Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-02-01

Artykuł opublikowany w numerze 02.2015 na stronie nr. 44.

Jeśli tylko raz w roku jeździmy na narty w Alpy, to miejsce trzeba wybrać z głową. Jeżeli lubimy niemiecki porządek, to jedziemy do Austrii, Niemiec czy Szwajcarii. Jeśli zaś spontaniczność południowców – wybieramy Włochy lub Francję. A gdyby tak połączyć germański Ordnung ze śródziemnomorską manianą? Jedziemy do Południowego Tyrolu!

A właściwie do Tyrolu Południowego lub Górnej Adygi, bo takie są prawidłowe polskie nazwy geograficzne tego regionu. W ogóle niezłe zamieszanie z tymi nazwami. Po niemiecku to Autonome Provinz Bozen – Südtirol, po włosku Provincia autonoma di Bolzano – Alto Adige, a w języku ladyńskim, tak jak w niemieckim, Südtirol, choć to język z grupy romańskiej, a nie germańskiej. Czemu więc we włoskiej nazwie nie ma słowa Tyrol?

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

DZWON POKOJU

Na platformie widokowej na szczycie góry Kronplatz wisi ważący ponad 18 ton dzwon „Concordia 2000”. Widnieje na nim napis: „Donet deus populis pacem” (Boże, podaruj narodom pokój). Bije każdego dnia w południe.

PRZEBÓJ NA LIŚCIE

Niepowtarzalne piękno Dolomitów, nazwanych na cześć geologa Déodata de Dolomieu, sprawiło, że góry te zostały w 2009 roku wpisane na listę światowego dziedzictwa przyrody UNESCO.

GDZIE SIĘ ŚCIELE TRAS WIELE

W Tyrolu Południowym jest ponad 1000 km tras. Samo Kronplatz ma ich 116 km, dzięki czemu jest największym ośrodkiem narciarskim w regionie. W tym sezonie zostały wprowadzone połączenia, które dają dostęp do dodatkowych 250 km stoków w okolicznych dolinach.

 

ROZDARTA KRAINA

 

W średniowieczu Księstwo Tyrolu było częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego, od XIX wieku Cesarstwa Austriackiego i wreszcie Austro-Węgier. Te po I wojnie światowej straciły południową część Tyrolu na rzecz Włoch. Tak zaczął się trwający do dziś podział Tyrolu.
Po dojściu do władzy Mussoliniego Włosi rozpoczęli italianizację regionu. Język niemiecki usunięto ze szkół, nazwy geograficzne zastępowano włoskimi. Używanie nazwy Tyrol zostało zabronione. Rozwiązano niemieckojęzyczne organizacje kulturalne, zmieniano nazwiska rdzennej ludności na włoskie. Osiedlono tysiące włoskich robotników, by rozbudowali stolicę kraju Bolzano i okoliczne tereny przemysłowe. Tyrolczycy zaś rozpoczęli podziemną edukację, w katakumbach nauczyciele społecznicy prowadzili lekcje po niemiecku.
Gdy Mussolini dogadał się z Hitlerem, a ten dokonał anschlussu Austrii, obaj dyktatorzy postawili południowych Tyrolczyków przed niewygodnym wyborem. Ludność miała wybierać, czy chce pozostać we Włoszech, czy wyemigrować do Trzeciej Rzeszy. Społeczność została podzielona, rodziny rozbite. Tych, co zdecydowali się zostać, uznano za zdrajców. Tym, co wyemigrowali, przyklejono łatkę nazistów. II wojna światowa powstrzymała emigrację, a po włoskiej kapitulacji w 1943 roku region dostał się pod niemiecką okupację.
Po wojnie wniosek o powrót Tyrolu Południowego do Austrii został odrzucony przez aliantów, ale region uzyskał autonomię. Mimo to nastroje separatystyczne rosły. Przełom lat 1950. i 60. to seria zamachów bombowych dokonywanych przez podziemną organizację „Komisja Wyzwolenia Południowego Tyrolu”. Sprawą regionu zajęło się ONZ. Włochy musiały zgodzić się na daleko idącą, postępującą z biegiem lat autonomię.
Dziś akcje dywersyjne wydają się być przeszłością. Wciąż kontrowersje Tyrolczyków budzą włoskie nazwy, ale secesjoniści przenieśli się z podziemia do legalnie działających partii politycznych. Tyrol Południowy zjednoczył się z Północnym w ramach euroregionu, którego granice zbliżone są do tych z czasów Księstwa Tyrolu. Zawiła historia stworzyła z kraju ciekawy narodowy i kulturowy tygiel.

