W Kabulu, przy grobie Babura z rodu wielkiego Tamerlana, przestudiowałam dokładnie księgę pamiątkową. Okazało się, że autorami wpisów byli wyłącznie przedstawiciele organizacji międzynarodowych. W ten oto sposób zostałam pierwszą prawdziwą turystką w Afganistanie.
Dostępny PDF
Przez granicę z Tadżykistanem dotarłam najpierw do miasta Kunduz. Na przykładzie afgańskiej odmiany pilawu, najpopularniejszej potrawy Azji Środkowej, mogłam zobaczyć, jak mieszają się tu wpływy środkowo- i południowoazjatyckie. Baranina i konina oddają pierwszeństwo kurczakowi, na kuchenną scenę wkracza więcej przypraw, różnego rodzaju ryżu, warzyw i owoców.
PRZESŁUCHANIE W GROBIE
W centrum Mazari Szarif dominuje tłumnie odwiedzany Błękitny Meczet z grobem Alego, zięcia proroka Mahometa. Według legendy Ali pochowany jest właśnie tutaj, chociaż według źródeł historycznych – na terenie Iraku. W okalającym meczet parku, na błękitnych ławkach za błękitnym ogrodzeniem siedzi mnóstwo męskiej młodzieży z książkami, bo właśnie trwa sesja na uniwersytetach.
Wstęp do pomieszczenia z grobem mają tylko muzułmanie. Jednak przy pomocy uczynnego kolegi Matiullaha udaje mi się tam wejść. Strażnicy dali się przekonać, że jestem jego żoną i muzułmanką. Ale im bliżej pomieszczenia z grobem, tym robiło się goręcej, bo policja religijna stawała się coraz czujniejsza. Jedna z jej przedstawicielek wyłowiła mnie wzrokiem i zażądała dowodu wyznania. Wyrecytowałam po arabsku zdanie, które musi znać każdy muzułmanin i dodałam kilka urywków z Koranu. Przydatne okazały się rozpoczęte rok wcześniej lekcje arabskiego u mojego nauczyciela Arstanbeka, który zmusił mnie nawet do zapamiętania czynności składających się na rytualne obmycie.
W Afganistanie wyczuwa się dziedzictwo wielkiej kultury. Niedaleko Mazari Szarif leży Bałch, starożytne miasto, gdzie urodził się Zaratustra. Zachowały się fragmenty otaczających je glinianych murów. Meczet Haji Piyada, jeden z najstarszych w Afganistanie, jest jednak w remoncie. W Bałchu po raz pierwszy zobaczyłam chłopców z latawcami – widać, że ta tradycja żyje. Nie mniej lubianą rozrywką, ale tylko w północnym Afganistanie, są duże huśtawki, a na nich mężczyźni wykonujący widowiskowe akrobacje.
Południowy upał w Bałchu przeczekałam u jednej z tutejszych rodzin. Gliniany domek z dwoma pokojami po obu stronach przedpokoju. Kuchnia i toaleta na podwórku. Jedna z córek jest świeżo upieczoną mężatką, dłonie ma jeszcze udekorowane ślubną henną. Mieszka już w domu męża, a teraz po prostu przyszła odwiedzić mamę.
ŚWIĘCONA Z POMPY
Dziedziniec meczetu w Mazari Szarif, a na nim studnia z wodą święconą.
NIE TYLKO HIGIENA
Mycie rąk przed posiłkiem to cały rytuał, do dziś pieczołowicie pielęgnowany.
DWA PLUS JEDEN
Taki model afgańskiej muzułmańskiej rodziny jest raczej nietypowy. Tu się ma dużo dzieci.
RODZINA ZA PŁOTEM
Większość afgańskich małżeństw aranżowana jest przez rodziców. Tutejsze dziewczyny przemykają ulicami szybko i ze spuszczonymi głowami. To drogie klejnoty, a skarby nie wszystkim się pokazuje. Chłopak, a ściślej jego rodzina, musi zrobić pierwszy krok. Na wesela, swoje bądź swoich synów, zarabiają mężczyźni. Muszą ciężko pracować, bo kosztuje ono 30 tys. dolarów, z czego 20 tys. to biżuteria, stroje i upominki dla rodziny dziewczyny.
