Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-07-01

Artykuł opublikowany w numerze 07.2011 na stronie nr. 94.

Tekst i zdjęcia: Jędrzej Majka,

Przepis na Lwów


Z miastem tym jest jak z barszczem ukraińskim. By poznać pełnię smaku, trzeba jeść powoli, rozpoznać i rozsmakować się we wszystkich jego składnikach. I tak jak nie da się szybko ugotować dobrego barszczu, tak samo nie da się poznać Lwowa podczas krótkich odwiedzin. Sfotografowanie się na tle trzech katedr, opery czy pomnika Mickiewicza to za mało. We Lwowie trzeba się zadomowić.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

To nie ma sensu – odpowiadam każdemu, kto prosi mnie o wyznaczenie jednodniowej trasy po Lwowie. Wciąż słyszę, że ktoś będzie tam przejazdem, w drodze do Kijowa, Kamieńca czy na Krym i chce poznać prawdziwy Lwów. – Wydrukowałem z internetu taki program „Lwów w 24h”, zobacz i powiedz, co o tym sądzisz – usłyszałem po raz kolejny kilka dni temu. I znów odpowiedziałem: Lwowa w ten sposób nie poznasz. Moja rada jest prosta:Usiądź w pierwszej napotkanej kawiarni i patrz. Lwów sam do ciebie przyjdzie.

 

 

HISTORIA W KAŻDEJ BRAMIE

 

Mam we Lwowie kilka ulubionych kawiarni. Szczególnie lubię te przy ulicy Ormiańskiej. Jeśli tylko pozwala na to pogoda, wybieram stolik na zewnątrz. Siadam i patrzę, popijając kawę parzoną w tygielku na sposób wschodni. Najchętniej wspominam opowieści Lesi Kokoszyńskiej – znajomej Ormianki. Na początku 1945 roku pracowała ze swoją kuzynką w kiosku przy ulicy Bajki. Sprzedawały papierosy i słodycze. Pewnego razu przyszedł pijany żołnierz radziecki. Zażądał, by Lesia zgoliła wąsik, bo mu się nie podoba.
Jak jutro przyjdę, wąsów ma nie być. Inaczej zastrzelę – wrzasnął rozkazująco.
Kuzynka całą noc nie spała, błagała, by Lesia pozbyła się wąsika. Ona zaś uparcie powtarzała, że jest prawdziwą Ormianką. Też się bała, ale wąsika nie zgoliła. Żołnierz na szczęście wytrzeźwiał...
Kilka dni później szła centrum Lwowa, w kierunku Teatru Wielkiego. W pewnym momencie zauważyła, że idzie za nią radziecki oficer. Kiedy przyspieszyła, on także. Ponieważ stale żyła w strachu, zaczęła uciekać. On ruszył za nią. W końcu dobiegła do kamienicy, w której mieszkała jej przyjaciółka. Oficer dogonił ją na półpiętrze. Odwróciła się. Zobaczyła czarne oczy i siwą baranią czapę.
Izwinitie, wy Polka? – spytał.
Polka – odpowiedziała.
A ja dumał, szto wy Armianka – westchnął rozczarowany.
To był Ormianin w radzieckim mundurze.

 

ZNIKAJĄCE ŚLADY

Pod tynkiem na murze widać resztki starego szyldu, a na Cmentarzu Łyczakowskim pozostały tysiące zabytkowych polskich nagrobków.

POD JEJ OPIEKĘ

Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. To w tej świątyni król Jan Kazimierz, wracając do zniszczonego przez Szwedów kraju, złożył w 1656 roku słynne śluby, powierzając Polskę opiece Matki Bożej, którą ogłosił także Królową Korony Polskiej.

 

SENSACJA NA TYDZIEŃ PRZED WOJNĄ

 

