Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2015 na stronie nr. 56.

Ogromny jaguar sennym wzrokiem spogląda na rzekę. Opodal przechodzi stadko kapibar, zmierzając do wodopoju. Zanurzone w płytkiej wodzie kajmany przesuwają się bezszelestnie bliżej brzegu. Gdzieś z góry rozlega się ostrzegawczy krzyk papugi. Zaraz rozegra się tu jakiś dramat…

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Mato Grosso. Zielona plama na mapie Brazylii poprzecinana niebieskimi żyłkami rzek. Już sama nazwa wywołuje przyspieszone bicie serca, wzbudzając tęsknotę za dalekim lądem owianym mgłą tajemnicy. To jedno z ostatnich miejsc na Ziemi, gdzie jeszcze żyją jaguary, gdzie w czystych wodach baraszkują wydry, a na błotnistych brzegach wylegują się leniwe kapibary.

 

 

U WRÓT KOŃCA ŚWIATA

 

Chcąc zobaczyć tę dziką krainę, planujemy wyprawę, wierząc, że czeka na nas niezwykły cętkowany kot ukryty w cieniu tropikalnego lasu nad wielką, spokojną rzeką. Najłatwiej spotkać go w Pantanalu, nizinnej części Mato Grosso, królestwie nieprzebytych bagien, gdzie rzadko zapuszczają się ludzie. Ta rozległa równina obejmuje obszar dorzecza rzeki Paragwaj, której liczne dopływy tworzą prawdziwy labirynt niezbadanych wód. Obfite, sezonowe opady sprawiają, że teren nigdy całkowicie nie wysycha, a niedostępne, bagienne ostępy pozostają siedliskiem dzikich zwierząt, schronieniem ptaków i rajem dla owadów.
Od północy w głąb tej tajemniczej krainy prowadzi tylko jedna droga – Transpantaneira – 147 kilometrów czerwonej, szutrowej jezdni poprzecinanej 120 drewnianymi mostami przerzuconymi nad rozlewiskami. Rozpoczyna się w miasteczku Pocone, ostatnim przyczółku cywilizacji, a kończy na rzece San Lorenco, w miejscu zwanym Porto Jofre. To tutejszy koniec świata, gdzie znajduje się kilka gospodarstw, kemping i niewielka przystań. Dalej jest tylko woda i setki kilometrów bagien, mokradeł i rozlewisk.
Żyją tu pantaneiros, hodowcy bydła, którzy zajmują się także turystyką. Ich kilka rozległych posesji, czyli pousad, rozlokowanych jest wzdłuż drogi. Zew Pantanalu sprawia, że decydujemy się zapłacić niebotyczną kwotę za nocleg w jednej z nich, leżącej na setnym kilometrze Transpantaneiry. Właściciel Eduardo ma czekać na nas w Cuiabie, stolicy stanu Mato Grosso, która stanowi punkt wypadowy dla wycieczek do północnego Pantanalu.
Czas naszej podróży przypada na ostatnie miesiące pory suchej i kiedy docieramy na miejsce, uderza w nas rozgrzane powietrze. Z trudem łapiąc oddech, rozglądamy się wokół, wypatrując Eduarda. Współpasażerowie powoli rozchodzą się i zostajemy sami. Nikt po nas nie wyjechał! I dlaczego Eduardo nie odbiera telefonu? Od celu dzieli nas 250 kilometrów. Gorączkowo zastanawiamy się, co robić. Wymarzony ląd, zamieszkany przez jaguary, jest na wyciągnięcie ręki. Musimy tam dotrzeć i sprawdzić, co się stało z Eduardem. Czy jego pousada jeszcze stoi, czy też może spłonęła od nagłego uderzenia pioruna? Decydujemy się wynająć samochód.

 

DREWNIANA PUŁAPKA

Najeżone wystającymi gwoździami mostki są charakterystycznym elementem Transpantaneiry. Jest ich tu ponad 120.

WILK RZECZNY

...czyli arirania, to największa słodkowodna wydra świata.

PTASZYSKO, CO ZJE WSZYSTKO

Karakara czarnobrzucha jest wszystkożerna – zjada drobne ptaki, gady, gryzonie, owady i ich larwy. Nie gardzi też padliną.

