„Bóg stworzył Mołdawię, aby dobre wino miało gdzie się rodzić” czy „Mołdawianin bez wina to nie Mołdawianin” – te przysłowia nie wymagają wyjaśnień. Prawie połowa Mołdawian nie zna języka państwowego, ale każdy wie, jak robić i pić wino. W Mołdawii abstynencja oznacza dziwactwo i alienację.
Dostępny PDF
Tutaj picie ma swoje prawa i zasady. Pije się: do dna – zostawione w szklance wino przynosi gospodarzowi nieszczęście. Choćbyś już ledwie trzymał się na nogach, wypić musisz. „Z jednej stopki” – tu pije każdy i po równo, nieważne, ile masz lat, jakiej jesteś płci czy budowy ciała. Piją też dzieci, bo to przecież witaminy. I rozmawia się – dyskusja to podstawa picia, w końcu vino iubeşte vorbă (wino kocha rozmowę). Wino w Mołdawii spożywa się jak wódkę – siup i kieliszek opróżniony. Pije się je nawet do wódki, nie traktując go ze względu na „nikłe” procenty zbyt poważnie.
Pije się jak wodę, albo i zamiast. Po narodzeniu dziecka, przy chrzcie, przy śmierci, na wspominki, do śniadania i kolacji. Na przystanku autobusowym na rozgrzanie. W marszrutce, żeby łatwiej się rozmawiało. Na dzień dobry, by znajomość kwitła. Przy podpisaniu umów międzynarodowych, by zobowiązania były trwalsze. Przy rozmowach na szczeblu lokalnym, by łatwiej się było dogadać. Wino umacnia więzi społeczne, znosi barierę obcości.
Kiedyś, gdy zabrakło wody, pito wino. Bo w Mołdawii może zdarzyć się deficyt wody, ale nie wina. Najdłużej panujący prezydent młodziutkiej republiki, Vladimir Voronin, nazwał wino „genetycznym kodem Mołdawii”.
PODZIEMNE KRÓLESTWO
W okolicach Kiszyniowa znajdują się największe na świecie piwnice z winami – setki kilometrów podziemnych korytarzy wydrążonych w miękkim muszlowcu, a tam hektolitry trunku. Winnica Mileştii Mici nazywana jest „podziemnym królestwem wina”. Mieści największy kompleks winny na świecie – 250 km! W 2007 roku Mileştii Mici z dwumilionową kolekcją win zostały wpisane do Księgi rekordów Guinnessa.
Cały budynek fabryki jest w kamieniach i marmurach. Wnętrze sklepu zajmują urodziwe flaszki, które stoją na imitujących krzewy winogronowe stojakach, na marmurowych półkach w ścianach, na wyżłobionych specjalnie dla nich miejscach. Drogę do kolejnych i kolejnych butelek oświetlają żyrandole o kształcie kiści winogron. Na ścianach freski, żłobienia. Pod szklaną podłogą widnieją stare naczynia do produkcji wina.
Tu na półkach leżą obok siebie nowoczesność i tradycja. Wina słodkie, wytrawne, czerwone, białe, różowe, musujące, butelki seniorzy, którym należy się szacunek, i młode, znacznie tańsze wino, którego zadaniem jest dać się posmakować i szybko pomóc się „nawalić”. Są butelki z tradycyjnymi pieczęciami dodającymi im szlachetności, w skrzyniach, w drewnianych podstawkach, w foliowych szlafrokach.
Wizytę w podziemiach dobrze zamówić wcześniej, i warto mieć samochód. Udało mi się wcisnąć do auta bogatych nowych Ruskich. Byli tak napici, że właściwie nie wiem, po co im jeszcze ta wizyta. Na pytanie, czy zabiorą mnie ze sobą, wielki jak dąb Rosjanin wziął mnie na ręce i powiadomił resztę: „Diewuszka jedzie z nami!”, reszta ucieszyła się, że im więcej „nas”, tym lepsza zabawa, i ruszyliśmy!
