Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2014 na stronie nr. 76.

Tekst i zdjęcia: Anita Demianowicz,

Niebezpiecznie, że aż miło!


Gdy wybierałam się w odwiedziny do tego rzadko odwiedzanego kraju, słyszałam ostrzeżenia: „Nie jedź, tam jest bardzo niebezpiecznie!”. Gdyby jeszcze padały one z ust Europejczyków… Wciąż jednak słyszałam je od mieszkańców Gwatemali. Nie posłuchałam, pojechałam.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Przywitało mnie tropikalne słońce i celnik, który zażądał wymyślonej opłaty wizowej. Choć Honduras, największy kraj Ameryki Środkowej, należy (podobnie jak i sąsiadujące z nim Gwatemala, Salwador i Nikaragua) do Central America-4 (CA-4) Border Control Agreement zapewniającej bezwizowy przepływ turystyczny, w większości przypadków nie jest on respektowany. Niektórzy pracownicy graniczni często nawet nie wiedzą, że jakakolwiek umowa w ogóle istnieje. Inni wiedzą, ale liczą na niewiedzę jeszcze innych.

 

PLAŻA PANA BOGA

Brzeg oceanu w garifuńskiej mieścinie o zobowiązującej nazwie Triunfo de la Cruz (Zwycięstwo Krzyża).

FC RUINAS

Boisko Majów do gry w pelotę – rytualną zabawę z piłką, wywodzącą się z kultur prekolumbijskich Ameryki Środkowej i Południowej. W XVI wieku za pośrednictwem konkwistadorów dotarła ona i rozpowszechniła się w Hiszpanii.

 

RUINAS BEZ TURISTAS

 

Popularne trasy wydeptywane w tym kraju przez turystów znajdują się w okolicy Copán Ruinas i położonych nieopodal prekolumbijskich posiadłości oraz nad Morzem Karaibskim. W szczególności zaś na trzech wyspach: Roatanie i Utili, umiłowanych przez plecakowiczów, oraz Guajanie chętnie odwiedzanej przez zamożniejszych podróżników. Poza tymi obszarami Honduras okazuje się krajem prawie dziewiczym, mającym jednak wiele do zaoferowania. Na całym świecie są miejsca ikony, które trzeba zobaczyć. Tutaj takim jest właśnie Copán Ruinas, z zaliczoną do światowego dziedzictwa UNESCO dawną siedzibą Majów.
Samo miasteczko, z małymi kolorowymi domkami i brukowanymi uliczkami, jest miejscem przyjaznym i spokojnym, nastawionym głównie na turystów. Wokół centralnego placu stanowiącego serce miasta oraz w bocznych alejkach skupia się mnóstwo kawiarni, restauracji i sklepów z pamiątkami. Tłumów jednak nie widać. Zorganizowane wycieczki wpadają tu na kilka godzin, bowiem ich głównym i jedynym celem są, znajdujące się kilometr od centrum, ruiny. Ale z samym wejściem do Las Sepulturas (wliczonym w cenę biletu) jest już inaczej – odwiedzających prawie nie ma. Przewodnik nie kryje więc zaskoczenia, gdy się tam zjawiam, i postanawia gratisowo przybliżyć mi historię tego miejsca, w którym bogaci Majowie oraz majańscy kapłani wiedli codzienne życie.
Copán Ruinas to nie tylko świadectwo prastarej kultury, ale również inne atrakcje: kąpiele w wodach termalnych, popularne na całym kontynencie canopy, plantacje kawy oraz przepiękny park papug, w którym żyje 180 osobników, reprezentujących dwadzieścia dwa gatunki, z najważniejszą dla Hondurasu (będącą jego narodowym symbolem) guacamayą. Niestety, i z tych atrakcji korzystają tylko nieliczni. To potwierdza tylko fakt, że Honduras jest nadal krajem dla światowej turystyki nie- odkrytym.

 

BLISKO DO MAJÓW

Centralny plac w znanym historycznym miasteczku Copán Ruinas. Stąd już tylko dwa kilometry do kamiennych budowli Majów.