 

WINNE ALPY

Z dwudziestu gatunków winorośli produkuje się tu wina białe i czerwone najlepszej jakości. Najważniejszymi odmianami są białe Gewürztraminer oraz czerwone Lagrein i Schiava/Vernatsch. Piwniczki i winoteki (na zdjęciu Harpf w Brunico) są jednymi z najczęściej odwiedzanych miejsc, choć doskonałe wina są dostępne praktycznie w każdym sklepie.

 

EKSTREMALNY SYLVESTER

 

Tę różnorodność widać doskonale na stokach Kronplatzu, flagowego ośrodka narciarskiego regionu. Pośród rzeszy pracowników obsługujących wyciągi, ratraki, armatki i uwijających się w restauracjach i hotelach widać wysokich, niebieskookich tyrolskich blondasów i śniadych, czarnowłosych, roześmianych Italiańców. Słychać język niemiecki, włoski i ladyński. A że jest to jeden z najbogatszych regionów Włoch, przyciąga także imigrantów spoza kraju. Słychać więc tu też mowę słowiańską, a na białym śniegu rzucają się w oczy czarni Afrykanie.
Nasza grupka znajomych wybiera się na stok z rodowitym Tyrolczykiem Oskarem. Kronplatz to jedna z najwyższych gór narciarskich w Tyrolu Południowym, a także najnowocześniejsza. Po wypożyczeniu nart w jednej z 27 okolicznych wypożyczalni wjeżdżamy dziesięcioosobową gondolą na wysokość 2275 m n.p.m. Patrzymy na śmigających w dole po sztruksie narciarzy i grzejemy pupy na podgrzewanych siedzeniach. W wagonikach jest Wi-Fi. Dwaj starsi panowie podśmiewają się: – Fajnie, że jest Wi-Fi, ale kto by wjeżdżał na stok z laptopem, hahaha. – Chyba nie mają smartfonów. Nasze zbiorowe selfie pstryknięte w gondoli Ania już zdążyła wrzucić na Facebooka.
Do wyboru mamy 31 nowoczesnych wyciągów o łącznej długości 46 kilometrów i 116 kilometrów tras zjazdowych rozchodzących się promieniście ze szczytu góry we wszystkie strony świata. W razie kaprysów pogody trasy są dośnieżane. Dziś sama aura zadbała o śnieg.
Oskar chce nas przeciągnąć po jednej z tras słynnej „The Black 5”. Kronplatz jest bowiem jednym z nielicznych alpejskich ośrodków dysponujących aż pięcioma czarnymi trasami. – Poznajcie mojego dobrego przyjaciela. To Sylvester – mówi Oskar i pokazuje ciągnącą się 4950 metrów w dół trasę. Z czarnych zjazdów dłuższy jest tylko Herrnegg, ma 5100 metrów. Sylvester jest jednak bardziej stromy.
Najszybciej oczywiście zjeżdża Oskar, za nim Ania i Franek, a ja z Marcinem minutę później. Iwona nie jest jeszcze gotowa na taką trasę i zwozi się zakosami. Mamy więc kilka minut, by ugasić ogień w udach i pragnienie. – Co wy chłopaki robicie? – pyta szczerze zdziwiony Oskar, widząc mnie i Marcina w grzybku pod stokiem. Czyżby jeszcze nie widział Polaków pijących piwo o 10 rano? Hmm, faktycznie, jesteśmy w grzybku sami. Poza tym zadziwiająco mało rodaków tu przyjeżdża. Polacy to zaledwie 1 procent wszystkich odwiedzających Tyrol Południowy.
W ciągu dnia naturalne dośnieżanie się wzmaga. Widoczność spada do kilku metrów, robią się muldy. Trudno, nie pojeździmy dziś do ostatniego wagonika. Iwona decyduje się na zjazd kolejką, trójka naszych asów pomknęła już w dół, a ja i Marcin walczymy. Gdy drugi raz czubki nart wbijają się w gęsty śnieg, a mnie wyrzuca do przodu na twarz, mam ochotę wypiąć deski i schodzić. Ale mniej doświadczony Marcin mobilizuje mnie swoim uporem. Zaciskamy zęby i docieramy na wcześniej tego dnia rozpoczęte après-ski. Oskar za dzielność stawia nam po kieliszku grappy, mocnego włoskiego trunku z destylowanych pestek i wytłoków winogron.
W następnych dniach pogoda poprawia się. W słońcu trasy „The Black 5” nie wydają się tak groźne. Ale najwięcej frajdy sprawia mi śmiganie na krawędziach szerokimi łukami po schodzącym ze szczytu nasłonecznionym, przestronnym plateau. Wprawdzie w dół płaskowyżu prowadzą tylko trasy niebieskie, ale dzięki jeździe carvingowej można się nieźle rozpędzić.

