Odkąd na świat przyszła nasza córeczka Matylda, w planach wyjazdowych bierzemy pod uwagę tylko te miejsca, po których można bezpiecznie podróżować z małym dzieckiem. Dlatego na liście krajów, które chcielibyśmy zobaczyć, pojawiła się Japonia. W lutym dowiedzieliśmy się o promocji Aerofłotu na lot z Warszawy przez Moskwę do Tokio. Niewiele się zastanawiając kupiliśmy bilety – wylot na początku marca i powrót na początku kwietnia. Dopiero, gdy zaczęliśmy bardziej szczegółowo planować wyjazd, zaczęły się wątpliwości, czy stać nas na miesięczny pobyt w Japonii. Okazało się, że ceny, zwłaszcza za noclegi, są dużo wyższe niż przypuszczaliśmy. Ponieważ mieliśmy dobre doświadczenia z CouchSurfingu z Rosji i Izraela, postanowiliśmy i tym razem skorzystać z tej metody taniego podróżowania. Dopiero, gdy zaczęliśmy bardziej szczegółowo planować wyjazd, zaczęły się wątpliwości, czy stać nas na miesięczny pobyt w Japonii.
Dostępny PDF
ZASNĄĆ W KAPSULE
Po wylądowaniu na lotnisku Narita pod Tokio przeżywamy pierwszy szok kulturowy – wszyscy są niezwykle uprzejmi, celnicy usłużni, a przy stanowisku do wypełniania dokumentów, oprócz długopisów, znajdujemy kilka par okularów o różnej sile szkieł. Na mapie otrzymanej w informacji turystycznej lokalizujemy położenie naszego hotelu kapsułowego. To japoński wynalazek z miejscami noclegowymi, których rozmiar przywodzi na myśl kapsuły kosmicznego pojazdu.
Krótka droga z lotniska okazuje się dość skomplikowana. Japońska infrastruktura kolejowa jest nadzwyczaj rozbudowana i sprawna, ale potrzeba czasu, żeby się w niej zorientować. Podoba się nam system opłat – można kupić najtańszy bilet i przy wyjściu z metra dopłacić ewentualną różnicę w cenie.
W końcu docieramy do hotelu. Kapsuły są faktycznie małe, choć i tak zarezerwowaliśmy te większe – dwa na dwa metry. Wieczorem wychodzimy na miasto. I znowu przeżywamy szok: kłaniają się nam policjanci na ulicy! Po powrocie, obsługa hotelu widząc, że jesteśmy z małym dzieckiem proponuje zmianę kapsuły na pokój w tej samej cenie. Jest niewiele większy, za to z mikroskopijną składaną toaletą. Rano pod hotelem spotykamy się z Kenji – naszym hostem, gospodarzem, u którego będziemy nocować. Jest chyba bardziej przejęty od nas. Jesteśmy jego pierwszymi gośćmi z CouchSerfingu.
Wieżowiec, w którym mieszkają Kenji i jego żona Yasue, przypomina nasze bloki, ale upiększają go liczne tarasy porośnięte trawą i ogródki na dachu. Po obowiązkowym zdjęciu obuwia w wydzielonym genkan, zostajemy wprowadzeni na tatami. Jest to przestrzeń wyłożona matami, która po zamknięciu suwanymi drzwiami staje się osobnymi pokojami. Nazajutrz jedziemy do dzielnicy Harajuku pooglądać młode cosplay–zoku, czyli zbuntowaną na sposób japoński młodzież.
COSPLAY-ZOKU W HARAJUKU
Harajuku to ulubiona dzielnica tokijskiej młodzieży. Spotykają się tu Cosplay-zoku: dziewczyny w stylu Emo czy goth i lolitki w różowych podkolanówkach i mini spódniczkach.
WIECZORNY TŁUM
Skrzyżowanie w dzielnicy Tokio, Shibuya. Tak tłocznie bywa tu tylko po godzinach pracy.
TRZY MILIONY NA PERONIE
Następnego dnia rano zaczyna padać śnieg i robi się zimno, więc cieszymy się, że wzięliśmy czapki i rękawiczki. Jedziemy na spotkanie kolejnego gospodarza. By dotrzeć w umówione miejsce musimy zmienić linię metra na najbardziej ruchliwej tokijskiej stacji, Shinjuku. Obsługuje ona trzy miliony ludzi dziennie i jest jednym z najbardziej zatłoczonych dworców świata. Ma kilka poziomów i sześćdziesiąt wyjść na powierzchnię. Gubimy się jeżdżąc niezliczoną ilością wind i odwiedzając kolejne pokoje do przewijania dzieci. Na spotkanie z Shigeakim spóźniamy się dwie godziny. Nasz gospodarz ma na szczęście wolny dzień, nie gniewa się z powodu spóźnienia i ochoczo zabiera nas na zwiedzanie dzielnicy Shibuya. Wjeżdżamy na taras widokowy na wieżowcu, na wysokość dwustu metrów. Z czterdziestego piątego piętra roztacza się panorama niczym z filmów Science Fiction.