Mileştii Mici to podziemne miasto, z własnymi ulicami, tyle że tu nie noszą nazw znanych ludzi, ale szczepów winogron. I tak wjeżdżamy w ulicę Cabernet, bierzemy zakręt i jest Savignon, chwilę dalej Merlot Street, Pinot… Są młode flaszeczki i stare, dumne butle pokryte kurzem i pajęczynami. Mijamy podziemny wodospad spływający z kamiennej ściany – podobno woda z niego służy do obmywania beczek. Na koniec wycieczki czeka degustacja w specjalnych salach z wielkimi żyrandolami, stołami i krzesłami. Po królewsku. Dosłownie. Choćby wino „Negru de Purcari”, które Mołdawianie nazywają „Królową angielskich win”. Elżbieta II tak upodobała sobie rocznik 1990, że Pałac Buckingham regularnie zaopatruje się w ten trunek.
Aleksander Kwaśniewski był tu w 2003 r., wyjechał bardzo kontent z wizyty i tym razem wyszła mu ona na zdrowie, w odróżnieniu od Julia Iglesiasa, który trochę się przeliczył. Na tyle, że rozczarowana mołdawska publika żądała zwrotu pieniędzy za koncert.
KAMRACI W KOMRACIE
W stolicy Gagauzji, Komracie, koledzy nawet po najdłuższej nasiadówce mogą liczyć na poranną podwózkę do domu.
LANE STRUMIENIAMI
Przed fabryką wina Mileştii Mici stoją fontanny, z których płynie zabarwiona woda imitująca wino. Każdego roku w małej Mołdawii zbiera się 1,5 mln ton winogron.
CZERWONY PAŹDZIERNIK
Kiszyniów pięknieje raz w roku, wtedy to ulicami stolicy Mołdawii idą wielkie kiście winogron, ogromne butle wina, szampana, tysiące ludzi paraduje za butelkami i z butelkami. Dziesiątki, setki wystawców z całego kraju rozstawia się na poboczach ulic. Stragany, flaszki, kufle, kielichy, wino, rwetes, pijatyka! Są przedstawiciele i przysmaki największych gorzelni Mołdawii, są i gospodarze, którzy w swoich domach robią wino. W każdą drugą niedzielę października wszyscy zjeżdżają do większych miast na Narodowy Dzień Wina. Mołdawia to kraj o kształcie kiści winogron. Ten kształt zobowiązuje. Oprócz północnej, nieco chłodniejszej części, na terenie Mołdawii ścielą się winnice, które zajmują aż dziesięć procent republiki. Z ich owoców wytwarza się kilkadziesiąt różnych rodzajów win i szampana.
Każdego roku ten mały kraj zbiera 1,5 mln ton winogron. A wczesną jesienią robi się z nich wino, stąd i nazwa: „czerwony październik”. To najlepszy miesiąc na podpatrywanie gospodarzy i picie. O ile do Mołdawii turyści niemal nie zaglądają, to kraj zwabia ich w ten jeden dzień w roku.
Żeby nie być gołosłowną, trochę statystyki. Spożycie czystego alkoholu na świecie wynosi średnio 6,1 litrów na osobę po 15. roku życia – tak mówi raport Światowej Organizacji Zdrowia za 2011 rok. Przeciętny Polak wypija rocznie 13,3 litrów czystego alkoholu. Mniej piją Niemcy – 12,8 oraz Bułgarzy – 12,4. Kto zatem podnosi statystyki? Rosjanie! Słynne ochlejusy dawkują sobie 15,8 l. Ale nie… to nie oni są na alkoholowym szczycie. Są bowiem lepsi od Rosjan, Polaków, Słowaków, Czechów. W końcu każdy kraj jest w czymś dobry. I Mołdawianie też są w czymś dobrzy. To oni są pierwsi na świecie w piciu alkoholu. 18,2 litrów etanolu na obywatela!
Jak przystało na mieszkańców byłego ZSRR, alkohol towarzyszy im od kolebki po grób. Gagauzja to najbiedniejsza część Mołdawii. I najbardziej zapijaczona.
FABRYKA WASI, PIWNICA SASZY
Wasia jest kierownikiem linii w dziale szampana w fabryce w Chirsowej. Gdy go pewnego razu zapytałam, czy mogę obejrzeć winzawod, zbył mnie milczeniem. Kilka dni później, z samego rana, wyrywając mnie ze snu, zadzwonił, pytając, czy mogę być o 12.00 w Chirsowej. Tacy właśnie są Gagauzi, niczego nie obiecują, nie lubią odpowiadać na pytania, ale nic dwa razy im nie trzeba powtarzać.
