Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2015 na stronie nr. 72.

Tekst i zdjęcia: Wojciech Pietrzyk,

Falklandy czy Malwiny?


Taki właśnie tytuł nosił wykład na pokładzie statku „Minerva”, ponad 130-metrowego wycieczkowca, posiadającego klasę lodową. Po opuszczeniu Ushuai z 251 pasażerami i 174 członkami załogi przecinał wysokie jak domy fale południowego Atlantyku, a na kursie miał port Stanley – stolicę brytyjskiego terytorium zamorskiego Wysp Falklandzkich. Prelekcję prowadził znakomity panel historyków z Oksfordu, emerytowanych sekretarzy Foreign Office, a także mój przyjaciel John Lippiett – wiceadmirał Królewskiej Marynarki Wojennej w stanie spoczynku.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Niestety czas prelekcji na walczącej z falami „Minervie” pokrywał się z moimi godzinami ordynowania jako lekarza okrętowego. Pomimo sztormowej pogody w szpitalu okrętowym tylko sporadycznie pojawiali się pacjenci. Ze względu na duże przechyły najwięcej było przypadków małych urazów wśród pracującej załogi. Wspaniałe argentyńskie steki wołowe i inne grillowane specjały (asado) nadal pozostawały w żołądkach. Czyżby wyśmienity malbec z Mendozy, serwowany obficie w przytulnych restauracyjkach Fin del Mundo na Ziemi Ognistej ciągle działał? Myślę jednak, że decydowało morskie doświadczenie brytyjskich pasażerów, z którymi parę dni wcześniej opłynąłem przylądek Horn.
John Lippiett jest nie tylko ekspertem kartografii i historii Royal Navy, ale również szefem fundacji muzeum żaglowca „Mary Rose” w Portsmouth, wydobytego z dna morza. Jako zastępca dowódcy fregaty HMS „Ambuscade” brał czynny udział w wojnie o Falklandy, o czym wspominał w swoich wykładach na pokładzie, nadając im zresztą osobisty charakter. Z nim i jego żoną Jenny zaprzyjaźniliśmy się rok wcześniej w trakcie rejsu dalekowschodniego „Minervy” po Morzu Południowochińskim. Miało to miejsce podczas uroczystej mszy morskiej za poległych członków załogi brytyjskich okrętów HMS „Prince of Wales” i HMS „Repulse”, zatopionych w grudniu 1941 roku. Wzruszył się, gdy przy ryczących syrenach okrętowych „Minervy” oddawaliśmy na mostku honory poległym marynarzom. A ja, Polak, salutowałem do białego orła Marynarki Wojennej na mojej wysłużonej oficerskiej czapce.

 

UCZ SIĘ I OGLĄDAJ

„Minerva” na kursie. Niebieska flaga z białym łabędziem to symbol Swan Hellenic, prestiżowego biura podróży. Od ponad pół wieku wozi zamożnych Brytyjczyków w najciekawsze miejsca na świecie. Oprócz komfortu zapewnia ciekawe wykłady na temat odwiedzanych miejsc.

ZNAKI I ZNACZKI

Symbol brytyjskiej obecności – Królewski Urząd Pocztowy w Stanley, stolicy Falklandów. Obok charakterystyczna czerwona budka telefoniczna, a także punkt filatelistyczny – ważne źródło dochodów samorządu. Tutejsze znaczki pocztowe są rarytasami na filatelistycznym rynku.

STOLICA KIESZONKOWA

Nadmorski bulwar Ross Road w Stanley, będący zarazem główną arterią miasta, liczącego 2115 mieszkańców, czyli trzy czwarte ludności żyjącej na wyspach.

 

WYSPY PRZECHODNIE

 