W Bamianie zatrzymałam się u Zarminy i rodziny jej brata. Wyznała mi, że bardzo lubi jednego chłopaka. Spotyka się z nim, ale jest zbyt biedny, by się ożenić. Ma on 24 lata i dobrze zarabia, ale wszystkie pieniądze idą na utrzymanie jego rodziny, która mieszka w wiosce na południe od Kabulu, będącej siedzibą talibów. (Zyskują oni w Afganistanie poparcie i sympatię biednych ludzi, gdyż pomagają im rozwiązywać problemy, których oficjalne władze nie mogą bądź nie chcą załatwiać, na przykład prawo własności ziemi czy pozwolenie na budowę). Zarmina powiedziała o chłopaku mamie – że jest dobry, dodała jednak, że go nie kocha. Skłamała, bo gdyby brat się dowiedział, zabiłby ich oboje.
Afgańskie rodziny są zwykle wielodzietne i każdy ma w nich swoje określone miejsce. Dzieci od najmłodszych lat są przyuczane do prac domowych. Przed posiłkiem, gdy domownicy usiądą już w kółko i po turecku na tuszakach (materacach wypchanych bawełną), jedno z nich podchodzi do każdego z dzbankiem wody i zaczyna się obrzęd mycia rąk. Na obiad i kolację jada się ryż, mięso, jogurt, chleb, pomidory, ogórki i owoce. Pod tajemniczą nazwą szrumbe kryje się potrawa podobna do polskiej mizerii. Na śniadanie – chleb, śmietana, herbata (najczęściej zielona i z kardamonem), czasem dżem.
W Afganistanie brakuje intymności. Tutaj nikt nigdy nie jest sam. A zwłaszcza gość, któremu zawsze ktoś towarzyszy, na przykład w drodze do toalety, stojąc za ścianą i trzymając dzbanek z wodą. Asysta pojawia się też przy innych zajęciach. Nawet w bogatych, dużych i pięknych domach, gdzie każde z dzieci ma własny pokój, kobiety śpią z nimi. Nie można się położyć wcześniej, bo rodzina siedzi w pokoju z telewizorem, i dopiero gdy zostaje wyłączony, tuszaki są przekształcane w łóżka, ląduje na nich pościel, a potem tylko zmienia się pozycję z siedzącej na leżącą.
Wieczorami miałam okazję uczestniczyć w ulubionej rodzinnej rozrywce, jaką są wyjścia do parku. Początkowo wyobrażałam sobie, że będziemy spacerować alejkami wzdłuż drzew, krzewów i kwiatów, choć prawdę mówiąc, w Afganistanie ze świecą ich szukać. Zastanawiałam się, co może być dla dziecka ciekawego w ciemnym parku? Jakież było moje zdziwienie, gdy miejsce to okazało się całkiem porządnym parkiem rozrywki. Oczywiście, rozrywki rodzinnej, bo grupy młodzieży bez rodziców nie są tam wpuszczane. Któregoś dnia, kiedy siedziałam na ławce w parku z Zameerem, wykładowcą języka pusztu na uniwersytecie w Mazari Szarif, podszedł do nas stróż moralności. Musieliśmy przekonać go, że jesteśmy rodziną i że przebywamy tu wraz z krewnymi. Moralności i bezpieczeństwa pilnują zresztą w Afganistanie nie tylko strażnicy, ale i wszechobecne wysokie płoty wokół domów.
TO NIE ERKA
...lecz jeden z tutejszych środków transportu wymalowanych na modłę pakistańską, tym razem w serca.
PERŁA HINDUKUSZU
Band-e Amir, czyli niezwykły kompleks sześciu jezior wraz z zaporami, położony 2900 metrów n.p.m.
PŁYNIE KABUL OD KABULU
Przełom rzeki Kabul na odcinku pomiędzy stolicą kraju a Dżalalabadem.
ROZMAWIANIE W RAMADANIE
W dzień pierwszy świętego miesiąca muzułmanów przyjechałam do Kabulu, pokonując autobusem Hindukusz i słynną przełęcz Salang (ponad 3 tys. m n.p.m.) oraz tunel zbudowany jeszcze przez Rosjan. Stolica od razu wydała mi się wielka i chaotyczna. Powszechna obecność uzbrojonych policjantów, żołnierzy i wszelkiej maści ochroniarzy nasunęła skojarzenia z Bejrutem. Na ulicach pełno dżipów bogatych Afgańczyków z uzbrojoną ochroną. Co zwracało jeszcze uwagę w Kabulu? Drogerie. To wynalazek, którego dawno nie widziałam, gdyż w Azji Środkowej nie funkcjonuje. Ponadto stolica może pochwalić się dwoma parkami rozrywki tylko dla kobiet – z centrami handlowymi i fitnessem. Z kolei wszelkie baseny, siłownie oraz inne sportowe atrakcje są dostępne wyłącznie dla mężczyzn.