Narciarstwo to Wysoki Zamek – opowiadał mi przed laty Kazimierz Górski. – Po stokach góry zjeżdżało się na nartach, a właściwie na czymkolwiek. Często jeździło się piętnaście kilometrów za Lwów. W pobliskich Brzuchowicach była skocznia. Latem jednak całe ulice grały w piłkę. Były to dziesiątki niezrzeszonych drużyn, które ze sobą rywalizowały. Niemal każda ulica miała swoją.
Ojciec Kazimierza Górskiego był kolejarzem. Nikt nie przypuszczał, że chłopak, zamiast pójść w ślady ojca będzie biegał po boisku. Mieszkali przy Gródeckiej. Matka, ojciec, dwóch synów i cztery córki. – Wczesną wiosną boiska przypominały bagna. Chłopcy taplali się w błotnistych dziurach – wspominał Kazimierz Górski – Nogi wraz z butami znikały w błocie. Gdyby któryś z chłopców wrócił do domu z butami w takim stanie, skończyłoby się to wielkim laniem. Dlatego mały Kazik, zwany na boisku Sarenką, przed wyjściem z domu potajemnie zabierał szczotkę i pastę. Wracając, przykucał w wielkiej bramie i oddawał się rytuałowi czyszczenia. Z czasem wykorzystywał do tej pracy młodszego o dziewięć lat brata. Ten z dumą doprowadzał do porządku jego pierwsze klubowe buty.
Rzeszów. Jarosław. Przemyśl. Borysław. Drohobycz. Sambor. Stryj. Drużyny z tych miejscowości wchodziły w skład ligi okręgowej. To było coś. Przed wojną w pierwszej lidze grała tylko „Pogoń Lwów”. To właśnie we Lwowie, w czasach zaboru austriackiego, powstały pierwsze polskie kluby. W 1904 roku narodzili się „Czarni Lwów”, a rok później – „Pogoń”. Ostatni mecz przed wojną Kazimierz Górski zagrał w czerwcu. Sezon zbliżał się do końca. Nikt nie przypuszczał, że nowy, we wrześniu, już się nie rozpocznie.
Jeszcze tydzień przed wybuchem wojny w Warszawie odbywał się ważny mecz – opowiadał Kazimierz Górski. – Polska grała z Węgrami. Węgrzy byli wówczas mistrzami Europy. Polacy zaś, choć mieli dobre wyniki, nie należeli do czołówki. Siedziałem z uchem przyłożonym do odbiornika. Polska wygrała 4:2. To była sensacja. Sensacja na tydzień przed wojną.

 

 

NA POCZĄTKU BYŁ LWÓW

 

Lwów. Lwiw. Leopolis. Lemberg. Tak brzmi nazwa tego miasta w różnych językach.
Założone zostało przez księcia Daniela Halickiego z rodu Rurykowiczów i nazwane na cześć syna książęcego Lwa. Książę Lew zarządzał tą ziemią już w roku 1250. Z tego czasu pochodzi herb miasta – lew strzegący bramy. Lwów szybko stał się miastem wielu narodów i wyznań. Kazimierz Wielki, po przyłączeniu Rusi Halickiej do Polski, przyjął do miasta ówczesnych osadników. Poza Polakami mieszkali tu Rusini, Niemcy, Ormianie, Włosi, Wołosi, Grecy, Węgrzy, Tatarzy, Żydzi i Karaimowie.
I choć wielki pożar w 1527 roku zniszczył całą gotycką część Lwowa, to właśnie na początku XVI wieku stał się on jednym z najbogatszych miast Europy. Po upływie stu lat, na skutek licznych najazdów, oblężeń, pożarów i epidemii, zaczął się okres stopniowego upadku. Zaraza morowa, która wybuchła w 1623 roku, pozbawiła życia dziesięć tysięcy lwowian.
Po pierwszych rozbiorach Lwów stał się stolicą Królestwa Galicji i Lodomerii, części monarchii austriackiej. Druga połowa XIX wieku to kolejny złoty wiek miasta. Wówczas powstał monumentalny Teatr Miejski, gmach Sejmu Galicyjskiego, Muzeum Przemysłu, kościół św. Elżbiety, dworzec kolejowy. Oświetlane latarniami miasto miało już wodociągi i tramwaje.
Po upadku Austro-Węgier w 1918 roku we Lwowie rozpoczęły się walki pomiędzy Ukraińcami i Polakami o przynależność miasta, które ostatecznie zostało w granicach niepodległej Polski. Wrzesień 1939 roku przyniósł okupację radziecką. I tak skończył się sześciowiekowy związek Lwowa z Polską. Od 1941 po 1945 rok Lwów znajdował się pod okupacją niemiecką. Po wojnie mieszkańcy, niezależnie od narodowości, stali się obywatelami radzieckimi, a większość Polaków musiała opuścić swoje miasto.

 

Herb Lwowa na kamienicy przy ulicy Starożydowskiej.

KOLA ZE SŁONECZNIKIEM

Handel uliczny ciągle jeszcze opiera się wielkim koncernom.

BOOKINISTKI

Nie może być lepszego miejsca na spotkanie z książką jak tylko przy pomniku Iwana Fedorowa, żyjącego w XVI wieku, pierwszego w Rusi drukarza znanego z imienia i nazwiska.

