W tajdze za miedzą
Przyroda szwedzko-norweskiego pogranicza inspiruje malarzy, pisarzy i poetów. Członkowie rowerowego klubu z Trójmiasta natrafili kiedyś na piękne, pełne liryzmu opisy tamtejszego krajobrazu. Po eskapadach w Beskidy i Mazury, do Tunezji i na Kaukaz wyruszyli w skandynawską głusz.
Dostępny PDF
Spotkałem ich w norweskiej osadzie Lillebo przy granicy ze Szwecją. Wracali z rezerwatu Stojan-Nipfjällets, jednego z najdzikszych zakątków skandynawskiej przyrody. Przysiedli na polanie przy drewnianym mostku i jedli spóźniony lunch. Zrobili już 40 kilometrów, ale zaraz po porannym zwinięciu namiotów mieli jeszcze spotkanie z pastorem w Idre, którego dzień wcześniej poznali w górach. Luterański duszpasterz przygotował kawę, kardamonowe ciasteczka oraz wykład o swojej krainie: – Jeszcze kilka lat temu na terenie rezerwatu planowano wybudować wyciągi, trasy zjazdowe i hotele. Protesty ekologów i zdrowy rozsądek szwedzkiego rządu położyły jednak kres tym planom. Wilki, niedźwiedzie, rysie oraz rzadkie gatunki ptaków mogą spać spokojnie. Malownicze zbocza góry Städjan liczącej 1131 m, kilkanaście innych szczytów masywu Nipfjällets oraz Trollowa Droga pozostaną nietknięte…
Tego dnia prosto z plebani pojechali w miejsce, gdzie rzeki Storån i Sörälven łączą się, tworząc spore jezioro Idresjön. Wypływa z niego rzeka Österdalälven, która niesie wody Gór Skandynawskich na wschód i południe. Mija ona miejscowości Särna, Mora, przepływa przez jezioro Siljan i wpada do rzeki Dal. Ta z kolei uchodzi do Zatoki Botnickiej, gdzie mieszają się wody Półwyspu Skandynawskiego oraz Europy kontynentalnej, czyli także te z Zatoki Gdańskiej, nad którą mieszka większość cyklistów Akademickiego Klubu Turystyki Kolarskiej „Antymoto”. – Zawsze intrygują nas takie skojarzenia – mówił mi Jurek, lider grupy. – Stąd jest przecież tylko 200 kilometrów do Atlantyku, a krajobraz jak na Syberii! Poza tym rzeki płyną do tego samego zlewiska co nasze Wisła i Odra – dodawał podekscytowany.
Przyłączyłem się i pojechałem dalej z nimi. Równocześnie dwie inne grupy powędrowały na Store Svukku (sam środek największego w Europie kompleksu dziewiczej przyrody) oraz w okolice jezior Isteren i Solensjöen. Wszyscy mieli potem dotrzeć do bazy w Vestre Sorken na południowo-wschodnich krańcach trzeciego co do wielkości norweskiego jeziora Femund.
NORWEGIA W ŚRODKU SEZONU
Femund jest trzecim co do wielkości jeziorem Norwegii. Ma 60 km długości, a głębokość przekracza 100 m. Na zdjęciu jedna z idyllicznych przystani na zachodnim brzegu jeziora.
KRÓTKA SORKA
Rzeka Sorka ma zaledwie kilkanaście kilometrów długości. Po drodze do jeziora Femund tworzy bagienne rozlewiska, małe jeziorka, kaskady i bystrzyny.
OTO ANTYMOTO
Członkowie gdańskiego Akademickiego Klubu Turystyki Kolarskiej „Antymoto” podczas odpoczynku na trasie z Femundsenden do Elgå.
