– Chodźmy na wzgórze. Pokażę ci miejsca czarowników – rzuca Wojtek. „Znowu się zaczyna” – myślę, wspominając zeszłoroczne czary w Nigerii, nawiedzony dom przyjaciela w Kenii i opowieści zaserwowane zaledwie parę godzin po moim przylocie do Ugandy. A teraz ten Wojtek…
Gdyby choć jakieś nabożne wprowadzenie (Wojtek jest misjonarzem) albo kilka słów o społecznym kolorycie Matugi, w której pracuje. Ale nie. Wojtek na dzień dobry wali z grubej rury. I jeszcze dodaje, że jeśli spotkamy któregoś z czarowników, to „po prostu się wycofamy”. Bo jego tam nie lubią. A właściwie to się boją, bo wchodzi im w paradę. Jego „czary” są mocniejsze. – Mój plan – mówi franciszkanin – to postawić krzyż na wzgórzu. Aby górował nad miastem, a oni przestali wykorzystywać zabobonność ludzi.
W Matudze czarowników jest ponad czterdziestu. Swoje hokus-pokus odprawiają nocą. Coś tam ważą, mamroczą i oczywiście trzepią na tym kasę. My na wzgórze idziemy za dnia. W skalnej szczelinie znajdujemy kilka naczyń, kalebasy, korę, drzewiec wbity w ziemię. I jeszcze kozia skóra na kamieniu. A prospekt – jakby to rzekł Zagłoba – na miasteczko jest bajeczny. Ludzie i ich domostwa podani jak na dłoni. W sam raz, by rzucić urok.
Dostępny PDF
MILION CZCI CZTERDZIESTU
Co roku 3 czerwca, w rocznicę śmierci Karola Lwangi i Towarzyszy, przybywają do Namugongo pielgrzymi, aby barwnie i sugestywnie wyznać wiarę oraz uczcić pamięć ugandyjskich męczenników. W zeszłym roku przybyło ponad milion pielgrzymów z czternastu krajów Afryki.
NA POCZĄTKU BYŁA WIKTORIA
To tutaj nad Jeziorem Wiktorii wszystko się zaczęło. Pomnik w Entebbe upamiętnia przybycie pierwszych Ojców Białych na teren królestwa ówczesnej Bagandy. Modląca się kobieta i mężczyzna z papierosem to jeden z obrazków Afryki pełnej kontrastów.
SPOWIEDŹ PREZYDENTA
Urzędujący od 1986 roku Yoweri Museveni (w kapeluszu), poświęcając Ugandę Bogu, mówił: „Wyznajemy grzechy idolatrii i czarów... Wyznajemy grzechy przelewania niewinnej krwi, politycznej hipokryzji, nieuczciwości, intryg i zdrady...”.
MATOKE I DZIKIE BESTIE
Rosie mieszka niedaleko stadionu narodowego im. Nelsona Mandeli. Otwarty w 1997 r., na 45 tys., osób jest oficjalnym boiskiem ugandyjskiej reprezentacji futbolowej. A że sprawia wrażenie niewykończonego? Nie, tu po prostu nie ma ławek, poza kilkoma rzędami plastikowych „poddupków” w loży dla VIP-ów.
Otto, brat Rosie, przykazał siostrze, aby ugościła mzungu bukietem ugandyjskich potraw. Energiczna kobieta krząta się boso po kuchni, mała Marta nakrywa do stołu, Jennifer nakłada na talerz gotowane banany matoke. Do tego ryż, kurze żołądki, ugali, mango, pasta z avocado, no i soda. Marta się modli (po prostu Afryka), a Amos snuje opowieści, jak to w ich kościele co sobotę wypędza się złe duchy. – Powiesz ludziom, aby wyrzucili dzikie bestie z siebie, to wydają zwierzęce odgłosy. Wiją się jak węże, syczą. Innych trzeba trzymać w kilka osób. Wielu wierzy, że są opętani – mówi.
