Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2014 na stronie nr. 82.

Tekst i zdjęcia: Wilhelm Karud,

Cuda znad Tamizy


Spacerując tędy, można zobaczyć ślady starożytności, a nawet samemu wygrzebać z rzecznego mułu pamiątkę sprzed wieków. Wśród bujnej przyrody podejrzeć czaple siwe i egzotyczne papugi. Najeść się dzikimi jeżynami albo słynną azjatycką zupą. Pieszą wędrówkę brzegami rzeki na przedmieściach jednej ze stolic świata zapamiętamy na długo.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Stoję przy kamiennym słupie upamiętniającym ważniejsze bitwy, jakie rozegrały się w Brentford na przestrzeni ponad dwóch tysięcy lat. W okolicach dzisiejszego sądu powiatowego było kiedyś centrum tego miasta, stanowiącego obecnie część Wielkiego Londynu.
Do Charing Cross, orientacyjnego punktu stolicy Wielkiej Brytanii, jest stąd 13 kilometrów. Do City można dojechać z przesiadkami autobusem lub metrem w ciągu niecałej godziny. Aby zaś poznać fragment zachodniego Londynu, warto skorzystać z systemu ścieżek Thames Path albo Highwayman.

 

WIEDZA I ŻYCIE

Jedna z 2500 bibliotek światowej sieci Carnegie Libraries przy Boston Manor Road. Można tu także dowiedzieć się wszystkiego o dziejach dzielnicy.

DZIŚ TYLKO CISZA

W tym dawnym, opuszczonym kościółku jeszcze do niedawna mieściło się Muzeum Muzyczne.

ŻYCIE PŁYNIE

Łagodna londyńska aura sprzyja całorocznemu życiu na barkach.

 

RZYMIANIE TU BYLI

 