PTASI RAJ I SAPERKA ORNITOLOGA
W Lillebo z drogi krajowej 218 skręcamy w prawo. Szutrowy dukt wiodący przez rzadki sosnowy las to trasa rowerowa 211. Mijamy bagniste obniżenie terenu ze strumieniem łączącym dwa niewielkie jeziora. W jednym z nich stado reniferów spokojnie skubie przybrzeżne zarośla. Zwierzęta dają się podejść na 30 metrów i można je fotografować. Spłoszony brodziec samotny siada na czubku sosny i z bezpiecznej odległości przenikliwie ostrzega intruzów.
Szósty kilometr trasy wita nas gładką taflą jeziora Halvorsjøen. Leżące 680 m n.p.m. stanowi część Femund Kano Landet – eldorada dla wodniaków. Wraz z jeziorami Glen, Gunnarsjøen i Storjyltingen tworzy urozmaicony szlak wodny dla kajakarzy. Jedziemy wzdłuż jego zachodnich brzegów. Dróżka jest kręta, bo musi omijać potężne głazy, osypiska skalne i bagna. Robimy małą przerwę w miejscu, gdzie szlak rowerowy przecina ścieżkę DNT (Den Norske Turistforening – odpowiednik naszego PTTK). Dobre pół godziny chodzimy po lesie, szukając śladów pozostawionych przez jego mieszkańców. Przyglądamy się wysokiemu mrowisku, płoszymy stado pardw i sowę mszarną. Ktoś widzi pierzchającego leminga, kto inny słyszy skrzeczenie sójki złowrogiej i trzepot skrzydeł kulika. Trafiamy na sowie wypluwki, sierść renifera i kolonię gniazd kwiczoła.
Komuś udaje się wypatrzyć murszejący kawałek jeleniego poroża, a ja znajduję zardzewiałą saperkę. Tabliczka na rękojeści informuje nawet, do kogo należała: Bernd Jankovski, Hamburg. Wieczorem w Vestre Sorken okaże się, że dwa lata temu zgubił ją niemiecki ornitolog.
Nad jeziorem Glen jesteśmy o 19.30. Po przeciwnej stronie wody widać smużkę błękitnego dymu i sylwetkę samotnego wędkarza. Tablica informacyjna wymienia sześć gatunków ryb, jakie można tu złowić: sieję, pstrąga, szczupaka, okonia, lipienia i miętusa. Za brak karty wędkarskiej grożą surowe kary. W całym rejonie Jyltingsmarka ognisko można palić jedynie w pobliżu wody, w miejscach ograniczonych kamieniami.
Leśna droga skręca w lewo, a 300 metrów dalej ma odgałęzienie do kolejnego jeziora. To Gunnarsjøen (Jezioro Gunnara), nazwane imieniem dawnego właściciela tych terenów. Po chwili mijamy dwie stare chaty, których bordowe ściany schodzą prawie do wody. Są niezamieszkane, ale latem właściciele udostępniają je mieszczuchom, korzystają też z nich, wypasając cielęta oraz owce. Raz w roku odbywa się tu setermese – msza polowa upamiętniająca osadników, którzy ponad 300 lat temu zapoczątkowali farmerstwo górskie w gminie Engerdal. Nieco dalej z niewielkiego wzniesienia obserwujemy wyładunek uli pszczelich. Dwie postacie w ochronnych strojach zdejmują je z platformy, przenosząc na polanę. Z bezpiecznej odległości filmuje to kamerzysta, a osłonięta siatką reporterka komentuje akcję. Za kilka dni zaczną kwitnąć wrzosy, to jedyna tutaj pora, kiedy pszczoły mogą pełnić swoją odwieczną powinność.