GDY W OGRODZIE BOTANICZNYM...

Lancetilla niedaleko Tela to jeden z największych na świecie ogrodów botanicznych – na powierzchni 1680 ha znajduje się 1200 gatunków roślin.

MOCNY W DZIOBIE

Tukan mieszkający w parku papug w Copán Ruinas, z dziobem tak wielkim jak reszta ciała.

 

DZIĘKI BOGU TRADYCJE ZACHOWUJE

 

Na pytanie, co urzeka tutaj najbardziej, odpowiadam: natura. To kraina w dużej mierze górzysta i niezwykle bogata w obszary chronione, w tym w dwadzieścia parków narodowych. Podczas kilkutygodniowego pobytu nie sposób odwiedzić wszystkie. Bez wątpienia są jednak miejsca, których absolutnie pominąć nie można. Jednym z nich jest Parque Nacional Montana de Celaque – mglisty las z najwyższym w kraju szczytem Cerro de Las Minas (2849 m n.p.m.). Dwudniowy trekking z przewodnikiem to nie tylko spotkanie z tropikalną florą, ale również z dziką fauną. Celaque jest domem setek najróżniejszych gatunków zwierząt. Zamieszkują go jaguary, pumy, oceloty, koati, polatuchy (latające wiewiórki), małpy, a także aż 269 gatunków ptaków, w tym czczony przez Majów quetzal (kwezal herbowy).
Najlepszym miejscem wypadowym do parku okazuje się najstarsze w Hondurasie małe kolonialne miasteczko Gracias. Nazwę swoją zawdzięcza hiszpańskim konkwistadorom, którzy przez wiele dni przemierzali górzyste tereny i, gdy wreszcie natrafili na teren w miarę płaski i dobry na założenie osady, rzekli: „Gracias a Dios” (Dzięki Bogu). Tak brzmiała pierwotna nazwa, skrócona z czasem do samego Gracias. I dziś Gracias oraz miasteczka San Juan i Marcala – ciągnące się od Santa Rosa de Copán aż po granicę z Salwadorem – należą do tzw. Ruta Lenca, czyli terenów zamieszkanych przez rdzennych mieszkańców. Jest to też obszar, na którym wciąż kultywuje się tradycję. Miejscowe dawne ubiory zostały w Hondurasie raczej wyparte przez strój europejski, jednak wędrując wzdłuż Ruta Lenca, wciąż można dostrzec kobiety i mężczyzn ubranych na tutejszą modłę.
Zatrzymuję się w malutkiej miejscowości Los Naranjos, z której roztacza się widok na zachwycający Park Narodowy Santa Barbara, z drugim najwyższym i niezwykle wymagającym szczytem w kraju – El Maroncho (2744 m n.p.m.). Ruszam z przewodnikiem na kilkugodzinny trekking podzielony na trzy etapy: łatwy, trudny i bardzo trudny. Ostatni zmusza do wspinaczki i wciągania się na skały przy pomocy zwisających lian. Utrudnieniem jest deszczowa pogoda i trasa zarzucona błotem oraz śliskimi od deszczu liśćmi. Wysiłek wynagradzają za to widoki z góry, bujność i dzikość przyrody oraz roztaczająca się mistyczna aura w zaczarowanym, pełnym tuneli i jaskiń lesie.
Podróżujący po tym kraju nie może też pominąć Lago de Yojoa, największego jeziora, leżącego w zagłębieniu powstałym między wygasłymi już wulkanami.

