O podróży każdy myśli jako o przemieszczaniu się w przestrzeni, a ja chcę doznać ruchu w czasie. Są takie miejsca na Ziemi, gdzie można dotknąć reliktów prehistorycznej przeszłości sprzed setek tysięcy lat.
Epoka plejstocenu, czyli lodowcowa, 2,5 miliona lat temu: po ziemi pełzają prehistoryczne gady, drapieżniki i roślinożercy. Jedni żywią się drugimi, wybuchają raz po raz wulkany, ziemia się trzęsie, klimat podlega nieustannym cyklom. Podążając wąską i mroczną ścieżką prehistorii, mijam po drodze wiele zwierząt, ale skupiam się na krwiożerczych bestiach. Z pagórka zbiega w mojej wyobraźni ostatni z dinozaurów – tyranozaur. Jest największą i najbardziej przerażającą jaszczurką po wsze czasy, żywą maszyną do zabijania. Waży 6 ton i ma 13 metrów długości. 65 milionów lat temu znika, ale z jednym wyjątkiem.
Megalania – ogromna, drapieżna jaszczurka, równie straszna, jak i fascynująca. Jej szczątki znalezione w Australii pochodzą sprzed 1,5 miliona lat. W porównaniu z tyranozaurem jest tylko 300-kilogramową „maskotką”, ale równie drapieżną, jadowitą i zabójczą. Umie zadawać śmierć na wiele sposobów. Ten najbardziej jadowity gad na planecie, ewoluując, zmniejsza się o połowę, ale nadal zachowuje wszystkie cechy krwiożerczego zabójcy. To waran, zwany „smokiem z Komodo”. Rdzenni mieszkańcy nazywają go „krokodylem ziemnym” albo „ogromnym jaszczurem”. Jedziemy go spotkać w jego naturalnym środowisku. Zobaczyć go na żywo, to jakby złapać okruch prehistorii.
Dostępny PDF
SMOCZE SIEDLISKO
Powulkaniczną wyspą Rinca rządzą warany. Tutaj czas zatrzymał się w miejscu, a ludzi widzi się rzadko. Wokół setki podobnych, malutkich wysepek – górzysty krajobraz, wulkaniczne klify, skaliste cyple.
GDZIE LEZIESZ, WARANIE?
Dorosły osobnik próbuje wejść na drzewo, choć jest na to za ciężki. Warany wchodzą na drzewa zaraz po wykluciu i wśród konarów spędzają dwa lata. Chronią się w ten sposób przed starszymi osobnikami – kanibalami.
CO W TRAWIE ZAPISZCZY?
Lasy deszczowe i wypalone słońcem sawanny kryją bogactwo zwierzyny, która jest pożywieniem dla wszystkożernych „smoków”.
PADLINOŻERCY I KANIBALE
Lecimy do Indonezji, naszym celem są wyspy Archipelagu Sundajskiego. Na kilku z nich (Komodo, Rinca, Flores, Gili, Montag) żyje 6 tysięcy waranów. Czeka nas długa droga. Z Frankfurtu lecimy do Kuala Lumpur, potem do Denpasar na Bali. Ostatnie lotnisko leży na wyspie Sumbawa, lądujemy w Bimie. Przejeżdżamy na drugi jej koniec, aby z portu wypożyczonym statkiem z malajską załogą popłynąć na Rinca. Jesteśmy podekscytowani i ciągle rozmawiamy o jaszczurach i niebezpieczeństwie, w jakie się pakujemy. Zdarzały się różne wypadki, ataki na ludzi, okaleczenia, śmierci. Szwajcarski turysta Rudolf odłączył się od grupy i został po nim tylko aparat fotograficzny. Wiadomo również o śmierci miejscowych wieśniaków, strażników i nurkujących turystów.
Warany są zagrożonym gatunkiem. Zmiany klimatyczne okazują się dla nich zabójcze, dlatego też w 1980 roku wyspy Komodo i Rinca objęto statusem parku narodowego. Chronione są zarówno warany, jak i ich tereny łowieckie. Na niektórych wyspach, np. na Komodo, w małych wioskach żyją ludzie, uprawiając ziemię i hodując zwierzęta. W starych wierzeniach warana traktowano jako przodka, groźnego i świętego zarazem. Zawsze ofiarowywano mu połowę zabijanej krowy. Cmentarze i groby mieszkańcy zalewają betonem, bowiem gady, żywiąc się padliną, wykopują zwłoki i pożerają je.