Ujście rzeki Brent do Tamizy już od czasów starożytnych miało strategiczne znaczenie. Były tu mielizny pozwalające pokonywać cieki wodne zarówno wojsku, jak i przemieszczającym się ludom. Pół wieku przed naszą erą opór legionom Juliusza Cezara stawił tu pierwszy znany brytyjski wódz Cassivellaunus. Średniowiecze to zmagania z wikingami, walki o Mercję oraz zwycięski bój Edmunda II Żelaznobokiego z duńskim najeźdźcą Kanutem Wielkim. Wiek XVII przyniósł walki Stuartów z parlamentem, a kolejne stulecia jeszcze wielokrotnie barwiły krwią ziemię w widłach Brent i Tamizy. Bohaterom ostatnich wojen poświecono obelisk przed frontem lokalnej biblioteki publicznej przy Boston Manor Road.
Placówka należy do ogromnej sieci Carnegie Libraries ufundowanych przez pochodzącego ze Szkocji amerykańskiego biznesmena i filantropa. Dwa i pół tysiąca podobnych świątyń literatury tętni intelektualnym życiem w kilkunastu krajach świata. Do biblioteki warto wstąpić choć na moment, bo to jednocześnie centrum informacji turystycznej dotyczącej całej dzielnicy London Borough of Hounslow. Brentford jest częścią tej jednostki administracyjnej leżącej w zachodniej części miasta. W czytelni można trafić na dyżur znanej pasjonatki dziejów grodu. Janet McNamara odpowie na każde pytanie dotyczące przeszłości Brentford i pobliskiej dzielnicy Isleworth.
Idąc do Brentford Public Library od strony sądowego placu, można zatrzymać się w anglikańskim kościółku St. Paul’s Church. Parafia oprócz posługi duszpasterskiej prowadzi w nim zajęcia dla aktywnych intelektualnie i ruchowo. W Community Café można zjeść posiłek za mniej niż połowę ceny w restauracji. Food for the body, food for the soul wydaje się codziennie od poniedziałku do piątku w godz. 11.00-14.00. Zarówno mieszkańcy Brentford, jak i turyści są tu mile widziani.
Przechodzę przez fragment lewego brzegu Tamizy między parkiem Syon a mostem Kew. Mijam osiedle zamieszkałych barek, ujście Grand Union Canal (droga wodna o długości ponad 200 kilometrów łącząca Londyn z interiorem wyspy), kilka śluz, ogród przy Muzeum Pary Wodnej i popadające w ruinę dwa kościółki z pięknymi kamiennymi wieżami. W pierwszym jeszcze do niedawna mieściło się The Musical Museum, eksponujące jedną z największych w świecie kolekcji mechanicznych instrumentów muzycznych. Nowy gmach tej placówki znajduje się minutę drogi od świątyni i warto wydać 8 funtów, by pooglądać i posłuchać wszystkiego, co się tam znajduje.
Drugi kościół jest na sprzedaż. Tablica zachęca do kupna obiektu wraz z zarośniętą gęstymi krzakami działką i walającymi się nagrobkami. To ponoć idealne miejsce na prowadzenie biznesu gastronomicznego.
Przed jednym ze sklepów sieci Costcutter widzę śniadego mężczyznę z naręczem owalnych placuszków. Cienkie chlebki ze złocistą skórką opakowane są w woreczki z napisem Afghan Bakeri. Londyn to od dziesiątków lat najbardziej uniwersalna piekarnia świata. Z jej pieców każdego ranka wyjmowane są miliony bochnów, bochenków, bułek, rogali, podpłomyków, bajgli, bagietek, mac czy tortilli. Słowa roti, chapati, yufka, pan albo tabouna wypowiada się tu codziennie nieskończoną ilość razy. Każda z ponad stu zamieszkujących miasto nacji kultywuje swoje kulinarne tradycje. To miejsce sprzyjające piekarstwu jak żadne inne. Ostatnio niedaleko stąd trafiono na zwęglony kawałek chleba, który liczy sobie 5500 lat.
Tuż za skrzyżowaniem High Street z Boston Manor Road schodki prowadzą na brzeg kanału. Najbliższą śluzę pokonuje barka mieszkalna, kierując się z nabrzeża wyspy na Grand Union Canal w stronę Tamizy. Kobieta uruchamia mechanizmy na lądzie, a mężczyzna steruje pływającym domem. Do rzeki jest stąd zaledwie pół kilometra, ale barce zabierze to pewnie godzinę. Wyrównanie poziomów wody pomiędzy akwenami musi trwać. Rozmawiam chwilę z amatorami życia na wodzie. Do Londynu przyjechali z węgierskiego Székesvehérvár prawie 40 lat temu. Jako dzieci kwiaty szukali bardziej przyjaznego otoczenia, prawdziwej wolności i przygody. Kiedyś „nie wierzyli nikomu po trzydziestce”, a dziś każde z nich ma dwa razy więcej lat. W co teraz wierzą? Mają nadzieję, że wrócą czasy taniego mieszkania na wodzie, bo obecne koszty utrzymania barki przewyższają opłaty najmu lokalu.
Życząc im wszystkiego dobrego, kojarzę, że w mieście ich młodości postawiono kiedyś pomnik tureckim okupantom. Ja przed godziną chodziłem po Brentford Dock, co chwilę mijając uliczki, zaułki i dziedzińce z imionami postaci starożytnego Rzymu: Nerona, Augustusa, Cezara, Justyna.

 

ŚLUZA SPACEROWA

Licząca prawie 120 lat śluza Richmond Lock to także popularna ścieżka turystyczna nad Tamizą.

SZEROKIE WODY

Przed uregulowaniem brzegów (XVI w.) Tamiza podczas przypływów rozlewała się nawet na półtora kilometra. Na zdjęciu okolice Richmond.

STARA KLAPA

Nad Tamizą co krok napotyka się zabytkowe urządzenia kanalizacyjne.

 

ARCHEOLOGIA DLA AMATORÓW

 

