Kilka osób o nim słyszało, jeszcze mniej odwiedziło… Brunei jest maleńkim, bogatym państwem na północy Borneo. Gości niewielu turystów. Chcąc odkryć nieznane, spędziłam pięć dni na wędrowaniu po tym kraju, i to autostopem!
Dostępny PDF
Lądując w Bandar Seri Begawan (nazywanym też BSB), 80-tysięcznej stolicy Brunei, od razu zauważa się wszechobecną zieleń. Towarzyszy ona wszędzie podczas podróży po tym kraju. Jest upalnie, ponad 30 stopni, i akurat padają deszcze zwiastujące początek monsunu. Kontrastuje to nieco z wyobrażeniem typowego kraju utrzymującego się z wydobycia gazu i ropy, który, jak wiadomo, jest przeważnie pustynny. Tymczasem zielone Brunei żyje właśnie z tych surowców. Jego północna granica wzdłuż Morza Południowochińskiego usiana jest platformami.
Całe to państewko liczy zaledwie kilka miasteczek po 10 tysięcy mieszkańców, resztę stanowią wioski i osady. Większość jego powierzchni porasta gęsta dżungla chroniona statusem parku narodowego. Jedną z kilku turystycznych rozrywek jest trekking w głąb lasu w poszukiwaniu wodospadów, obserwacja flory i fauny oraz wizyty w pochowanych w dżungli wioskach.
ŻYCIE NA PALACH
Wycieczkę zaczynam oczywiście od BSB, a pierwszym celem są muzea, będące doskonałym źródłem informacji o historii kraju. Potem meczet Omar Ali Saifuddien – symbol Brunei. Na koniec malowniczy Kampung Ayer, czyli osada na rzece – domy wybudowane na palach, połączone drewnianymi chodnikami, z jedyną możliwością przedostania się na ląd motorowymi łodziami. Kampung Ayer był miejscem, od którego zaczęło się osadnictwo w Brunei i które do dziś zachowało swoją odrębność. Wioska posiada sklepy, restauracje i meczet, więc jest całkiem samowystarczalna, a mieszkańcy opuszczają ją tylko w wyraźnej potrzebie.
Tuż obok tradycyjnych drewnianych domów, na palach powstały nowoczesne betonowe budynki przygotowane dla nowych mieszkańców. Ich budowa jest częścią rządowego programu ulepszenia i zabezpieczenia (przed pożarami, brakiem pitnej wody itp.) życia ludzi z Kampung Ayer. Cel bez wątpienia wzniosły, jednak ofensywa betonu i plastiku smutno uzmysławia nieuchronny zanik tradycji i lokalnego folkloru. W tym zamożnym kraju zabudowania w miastach nie różnią się zresztą od standardów w Malezji czy Tajlandii. Poza tym znaczna część mieszkańców żyje we wsiach w zwykłych drewnianych domach.
JAK WAM PŁYNIE?
Kampung Ayer, osada na rzece, łączy w sobie tradycyjną drewnianą zabudowę z nowoczesną, bardziej praktyczną – betonową. Najważniejsze jest zachowanie ponad 1300-letniej tradycji budowania domów na wodzie.
ZA MUNDUREM WSZYSCY SZNUREM
Na stadionie w centrum Bandar Seri Begawan czuwa gigantyczna podobizna najważniejszej osoby w państwie – sułtana Hassanala Bolkiaha.
PRAKTYCZNIE, ALE SYMPATYCZNIE
Architektura BSB nie powala kunsztem, wszystko tu buduje się pod kątem użyteczności. Nie brakuje za to roślin i kwiatów.
NIE PIJ, NIE PAL
Ponieważ niewielką stolicę Brunei można zwiedzić w jeden dzień, pozostały czas przeznaczam na podróże do innych zakątków kraju. Najpierw Muara – miasteczko położone 25 km od Bandar Seri Begawan, składające się z jednej ulicy ze sklepami i restauracjami. Ma ono dwie plaże, oferujące naukę i praktykę sportów wodnych, oraz międzynarodowy port morski, obsługujący m.in. pasażerskie łodzie do sąsiedniej Malezji. Wszystko jest akurat opustoszałe, bardziej tłoczno robi się tu podobno w weekend – tak przynajmniej twierdzi mój autostopowy kierowca i przewodnik zarazem.
Z kolei do miasta Bangar w regionie Temburong płynę szybką łodzią motorową prosto ze stolicy. Temburong to przede wszystkim lasy i park narodowy. Atrakcją jest już sama podróż, która trwa 45 minut poprzez wąskie kanały w gęstej dżungli.