Zamieszkałam z niezliczoną ilością kuzynów Tariqa, w tym synem zamordowanego przez talibów prezydenta Abdul Haqa. Tariq to kolejny przykład skomplikowanej biografii. Urodził się w obozie dla uchodźców koło Peszawaru w Pakistanie, gdyż jeszcze przed wkroczeniem Rosjan rodzice musieli uciekać z kraju, będąc w opozycji wobec króla… Widywaliśmy się tylko późnymi wieczorami, jedliśmy wspólnie nocne kolacje i śniadania przed świtem, dyskutowaliśmy o religii, Afganistanie i świecie. Dzień, jak wszyscy w czasie ramadanu, praktycznie przesypialiśmy, budząc się do życia wieczorem. Na pierwszy świąteczny posiłek pojechaliśmy z Tariqiem do biura jego kolegi Dżamila, które było zarazem jego mieszkaniem. Znajdowało się w dzielnicy ministerialnej, co oznaczało szczególnie rozbudowaną ochronę. Tam spotkałam poznanego już wcześniej Baszira, Tadżyka z Mazari Szarif, pracującego tutaj jako rządowy informatyk.
W ramadanie każdy dzień jest jak święto, każdego wieczoru końcowe odliczanie: minuty, sekundy i wreszcie przerwanie postu, zaczynające się łykiem wody lub, jak robił to prorok Mahomet, figą. A później biesiadowanie przeplatane modlitwami, trwające do świtu. Jednej takiej nocy odwiedziłam z Baszirem jego kolegę, z którym studiował w Islamabadzie. Prowadzi firmę logistyczną. Było dawno po północy, ale spały tylko dzieci. Piękne mieszkanie i żona przemykająca ukradkiem. Na pytanie, dlaczego nie usiądzie z nami, odpowiedzieli, że taka jest tradycja. Gdy zbieraliśmy się do wyjścia, wciągnęła mnie do sypialni. Podziwiałam jej piękny warkocz do kolan. Nie znałyśmy żadnego wspólnego języka, ale w babskich sprawach potrafiłyśmy się porozumieć. Gdy wcześniej siedzieliśmy i rozmawialiśmy w salonie, ona nie mogła do nas wejść, ze względu na Baszira, który nie należał do rodziny.
Kiedy jeździliśmy tak po nocnym Kabulu, wymarłym o tej porze ogromnym mieście, w pewnym momencie nas zatrzymano. Nie rozumiałam potoku słów policjanta, ale wyczułam w końcu ton przepraszający. Baszir odpowiedział coś w rodzaju „nie ma sprawy, wszystko w porządku”. Dowiedziałam się, że policjant prosił o wybaczenie, bo nie miał prawa kontrolować samochodu, w którym siedzi kobieta, a mnie zwyczajnie nie zauważył. – Kobieta w samochodzie to azyl? – zapytałam. – Kobieta to świętość – odpowiedział Baszir.
KARTOFLE OD DŻYNGIS CHANA
Nadszedł czas wypadu do Bamianu. O wyjeździe tam marzy każdy Afgańczyk, zachwycając się pięknem doliny Bamian i jej okolic. Samo miasto można podzielić na część starą i nową, budowaną od trzech lat z pomocą organizacji międzynarodowych. Całą energię elektryczną czerpią tu z baterii słonecznych. Drogi są wciąż w budowie, podobnie pas startowy lotniska, w związku z czym pyłu i kurzu wszędzie jest w nadmiarze. Wkoło zieleń wszechobecnych, okalających miasto pól ziemniaczanych. Prowincja Bamian zaopatruje w kartofle cały kraj. W południowo-zachodniej części doliny, w której usadowiło się miasto, widnieją puste nisze po ogromnych posągach Buddy w otoczeniu setek jaskiń. W części z nich nadal mieszkają ludzie, stopniowo przesiedlani do nowych budynków. W Bamianie obecna jest duża społeczność hazarska potomków Dżyngis Chana, a samym miastem rządzi dziś kobieta.
Ruiny twierdzy broniącej Bamianu przed mongolskimi najeźdźcami przypominają, że nigdy nie została ona zdobyta w walce, lecz podstępem. Bamiański władca dzielnie opierał się oblężeniu Dżyngis Chana i nie spodziewał się zdrady ze strony swojej córki, która opuściła pałac owdowiałego ojca z powodu jego małżeństwa z księżniczką z Ghazni. Ujawniła więc sekretne wejście do zamku w nadziei, iż w nagrodę mongolski władca weźmie ją za żonę, lecz ten skazał ją na ścięcie. Następnie wyciął w pień resztę obrońców, a krzyk bestialsko mordowanych przyczynił się do nazwania twierdzy „miastem krzyków”. Przez Bamian prowadziła jedna z odnóg Jedwabnego Szlaku, a na okolicznych wzgórzach zachowały się jeszcze ruiny karawanserajów.
