Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2014 na stronie nr. 20.

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Petryszak,

Swanetia, skarbiec Gruzinów


„Kto nie widział Swanetii, nie widział Gruzji” – powiada miejscowe przysłowie. Co ma takiego w sobie ten region, że uważany jest za kwintesencję zakaukaskiego kraju?

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

– Do 2003 roku nie mieliśmy prądu – mówi Gocia bez ogródek. – To czym oświetlaliście domy? – pytam niedowierzająco, patrząc na niknącą w mroku Mestię z zacisznej werandy. Temat wyszedł, bo w trakcie burzy wyłączyli prąd w całej okolicy. – Lampy naftowe – odpowiada krótko Gocia Margiani, gospodarz naszej kwatery w kaukaskiej Swanetii. Chyba rzeczywiście mogło tak być, bo po krótkiej chwili z ciemności wyłania się kopcący szklany klosz w rękach jego żony.
Intensywny spektakl błyskawic i awaria prądu nie przeszkadzają w miłym spędzaniu wieczoru. Akurat kończymy suprę – obfitą kolację. Wypytujemy „Gucia”, który jest komendantem miejscowego posterunku straży granicznej, o to, jak się żyje w Swanetii. Jego oddział pilnuje granicy z Rosją w newralgicznym kącie, między Abchazją a Elbrusem, który leży po rosyjskiej stronie. Gucio nade wszystko jest rodowitym Swanem – mieszkańcem kaukaskiej doliny na zachodzie Gruzji, traktowanej przez resztę Gruzinów z wyjątkowym nabożeństwem.

 

BASZTY DOBROSĄSIEDZKIE

Cechą tutejszej zabudowy są nawet kilkusetletnie baszty obronne, takie jak ta w Uszguli (patrz również sąsiednie zdjęcie). Miały one chronić ich mieszkańców przed lawinami, a także przed sąsiedzkimi zatargami.

NA SWANECKIM SZLAKU

Wielu turystów ciągnie w góry powspinać się po tutejszych szlakach. Nie wszystkie przeznaczone są dla początkujących wędrowców. Górne partie sięgają pięciu tysięcy metrów n.p.m.

 

KAMIENNE WIEŻE I ZŁOTE RUNO

 