W północnej części Syon Park już od rana głośno. Do niedawna jeszcze zielona polana zmieniła się w plac budowy. Tuż obok byłej siedziby książąt Northumberland, nieopodal ogrodowego centrum, łąk pełnych bawołów i tropikalnego zoo powstają hoteliki, restauracje i parkingi. Lobby biznesowe przeforsowało pomysł zajęcia części parku pod budowę obiektów turystycznych. Choć ta część miasta ma najwięcej terenów zielonych, to trochę żal, że uszczupla się je o dwa hektary.
Mijając Syon House, przypominam sobie legendę o tym, jak Henryk VIII przepędził stąd brygidki, oddając obiekt anglikanom. Przekaz mówi, że spotkał go za to gniew boży. Tuż po śmierci wieko jego trumny otwarło się, a ciało zmarłego poszarpały psy. Dziś otoczony zadbanymi trawnikami i klombami trzykondygnacyjny pałac można zwiedzać. Mieści kilkanaście sal wyposażonych w oryginalne sprzęty i dzieła sztuki gromadzone przez kolejnych rezydentów.
Idąc ścieżką w kierunku południowym, Tamizę mam po lewej stronie. Do brzegu rzeki w tym miejscu można dotrzeć jedynie dzikimi ścieżkami przez gęstwinę kolczastych krzewów, potężnych drzew i bujnych pnączy. Mało kto to robi, bo ludzie nie chcą ingerować w życie przyrody. To przynosi efekty. Za kilka godzin z prawego brzegu Tamizy, od strony Kew Gardens, z przyjemnością podejrzę kameralne ostoje czapli siwej, bernikli kanadyjskiej i innych ptaków.
Gdy wychodzę z parku w stronę dzielnicy Isleworth, wita mnie ryk silników wielkiego boeinga. Samolot jest nie wyżej niż 120 metrów nad ziemią, a za nim zbliżają się kolejne. Nadlatują od wschodu i z wysuniętymi już podwoziami wylądują za moment na Heathrow. Kilka razy dziennie przez godzinę lotnictwo wykorzystuje przestrzeń nad „płucami Londynu”, aby inne rejony miasta odpoczęły od hałasu. Zaczyna padać, ale nikomu to nie przeszkadza. U wejścia do jednego z pubów kultowej sieci The London Apprentice fotografują się nowożeńcy pod parasolkami.
Ścieżka traktu Thames Path wiedzie mnie w stronę Richmond Lock. Plakat przed kolejnym kościółkiem zaprasza do klubu tańca i na zajęcia jogi. Ktoś rozdaje ulotki informujące o wystawie dzieł Williama Turnera, który żył tu jakiś czas. Przecznicę dalej, przy Twickenham Road można oglądać pamiątki po van Goghu, który w 1876 roku nauczał w tutejszej szkółce. Współcześni malarze upodobali sobie Chiswick, dzielnicę na lewym brzegu zakola Tamizy. Chodząc po Strand on the Green podczas odpływu, minąłem kilka sztalug z dopiero co zaczętymi szkicami. Na płótnach, kartonach i deskach przeważały widoki przeciwległego brzegu rzeki, skąpane w bujnych pnączach elewacje oberży pamiętających XV wiek i londyńskie ptactwo.
Wykorzystując kilka godzin obniżenia poziomu rzeki, do pracy przystąpili pasjonaci archeologii. Wspierany przez miasto Thames Discovery Programme pozwala wszystkim chętnym grzebać w rzecznym mule w poszukiwaniu śladów przeszłości. Studenci, bezrobotni, imigranci, a nawet leciwe damy co jakiś czas wyjmują z błota prawdziwe skarby. Trafi się dwustuletnia fajka szypra, guzik munduru pokładowego majtka, armatnia łuska albo wiekowa puszka po tabace. Wielokrotnie znajdowano tu srebrne i złote monety, chińską porcelanę, biżuterię i butelki z rozmaitymi zapiskami.
Zbudowanym 116 lat temu żelaznym mostem nad śluzą Richmond Lock przechodzę na prawy brzeg Tamizy. Stąd tylko kilka minut do jednej z najbardziej znanych londyńskich dzielnic. W starej części Richmond spędzam półtorej godziny, spacerując wąskimi uliczkami grodu. Obserwuję rzemieślników remontujących starą łódź i kilkoro cyklistów posilających się na zielonej skarpie obok liczącego 240 lat kamiennego mostu Richmond. W The House of Chocolate za półtora funta piję kubek gorącego kakao, a w sklepiku Williama Curleya (najlepszy brytyjski cukiernik czekoladnik ostatnich kilku lat) kupuję czekoladowe podarki.
Wchodzę na obiad do panazjatyckiej restauracji Wagamama przy 3 Hill Street i zamawiam w ciemno jedno z dań. Wagamama ramen jest pożywnym rosołem wieprzowym z pszennym makaronem. Pływają w nim kawałki pieczonego kurczaka, skrawki oceanicznej ryby oreo dory, krewetki, plasterek kamaboko, kilka kostek podsmażonego serka tofu, suszony grzybek, listki brunatnicy, sfermentowane pędy bambusa i coś tam jeszcze. Trzy krople hot chili oil urozmaicają barwę i smak zupy japońskiego pochodzenia, którą zajada się połowa Azji i kawałek pozostałej części globu. Na deser wybieram coffee americano i ciastko kajmakowe z ciemną czekoladą, sosem wasabi i gałką lodów waniliowych. Do tej pory nie wyobrażałem sobie chrzanu w deserze, ale okazuje się, że odrobina wasabi pasuje niemal do wszystkiego. 14 funtów za taką ucztę w jednym z najdroższych miast świata to żaden wydatek.