LAMA DOBRA NA WILKI
Kończy się leśny odcinek trasy 211. Od wjazdu na lokalną asfaltową drogę do bazy Vestre Sorken zostaje jeszcze dziewięć kilometrów. Mijamy kolejne mokradła, po których brodzi czapla, reniferzyca z młodym wylizują coś z piasku na poboczu, a pustułka nerwowo krąży nad gniazdem. Miniaturowy parking nad jeziorem Sorksjøen zajęła przyczepa kempingowa, ale jakoś mieścimy się z naszymi rowerami. Oglądamy okolicę przez lornetki. Na przeciwległym brzegu błyszczy okno w rybackiej hytte, a dwójka kajakarzy odpoczywa przy wystającym z wody głazie. Na jednej z sosen ktoś dostrzega płaskie gniazdo rybołowów – powietrznych władców krainy jezior, o rozpiętości skrzydeł do 165 cm.
Jedziemy dalej. Odziani w ludowe stroje pasterze prowadzą stado bydła, kilkanaście owiec, kozy i domowe ptactwo. Towarzyszą im dwa psy pasterskie oraz… lama. Jeden z farmerów sprowadził to egzotyczne zwierzę w praktycznym celu – ponoć żadne inne nie obroni skuteczniej owiec przed wilkami. Słyszymy dźwięki dzwoneczków i sygnał pasterskiego rożka. Z asfaltu sielski pochód skręca do starej farmerskiej osady Tolgevollen. Dziś sobota, a na jutro zaplanowano Seterdag – Dzień Osadnika, czyli tradycyjne święto farmerów. Na parę godzin ożyją obory, chlebowy piec z XVIII wieku, masielnice, wialnie, naczynia do warzenia sera, a może nawet i aparatura do pędzenia aquavit.
Zapominamy o zmęczeniu, gdy witają nas Monika i Stefan, właściciele gospodarstwa Vestre Sorken Feriegård. Pijemy chłodne mleko, podgryzając hjemmemade stomp – cieniutkim przaśnym pieczywem nadzianym skwarkami. Jemy wędzoną sieję, owczy ser i tartę z żurawiną. Odpoczywamy, czekając na dwie pozostałe grupy.
Drewniane obiekty pamiętają czasy zimowych taborów podążających z Mora w kierunku kopalń miedzi w Røros. Zmieniano tu konie i remontowano sanie. Tak jak dziś, można było przenocować i zjeść gorący posiłek. Co dwa lata w lutym grupa entuzjastów odtwarza tę podróż, używając tradycyjnych sań, na które wciąż jest tu zapotrzebowanie. W jednym z budynków urodził się rzeźbiarz ludowy Hans Sorken. Miał tu swoją pracownię i mieszkał do 1949 roku. Jego prace w drewnie (świat fauny, scenki rodzajowe) eksponowane są w Muzeum Leśnym w Elverum. Monika i Stefan urządzili na farmie ekspozycję dawnych sprzętów gospodarskich, między które wkomponowali kilka rzeźb słynnego ziomka.
CHATA SAMA
Ta 300-letnia chata rybacka pochodzi z początków osadnictwa Samów na tych ziemiach. Do dziś podstawowym budulcem jest tu drewno sosnowe z okolicznych lasów.
POGWARKA BEZ BROWARKA
Tutejsza przyroda wymaga szacunku. Wędkowanie (tylko z kartą) zakończone. Ognisko (tylko nad wodą) rozpalone. Teraz można pogwarzyć (tylko?).
BOREALNE PIĘKNO
W drodze na najwyższy w okolicy masyw górski Sölen można spotkać malowniczo położone polodowcowe jeziora i rozmaite formy borealnego (subpolarnego) krajobrazu.
POTRÓJNA TĘCZA ORAZ NIECHCIANE PRAWDZIWKI
Wracają pozostałe grupy i opisują swoje wrażenia. Ci, którzy wybrali się na Store Svukku, najpierw dotarli do rybackiej osady Elgå. Zwiedzili Centrum PN Femundsmarka (ukazuje kulturę południowych Samów, zmagania człowieka z surowym klimatem i świat miejscowej fauny), drewniany kościółek i warsztat szkutnika produkującego używane od stuleci drewniane łodzie wiosłowe (tzw. femund båt). Zaopatrzyli się w mapki górskich szlaków i odesłali rowery do Valdalen. Potem w tamtejszej restauracji (podają tylko dania z lokalnych gatunków ryb, dziczyzny i runa leśnego) degustowali sieję w śmietanie i lody z brusznicą. Po posiłku przeszli do górskiej bazy turystycznej Svukuriset (833 m n.p.m.) i rozbili namioty. Późnym popołudniem zeszli jeszcze do malowniczego jeziora, gdzie spotkali norweskich skautów i kajakarza z Hradec Kralove zbierającego materiał dla czeskiego magazynu „Hydro”.