 

LWOWA NIGDY NIE OPUSZCZĘ

 

Hałas był nie do wytrzymania – opowiada Lesia Kokoszyńska. – Dwóch stolarzy od rana do wieczora zbijało drewniane skrzynie. Była to inwestycja szalenie droga, ale konieczna. W tych dniach stolarz był najbardziej poszukiwanym i cenionym zawodem świata. Ważniejszym od lekarza. Była druga połowa czerwca 1946 roku. Przedostatni transport Polaków ze Lwowa.Pierwsza myśl była dość przerażająca. Ostatnie chwile we Lwowie – dodaje. Ostatnie godziny w mieście, w którym się urodziła, wychowała, spędziła całe życie. Kilka dni wcześniej świętowała 31 urodziny.
Ponieważ każdy mebel musiał być zapakowany w odpowiednią skrzynię, do ostatniej niemal chwili w domu pracowali stolarze. Kiedy przybijali ostatnie gwoździe, pod drzwi kamienicy zajechał wóz. Rozpoczęło się wynoszenie wielkich i ciężkich skrzyń – wspomina.
Matka Lesi była zawziętą lwowianką. Tak zawziętą, że przed ślubem zmusiła przyszłego męża, by dał słowo honoru, że Lwowa nigdy nie opuszczą. A były to czasy, kiedy dotrzymywało się danego słowa. I kiedy później ojciec Lesi dostawał propozycje lepszych posad w Warszawie czy Krakowie, o obietnicy pamiętał.
Gdy po mieście zaczęły krążyć pogłoski, że Lwów przestanie być polski, matka stwierdziła, że nie ma już po co zostawać. Ojciec się jednak upierał. Wtórowali mu Lesia z mężem. Krytykowali ludzi, którzy jako pierwsi wyjeżdżali. Żyli nadzieją, że może zostanie ogłoszony plebiscyt. Nie został. I wyjechali.

 

 

LWÓW PILNIE POSZUKIWANY

 

Po upadku ZSRR w 1991 roku powstała niepodległa Ukraina, a Lwów szybko stał się centrum myśli niepodległościowej nowego państwa. Otwarcie granic ożywiło ruch turystyczny. Z czasem w polskich księgarniach pojawiło się sporo książek o Lwowie, przewodników, opowieści rodzinnych i map. Ta zmiana była widoczna, bo jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych na temat Lwowa nie było żadnych publikacji. Polacy zwiedzali go z przewodnikami z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Z czasem wytworzyła się istna moda na Lwów. Posiadanie prawdziwych lwowskich korzeni stało się atutem nie tylko dla Polaków, ale także dla Ukraińców. Jednym z dzisiejszych mieszkańców Lwowa jest Jurko Prochaśko, tłumacz literatury polskiej i niemieckiej na język ukraiński. Prochaśko pierwszą połowę życia spędził w Iwano-Frankiwsku, dawnym Stanisławowie, gdzie się urodził. – Kiedyś, w moim dzieciństwie – pisze w eseju „Lwowskie epifanie” – za absolutną konieczność uważano wybranie się przynajmniej raz w roku do Lwowa – całą rodziną, z kimś bliskim albo kochanym, a w najgorszym razie samotnie. Pamiętam moją ulubioną, znacznie starszą kuzynkę, która zimą, w obcisłych dżinsach, w towarzystwie kilku aktualnych kawalerów-konkurentów, wybierała się do Lwowa: do barów, dancingów i świateł wielkiego miasta, słowem, do tego, czym u nas nawet nie pachniało. Któż wie, czy nieprosty wybór kuzynki nie miał zależeć od tego, jak zachowają się ci chłopcy we Lwowie? Czy nie miała ta wyprawa być testem ich metropolitarności?
O dzisiejszym Lwowie mówi się, że stracił dawną świetność. Że stracił na znaczeniu. Że to już nie jest tamten Lwów. To prawda. Współczesny Lwów nie jest tym z początku szesnastego wieku, ani tym z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Dzisiejszy Lwów jest po prostu dzisiejszy. Ktoś kiedyś powiedział, że najpierw ludzie budują miasto, a potem miasto buduje ludzi. Lubię bardzo to powiedzenie. Lwów dzisiaj ma nowych mieszkańców, którzy powoli się go uczą. – Stały epitet dzisiejszego Lwowa to „ładny, ale zaniedbany” – pisze mieszkająca we Lwowie pisarska Natalka Śniadanko – i to „ale” przywodzi na myśl łysiejącego mężczyznę, który wciąż jeszcze nie może pogodzić się z nieodwracalnym i każdego ranka starannie zaczesuje na czoło pozostałości dawnej czupryny. Właśnie tak wyglądają pojedyncze odrestaurowane i nieodrestaurowane kamienice w śródmieściu, łaty naprawionego bruku i nierówne plamy asfaltu.
Siedząc nad talerzem barszczu ukraińskiego, podsłuchuję rozmowę przy sąsiednim stoliku. Studenci z pobliskiego uniwersytetu dyskutują o tanich połączeniach lotniczych. Planują podróże do modnych stolic europejskich. Marzą o Paryżu, Rzymie, Berlinie. A ja z każdą kolejną łyżką barszczu mam coraz większą pewność, że przy najbliższej okazji znów wrócę do Lwowa. Na Ormiańskiej wypiję kolejną kawę. Powspominam dawny Lwów i na nowo zachwycę się tym dzisiejszym.