 

OD PARY

Jeden z eksponatów w plenerowej części Muzeum Pary przy moście Kew.

MODRZEW CZY WIELODRZEW?

Historia parku Boston Manor liczy niemal cztery wieki. Niektóre z drzew pochodzą z okresu jego założenia. Ten modrzew cieszy się zainteresowaniem fotoamatorów z całego globu.

PARAFIA NAD RZEKĄ

Powstały trzy wieki temu kościół św. Anny intryguje mieszanką stylów i bogatymi dziejami.

 

BOTANICZNY POLIGON

 

Na ścieżce prowadzącej wzdłuż zachodniej granicy Kew Gardens wita mnie skrzeczenie stada papug nadlatujących od strony Syon Parku. To aleksandretty obrożne, które zadomowiły się w Londynie przed paru dziesiątkami lat. Uciekły ponoć z hangaru podczas kręcenia zdjęć do filmu z egzotyczną scenerią. Od Old Deer Park dzieli mnie jedynie pas gęstych zarośli i pełna rzęsy wąska przestrzeń stojącej wody. Seledynowa tafla gdzieniegdzie upstrzona czarnymi plamkami żerujących tu w spokoju łysek podkreśla sielskość jednego z zakątków ogromnej aglomeracji. Przez gęstwinę głogów, dzikiego bzu, akacji i rozmaitych pnączy dostrzegam momentami grupki amatorów krykieta, rowerzystów i biegaczy.
Ale Kew Gardens to nie tylko łąki, drzewa i woda. To jedno z największych herbariów na świecie, botaniczny poligon doświadczalny, miejsce pracy siedmiuset badaczy flory, ogrodników i laborantów. Ogrody parę lat temu wpisano na listę UNESCO.
Zatrzymuję się przy szpalerze dzikich jeżyn, wzdłuż którego idę już od kilkuset metrów. Owoce są akurat w pełni dojrzałe i zajadam się nimi z przyjemnością. Nie jestem sam. Czarnymi jagodami zachłannie raczą się trzy starsze panie, a jedna z nich zbiera owoce do słoika. Rozmawiają o pogodzie, o nowo narodzonym księciu, o kobiecie, która w koszu na śmieci uwięziła kota, o fałszywej czarnej wdowie i o szczurach. Ostatnio w Zjednoczonym Królestwie często mówi się o przypadkach ukąszeń jakiegoś zmutowanego pająka i o pladze szczurów. Ponoć w Londynie nigdy nie jest się dalej niż 5 metrów od tego gryzonia.
Wędrówkę kończę przy St. Anne’s Church w Kew Green. Powstała trzy wieki temu świątynia przypomina płynący po Tamizie korab. Długa nawa, zwieńczona na krańcach różnej wysokości wieżami, intryguje mieszanką architektonicznych stylów, kolorystyką i bogatymi dziejami. Jutro udam się do Boston Manor sfotografować modrzewie olbrzymy i do parku Richmond, gdzie ze znajomymi umówiliśmy się na piknik w środku wielohektarowego łanu paproci.
Spacer po Londynie najlepiej zaplanować, korzystając z mapek The Thames Path National Trail. Piesze trasy wzdłuż rzeki liczą prawie 300 km, są bardzo dobrze oznakowane i można nimi dotrzeć do wielu ciekawych miejsc. Przed wyjazdem do stolicy Zjednoczonego Królestwa można je ściągnąć ze strony www.thames-path.org.uk