 

 

W DŻUNGLI PATRZ POD NOGI

 

W Gwatemali i nie tylko panuje opinia, że obok stolicy kraju Tegucigalpy oraz miasta San Pedro Sula do najniebezpieczniejszych miejscowości w Hondurasie należą Tela i La Ceiba, leżące u wybrzeży Morza Karaibskiego. Postanawiam to sprawdzić na własnej skórze. Tela, która okazuje się sympatycznym, spokojnym nadmorskim miasteczkiem, ma jeden z największych na świecie ogrodów botanicznych. Ogród Botaniczny Lancetilla to obszar liczący 1680 hektarów, w którym można zapoznać się z blisko 1200 gatunkami roślin z czterech stron świata. Z Teli łatwo też dotrzeć do przepięknego Parku Narodowego Jeannette Kawas z kilkoma magicznymi plażami oraz tzw. Laguną Małp (Laguna de los Micos).
Około półtorej godziny jazdy od Teli leży La Ceiba, popularna wśród turystów udających się z wizytą na wyspy Útila, Roatán, Guajana czy do chronionej enklawy Cayo Cochinos. Miasto jest również świetnym punktem wypadowym w głąb trudniejszych do eksplorowania terenów La Moskitia oraz do Parku Narodowego Pico Bonito, który pod względem flory i fauny zaliczany jest do najbardziej różnorodnych i najbogatszych parków w Hondurasie. Do dziś wiele z jego rejonów wciąż nie zostało zbadanych. Poruszając się po dżungli, trzeba mieć się na baczności i wciąż patrzeć pod nogi, bo choć na osobników z rodziny kotowatych wcale nie tak łatwo trafić, to na węża boa – i owszem.

 

EKO-ARCHO

Kładka dla zwiedzających w parku ekoarcheologicznym Los Naranjos niedaleko Peña Blanca. Atrakcjom przyrodniczym towarzyszą tu pozostałości po cywilizacji ludu Lenca.

WŁASNA STRZECHA

Urocza tubylcza chatka na karaibskiej plaży, idealnie wpasowana w otaczający krajobraz. To coraz rzadszy widok wobec ofensywy inwestorów budujących tu luksusowe kurorty.

NAS DWOJE

Mała Garifunka ze swoim pupilem.

 

KONIEC ŚWIATA GARIFUNÓW

 

Garifunowie, czyli Czarni Karaibowie, to nazwa jednej z siedmiu grup etnicznych zamieszkujących Honduras. Są potomkami karaibskich Indian i zbiegłych afrykańskich niewolników, trafiających w czasach kolonizacji do Ameryki Południowej. Dziś na całym świecie żyje 300 tysięcy Garifunów, a najwięcej, bo blisko 100 tysięcy, zamieszkuje właśnie ziemie Hondurasu.
Mimo ostrzeżeń przed zapuszczaniem się do ich siedzib postanowiłam je odwiedzić. Największy zachwyt wzbudza maleńkie Miami, z domkami pokrytymi palmowymi liśćmi, które zamieszkuje niewiele ponad sto osób, głównie tzw. ladinos (mieszanka krwi metyskiej i hiszpańskiej). W wioskach łatwo dostrzec biedę, ale łatwo też zobaczyć uśmiechniętych i pełnych energii ludzi, którzy pozdrawiają obcych, obdarzając ich serdecznym uśmiechem. Na niemal każdym ganku przed domem czy w rozpiętych hamakach pomiędzy drzewami siedzą, leżą i omawiają sprawy mijającego dnia, popijając świeże mleko kokosowe.
Nie wszystkie wioski wyglądają jednak tak samo. W Tornabe i Triunfo de La Cruz „postęp” powoli zamienia te klimatyczne wioski w betonowe labirynty. Małe plażowe domki ludności Garifuna ustępują miejsca hotelowym kurortom. Morze Karaibskie jest bowiem bogactwem, którego pragnie cały świat, i jego wybrzeże staje się powoli luksusem, na który nie stać, często niewykształconych i niepotrafiących bronić swoich praw, mieszkańców.
Opuszczając garifuńskie plaże, czułam nostalgię i smutek, pomieszany z odrobiną radości. Nie chciałam, żeby ten świat przestał istnieć, dostałam jednak szansę, aby móc go zobaczyć w jeszcze naturalnej postaci. Bo przecież wielu, którzy tu kiedyś po mnie przybędą, spotka już tylko jego wspomnienie.