 

DZIKA AUTOSTRADA I CUDA PANTANALU

 

Do Pocone prowadzi droga asfaltowa, ale za miasteczkiem nagle zaczyna się czerwony szuter. Po obydwu stronach drogi ciągną się ogrodzenia, za którymi pasą się stada bydła. Pomimo pory suchej i obezwładniającego upału wszędzie lśnią wodne oczka porośnięte zieloną roślinnością. W czasie pory deszczowej cały ten teren znajduje się pod wodą. Dojeżdżamy do pierwszego z drewnianych mostków. Jest w kiepskim stanie, wystające gwoździe wzbudzają lęk o opony. Ale trzeba się przyzwyczaić, takich przepraw będzie jeszcze ponad sto.
Na drewnianej balustradzie siedzi białe ptaszysko z długą szyją i stroszy pióra. To wężówka amerykańska. Kiedy podjeżdżamy bliżej, odlatuje. Z mostów widać w całej okazałości kolorowy świat mokradeł. W płytkich wodach brodzą miejscowe bociany – żabiru amerykańskie, największe latające ptaki Ameryki Południowej. Ich czarno-czerwone szyje odcinają się od białego upierzenia. Dostrzegamy głowę kajmana ukrytego w zieleni bagiennych roślin. W powietrzu unosi się słodki zapach olbrzymich wodnych lilii. Para bagiennych jeleni patrzy łagodnym wzrokiem, bez strachu i bez zainteresowania. W oddali widać sylwetkę jakiegoś większego zwierzęcia. Jaguar? Nie, to tylko kapibara.
Słońce chowa się powoli za podmokły horyzont, a my dojeżdżamy do „naszej” pousady. Nie wygląda, aby dotknął ją kataklizm. Kilka skromnych domków stoi w pewnym oddaleniu od drogi. Nie wyglądają też na zamieszkane. Więc co się stało? Dlaczego nikt po nas nie wyjechał? Wjeżdżamy na posesję. Ciemnowłosa kobieta patrzy na nas spode łba. – Wy na nocleg? – Potakujemy, ale cena, którą podaje, jest horrendalna, dużo wyższa niż wcześniej uzgodniona z Eduardem. O negocjacjach nie ma mowy. W tej chwili bardziej interesuje nas możliwość wynajęcia łódki. Bez niej szanse zobaczenia jaguara gwałtownie maleją, bo te koty raczej nie wylegują się na drodze. – Łódka? Wy jutro rano tu być. – Postanawiamy zatem odłożyć na bok pytania, tym bardziej że zapada zmrok, a z panią jakoś trudno się dogadać. Decydujemy się przenocować w Porto Jofre, to jeszcze spory kawałek. Wraz z zapadnięciem nocy świat Pantanalu nabiera nagle innego wymiaru. Ptaki gdzieś się pochowały, a w świetle reflektorów samochodu pojawia się niezliczona ilość owadów. Zniknęło bezlitosne, gorące słońce, ale upał wcale nie jest mniejszy. Czarna, duszna noc jest lepka od wilgoci i nie daje ochłody.
Na kemping prowadzi wyboista, polna droga. Po przejechaniu kilku kilometrów naszym oczom ukazuje się rozległy plac oświetlony nielicznymi latarniami, kilka porozrzucanych budynków, recepcja z barem i sanitariaty. Jest miejsce na namiot i samochód, gniazdko na prąd, umywalka. Jest i miejscowy jaguar – mały biały kotek z ciemną plamką nad okiem. Mamy gdzie spać, nie jest źle, a jutro czekają na nas wszystkie jaguary Pantanalu.
O świcie budzi nas głośny skrzek papug, śliczne, hiacyntowe ary zrobiły sobie gniazdo w dziupli sąsiedniego drzewa. Opodal naszego samochodu dostojnie przechadzają się padlinożercy – karakary czarnobrzuche, jakby w oczekiwaniu na resztki ze śniadania. Dopiero teraz widzimy, że kemping znajduje się nad samym brzegiem rzeki, której woda lśni pomarańczowo w świetle wschodzącego słońca. Nad spokojną taflą snują się poranne mgły, nadając okolicy bajkowego charakteru. Ale nie czas zachwycać się rzeką i ptakami, jedziemy po łódkę.
W „naszej” pousadzie ta sama kobieta informuje nas oschłym głosem: – Łódka? Não. Sorry… – Nie pomagają prośby. Pani już nie chce zrozumieć żadnego języka. Jest niewzruszona. Załamani wracamy na kemping, gdzie wita nas głośnym miauczeniem znajomy biały kotek. Obawiamy się, że to jedyny kot, jakiego dane nam będzie zobaczyć w Pantanalu. Jednak sympatyczna recepcjonistka oznajmia, że mamy się nie martwić. Będzie łódka.
Okolice Porto Jofre są zachwycające. Na brzegu rzeki dostojnie brodzą czaple białobrzuche w poszukiwaniu porannego posiłku. W piasku gniazdują brzytwodzioby amerykańskie o długich, czarno-czerwonych dziobach. Z oddali dobiega zawodzenie, dziwny, piskliwy płacz. To głos czakalaki burej, sporego rudawego ptaka podobnego do kury z długim ogonem. Rankiem potrafią one zawodzić przez dwie godziny, stąd nazywane są budzikiem Pantanalu. Coś szeleści w pobliskich krzakach – koati, czyli ostronosy rude, szukają pożywienia. Kilka kolorowych tukanów przyleciało na żerowisko. Przez drogę przebiega aguti, mały krewny świnki morskiej. Anakonda, olbrzymi dusiciel, opuścił wodę w poszukiwaniu ofiary. Miejscowi opowiadają, że bywało – nocami, na camping zakradał się jaguar. Było kilka wypadków, w tym jeden śmiertelny – kończą głośniejszym szeptem.
Upał trwa. Gorące, żółte słońce topi swój blask w płynącej leniwie rzece. Ucichł wiatr, wydaje się, że zmęczony skwarem czas położył się i odpoczywa w cieniu. Ale ten spokój to tylko złudzenie. Na bagnach Pantanalu nieustannie toczy się walka na śmierć i życie. A kiedy noc obejmie w swe władanie tę dziką krainę, blady księżyc malujący srebrem wody rzeki znowu ujrzy niejedną tragedię.