Racjonalizuję sobie te opowieści, ale odpuszczam, gdy Amos wspomina o porwaniach dzieci, składanych w ofierze przez czarowników, o rozkopywanych grobach i – Państwo wybaczą – o zjadaniu zwłok. Tu kończy się psychologia, a zaczyna groza. Amos mówi o przypadkach, które zna z pierwszej ręki – wymienia imiona, rodziny, miejsca – i o tych, o których „wszyscy wiedzą”. I jeszcze jest to drzewo, przy jednej z głównych ulic Kampali, którego nie zetniesz, choć wielu próbowało. Bo to drzewo przeklęte.
Amos i Rosie uśmiechają się, widząc mą bezradność wobec tych opowieści. Są inteligentni, wykształceni. On pracuje w jednym z najlepszych banków kraju (nomen omen 70 procent udziałów ma ugandyjski Kościół), ona sprzedaje lampy solarowe. – Tak tu jest Kris, to Uganda – mówią na podsumowanie. Przełykam matoke łatwiej niż te historie. Ale o czarach, śmierci i życiu naznaczonym przez świat duchów usłyszę tu jeszcze nie raz. I za każdym razem będę miał problem z absorpcją. I co z tego? „Tak tu po prostu jest, Kris”. Wierzysz czy nie.
MĘCZENNICY CZARNEGO LĄDU
Do Ugandy wybrałem się… na pielgrzymkę. Ale odłóżmy europejskie wyobrażenia. Walizka na głowie, dzieciak w chuście na plecach – tak to tu wygląda. Pojedynczo albo w małej grupce. Tym z kenijskiego wybrzeża droga zajmuje ponad miesiąc. Czarna Afryka oprócz mrocznych rytuałów ma też swoich świętych męczenników z Namugongo. 23 anglikanów i 22 katolików jest chlubą Kościoła w Afryce i symbolem Ugandy. A że panoszący się w kraju w latach siedemdziesiątych Idi Amin Dada był muzułmaninem, to proklamował „męczennikami” również kilku muzułmanów.
Jest więc dziś w Namugongo katedra katolicka – narodowe sanktuarium, wybudowane w miejscu śmierci męczennika Karola Lwangi. Jest bazylika anglikańska, gdzie za wiarę zostały stracone 42 osoby. A pomiędzy nimi jest meczet, ku czci kilku wiernych religii Mahometa, którzy zginęli w powstaniu przeciw panującemu wówczas kabace Mwandze II. Ale o nim za chwilę.
W tym roku 3 czerwca (w Kościele katolickim liturgiczne wspomnienie Karola Lwangi i Towarzyszy) do Namugongo przybyło ponad milion pielgrzymów z 14 krajów Afryki „…oraz jeden pielgrzym z Polski” – wymieniał na zakończenie uroczystości biskup Kampali, Cyprian Lwanga Kizito. Spotkaliśmy się dzień wcześniej. – Męczennicy to filary naszego kraju – mówił pogodny pasterz, który wobec urzędującego od 28 lat prezydenta ponoć nie owija w bawełnę, piętnując zżerającą kraj korupcję.
W 1882 do Ugandy rządzonej przez kabakę Mutesę przybyli francuscy misjonarze, Ojcowie Biali. Wcześniej był tu biskup anglikański James Hannington. Zginął wskutek knowań kacyków i przepowiedni, wedle której biały człowiek ze wschodu miał obalić króla. Dla Francuzów – ojca Lourdela (zwanego Mapera od: mon pere, mój ojcze) i brata Amansa – kabaka okazał się łaskawszy. Krwawa jatka rozpoczęła się jednak, gdy jego miejsce zajął syn, Mwanga II. Finał wydarzeń miał miejsce w Namugongo. Położone ok. 15 kilometrów od ugandyjskiej stolicy miasteczko było w XIX w. miejscem straceń. – Obdzierano ze skóry, obcinano kończyny, korpusy zostawiano psom do rozszarpania, przebijano włócznią, palono żywcem na wolnym ogniu – opowiada opiekun miejsca kaźni.