Mamy sporo szczęścia, bo statek, którym płyniemy, jest całkiem wygodny (jeśli nie liczyć wielkich karaluchów, które wyłażą o zmroku), ocean niewiele buja, a nasza załoga stara się o nas dbać. Opalamy się na pokładzie. W tej części oceanu, pomiędzy Sumbawą, Komodo a Flores, rządzą silne prądy, i burze są na porządku dziennym. Trzeba zawsze liczyć się z wielkimi falami i z chorobą morską.
Mijamy kolejne maleńkie powulkaniczne wysepki, gdzie z wody sterczą tylko kawałki skał oraz atole. Zatrzymujemy się na moment na jednej, dopływamy pontonem. Idziemy pustą plażą, zamiast piasku pokruszone muszle i rafy koralowe. Istny raj dla płetwonurków. Zakładamy maski, woda jest absolutnie przeźroczysta. Zbieramy muszle wielkie jak talerzyki deserowe. Nie wiem, czy kiedykolwiek był tu jakiś człowiek.
Wieczorem dopływamy w pobliże wyspy i rzucamy kotwicę. Śpimy na statku. Rano przybijamy do małej przystani, cumujemy i wychodzimy na ląd. W małej drewnianej chatce płacimy za wstęp i podpisujemy dokumenty, w których godzimy się zejść na ląd na własną odpowiedzialność. Towarzyszyć nam będzie przewodnik z kijem rozwidlonym na końcu niczym widły. Jest to jedyna broń, jaką mamy.
Rinca jest małą powulkaniczną wyspą, ale żeruje na niej około 1500 waranów. Częściowo zadrzewiona, częściowo trawiasta, przy brzegu namorzyny. Wchodzimy pomiędzy rzadko rosnące drzewa. Ziemia gdzieniegdzie stratowana, zryta kopytami albo pazurami. Noga wpada mi w jedną z dużych dziur. To jama wykopana przez warany. Samice raz w roku składają w nich jaja (około 15 sztuk). Ryją wiele fałszywych nor, aby zmylić dziki, dla których jaja są przysmakiem.
Po 7 miesiącach wykluwają się małe i natychmiast włażą na drzewa. Uciekają, aby nie zostać pożartymi przez własnych rodziców kanibali. Pozostają wśród konarów drzew przez dwa lata, żywiąc się gryzoniami, owadami i ptakami. Widzieliśmy wśród liści metrowe, chowające się zwierzęta. Na grzbiecie mają żółte albo rdzawe plamy, które zlewają się z plamami światła na liściach. Z wiekiem ich ubarwienie szarzeje jak ziemia, po której później łażą.
URODZENI MORDERCY
Idziemy dalej. Zewsząd słychać głosy ptaków, cykady dają prawdziwy koncert. Na skraju lasu, w wysokich trawach pasie się bawół błotny, najlepsza uczta dla warana. Ta wielka masa mięsa staje się bezbronną ofiarą dla ogromnego jaszczura, który sam nie mając żadnych wrogów, jest wrogiem dla każdego. Uderza ogonem z siłą 2 ton, przewraca każde zwierzę, a 60 ostrych jak brzytwa zębów wbija głęboko w gardło.
W ślinie tego potwora żyje około 50 szczepów bakterii, które w krwiobiegu ofiary doprowadzają do infekcji. Dodatkowo jad odziedziczony po przodkach, wyjątkowo toksyczny, czyni spustoszenie w organizmie. Można go porównać do jadu tajpana, jednego z najbardziej jadowitych węży na świecie. Ciśnienie i krzepnięcie krwi ofiary maleje drastycznie, a śmierć i myśliwy cierpliwie czekają na swoją ucztę.
Kiedy zainfekowane zwierzę pada z wycieńczenia, waran znajduje je po śladach. Nie pogardzi żadnym mięsem. Wyczuwa krew nawet z odległości 10 kilometrów. Wielkimi pazurami i zębami rozrywa ofiarę na strzępy, pożerając wszystko, nawet kopyta i skórę. Potrafi zjeść równowartość 80 procent masy swojego ciała, trawiąc potem powoli, niczym wąż boa, przez kilka dni. Doskonały zmysł powonienia zastępuje mu słaby słuch i wzrok. Oczy warana niewiele widzą w ciemności, dlatego poluje tylko w dzień.
Mijamy resztki wyschniętych czaszek małp, jeleni, dzików, saren, bawołów. Robi się coraz bardziej gorąco. Wychodzimy na odkrytą łąkę, gdzieniegdzie sterczą wyschnięte opuncje, rzadkie palmy sięgają nieba. Słońce pali niemiłosiernie. Naraz dostrzegamy go – wielki okaz warana leży nieruchomo na zboczu pagórka. Bestia wygrzewa się na słońcu, aby nagromadzić energię.