 

SCHŁODZONE KAPIBARY

Najgorętszą porę dnia spędzają w wodzie.

CZAPLA CZUJNA

Potrafi stać w bezruchu kilka godzin – czapla siwa cierpliwie wypatruje zdobyczy i ewentualnego zagrożenia.

COOL CAT

Mimo że jaguar, jak wszystkie koty, jest zwierzęciem lądowym, nie stroni od wody i znakomicie pływa.

 

WYCZEKANY KOT FAJTŁAPA

 

Następnego ranka czeka na nas niski, śniady mężczyzna w ogromnym kapeluszu. – Jestem Ricardo. Vamos – mówi. Na przystani cumuje stara drewniana łajba ze spalinowym silnikiem. Jego warkot brzmi w naszych uszach jak muzyka. Płyniemy! Gorący wiatr owiewa nasze twarze, nie dając ochłody. Zachwyceni rozglądamy się wokół. Dziób łódki z trudem przedziera się przez zarośniętą rzekę. Z wody wyrastają zachwycające niebieskie kwiaty. Są na wyciągnięcie ręki. To eichhornie, wodne hiacynty.
W płytkich przybrzeżnych zatoczkach drzemią kajmany o dziwnej szarożółtej barwie. Niedaleko przechodzi stadko kapibar, największych gryzoni świata. Naszą uwagę przyciąga grupa ariranii, tutejszych wydr, które baraszkują w rzece. To największe wydry na świecie. Osiągają wielkość dorosłego człowieka. Ale lekkie i zwinne zdają się frunąć po wodzie.
Słońce powoli przetacza się na drugą stronę nieba, ale upał trwa. Zaczynamy się niepokoić, widzimy różne zwierzęta, ale jaguara jak nie było, tak nie ma. Na brzegu leży kajman, wydaje się większy od tych, które widzieliśmy do tej pory. Kiedy podpływamy bliżej, dostrzegamy, że gad trzyma w zakrwawionym pysku upolowaną rybę. Na nasz widok syczy ostrzegawczo, ale nie ucieka.
Nieoczekiwanie na pustej dotąd rzece widać ruch. Kilka łódek z turystami zatrzymało się opodal niewysokiego brzegu rzeki. Ale jakich łódek! Zadaszone, wyposażone w fotele lotnicze i lodówki, wyglądają jak pływające pałace. Wygodnie usadowieni turyści wpatrują się w zielony gąszcz, szykując teleobiektywy wielkie jak lunety. Patrzymy i my, wytężając wzrok, przycupnięci w naszej starej łódeczce.
Ogromny jaguar leży w cieniu wielkich drzew. Jest piękny. Patrzy spokojnie, od czasu do czasu przeciągając się leniwie. W niedalekich krzakach słychać szelest. Przez chwilę mamy wrażenie, że dwoi nam się w oczach. Drugi kot wynurza się z plątaniny liści. Jaguary są samotnikami, łączą się w pary tylko na czas godów. Jednak miejscowi widują ponoć pary jaguarów wcale nierzadko. Z pewnością wiedzą, co mówią, bo Pantanal to jedno z największych skupisk tych zwierząt na świecie. I dużo łatwiej je zobaczyć na nieosłoniętych brzegach tutejszych rzek niż w gęstej dżungli innych części Ameryki.
Podczas gdy my zachwycamy się zwierzętami, Ricardo ze stoickim spokojem wybiera wodę z dna, posługując się uciętą plastikową butelką. Właściwie trochę szkoda, bo przy tym upale dobrze jest mieć choć stopy w wodzie. Z drugiej jednak strony to ostatni moment, bo powoli zaczynamy tonąć.
Po godzinie jeden z jaguarów wstaje, zmierzając wolno w kierunku stromego brzegu rzeki i… niezdarnie wpada do wody z głośnym pluskiem. Patrzymy zaskoczeni – gdzie ta osławiona gracja kotów?
Wieczór przychodzi niezauważenie. Pora wracać na kemping. Noc w Pantanalu ma tysiące oczu. Lśniące czerwienią punkciki to ślepia kajmanów, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest ich tu tak wiele. Znajome już odgłosy szybko pozwalają zasnąć, a kiedy świt barwi znowu wody rzeki, ruszamy w drogę do cywilizacji.