 

GWARANCJA BIELI

90 procent tras jest wyposażonych w armatki śnieżne, więc jeśli zawiedzie pogoda, z pomocą przyjdzie sztuczne naśnieżanie. Właśnie z Tyrolu Południowego pochodzi potentat w tej dziedzinie, który zaopatruje w naśnieżarki ośrodki narciarskie na całym świecie.

ZDOBIĄ I CHRONIĄ

Górskie chaty stanowią nieodłączony element południowotyrolskiego krajobrazu. W zimie są jedynie ozdobą, a w lecie stanowią schronisko dla pasterzy lub miejsce odpoczynku dla turystów.

KNEDLE WEDLE...

...tutejszej mody różnią się od tych nam znanych, bo są jednolitą zagniecioną masą z różnymi dodatkami, najczęściej szpinakiem, serem i speckiem.

 

UCZTOWANIE I LATANIE

 

W 2012 roku Kronplatz został wybrany najlepszym ośrodkiem narciarskim w kraju. Natomiast na 55 ośrodków alpejskich we Włoszech, Francji, Szwajcarii, Austrii i Niemczech uplasował się na siódmym miejscu, a na trzecim w trzech kategoriach: wygoda i komfort wyciągów, szkoły narciarskie i kulinaria na stoku. O jakości kuchni Tyrolu Południowego świadczą też gwiazdki Michelina. W 2014 roku trzy tutejsze restauracje otrzymały po dwie gwiazdki, a szesnaście restauracji po jednej.
Wypinamy dechy i idziemy smakować przysmaki. Oskar proponuje knedle, a najlepsze podają w restauracji Oberegger Alm znajdującej się w drewnianej chacie z 1680 roku, w połowie stoku prowadzącego ze szczytu do wsi Olang. Na przystawkę lokalny chrupki chleb schuttelbrot i deska serów i wędlin – włoskie salami oraz tyrolska szynka speck. To najbardziej znana lokalna wędlina robiona z wieprzowej szynki wraz z golonką. Mięso pekluje się przez trzy tygodnie na sucho w soli, pieprzu, owocach jałowca i liściach laurowych. Następnie cztery dni wędzi się je w dymie z dębiny i jałowca. Jeszcze tylko pięć miesięcy dojrzewania i można jeść.
Wreszcie wjeżdża danie główne. – Kucharz popełniłby samobójstwo! – desperuje Oskar, widząc, co robię ze słynnym knedlem. Popełniłem niezłe faux pas, krojąc kluchę nożem. Kucharz mógłby pomyśleć, że ciasto nie jest wystarczająco delikatne, by poradzić sobie widelcem. Faktycznie – noże są zbędne. Pyszne knedle rozpływają się w ustach. Próbujemy trzech rodzajów, ze speckiem, parmezanem i szpinakiem. Różnią się od naszych – nadzienie jest nie tylko w środku, ale wymieszane z ciastem. Na deser kaiserschmarrn, czyli omlet cesarski z żurawiną.
Każdego dnia testujemy coś innego. Choć jesteśmy w górach, serwują tu świeże owoce morza przywożone znad Adriatyku. Próbujemy świetnego carpaccio z wołowiny, pełnoziarnistego makaronu z górskim serem, makaronu aglio olio, zupy z siana podawanej w bochenku chleba, ravioli ze szpinakiem i ricottą, no i oczywiście apfelstrudel.
Jedzenie podlaliśmy obficie lokalnymi winami. To kolejna duma regionu. Mają tu trzy szczepy autochtoniczne – czerwone Lagrein i Schiava oraz białe Gewürztraminer. Brzuchy pełne, nogi miękkie, chyba nie damy rady jechać na nartach. Postanawiamy więc polatać, by przewietrzyć głowy. Znajduje się tu najdłuższy w Europie zipline, czyli stalowa lina rozciągnięta pomiędzy drzewami 100 metrów nad ziemią. Zakładają nam uprzęże, przypinają do liny i spychają w przepaść. I lecimy! Między drzewami, nad skałami, w dół doliny, z prędkością 80 km/h. W sumie trzy kilometry zjazdu, 400 metrów różnicy wysokości. Po godzinie, rześcy i trzeźwi, lądujemy we wsi San Vigilio.