Perełką prowincji, ale i całego kraju, jest Band-e Amir. To kompleks sześciu jezior wraz z zaporami i cudownie niebieską wodą, położony na wysokości 2900 m n.p.m. Legenda mówi, że Ali, zięć proroka Mahometa, przybył tu, uderzył laską w skałę i wytrysnęło ozdrowieńcze źródło. W 2009 r. ustanowiono tutaj park narodowy. Miejsce ma podobno moc uzdrawiającą kobiety. W ogrodzonym fragmencie jednego z jezior mogą się one nawet wykąpać.
SJESTA WSZĘDZIE
Jest leżaczek, jest dający cień daszek i jest drzemka. A biznes nie zając.
MAGAZYNIERZY
Jest czego pilnować, bo tutejsze arbuzy, melony i winogrona należą do najlepszych na świecie.
AFGANCOMFORT
Sprzedawcy kobierców – wschodnich tkanin dekoracyjnych z wełny i jedwabiu, wieszanych na ścianach. Afganowie mają olbrzymie tradycje w ich wytwarzaniu.
KRÓL LEW I INNI
Aby odwiedzić historyczne obiekty, które mnie interesowały, musiałam spotkać się z dyrektorem Ochrony i Odbudowy Zabytków w Afganistanie. Jego biuro mieści się w Kabulu, w pałacu Emira Abdul Rahmana, który akurat był pierwszy na mojej liście. Tam znajduje się grób tego „żelaznego emira”, który starał się zachować niezależność kraju, stosując politykę izolacjonizmu. Robił wszystko, aby utrzymać Afganistan niczym łabędzia na środku jeziora, na którego jednym brzegu leżała stara tygrysica, czyli brytyjski rząd Indii, a na drugim stała gromada wilków w postaci carskiej Rosji. Przez zatłoczony bazar i most Hiszti, pod którym rzeka Kabul płynie resztkami wody i tonami śmieci, dotarłam potem do meczetu Shah-do-Shamshira. Naprzeciw jest niewielkie mauzoleum wojownika, któremu meczet zawdzięcza nazwę, a nieopodal wyremontowane mauzoleum Timur szacha, który w roku I rozbioru Polski przeniósł stolicę zjednoczonego Afganistanu z Kandaharu do Kabulu.
Z kolei Park Babura to jedno z najładniejszych miejsc w Kabulu. Na jego terenie znajduje się w grób Babura, kuzyna Tamerlana, założyciela dynastii Mogołów. Wykonany jest z białego marmuru, tak samo jak znajdujący się tu meczet. Świątynia została zaprojektowana przez Szahdżahana z dynastii Wielkich Mogołów – tego samego, który wybudował słynne mauzoleum Tadż Mahal w Agrze.
Na peryferiach Kabulu straszą ruiny XX-wiecznego pałacu Darulaman w stylu europejskim. Jego pomysłodawcą był król Amanullah, wielki orędownik prozachodnich reform. Jednak zmiany, które zapoczątkował, okazały się nazbyt pospieszne i drastyczne dla nieprzygotowanego i tradycjonalistycznego społeczeństwa. Zakończyło się obaleniem króla. Pałac od lat 1970. niszczeje, mimo że jest pięknie położony. Początkowo były plany odbudowy i przeniesienia tam parlamentu, ale jego nowy budynek powstaje już obok.
Największym poważaniem wśród Afgańczyków cieszy się jednak nie żaden z królów, lecz syn królewskiego oficera – słynny Ahmad Szah Masud, zwany Lwem Pandższiru, najdzielniejszy z komendantów afgańskiej partyzantki. Walczył zarówno z Sowietami, jak i wrogimi ugrupowaniami mudżahedinów. Był ministrem obrony oraz wiceprezydentem w rządzie wolnego już Afganistanu. I ostatnim, niepokonanym przez nich, wielkim wrogiem talibów i Al-Kaidy. Zginął w zamachu terrorystycznym dwa dni przed atakiem na wieże w Nowym Jorku. Wraz z jego śmiercią ten piękny kraj leżący od wieków w geopolitycznym przeciągu, o ciekawej lecz trudnej historii, stracił kolejną szansę na normalny pokojowy rozwój i prawdziwą suwerenność. Dziś z trudem próbuje ją odzyskać.