Taki los spotkał 45 chrześcijan, dworzan Mwangi, któremu nie w smak była nowa wiara i opór wobec jego homoseksualnych upodobań. Najmłodszy męczennik, Kizito, miał 12 lat, a oprawcą był jego ojciec. – Wśród ofiar była też kobieta, Klara Nalumansi, choć nie ma jej wśród kanonizowanych – dodaje Wojtek. Męczennikom poświęcił kilka opracowań.
WSZYSCY ŚWIĘCI W UGANDZIE
Jan Paweł II na broszurze i obraz Jezusa Miłosiernego wg Faustyny Kowalskiej. Polskie akcenty zadomowiły się w religijności Ugandyjczyków, a relikwie naszej świętej są czczone w katedrze na wzgórzu Lubaga w Kampali.
NA DWORZE KABAKI
Amos z grafiką przedstawiającą dawny wygląd pałacu kabaki Mutesy. W tle malowane przez miejscowych artystów portrety kolejnych królów Ugandy. Dziś dawny dwór królewski Kisubi to muzeum pod patronatem UNICEF-u.
TUTAJ BYŁA POLSKA
Polski kościół w wiosce Nyabyeya. Obecnie na terenie dawnego obozu sybiraków, którzy w czasach wojennej zawieruchy znaleźli drugą ojczyznę w Afryce, znajduje się college. Po Polakach pozostały resztki zabudowań i cmentarz. Na zdjęciu z autorem opiekun kościółka i polskiego cmentarza oraz proboszcz parafii.
OSTATNI WOJOWNICY I ŚWIĘCI POLITYCY
Tegoroczne uroczystości w Namugongo trwały ponad 4 godziny. – Wyjątkowo krótko – podsumowali Amos i Rosie. Oprawę przygotowała diecezja Kotido, z północno-wschodniej części kraju, zamieszkana przez lud Karamajongo. Do dziś nie ma tam dróg ani elektryczności, są za to „krowie wojny”, czyli wyrzynanie się o bydło. – Wierzą, że krowy dał im Stwórca Ekapoloni. Napadają na inne plemiona, by sprowadzać do swych stad wszystkie krowy rozproszone po świecie – tłumaczy Otto. – Wyjątkowo jak na Ugandę, na ziemie Karamajongo nigdy nie wdarli się biali, z obawy przed tubylcami – dodaje. Do dziś lokalna ludność praktykuje krwawe zwyczaje, a wyzwaniem pozostaje, aby dzieci chodziły do szkoły w ubraniach. Mężczyznom wystarcza karabin. Dlatego powierzenie przygotowania oprawy święta narodowego – bo taki wymiar mają obchody w Namugongo niepokornym Karamajongo – ma wymiar symboliczny, dowartościowujący mieszkańców Kotido.
W Namugongo dumni wojownicy ubrania jednak mieli. Do tego lamparcie skóry na plecach, strusie pióra we włosach, dzwonki na łydkach, w dłoniach tarcze, włócznie i wuwuzele. – Karamajongo też są chrześcijanami – mówił obecny na uroczystościach prezydent Yoweri Museveni, który w 2012 r. publicznie poświęcił Ugandę Bogu. Była też policja, wojsko i oddziały antyterrorystyczne. To na wypadek zamachu ze strony somalijskiej Al Shabab, która daje o sobie znać w sąsiedniej Kenii. A Uganda w Somalii też ma swoje wojska. Poza tym w 2010 r. doszło już w Kampali do zamachu. Zginęło prawie 100 osób. Na szczęście dziś jest spokojnie, a Museveni roztacza panafrykanistyczne wizje: – Jestem panafrykanistą i nic tego nie zmieni. Afryka musi być zjednoczona, tylko wtedy będzie silna. – W Kampali poparcie dla niego z roku na rok spada, więc prezydent „jeździ po wsiach i rozdaje worki z pieniędzmi”, jak mówią mi przyjaciele.