Wasia wszystko profesjonalnie zaaranżował, przywitał mnie z pozostałymi szefami, a potem poprowadził na hale. Cóż to był za widok! Przeogromne banie z tysiącami litrów wina, z których Wasia kolejno polewał mi do plastikowego kieliszka.
W wielkiej hali stoją prasy, z których wyciska się sok. Wyciśnięte winogrona umieszcza się w wysokich kadziach, tam się je maceruje – taka wstępna fermentacja – z nasion, skórki i miąższu winogron wypłukiwane są taniny, barwniki i substancje zapachowe. Dzięki temu wino ma tak soczystą, intensywną czerwoną barwę. Bez tego byłoby szarawe. Niby proste, ale to codzienna, ciężka harówka – godzinami w kuckach – przyglądanie się kadzi. Nieraz naczynia są zamknięte, stalowe, a tutaj drewniane, otwarte. I tak wina fermentują nawet kilka tygodni.
Potem są filtrowane – najwięcej pracy jest przy białych, bo trzeba filtrować kilka razy, dzięki czemu zyskują dużą klarowność przy mniej intensywnym smaku. Tyle zabawy nie ma przy czerwonych, tutaj jest dobrze, jak długo osiada na języku. Następnie wino dojrzewa w beczkach. Niektóre jeszcze po tym, jak trafią do butelek, mogą poleżakować, inne najlepiej smakować od razu.
Wasia dał mi biały kubrak i zaprowadził do laboratorium. Sam był ucieszony, że pozwolono nam wejść, bo nawet on musi mieć na to zgodę. Panie laborantki pokazywały mi po kolei buteleczki z różnymi winami, przelewały z fiolki do naczynia, mieszały, mierzyły temperaturę, kwasowość…
Na koniec weszliśmy do hali, gdzie stał stół obstawiony alkoholami, wszystkimi rodzajami, które wyrabia fabryka z Chirsowej. Pojawił się we własnej osobie nawet dyrektor generalny fabryki, Sary Konstantin Gieorgijewicz. Wręczył dwie butle słodkiego wina w kształcie zajęcy, wizytówkę, uścisnął dłoń i jeszcze raz opowiedział to, co pokazał mi Wasia. Przed budynkiem fabryki, w cieniu drzew stało popiersie Bachusa.
WASIA I WINO
Kierownik linii w Fabryce Wina i Szampana w Chirsovej pozuje na tle kadzi z… 35.986 litrami trunku.
POJAZD NA DREWNO?
Optymalne wykorzystanie powierzchni przewozowej w radzieckim samochodzie marki Zaporożec.
Prawdziwe winne życie nie kręci się wokół wielkich fabryk, ale w gospodarstwach. Tu prawie każdy szanujący się gospodarz produkuje na własny użytek kilka 500-litrowych beczek. Idąc ulicą Puszkina w Komracie, stolicy Gagauzji, zobaczyłam napis „pradajotsia wino”. Niemal każdy gospodarz ma piwniczkę, a w niej beczki, w beczkach wino, a na beczkach kieliszki. Dzięki nim odbywa się degustacja: próbujesz i wybierasz produkt. Zakąszasz bryndzą, marynowaną papryką i wychodzisz z plecakiem pełnym wina.
Sasza miał trzy beczki, na każdej stała porządnej wielkości szklanka. Jej widok nieco mnie przeraził, w końcu zaraz zacznie się zabawa „do dna”, a Sasza nalewał do pełna.
– Mam tylko czerwone… – powiedział zakłopotany. – W jednej beczce cabernet, w drugiej domasznie, w trzeciej… wino czeka na odpowiedni czas. Może to już ten??? – zażartował. Po czym otworzył słój z papryką; bryndza już leżała gotowa do spożycia. Po każdej wychylonej szklanicy następowała rytualna zakąska, a potem hop, kolejna szklanka. Wypić w kwadrans trzy szklanki wina to jednak wyczyn. Gdy na tę ostatnią patrzyłam z bólem, Sasza zachęcił słowami: – A u nas jest takie powiedzenie: „żołądek rzecz pojemna, i trzy litry wina od razu zmieści!”.– Musi to na Rusi, a w Mołdawii jak kto chce – odpowiedziałam już całkowicie zrobiona.