Mieszkamy w kamiennym domu na uboczu miasteczka otoczonego wiecznie białymi szczytami niebotycznych gór i mamy własną wieżę. Wiele domostw zbudowano w tradycyjnym stylu z ciosów kamiennych. A wież jest w Mestii, jak mówi mój rozmówca, sześćdziesiąt. Ja naliczyłem tylko trzydzieści siedem. Nie zmienia to jednak faktu, że kamienni strażnicy są pięknymi świadkami dumnej przeszłości Swanetii. – Ile lat liczy twoja baszta? – pytam gospodarza. – Może siedemset – zastanawia się głośno Gucio. – Jest bardzo stara – jego pamięć nie sięga tak daleko. Każdy ród w Swanetii miał własną wieżę. Solidnie zbudowane na planie kwadratu, zwężające się ku górze, liczą kilkanaście metrów wysokości i są symbolem niezależności Swanów. Służyły za schronienie przed lawinami albo… sąsiadami. Niektóre liczą po 800 lat i pamiętają niejeden zatarg. W Kaukazie na zniewagę odpowiada się krwią. Przelana musi być pomszczona.
Na pytanie, czy dzisiaj zdarzają się spektakularne zatargi i czy może opowiedzieć o jakieś akcji w pracy, Gucio zasłania się tajemnicą wojskową. – Ale dawno temu Kabardyńcy chcieli napaść na Swanów – zaczyna po chwili gawędę. Jego zwięzły, wojskowy język rozwiązuje się po kilku szklaneczkach czaczy, lokalnego samogonu, wspomaganego oczywiście toastami. – Kabardyńcy, górale z północnych stoków Kaukazu, leżących w dzisiejszej Rosji, są muzułmanami – snuje opowieść. Swanów było mniej i nie wiedzieli, jak się bronić. Kiedy wataha napastników dotarła na przełęcz Beczo (3367 m n.p.m.) oddzielającą Kabardynię od Swanetii, zobaczyli pędzące naprzeciw nich wielkie stado świń. – Uciekli – dumnie kończy Gucio. Innego przejścia przez główną grań najeżoną 4- i 5-tysięcznymi szczytami na południe nie było. – Swani są mądrym narodem – kończy Gucio – i wiedzieli, że prosięta uważane są przez wyznawców Allacha za zwierzęta nieczyste, których się unika. Zebrali świnie z całej okolicy.
Nie będę głośno tonował gospodarza i przypominał, że zwykłe koło pierwszy raz wygniotło ślad na swańskiej ziemi w latach 1920. Wcześniej siano ze stromych hal zwożono saniami zaprzęgniętymi w woły. Do tej pory w zagrodach stoją drewniane zabytki. Życie nigdy nie było tu łatwe. Z czego żyje się w najpiękniejszym, jak chce gruzińska legenda, miejscu na świecie, 1800 metrów nad poziomem morza? Zboże tu nie urośnie, nie zdąży, ciepło jest raptem przez trzy miesiące. W przydomowych ogródkach zielenią się ziemniaki, ogórki, kalarepa. Ci, którzy mają siłę i samozaparcie, utrzymują się z hodowli bydła i owiec. Sery ze Swanetii są wyjątkowo pyszne.
Historia Swanetii sięga daleko w czasy przedchrystusowe, nawet do mitologii greckiej. To tutaj wybrał się Jazon z Argonautami w poszukiwaniu złotego runa. Czym było owo runo? Antyczny mit opowiada o skórach baranich, które zanurzone w potokach zatrzymywały złoto.
Enguri, rzeka płynąca przez Swanetię, przebija się przez Kaukaz i wpada do Morza Czarnego. Tam, gdzie istniało antyczne królestwo Kolchidy. W potokach ją zasilających jeszcze do niedawna pozyskiwano złotonośny piasek za pomocą starożytnej technologii moczenia skór owczych.
Swanowie mieszkają na niedostępnym plateau od tysiącleci. Z Niziny Kolchidzkiej dostęp jest tu tylko w jeden sposób. Przepaścistą, niebezpieczną drogą w górę Enguri. Przez wielowiekową izolację wytworzyli lokalną kulturę, z której są dumni. Mówią dialektem niezrozumiałym dla reszty Gruzinów. Swanecki kosmos wypełniają pogańskie bóstwa. Należy do nich Dali – bogini myśliwych, która często wciela się w postaci zwierzęce. Zwłaszcza tura kaukaskiego (jikhvi). Co roku 28 lipca z okazji Dnia św. Kwiryna składane są krwawe ofiary z kozłów, i to w pobliżu murów cerkiewnych, niedaleko Uszguli. Święty Kwiryn na pewno przewraca się w grobie. Kiedyś walczyli z tym pogańskim rytuałem duchowni. Ale ustąpili wobec nieprzejednania wiernych.

 

Z WIDOKIEM NA KAUKAZ

Górska dolina u podnóża szczytu Tetnuld (Biała Góra). Pełno tu potoków wypływających z lodowców.

Na północ stąd leżą najwyższe szczyty Wielkiego Kaukazu

 

OPOWIEŚCI O SWAŃSKIEJ MIŁOŚCI

 