Ale w Namugongo naród jest zjednoczony, a 70-letni Museveni, dawny bojownik przeciw reżimowi Idi Amina, podejmuje z honorami Marię Nyerere, wdowę po pierwszym prezydencie Tanzanii. Julius Nyerere, którego życie reprezentowało mariaż świętości i socjalizmu, to jednak osobna historia. W ugandyjskim kontekście wystarczy wspomnieć, że w przeddzień święta męczenników celebruje się pamięć o tym Mwalimu (nauczycielu), od którego śmierci w tym roku minie 16 lat.
WZGÓRZE ANTYLOPY
Mówią, że matka króla Toro – jednego z pięciu przywróconych przez Museveniego królestw Ugandy – miała tyle wdzięku, iż rozkochała w sobie Muammara Kadafiego. To dla niej libijski dyktator wybudował w centrum Kampali największy meczet na południe od Sahary. Z wysokiego na 50 m minaretu Narodowego Meczetu Kadafiego (tak się dziś nazywa), na szczyt którego prowadzi 370 krętych schodów, rozpościera się fantastyczny widok na stolicę i okalające ją wzgórza.
Sama nazwa miasta pochodzi z języka luganda – akasozi k’ampala oznacza „wzgórze impali” (antylopy). Gdy już oczy nasycą się przestrzenią i kolorami miasta oglądanego z perspektywy ptaka, dobrze udać się do położonej nieopodal świątyni bahaickiej, jednej z dziewięciu na świecie. Tam na terenie przyświątynnych ogrodów można znaleźć ciszę i serdecznie pogawędzić ze świątynnymi wolontariuszami. Ludzie się spotykają, a więc pięknie jest.
Pięknie jest też za sprawą historii i ludowej sztuki w Kisubi, królewskich grobowcach, gdzie pochowanych jest czterech władców królestwa Bugandy. Kisubi, wpisane w 2010 r. na listę UNESCO, zostało założone w 1882 r. przez Mutesę I, o którym już wspomniałem. Zanim stało się ziemią ostatniego spoczynku władców, służyło jako pałac.
Po śmierci Mutesy jego syn Mwanga II przeniósł dwór do Munyonyo, niedaleko Jeziora Wiktorii. To tutaj na jego rozkaz zginęli pierwsi męczennicy, Andrzej Kaggwa i Denis Ssebugwawoo, i stąd ruszył orszak śmierci do Namugongo. Dziś w Munyonyo urzędują polscy franciszkanie. Chcą tu stworzyć centrum pielgrzymkowe, równolegle do wielu humanitarnych inicjatyw, jakie rozwinęli – szkoły podstawowej, technikum rolniczego i jedynego darmowego szpitala w okolicy, gdzie co jakiś czas przyjeżdżają polscy lekarze, wykonując po kilka operacji dziennie.
No i na koniec właśnie – Polacy. Historia tyle romantyczna, co mało znana. Polskie ślady w Ugandzie odcisnęły się w latach wojennej zawieruchy. W dwóch obozach – Nyabyeya, ok. 40 km od Jeziora Alberta, oraz w Koja nad Jeziorem Wiktorii – przebywało łącznie 7 tys. polskich uchodźców, przede wszystkim kobiet i dzieci. Na gorącej afrykańskiej ziemi, jak sami mówią, doświadczyli „raju po syberyjskim piekle”. Po podpisaniu traktatu Sikorski–Majski (lipiec 1941), na mocy umowy pomiędzy polskim rządem na uchodźstwie a Wielką Brytanią, w latach 1942-49 w Afryce przybywało 18 tys. Polaków rozlokowanych w 22 osiedlach. Obok Tengeru w Tanzanii te dwa ugandyjskie były największe. Do dziś w zalanej zielenią wiosce Nyabyeya stoi biały kościółek, na którego odrapanej fasadzie widnieje napis „Polonia Semper Fidelis”.