Angielska nazwa Falklandy wywodzi się od Cieśniny Falklandzkiej oddzielającej Falkland Wschodni (hiszp. Gran Malvina) i Falkland Zachodni (hiszp. Soledad). Dodatkowo w skład archipelagu wchodzi jeszcze 778 mniejszych wysp. Nazwę tę nadał w 1690 roku, na cześć dziedzica Falklandu w Szkocji, kapitan John Strong podczas żeglugi po tych wodach. Jednak dopiero w 1765 roku kapitan John Byron potwierdził przynależność Wysp Falklandzkich do Korony Brytyjskiej, zakładając Port Egmont na Wyspie Saunders.
Hiszpańska nazwa „Malwiny” (Islas Malvinas) ma pochodzenie francuskie (Iles Malouines) i związek z macierzystym portem Saint Malo w Bretanii, z którego na zamorską wyprawę wyruszył admirał Louis-Antoine de Bou-gainville. To on jako pierwszy zasiedlał te wyspy w 1764 roku, zakładając kolonię Port Louis na Falklandzie Wschodnim. Wkrótce Bougain-ville scedował prawa do wysp Hiszpanom, którzy zmienili francuską nazwę na Puerto Soledad. Niebawem zmusili oni słaby brytyjski garnizon Port Egmont do kapitulacji i opuszczenia Falklandów. Potem jedynie łowcy fok czy podobni do kapitana Ahaba z powieści „Moby Dick” wielorybnicy odwiedzali te wyspy.
Po wojnach napoleońskich, które zmieniły mapy kolonii hiszpańskich w Ameryce, sytuacja Falklandów (Malwinów) jeszcze bardziej się skomplikowała. W 1820 roku kapitan Dawid Jewett, zmuszony buntem oraz dziesiątkującym załogę szkorbutem, wylądował w opustoszałym Puerto Soledad. Jako kaper Zjednoczonych Prowincji La Plata, z których powstała później Argentyna, przyłączył do nich oficjalnie Wyspy Falklandzkie. Argentyńczycy utworzyli tu potem swój garnizon i ciężkie więzienie. Bunt więźniów, a następnie autorytarne rządy kupca i awanturnika Louisa Verneta, prowadzącego kolejną akcję osiedleńczą i kwestionującego prawa amerykańskich łowców fok i wielorybów, spowodowały w 1831 roku interwencję marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych. Rychło potem, w 1833 r., nastąpiło ponowne przywrócenie brytyjskiej administracji na Falklandach w wyniku militarnej ekspedycji Royal Navy.
Ta skomplikowana historia wysp na krańcu świata, o powierzchni porównywalnej do województwa śląskiego, doprowadziła w końcu, 150 lat później, do wybuchu wojny dwóch cywilizowanych państw…

 

 

TUNDRA SAFARI

 

Wyspy Falklandzkie (Malwiny), bo taka jest ich oficjalna nazwa, uznana przez Zgromadzenie Ogólne ONZ, zasiedlane i opuszczane były w swej historii przez wiele nacji. Byli tu Francuzi, Szkoci i koloniści z Wyspy Świętej Heleny; Chilijczycy, argentyńscy gauczowie i wielonarodowe załogi statków wielorybniczych. W chwili obecnej Falklandy zamieszkuje dziewiąte pokolenie osadników, tworząc 2563-osobową kosmopolityczną populację, mającą swe korzenie w… sześćdziesięciu narodowościach.
Po zacumowaniu „Minervy” do pontonowej kei w Stanley rozpoczęliśmy poznawanie liczącego 2115 mieszkańców stołecznego miasteczka. Pozostałych ponad 400 obywateli tego samorządnego terytorium zamorskiego zamieszkuje tzw. Camp, czyli „prowincję”, w tym kilkadziesiąt małych wysepek. Oczywiście marynarskim zwyczajem odwiedziłem najbliższy portowy pub, w którym przy dwóch pintach, podobno falklandzkiego piwa, miejscowi rybacy szczegółowo poinformowali mnie o lokalnych atrakcjach. A dowiedziawszy się, że jestem Polakiem, opowiadali historie z początku lat 1980., gdy częstymi gośćmi w Port Stanley były nasze trawlery przetwórnie. Zdarzało się, że po takiej wizycie kilku członków załogi prosiło o azyl polityczny. Pochodząc ze Świnoujścia, doskonale pamiętam niektóre falklandzkie opowieści marynarzy i rybaków z nieistniejącego już Przedsiębiorstwa Połowów Dalekomorskich „Odra”.

 

DIECEZJA NA PÓŁ ŚWIATA

Stołeczna katedra – centrum największej w świecie anglikańskiej diecezji. Obejmuje ona Falklandy, Georgię Południową i Brytyjskie Terytoria Antarktyczne, łącznie 1,7 mln km2. Siedem razy więcej niż powierzchnia samej Wielkiej Brytanii. Na pierwszym planie – kompozycja z kości płetwali błękitnych.

Jedna z kolonii pingwinów na lagunie Bluff Cove. Na wyspach gniazduje m.in. większość światowej populacji pingwinów rockhopperów.