Rankiem idziemy na wycieczkę pod Uszubę. Słynna dwuwierzchołkowa iglica skalna wysokości 4700 m n.p.m. jest marzeniem alpinistów. Ograniczam swoje aspiracje do zobaczenia piękności z dystansu. Z Mesti pnę się prosto do góry na grzbiet zwieńczony krzyżem. Nazywa się wdzięcznie Chakcagari (2356 m n.p.m.). Stok trawersuję od północnego wschodu ścieżką pasterską, którą wiosną przepędza się bydło i owce na hale. Wchodzę w ciągu dwóch godzin ponad kaukaskie regle w pas cudnych muraw wysokogórskich. Cieszę oczy widokiem Kaukazu. Uszba odsłania się najbliżej – dumna i niedostępna. Południowy wierzchołek jest wyższy od północnego zaledwie o 3 metry. Dalej na wschód jest Czachintau (4411 m n.p.m.), na wschód po drugiej stronie doliny Tetnuldi (4858 m n.p.m.) i na prawo Szchara (5193 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Gruzji.
Przypominam sobie kolejną z legend swańskich, improwizowanych pewnie w czasie długich wieczorów przy ognisku lub ciepłym piecu. Kiedyś książę z rodu Dadeszkeliani, do których należały całe połacie Kaukazu, miał niemiecką sekretarkę. Zakochany w niej, chciał zdobyć jej względy. Zapytana o najgorętsze pragnienie odpowiedziała, że chce zdobyć Uszubę. Książę darował jej niezwykłą górę w prezencie, licząc na rozpalenie niewieściego serca. Dziewczyna wspięła się na szczyt – zdobyła Uszubę. Darowała ją niezależnym Swanom i wróciła do Niemiec. Tak wygląda ludowa legitymizacja praw Swanów do tej ziemi.
Warto przyjechać tu na przełomie maja i czerwca. W Kaukazie rośnie 4000 gatunków roślin, z czego jedna czwarta to endemity. Przed oczami mam wspaniałe krzewy azalii (rododhendron luteum). Latem doliny zasypane są żółtymi kwiatami. Chyba najbardziej spektakularna jest endemiczna odmiana lilii (lilium szovitisianum) o eleganckich żółtych kielichach. A do tego jak pachnie!
Następnego dnia wybieram się z Mestii w górę potoku Mestiachala do najłatwiej chyba dostępnego lodowca na świecie. Wynajmuję nivę i dojeżdżam w pobliże wiszącego mostku nad potokiem. Pnę się w górę dawnym lawiniskiem porośniętym świerkowo-brzozowym zagajnikiem. Czoło lodowca zaskakuje widokiem brudnego lodu posypanego ziemią i kamieniami. To lawiny sypiące się z góry maskują majestatyczny jęzor spływający kilka kilometrów wyżej spod Czachintau. Jest ciepło i czasem słychać dudniący trzask i kawał lodu wielkości motocykla zsuwa się do strumienia. Widowiskowy efekt pracy lodu i słońca oglądam z bezpiecznej odległości.
Z Zako, umówionym kierowcą, jedziemy 45 kilometrów do Uszguli. Zajmuje nam to 2,5 godziny. Kilka razy pokonujemy potoki w bród. Pniemy się gruntową, karkołomną drogą nad Enguri, by zobaczyć „najwyżej położoną wioskę w Europie”. Według niektórych geografów Kaukaz należy do Europy. Zatem i Uszguli, leżące na wysokości 2200 m n.p.m. też jest na naszym kontynencie. Mijamy wioskę Ipari utkaną wieżami. Koło jednej odosobnionej Zako zatrzymuje delicę i powiada: – To basznia lubwy – wieża miłości. I zaczyna legendę. Panna zakochana w żonatym Swanie, myśliwym, spowodowała waśń małżeńską. Myśliwy po kolejnej domowej kłótni wziął rusznicę i ruszył na polowanie. Zginął, zsuwając się w nurty Enguri. Kochanka, chcąc być bliżej niego, uprosiła ojca i brata, by zbudowali wieżę, w której mogłaby go opłakiwać. Ci wznieśli jedyną w Swanetii wieżę na wodzie. Turyści jadący do Uszguli często ją odwiedzają. – Należy do mojej rodziny – z dumą podkreśla Zako.
I jeszcze przystanek przy kapliczce poświęconej tym, którzy runęli w przepaść. Nie wierzyłem opowieściom, że w świętych miejscach stoi sobie stakanik obok flaszeczki niekoniecznie źródlanej wody, a przejeżdżający kierowcy wychylają jednego za tych, co nie przejechali. Rzeczywiście, obok plastikowej butelki z piwem stoi szklanka. Widać tradycja nie ginie.