Kierując się na zachód od BSB, zatrzymuję się w Serii – naftowym sercu kraju. To tam w latach 1920. zaczęło się wydobycie ropy, która uczyniła Brunei jednym z najbogatszych państw świata. Obszary nadmorskie w okolicy Serii to głównie pompy i odwierty. Na morzu, w oddali, widoczne są platformy wiertnicze. W mieście można wszędzie spotkać mężczyzn w kombinezonach, a wśród nich zadziwiająco dużo Europejczyków. Nie są to turyści, lecz inżynierowie zatrudnieni w Brunei, pracujący tu i mieszkający wraz z rodzinami. Sama byłam wielokrotnie pytana, czy tu pracuję.
Sąsiednie miasto Kuala Belait jest stolicą regionu i chociaż leży zaledwie kilkanaście kilometrów od Serii, ma niewiele wspólnego z ropą. Jest to przede wszystkim baza wypadowa do malezyjskiego miasta Miri – najbliższego miejsca, gdzie można nabyć alkohol. Pod rządami sułtana twardo egzekwującego zasady islamu, alkohol i narkotyki są tu zabronione, a sprzedaż papierosów (jedna paczka – 7 brunejskich dolarów, czyli 17,50 zł) jest ograniczona. Papierosy dostępne są tylko w licencjonowanych sklepach, których w całym kraju jest około setki. Dla wielu mieszkańców Brunei pochodzenia hinduskiego czy chińskiego oraz dla obcokrajowców wyjazdy do Miri to jedyna możliwość zakupu pewnej (limitowanej) ilości alkoholu.
PRZYŁAPANI PO 23
Atmosfera w Brunei jest spokojna, nawet z lekka ospała, dlatego każde spotkanie turysty jest dla mieszkańca tego kraju szansą oderwania się od codzienności. A dzięki powszechnej znajomości angielskiego porozumiewanie się nie stanowi problemu.
Przechadzając się po Kuala Belait, wdałam się w pogawędkę z miejscowym handlowcem. Miał zaledwie 20 lat i już własny sklep, kupiony mu przez ojca. – To, co z zewnątrz wydaje się idealne, może mieć inne oblicze od środka – zaczął. – W Brunei nie płaci się podatków, szkolnictwo i opieka zdrowotna są darmowe, benzyna kosztuje 25 centów za litr… Jednak w zamian za to sułtan ma pełną władzę i wszystko musi się nam podobać. Kiedy w całym mieście przez 12 godzin nie było prądu, nikt nawet nie wyjaśnił dlaczego, a składanie jakichkolwiek zażaleń było niemożliwe…
Prawie każdy mówi, że w Brunei jest nudno. I nie chodzi tylko o alkohol, czyli jego brak. Życie towarzyskie kończy się tu o godzinie 23, zamykane są ostatnie restauracje i sklepy, zakazane jest też spotykanie się osób płci przeciwnej (przyłapani na przebywaniu razem po 23 są przymuszani do zawarcia małżeństwa). Muzułmańskie prawo jest tu państwowe i obowiązuje wszystkich.
POTAKUJĄCY OSIOŁ
Nodding donkey to popularna slangowa nazwa pompy wydobywającej ropę naftową. „Potakujące osły” można podziwiać m.in. w okolicach Serii, gdzie znajdują się największe złoża surowca.
AUTOSTOPEM, BLISKO LUDZI
Na zakończenie pobytu w Brunei wraz z lokalnym znajomym wybraliśmy się do wioski Teraja. Tam, gdzie kończy się asfaltowa droga, znajduje się tzw. long house – siedziba sześciu rodzin mieszkających pod jednym dachem; w sumie ponad 100 osób. Większość „długich domów” znajduje się głęboko w dżungli, a te bardziej dostępne są atrakcją turystyczną (istnieje możliwość wykupienia wycieczki z noclegiem w jednym z nich). My zostaliśmy zaproszeni na posiłek oraz toast z wyrabianego domowym sposobem ryżowego wina – alternatywy dla zabronionego alkoholu.
Godziny spędzone na rozmowach z mieszkańcami dały ogólny obraz ich życia. Wszyscy są bliżej lub dalej spokrewnieni – jedna wielka rodzina. Większość pracuje w miastach, a przyjeżdża na wieś tylko na weekend. Źródłem zarobku jest także turystyka. Uprawa roli i hodowla zwierząt przeszły już do lamusa. Pomimo bardziej nowoczesnego stylu życia wszelkie święta czy uroczystości obchodzone są zgodnie z tradycją.
Może Brunei nie jest miejscem szczególnie rozrywkowym w europejskim stylu, ale w zamian oferuje odkrywanie mało znanego państwa na krańcu świata w oderwaniu od stereotypowej, hotelowo-barowej turystyki. Podróżowanie autostopem sprzyja zaś szczerym rozmowom z miłymi, skromnymi i życzliwymi ludźmi. A ciekawi i pomocni kierowcy nigdy nie każą tu czekać na drodze dłużej niż pięć minut.