. Byłem prawie bez grosza, nie miałem zaplecza, za to czułem, że mogę naprawdę dużo. Gdybym teraz, na stare lata, miał taką werwę jak wtedy! Wysłałem ze sto faksów, z czego dwa przyniosły pożytek, znalazłem sponsora, zrobiłem imprezę i wszystko się udało.

 

Ludzie przyszli?
Znowu było tak sobie, ale udało się utrzymać wysoki poziom zainteresowania mediów i – przede wszystkim – środowiska. W dodatku nastąpiło bardzo ważne sprzężenie: dzięki temu, że najpierw w Wieliczce, a potem w Krakowie przyznawaliśmy nagrody, o których zrobiło się głośno w całej Polsce, do udziału w Ogólnopolskich Spotkaniach Podróżników w Gdyni zaczęli się zgłaszać naprawdę świetni prelegenci. Tworząc program Spotkań i proponując nominacje do Kolosów, było w czym wybierać.

 

A kolejna i ostatnia zarazem edycja w Krakowie?
Przełom 2001 i 2002 roku okazał się dla mnie bardzo trudny ze względów osobistych. W grudniu w Tatrach zginął mój syn. Miał dwadzieścia lat. Po tej tragedii się załamałem. Nie miałem siły ani ochoty na nic. Wtedy pojawiły się wokół mnie osoby, których przyjaźni chyba wcześniej należycie nie doceniałem – przede wszystkim Maciej Kuczyński i Wojciech Jacobson. Wojtek jest niesamowicie dobrym człowiekiem, całe życie bezinteresownie pomagał ludziom, inaczej nie umie. Kuczyński też, chociaż potrafi być również twardy. Podnieśli mnie na duchu i przekonali, że warto to ciągnąć dalej. Tamtej wiosny, jedyny raz, Kolosy odbyły się w kwietniu. Rok później przenieśliśmy się ze wszystkim do Gdyni.

 

Obie strony – to znaczy i ty, i Gdynia – chyba nie najgorzej na tym wyszły?
Miasto jest sponsorem strategicznym imprezy i jej partnerem – trudnym, ale przewidywalnym. Takim, z którym można twardo, ale rozsądnie negocjować i którego da się przekonać do realizacji długofalowych celów. Dla naszej współpracy, a więc i dla rozwoju Kolosów, kluczowe było to, że w którymś momencie prezydent Wojciech Szczurek dostrzegł w Kolosach coś więcej niż tylko środowiskową imprezę. Uznał, że warto się zaangażować. Dzięki temu Kolosy stały się jednym z najważniejszych wydarzeń promujących Gdynię jako dynamiczne miasto otwarte na świat. Podobnej woli współpracy nie znalazłem w rodzinnym Krakowie.

 

A początki Kolosów w Gdyni? Tłumy w Teatrze Miejskim, atmosfera, która obrosła w legendę…
Oj, to były czasy! Z Jackiem Olszewskim dzieliliśmy się obowiązkami. Ja przygotowywałem wszystko od strony programowej, a on brał od miasta pieniądze i na miejscu zajmował się logistyką. Musiał na przykład pożyczać rzutnik z hotelu, kombinować salę. Budżet, który przekazywało miasto, wynosił kilka tysięcy złotych (plus opłacenie wynajmu teatru). Z trudem dało się pokryć noclegi dla prelegentów. Nie mieliśmy pieniędzy na honoraria i reklamę, ale wszystko się jakoś udawało. No i ludzie! Sala tak nabita, że ciężko było wcisnąć szpilkę. Wymyśliłem wtedy taką teorię…

 

Teorię ścisku?
Tak. O tym, czy impreza się udaje, decyduje zagęszczenie ludzi na metr kwadratowy. To brzmi dziwacznie, ale się sprawdza. Jeśli ludzie znajdują się fizycznie blisko, wytwarzają energię, która następnie się kumuluje. Wszyscy siedzą obok siebie, patrzą na ekran, słuchają, myślą o tym samym i powstaje jakaś – nazwijmy to – wspólna inteligencja. A kiedy ich od siebie porozsuwasz, gdzieś się to traci. Atmosfera stygnie. Dlatego z początku obawiałem się przenosin do Hali Sportowo-Widowiskowej.

 

Ale nie było wyjścia?
Nie było. Doszło do sytuacji, że ludzie musieli stać na ulicy, bo straż pożarna, ze względów bezpieczeństwa, nie chciała ich wpuścić nawet do szatni. A marzec mieliśmy akurat wyjątkowo zimny. Napisałem list do prezydenta. Liczyłem się nawet z tym, że odmówi, zacząłem wstępnie rozeznawać jakieś alternatywne opcje, ale Szczurek odpowiedział, że się zgadza. To był ten moment, w którym uwierzył, że Kolosy to naprawdę duża sprawa. Przez trzy kolejne lata odbywały się więc w salach kinowych przy skwerze Kościuszki, a potem przenieśliśmy się do nowo wybudowanej Hali Sportowo-Widowiskowej. Ponadto w 2005 roku Jacka Olszewskiego zastąpiła Agnieszka Krasińska i to ona odpowiada teraz za część logistyki, między innymi za przygotowanie hali. Wiąże się z tym masa papierkowej roboty, bo to jest już zupełnie inna skala. W trakcie imprezy i bezpośrednio przed nią pomagają mi też żona i córka.

 

Jaki jest klimat, atmosfera dzisiejszych Spotkań?
Jest inaczej, niż było kiedyś, to oczywiste, ale na pewno nie gorzej. W zeszłym roku, po odpowiednim zaaranżowaniu hali, pokazy mogło oglądać równocześnie cztery tysiące osób! Ale niech mi ktoś powie, że była zła atmosfera, choćby w piątkowy wieczór na pokazie Dominika Szmajdy, który zresztą otrzymał potem Nagrodę Publiczności. Spotkania są dynamiczne, ciągle się zmieniają i w tym również tkwi ich wyjątkowa wartość. W dodatku Kolosy to już także instytucja. Jest portal Kolosy.pl, są spotkania w Krakowie, zdarzają się również akcje w trybie nadzwyczajnym, jak na przykład poszukiwania zaginionych w Peru – potem się okazało, że zamordowanych – kajakarzy, Celiny Mróz i Jarka Frąckiewicza.
Nie ma szablonu, który z roku na rok powielamy. Po tylu latach wydaje mi się, że potrafię dość dobrze wyczuć potrzeby zarówno publiczności, jak i prelegentów. Z grubsza – bo szczegółów oczywiście nie zamierzam zdradzać – sprowadza się to do tego, aby podróżnicy dzielili się z widownią swoimi przygodami i emocjami, a oglądający i słuchający wynagradzali im to akceptacją, podziwem i entuzjazmem.

 

Rozmawiał: Piotr Tomza