 

NADCHODZĄ POSIŁKI

Najważniejsze zajęcie po nartach. Mnóstwo tradycyjnych potraw, łączących smaki włoskie z austriackimi, aż prosi się o spróbowanie.

PO CESARSKU

Kaiserschmarrn, czyli omlet cesarski, to popularny deser (lub raczej, z uwagi na wielkość, słodkie danie) podawany z marmoladą z borówek.

JABŁKOWA POTĘGA

Apfelstrudel to najpopularniejszy tutaj deser. Tak jak zimą region żyje z turystyki narciarskiej, tak w lecie bardzo dużą rolę odgrywa uprawa jabłek – co dziesiąte jabłko w Europie pochodzi właśnie stąd.

 

WIWAT, BIAŁO-CZERWONI

 

Narty nartami, ale trzeba łyknąć trochę kultury i kupić pamiątki. U podnóża Kronplatzu leży urocze miasteczko Bruneck (Brunico). Ho, ho, ale nas w nim witają! Widzimy powiewające na zamku biało-czerwone flagi. Tylko skąd wiedzieli, że Polacy dziś tu będą? Ech, ignoranci, flaga Tyrolu Południowego jest taka sama jak Polski. W herbie również orzeł, tyle że czerwony.
Zamek na Górze Zamkowej wybudował biskup Bruno, książę von Wullenstätten und Kirchberg w 1250 roku. Nazwa miasta pochodzi od jego imienia. Dziś zamek nie jest już letnią siedzibą biskupów, lecz najsłynniejszego chyba współcześnie żyjącego Południowego Tyrolczyka. Reinhold Messner, gigant himalaizmu, pierwszy zdobywca Korony Himalajów, otworzył tu piąty już oddział swojego muzeum – Messner Mountain Museum. Ten poświęcony jest ludziom gór w Azji, Afryce, Ameryce Południowej i Europie, ich kulturze, religii, aktywności turystycznej. To też dobre miejsce na zakup górskich suwenirów, choć niezupełnie tyrolskich. Są tu buddyjskie flagi modlitewne, kadzidełka, filcowe torby, biżuteria.
Włóczymy się uliczkami średniowiecznej starówki otoczonej murami. Na ulicy Stadtgasse, wzdłuż której stoją przepiękne XV– i XVI-wieczne kamienice, zaglądamy do sklepów z bardziej miejscowymi pamiątkami. Na pożegnanie z górami idziemy na lody. Co z tego, że jest zima? Być w Tyrolu Południowym i nie zjeść oryginalnych włoskich lodów, to jak w Berlinie nie zjeść curry wursta.