Sasza wlał wino w butelki po mineralnej. Zapłaciłam i ruszyłam w kierunku schodków. Ledwie zrobiłam kilka kroków, przyłożyłam głową z impetem o framugę drzwi. Myślałam, że za chwilę padnę. W głowie kręciło mi się od wina i od uderzenia. Dopiero po wyjściu zobaczyłam, że framuga ma 160 cm, i trzeba się porządnie schylić. Przed piciem takie niuanse wysokościowe były oczywistością, ale już po, niekoniecznie. – Uff!!!! – zasyczał Sasza, widząc moje uderzenie. Potem zgasił światło w piwniczce, ruszył za mną i przyłożył głową jeszcze mocniej niż ja. – Morał z tego taki, że trzeba wyższe ramy wstawiać – powiedziałam. Reakcja Saszy była inna: – Z piwnicy wychodzi się na czworaka, więc wysoka nie jest potrzebna.
Kiedy indziej, na imprezie z okazji 40-lecia muzeum Gagauzji, poeta Andriej Kopca i jego druh wybierali mi co lepsze zakąski i podawali, mówiąc: – Smakuj, jak się pije, to trzeba dużo jeść, by długo wytrzymać! – A to może należy mniej pić?! – dopytałam. Popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
TRADYCJA JEST WINNA
Gdyby tak zbadać spożycie samego wina na świecie, podejrzewam, że Mołdawia też by wygrała. Kult picia ma tu wymiar nie tylko społeczny, to wieki tradycji. Według kronik winorośl rosła w tutejszych lasach już w czasach prehistorycznych. Niedaleko mołdawskiej wioski Naslavcia archeolodzy znaleźli odcisk liści dzikich winorośli, które mają 15 milionów lat.
Według hipotez badaczy starożytne plemiona Daków, które zamieszkiwały obecne tereny republiki, miały robić wino jeszcze tysiące lat wcześniej, zanim inne nacje o tym pomyślały. W końcu już sam Homer w „Iliadzie” pisał o Grekach, co przybyli na tereny Besarabii szukać wina. Tak więc jeszcze kilka dobrych wieków przed Chrystusem wino z obecnych terenów Mołdawii przebywało długą drogę do Grecji i Rzymu. Cudotwórczych właściwości dodał mołdawskiemu winu legendarny władca Stefan cel Mare, który przed każdą bitwą z Turkami wychylał puchar. Oczywiście wszystkie te bitwy wygrał.
Same winnice zaczęły powstawać w XIV w. i aż do zarazy w XIX w. sławiły region w całej Europie. Rzecz straszna dla mołdawskiej gospodarki, bo winnice zajmowały wówczas powierzchnię 240 tys. ha, stała się też w 1985 roku, gdy to abstynent gensek Michaił Gorbaczow wydał suchoj zakon – radziecki program walki z alkoholizmem. Zwiększono kary za pojawienie się w stanie nietrzeźwym w miejscach publicznych (również w pracy), a sklepy monopolowe mogły sprzedawać swój towar dopiero w godzinach popołudniowych. W efekcie suchowo zakona w Mołdawii zniszczono tysiące upraw i winiarni. Co było potem? Zwiększył się popyt na drożdże i cukier…
Już jako niezależny kraj republika szybko się podniosła i to maleństwo zajmuje dziewiątą pozycję na świecie wśród producentów win.
Sąsiadka zapytała mnie, czy zostaję na święta Bożego Narodzenia. – A jak one tutaj wyglądają? – rzuciłam. – Chodzimy od domu do domu i pijemy. Ile jest osób, tyle domów odwiedzamy, i w każdym próbujemy, co gospodarz ma. Po ostatnich świętach miałam kaca przez trzy dni i nie mogłam wstać z łóżka – poinformowała.
– Wracam do Polski – odpowiedziałam wystraszona.