W nocy Matylda daje znać, że nie przestawiła się jeszcze z czasu środkowoeuropejskiego na lokalny i o czwartej nad ranem chce się bawić. Sporo czasu mija, nim udaje się ją uśpić. Rano Shigeaki nie daje po sobie znać, że również nie przespał tej nocy i grzecznie odprowadza nas na stację. Jedziemy do Kioto.
ZIEMIA SIĘ TRZĘSIE
Stara stolica Japonii ma przyjemną, niską zabudowę i liczne miniaturowe domki wielkości altanek. Szczególnie podoba nam się trakt Ninnen Zaka & Sannei–Zaka, co oznacza: „Drogi Dwuletniego i Trzyletniego Wzgórza”. Są tu uliczne stoiska z miejscowymi przysmakami, knajpki z ogrodami japońskimi i stragany z chińską tandetą.
Nasz tutejszy host, Masashi, jest Couch Surferowym wyjadaczem. Gości przyjmuje według przygotowanego wcześniej grafiku. Razem z nami mieszkają u niego dwie Niemki. Sam też dużo podróżuje i niedługo wybiera się do Australii, oczywiście korzystając z CS. Mieszkanie jest w stylu japońskim, czyli bez ogrzewania. Śpimy w czapkach, na japońskich futonach – materacach, pod stertą koców.
Następnego dnia jedziemy zobaczyć słynną Złotą Pagodę Kinkaku-Ji. Na stacji metra kiwają się lampy, czujemy, jak trzęsie się ziemia. Wcześniej podobnych sytuacji doświadczaliśmy w Tokio, wiec wydaje się nam to normalne.
Dopiero wieczorem, u Masashi, dowiadujemy się o tym, co się stało. Wszystkie stacje telewizyjne nadają wiadomości o dzisiejszej tragedii – ofiarach trzęsienia ziemi i tsunami. My jesteśmy jednak cały czas uspakajani przez domowników, że tutaj nic nam nie grozi. Wszystko ma miejsce daleko stąd, na północ od Tokio.
W LABIRYNCIE
Jedziemy do Osaki, trzeciego co do wielkości miasta Japonii. Mamy adres do Mutsuko, mimo to nie możemy do niego trafić. Ulice nie mają nazw ani numerów, tylko poszczególne kwartały miasta są znakowane ciągiem liczb. Po wielu próbach samodzielnego znalezienia domu kapitulujemy i prosimy o pomoc przechodnia. Wchodzimy
z nim na kolejne klatki schodowe szukając naszego numeru. W końcu i on daje spokój. Idzie do siebie, żeby wydrukować mapkę z zaznaczonym numerem domu. Po dwóch godzinach błądzenia okazuje się, że wystarczy tylko przejść jedną przecznicę i już jesteśmy pod właściwym numerem.
Tak nam się przynajmniej wydaje. Pukamy – nikt nie otwiera. Zrezygnowani idziemy szukać budki telefonicznej. Dzwonimy do Mutsuko. Po chwili wychodzi po nas i okazuje się, że owszem numeracja się zgadza... ale to jednak nie jest ten blok. Obok są identyczne numery.
W mieszkaniu panuje zima, ale nie tak sroga jak w Kioto. Spędzamy tu kolejne trzy dni i noce. Coraz więcej dowiadujemy się też o zniszczeniach spowodowanych przez Tsunami. O ofiarach nie wiemy jednak w dalszym ciągu nic. Wydaje się, że informacje te są tu dość reglamentowane.
Świadomość rozmiarów rozgrywającej się tragedii zaczyna się budzić w nas tak naprawdę dopiero po kilku dniach, gdy przybywamy do małego miasteczka Yamaguchi. Nasz tutejszy gospodarz, Nate jest Amerykaninem, który pracuje na rocznym kontrakcie, uczy angielskiego w okolicznych szkołach. Od niego pierwszy raz słyszymy o awarii w elektrowni w Fukushimie i możliwym zagrożeniu skażeniem radioaktywnym w tamtych okolicach. Nate mówi, że kolejni Couch Surferzy rezygnują z przyjazdu do Japonii. Nadarza się nam pierwsza okazja kontaktu z Polską przez internet (nasze telefony komórkowe nie działają w Japonii). Na skrzynce e–mailowej czeka na nas mnóstwo wiadomości od zaniepokojonych znajomych. Dowiadujemy się, że zostaliśmy wciągnięci na listę osób zaginionych, stworzoną przez polskie MSZ. Zastanawiamy się nad przerwaniem podróży i powrotem do domu. Jednak zapowiedzieliśmy się już u kolejnych gospodarzy. Jedziemy więc dalej.
WYSPA ŚWIĄTYŃ
Itsukushima, potocznie zwana Miyaima to wyspa na wewnętrznym Morzu Japońskim, na zachód od Hiroszimy. Na samym brzegu morza stoi słynna świątynia shintoistyczna. Nad nią wznosi się pięciokondygnacyjna pagoda.