MIŁOŚĆ NA OKRĄGŁO

Pingwiny białobrewe, opisane po raz pierwszy w 1781 roku właśnie na Wyspach Falklandzkich. Gniazda budują z otoczaków, a samiec tym bardziej liczyć może na względy oblubienicy, im bardziej kulisty kamień jej podaruje.


W Stanley na wyróżnienie zasługuje miejscowe Muzeum Wysp Falklandzkich oraz katedra Kościoła anglikańskiego z charakterystycznym łukiem wykonanym z żeber wieloryba. Spacerując po tym czystym i zadbanym mieście, na przybrzeżnych skwerach można podziwiać wystawiony na pokaz osprzęt i wyposażenie dawnych statków wielorybniczych. A w kolorowych przydomowych ogródkach często rolę ozdób czy rzeźb spełniają trzony kręgosłupów waleni. Jako lekarz odwiedziłem miejscowy 29-łóżkowy szpital z dwoma stanowiskami intensywnej terapii. Pracuje tam sześciu lekarzy, którzy w nagłych sytuacjach mogą też polegać na chirurgach wojskowych z bazy lotniczej Mount Pleasant. Na kurtuazyjne pytanie przy kawie, czy nie zatrudniliby mnie jako anestezjologa, odpowiedzieli całkiem serio, że chętnie, szczególnie z brytyjską rejestracją.
Dobrą opinię o Polakach podtrzymują tu nowi polscy emigranci, którzy przybyli niedawno via UK. Miałem okazję usłyszeć ją następnego dnia, jak i wiele innych ciekawych informacji o życiu na Falklandach. Barwnym rozmówcą był Eric Goss, kierowca naszego land rovera, podczas pasjonującej wycieczki po Falklandzie Wschodnim. Te brytyjskie samochody terenowe, stanowiące 80 proc. wszystkich aut na Falklandach, są bardzo ważne dla wyspiarzy ze względu na brak bitych dróg. Starsze wersje pojazdu potrafi naprawić prawie każdy farmer – dzisiejsze, pełne elektroniki, wymagają obsługi. I właśnie jednym z chwalonych pracowników stacji serwisowej jest młody polski mechanik. Odwiedziłem go później w stacji obsługi. Choć zaskoczony moją wizytą i polskim powitaniem, z uśmiechem potwierdził, że da się tu nieźle żyć.
Przemieszczanie się po bezdrożach Campu jest trudne i niebezpieczne. Widoczne są jeszcze pozostałości po konflikcie falklandzkim – tablice z ostrzeżeniami o polach minowych. Dlatego komunikacja wodna i lotnicze taksówki (36 lądowisk na wyspach) są tu równie ważne. Celem naszego „tundra safari” była między innymi laguna Bluff Cove. Dotrzeć przez torfowiska i rozlewiska do malowniczej, ale wietrznej zatoki z piaszczystą plażą nie było łatwo. Kiedyś funkcjonowała tu tradycyjna farma, którą przekształcono w bardziej dochodową bazę turystyczną, gdzie jest też kawiarnia z tradycyjnymi domowymi wypiekami i niebanalne rodzinne muzeum.
Ekologiczna, nieco elitarna turystyka dla pasjonatów flory i fauny odgrywa na wyspach coraz większa rolę. A Bluff Cove jest rzeczywiście jak safari. W odległości kilku metrów od zwiedzających przechadzają się setki pingwinów białobrewych, wśród których górują pingwiny królewskie. Czasami można zobaczyć pasiaste pingwiny magellańskie. Miałem szczęście dostrzec śmieszne (fryzura „na irokeza”) pingwiny rockhoppery (nazwa pochodzi od „kicania” po skałach). Na Falklandach żyją też pingwiny złotoczube (macaroni), które tu właśnie po raz pierwszy opisano.
Ale Bluff Cove to nie tylko idylliczny, ekologiczny zakątek na krańcu świata. To także miejsce, gdzie w czasie wojny o Falklandy (Malwiny) w 1982 roku zginęło 56 brytyjskich żołnierzy, a siły powietrzne Argentyny zniszczyły 4 brytyjskie okręty. W konflikcie poległo łącznie po obu stronach ponad 900 żołnierzy, zatopiono 14 okrętów, zniszczono powyżej setki samolotów bojowych. Ale za to straty wśród cywilów były małe i dotyczyły tylko trojga osób. Zarówno w samym Stanley, jak i wielu miastach Argentyny stoją pomniki upamiętniające ofiary tej niedorzecznej wojny.