Drugi dzień rozpoczęli forsownym pięciokilometrowym podejściem na Store Svukku. Trud wspinaczki wynagrodził im niezapomniany widok borealnego krajobrazu, oglądany z wysokości 1415 m n.p.m. Zauroczenie surową skandynawską przyrodą przeżyli tego dnia kilka razy. Schodząc z gór wschodnimi zboczami masywu Elgåhogna, widzieli trzy równoległe łuki tęczy (choć nie spadła na nich kropla deszczu). Nad jeziorem Grövelsjöen fotografowali lustrzane odbicie przeciwległego brzegu, a Fjellgutusjöen przywitało ich niesamowitą ciszą i baśniowymi oparami.
„Kwadrans bez jeziora to stracony kwadrans” – z takim mottem na ustach dobił do nas trzeci i ostatni, dwunastoosobowy zespół trójmiejskich rowerzystów. I rzeczywiście, nie stracili ani kwadransa – bo w regionie Engerdal Kommune, o wielkości naszego średniego powiatu, leży aż 900 akwenów, często połączonych ze sobą strumieniami i szerokimi ciekami.
Najpierw więc jechali drogą lokalną 221 pokrywającą się z trasą rowerową 211. Mijali idylliczne zatoczki jeziora Femund. Zatrzymali się na trochę przy plaży zatoki Sandvika, obok której można biwakować gratis. Ciszę panującą w okolicy zakłócił tylko na chwilę helikopter pomagający Samom przepędzić stado reniferów, które okupowało farmerskie łąki. Nieco dalej śledzili budowę chatki letniskowej, na której dachu układano darń z trawą i kwiatami, przeniesioną wprost z łąki. Na piętnastym kilometrze zjechali 200 m w dół, skąd w całej okazałości widać było Sölen (1755 m n.p.m.), najwyższy szczyt w okolicy. O tej porze roku pokryty był jeszcze jęzorami śniegu, górując nad krainą wód, sosnowych lasów i wrzosowisk.
Potem mijali grupę przebierających się amatorek raftingu. Łącząca jeziora Femund oraz Isteren rwąca rzeka Glöta dobrze nadaje się do uprawiania tego sportu. Za mostem Isterfossen kilkukilometrowa leśna trasa doprowadziła ich do jeziora Sölensjöen leżącego u podnóża oglądanego wcześniej szczytu. Tego dnia leśnym duktem dojechali jeszcze do Solenstua, kempingu pasjonatów Skandynawii. Obozowisku towarzyszy tu lądowisko dla małych samolotów.
Nazajutrz wracali do Vestre Sorken trasą rowerową 214. Przed Drevsjø skusili się jeszcze na okrążenie jeziora Vurrusjøen. Mówią, że nigdy nie zapomną zapachu dzikich kwiatów rosnących na bagnach półwyspu Storsundodden oraz nieplanowanego grzybobrania. W parę chwil zebrali kilkadziesiąt czerwonych kozaków i borowików, na które miejscowi w ogóle nie zwracają uwagi. Intensywne słońce długo towarzyszyło im wysoko, odsłaniając coraz to nowe barwy krajobrazu, jaki podarował tej ziemi lodowiec – błękit spokojnych akwenów, dramatyczny granat rwących potoków, seledyn chrobotka reniferowego, biel chrustu, szarość i ochrę głazów narzutowych.