CZY NA PEWNO?
Napis na symbolicznym grobowcu ofiar
w Hiroszimie głosi „Spoczywajcie w pokoju, gdyż błąd nie zostanie powtórzony”.
RADIOAKTYWNE PIĘTNO?
W Hiroszimie gościmy u Chie i jej narzeczonego. Nasi gospodarze ciągle nas zapewniają, że nie trzeba się przejmować. Ten region Japonii jest bezpieczny. Nazajutrz udajemy się do najbardziej rozpoznawalnego miejsca w mieście, Parku Pamięci i Pokoju. Stoi tu pomnik ku czci ofiar bomby atomowej i olbrzymie muzeum poświęcone wydarzeniom z 1945 roku. Nieopodal straszy ruina – szkielet Genbaku Dome’u, jedyna pozostałość z tamtego czasu. Muzeum jest olbrzymie, nowoczesne, multimedialne i perfekcyjnie zorganizowane. Kilka godzin zwiedzania wywołuje w nas smutek, związany z historycznymi wydarzeniami, a spotęgowany tymi, które właśnie się dzieją na północy Japonii.
Podejmujemy decyzję o powrocie do Polski. Jak to zrobić? Próbujemy dowiedzieć się za pośrednictwem miejscowego biura informacji turystycznej. Tu trafiamy na moment, kiedy dziennikarz radia francuskiego wypytuje personel, czy dużo ludzi boi się zagrożenia w związku z promieniowaniem i czy chcą się ewakuować z Japonii. Miejscowych wprawia to w zdziwienie.
PRZYMIARKA DO EWAKUACJI
Nie udaje się nam zdobyć informacji w sprawie przyspieszenia terminu wylotu, jesteśmy zatem zmuszeni do kontynuowania podróży.
Na wyspie Kiusiu, w Fukuoki, czeka na nas Justyna, Polka, która z mężem Brazylijczykiem mieszka tu już od kilku lat. Ich mieszkanie jest bardzo blisko plaży, wiec pierwszy raz od przylotu spędzamy trochę czasu nad oceanem. Przez trzy dni zwiedzamy to ponad milionowe portowe miasto. Jednak informacje odnośnie skażenia wokół elektrowni w Fukushimie brzmią groźnie. Dowiadujemy się, że niektóre państwa przysyłają samoloty, aby ewakuować swoich obywateli z Tokio. Na razie lotnisko jest jeszcze otwarte, ale jeśli strefa promieniowania rozszerzy się, komunikacja lotnicza zostanie zawieszona, wówczas nasza sytuacja bardzo się skomplikuje. Zwłaszcza, że Aerofłot, jak i wiele innych europejskich linii, nie lata z innych japońskich miast. Z pomocą Justyny, która płynnie mówi po japońsku, udaje nam się dodzwonić do biura Aerofłotu i przebukować nasze bilety na najbliższy możliwy termin.
ZAMASKOWANI KLIENCI
Tokijska dzielnica handlowa Harajuku
NIEWZRUSZONE TOKIO
Ciągłe zagrożenie trzęsieniami ziemi na stałe wpisane jest w życie stolicy.
ZUPEŁNIE INNE TOKIO
Następnego dnia wsiadamy w „pociąg – pocisk” Shinkansen i ponad tysiąc kilometrów przejeżdżamy w niecałe pięć godzin. W Tokio widzimy zmiany w stosunku do czasu sprzed trzęsienia ziemi. Nie działa wiele wind i ruchomych schodów. Pozamykanych jest mnóstwo lokali. I nie ma już takich tłumów.
Umówieni jesteśmy z Kenjim, że znowu u niego przenocujemy. Nasz pierwszy japoński host pracuje w firmie, z której wielu inżynierów zostało oddelegowanych w rejon zagrożenia, ale on jako informatyk pracuje na miejscu.
Nazajutrz jedziemy prosto na lotnisko, gdzie nie widać już koczujących tłumów, które poprzedniego dnia oglądaliśmy w relacjach europejskich mediów.
ŚLAD Z FUKUSHIMY
Po całym dniu lotu z przesiadką w Moskwie w końcu oddychamy z ulgą w Polsce. Następnego dnia rano słyszymy w radiu, że właśnie podniesiono stopień zagrożenia w Fukushimie, a rząd zakazał spożywania w Tokio
wody i używania jej do kąpieli niemowląt. Dostajemy lekkiej histerii, bo będąc tam kąpaliśmy Matyldę i dawaliśmy jej herbatkę na tokijskiej wodzie. Spanikowani dzwonimy do Centrum ds. Zdarzeń Radiacyjnych Państwowej Agencji Atomistyki. Dostajemy kontakt do instytutu w Katowicach, w którym możemy przebadać Matyldę. Wykryte izotopy radioaktywne są w tak małych dawkach, że w najmniejszym stopniu nie wpłyną na zdrowie dziecka.