Zatrzymujemy się w przyzwoitej odległości. Wbrew ociężałym ruchom te gady potrafią zwinnie i szybko biec za ofiarą z prędkością nawet 20 kilometrów na godzinę. W razie potrzeby również pływają. Są stworzone, aby przetrwać niemalże wszystko. Strażnik podchodzi bliżej. Długi ogon gada, śmiercionośna broń, leży teraz spokojnie na trawie. – Jest najedzony – mówi mężczyzna cicho – może właśnie trawi dużą zdobycz. Przyglądamy się z uwagą cielsku pokrytemu łuskami niczym kolczugą odporną na urazy oraz potężnym łapom i pazurom.
Ruszamy dalej w górę. Poniżej, u naszych stóp, rozciąga się piękna szmaragdowa zatoczka. W oddali znika właśnie jakieś duże kopytne zwierzę, może jeleń. Ta niepozorna wysepka to prawdziwa jadłodajnia dla waranów. Wychodzimy z otwartej przestrzeni sawanny w cień krzaków. Słyszymy ostrzeżenie przewodnika. Mały półtorametrowy waran próbuje nas podejść z tyłu. Tak zazwyczaj polują, z zaskoczenia, nigdy otwarcie. Przewodnik daje nam gwałtowny znak, aby się wycofać, a sam podchodzi do warana z ostrym patykiem. Gad zdezorientowany ucieka, znikając w zaroślach.
USTAWKA
Gody gadów odbywają się między majem a sierpniem. Poprzedza je walka o samicę, podczas której rywale gryzą i drapią się nawzajem, brocząc krwią.
PREDATOR CONTRA PREDATOR
Upał daje o sobie znać coraz bardziej, schodzimy z powrotem na przystań, nieco rozczarowani niewielką ilością zwierząt. Kiedy jesteśmy już o krok od statku, podniesione głosy strażników nawołują nas do powrotu. – Dragons fighting, dragons fighting! – Biegniemy podekscytowani z powrotem. Olbrzymie, ponad trzymetrowe gady, wyprostowane pionowo stoją naprzeciw siebie, walcząc zaciekle. Gryzą się i drapią przednimi łapami. Ślina cieknie z otwartych paszczy. Długie, żółtawe, cienkie jak u żmii jęzory wysuwają się tam i z powrotem. Wokół nich przechadza się samica, dużo mniejsza od nich. Zagrzewa do walki. Lipiec i sierpień to okres godów.
Po paru minutach wielkie cielska padają na ziemię z głębokim świstem niczym materace, z których wypuszcza się powietrze. Jeden przygniata drugiego, krew miesza się z zabójczą śliną. Samica, spokojnie kolebiąc się z boku na bok, łapa za łapą obchodzi ociężale walczących, jakby sprawdzała ich szanse na wygraną. Idealnie przystosowana do środowiska, podobnie jak jej przodkowie, ma zdolność rozmnażania się zarówno płciowego, jak i dzieworództwa (partenogeneza).
Gady odpoczywają parę minut. Po chwili zaczynają ożywać. Unosząc czerwone od krwi pyski, majestatycznie ustawiają się naprzeciwko siebie, aby znowu powstać i walczyć. Widowisko, które toczy się tuż obok nas, niemalże na wyciągnięcie ręki, obezwładnia swoją niezwykłą siłą. Dzielą nas tylko dwa albo trzy metry. Stoimy oczarowani. Bestie nie zwracają na nas najmniejszej uwagi. Zajęte swoim odwiecznym rytuałem, walczą pazurami, zębami, doznają coraz więcej ran.
Są zbyt ciężkie (każdy waży blisko 100 kilogramów), aby długo wytrzymać na dwóch łapach i utrzymać ciało pionowo. Poranione cielska znów osuwają się ze świstem na ziemię. A potem ponownie wstają i walczą. I znowu powtarza się wielekroć ów cykl, który trwa od milionów lat – pokolenia gadów walczących o samicę, o dominację, o pokarm. Większość walk ma charakter symboliczny, ale zdarza się, że któryś z waranów ginie. Zwycięskiego samca czeka wielogodzinny taniec godowy. Podobno jest pełen agresji, zgodny z naturą drapieżnika.
Tajemniczy świat gadów ukazał nam swój mroczny pysk. Żaden film fantastyczny ani horror nie miał takiej mocy jak walka, która odegrała się na naszych oczach. Po dwóch godzinach musieliśmy wracać, a one dalej walczyły.