 

PAN LAND ROVER

Brytyjski król tutejszych bezdroży z prawie brytyjską flagą Falklandów. Znajduje się na niej także biała owca na niebieskim tle, umieszczona ponad żaglowcem „Desire”, na którym John Davis odkrył archipelag, oraz napis „Desire the Right”, co oznacza „pragnij słusznego”.

SIELANKA NIESPODZIANKA

Surowa przyroda wysp, z florą podobną do występującej w tundrze, nie wyklucza jednak niespodzianek, jak ta przytulna zatoczka z białą piaszczystą plażą...

...czy kwiatowy ogródek przy farmie na Wyspie Albatrosów.

 

PRZYSZŁOŚĆ W KLIMACIE UMIARKOWANYM

 

Pod wieczór, przy lekkiej bryzie, „Minerva” pożegnała Stanley, przyjmując kurs na wyspę West Point, bardziej znaną pod nazwą Wyspy Albatrosów. Od ponad 150 lat zamieszkiwana jest przez rodzinę Napierów, która zajmuje się typową dla Falklandów hodowlą owiec. Ze względu na unikalny charakter wyspy oferują obecnie także usługi turystyczne dla ekspedycji ornitologicznych. To całkiem niezły biznes. Cena łóżka w skromnym turystycznym lodge’u na podobnej Wyspie Lwów Morskich kosztuje ponad 100 funtów za noc.
Operację porannego lądowania pasażerów z użyciem pontonów uatrakcyjniały zabawy stadka delfinów czarnogłowych, zwanych też delfinami panda ze względu na swoje czarno-białe umaszczenie. Następnie po około trzykilometrowym intensywnym marszu pod górę dotarliśmy w pobliże miejsc gniazdowania albatrosów czarnobrewych. To prawdziwy raj dla miłośników ptaków, jakimi jest większość Brytyjczyków. Również i dla mnie spotkanie w ten ciepły (25 stopni!) i słoneczny dzień szybujących albatrosów oraz lubianych i przynoszących marynarzom szczęście figlarnych delfinów było miłym przeżyciem. Nie wspomnę już o sympatycznej „cup of tea” w farmerskim domu i ogrodzie, wśród pięknych kwiatów, w tym tych niezwykłych, bo endemicznych.
Falklandy (Malwiny) leżą na tej samej szerokości geograficznej co Londyn, ale mają więcej słońca niż południowa Anglia. Średnia roczna wartość opadów nie różni się od tej notowanej w Kielcach. A wpływ oceanu sprawia, że lato nie jest zbyt gorące, a zima nie mroźna. Wietrzna morska pogoda wpływa jednak na odczuwalną temperaturę – niższą od rzeczywistej. Bardzo charakterystyczną cechą tutejszej flory jest też brak rodzimych drzew.
Mieszkańcy szczycą się tym, że (za wyjątkiem wydatków na obronność) potrafią być samowystarczalni. Rybołówstwo oraz opłaty z licencji na połów kalmarów przez dalekowschodnie statki przynoszą istotne dochody dla samorządu. Prawdopodobnie wkrótce potwierdzą się doniesienia o bogatych złożach ropy naftowej. To może wiele zmienić. Nie zmieni się natomiast położenie i fakt, że do wybrzeży Argentyny jest około 500 km, a do Wielkiej Brytanii 13000 km.
Argentynę odwiedzałem wielokrotnie. Znam wielu argentyńskich lekarzy, z którymi pracowałem w szpitalu na hiszpańskiej Ibizie i przegadałem niejedną dyżurową noc. Niektórzy doświadczyli traumatycznych prześladowań ze strony junty, która rozpętała wojnę o Falklandy, by odwrócić uwagę obywateli od katastrofalnej sytuacji gospodarczej kraju. Przegrana wojna przyczyniła się do upadku dyktatury i powrotu demokracji w Argentynie. Pomimo tego dla większości Argentyńczyków Falklandy będą zawsze Malwinami. Wprawdzie w dwukrotnym referendum ich mieszkańcy jednoznacznie opowiedzieli się za Koroną Brytyjską, jednak jakieś formalne i satysfakcjonujące obie strony rozwiązanie nierozstrzygniętego konfliktu powinno się znaleźć. Może jednym z nich mogłaby być przyszła wspólna eksploatacja węglowodorów?
Jak z uśmiechem odpowiedziała mi starsza dystyngowana pani, pielęgnująca w tych trudnych warunkach swój angielski przydomowy ogródek w Stanley: – Jeśli się starasz, możesz wyhodować tu piękne róże, wszystko zależy od ogrodnika.