 

SWANETIA NA WIEKI

Wieś Adysz w górnej Swanetii z zabytkami z X-XII wieku. Cały ten region, ze względu na liczne kościoły, baszty obronne i wyjątkową kulturę, został wpisany na listę światowego dziedzictwa.

KRAINA JANOSIKÓW

 

Uszguli leży u stóp Szchary. Dokładnie dwie godziny marszu od lodowca rozciągającego się leniwie na południowym zboczu 5-tysięcznika. Nie wiem, na co patrzeć. Czy na starodawne domy, czy na wspaniały szczyt. Wchodzę między pochylone domostwa z dachami krytymi płaskimi łupkami. Żadnego chodnika. Kluczy się wśród krowich odchodów i błota. Obok każdej chałupy kamienna wieża. Panuje głucha cisza. Osada nie zmieniła się od średniowiecza. Mieszka tu 300 dusz. Nie wiem, co bardziej uderza – zgroza, w jakich warunkach ludzie żyją, czy uznanie dla twardości kaukaskich górali.
Tutejszej ziemi nigdy nie zbrukała stopa nieprzyjaciela. Kiedy Tbilisi było plądrowane przez Persów, hordy Tamerlana czy Turków, Uszgulanie zastanawiali się, czy zima będzie trwała 8 miesięcy, czy tylko pół roku. Nawet w czasach sowieckich Swanowie nie ulegli indoktrynacji. Mało kto tu mówi po rosyjsku. Dzieciaki jak wszędzie witają angielskim „hallo”.
W jednej z wież jest muzeum. Kiedy niziny były pustoszone przez najeźdźców, Swanetia była skarbcem, gdzie ukrywano to, co najcenniejsze w Gruzji. Trzy piętra wypełniają ikony malowane lub tłoczone w posrebrzanym lub złoconym metalu na przełomie I i II tysiąclecia po Chrystusie. Oglądam kosztowności cerkiewne, krucyfiksy z końca I tysiąclecia. Najstarsze naczynia liturgiczne pochodzą z VI w. Gdyby mieszkańcy sprzedali część z tego, co tu trzymają, urządziliby sobie dostatnie życie. Lepiej nie mówić tego głośno. To zamach na ich świętość i mogę zaliczyć w „kufę”– jak mawiał świętej pamięci ksiądz Tischner.
W jedynej knajpce w wiosce, pod żółtymi parasolami browaru Kazbegi, przysłuchuję się rozmowie gruzińskiego przewodnika z klientem. – Z czego wy tu żyjecie?– pyta turysta. – Gdybyś przyjechał kilka lat temu – mówi po angielsku Gruzin – uprowadziłbym Cię dla okupu! Holender śmieje się. – Nie było co jeść – dodaje poważnie Gruzin. Głośny śmiech turysty zgrzyta mi w uszach. Wiem, że to prawda.
Do 2004 roku Swanetią rządził klan Apraszydze. Ludziom robili dobrze, bo czasem gdy coś zagrabili bogatym, ubogim gospodarstwom dostawała się czy to mąka, czy cukier. Apraszydze kilka raz uprowadzili turystów. Nie było na nich siły. Młody prezydent Saakaszwili obiecał, że rozprawi się z przestępcami, a z doliny zrobi raj turystyczny. Którejś nocy nad rezydencję Apraszydze przyleciały helikoptery. Oddział sił specjalnych zastrzelił jednego z klanu. Pozostali trafili za kratki.
W 2012 roku oddano nową drogę – ładną betonkę. Zamiast pięciu godzin z Zugdidi do Mestii jedzie się tylko trzy. W każdym prawie domu urządzono guesthouse. Widać, że ludziom żyje się coraz lepiej. Na trasie trekkingu pod lodowiec Szchary stada krów i owiec. Tu ma swój początek rzeka Enguri. Przeprawiam się przez nią kilka razy, zadzierając głowę do góry na potężne filary Szchary. Jestem w sercu Kaukazu.