 

KOCIE ZAJĘCIE

W ciągu dnia jaguar zwykle odpoczywa w zacisznym, ocienionym miejscu.

CZAS NA SUSHI

Kajmany polują na ryby i kręgowce związane z wodą.

POŻEGNANIE Z BAGNEM

 

Dlaczego ten samochód tak dziwnie jedzie? No tak, złapaliśmy gumę. Stajemy w upale na czerwonej drodze, mocując się z wymianą koła. Udaje się po 20 minutach. Zmęczeni i umorusani ruszamy dalej, ze znacznie mniejszą pewnością siebie. Zaczynamy się bać drewnianych mostów najeżonych gwoździami. Drugiej opony na zmianę nie mamy. Niektóre da się objechać dołem, po wyschniętych korytach rozlewisk. Choć zalega tu sporo kamieni, nasz samochód daje radę. Do czasu… Przy kolejnym podjeździe koła obsuwają się po głazach, a głośny trzask przyprawia nas o szybsze bicie serca. Zarwaliśmy podwozie? Oby tylko dojechać do Pocone, do najbliższego warsztatu samochodowego. Powoli ruszamy, starając się nie słuchać rzężenia samochodu.
Koło pousady Eduarda – niespodzianka. Zajazd okupuje grupa turystów, wszystkie domki wydają się być zajęte. To dlatego po nas nie wyjechał! No tak, nie jesteśmy bogatymi turystami z zachodniej Europy gotowymi zapłacić równowartość kilku średnich krajowych za parę dni. Dla nas problemem jest już zepsuty samochód, którego koszty naprawy przekroczą niewątpliwie nasze miesięczne zarobki. Eduardo widać podszedł do sprawy biznesowo. A honor i dane słowo? Najwyraźniej zamienił je na gotówkę.
Mamy wrażenie, że droga powrotna nie ma końca. Świat bagien, choć nadal piękny, nagle przestaje być godny uwagi, chcemy tylko jakoś dojechać. Ale kiedy w oddali ukazują się pierwsze zabudowania Pocone, do ulgi dołącza żal. Spoglądając wstecz, patrzymy, jak czerwona droga wtapia się w daleki horyzont. I wiedząc już, co jest poza nim, czujemy, że warto było. Nie dojadać i nie dosypiać, męczyć się w upale, wdychając czerwony pył. Warto było zobaczyć ten piękny, dziki świat, gdzie wciąż jeszcze po zarośniętych ścieżkach spacerują jaguary, a czujne kajmany wyczekują na nieostrożny łup.