Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2015 na stronie nr. 82.

Tekst: Arkadiusz Braniewski,

Gafa w łaźni


W portowym, czteromilionowym Pusanie poszedłem do koreańskiej łaźni. Wybrałem dżimdżilbang Vesta w dzielnicy Haeundae. W recepcji dostałem kluczyk do szafki i niebieski strój: spodenki i koszulkę (dla kobiet są różowe). Buty zostawiłem w specjalnej szafce na parterze i pojechałem windą na czwarte piętro, do części dla mężczyzn (damska jest na drugim piętrze).

Po zamknięciu ubrań i plecaka w szafce wszedłem do łaźni. Wszyscy przebywający tam mężczyźni byli nadzy. Noszenie odzieży jest niedozwolone, bo pod wpływem wysokiej temperatury z tkanin mogą wydobywać się toksyczne chemikalia i przedostawać do ciała. Poza tym pod ubraniem ktoś mógłby skrywać chorobę skóry.
W pomieszczeniu wielkości sali gimnastycznej znajdowały się baseny z wodą o różnej temperaturze, od kilku do ponad 40°C. Aktualne temperatury każdego zbiornika widniały na wyświetlaczach. Przy wejściu były zwykłe prysznice bez kabin. W dalszej części sali zamontowano prysznice na wysokości kolan, nad nimi zaczepione były lustra, a obok stały małe plastikowe stołki. Na samym końcu łaźni znajdowały się dwie sauny suche. Pomiędzy kąpielami i wejściami do sauny można było wyjść (oczywiście nago) na nieduży taras z widokiem na hotele przy plaży Haeundae i most Gwangan, zwany diamentowym (w nocy panorama wygląda imponująco).
Koreańczycy przychodzą do łaźni albo sami, albo w towarzystwie rodziny czy znajomych. Nie ma ograniczeń wiekowych. Wesoło pluskał się kilkulatek, którego zabrał ojciec, oraz starszy mężczyzna w wieku emerytalnym. Podczas kąpieli wszyscy czują się swobodnie i wydaje się, jakby nie dostrzegali innych.
Po wejściu na salę najpierw powinno się wziąć prysznic. Potem można kąpać się w basenach i zasiąść na stołeczku, żeby się ogolić i umyć zęby. Panowie mają ze sobą plastikowe koszyki na kosmetyki, przypominające te kuchenne na sztućce. Jest jeszcze jeden pokój. Salon piękności z lustrami dookoła, w którym układa się włosy, wciera kremy i czyści uszy. Miałem wrażenie, że użytkownicy dżimdżilbangu czuli się tam niczym we własnej łazience. W jednym z zakamarków znajdziemy też zakład fryzjerski.
Po kąpielach i wizycie w saunie schodzę na trzecie piętro z przestrzenią wspólną dla kobiet i mężczyzn. Podłoga służy do spania. To nic niezwykłego. Większość dżimdżilbangów jest otwarta 24 godziny na dobę. Po pobycie w gorącej łaźni człowiek opada z sił. Wtedy bierze się podgłówek i kładzie pod ścianą. Przed snem można jeszcze pooglądać telewizję. Na sali jest też zakątek komputerowy, akurat nieczynny. Na twardej podłodze śpi się przyjemnie, bo jest podgrzewana koreańskim systemem ondol. Jedni od razu idą spać, inni najpierw posilają się w stołówce pieczonymi jajkami maekbanseok albo sorbetem z czerwonej fasoli patbingsu. Uzupełniają też płyny w barze. Podobnie jak miejscowi zamawiam sikhye, czyli tradycyjny słodki napój ryżowy serwowany w litrowym bidonie.
Nazwa dżimdżilbang (dżimdżil – sauna, bang – pokój) wzięła się od „tematycznych” saun o różnej temperaturze, które znajdują się właśnie w części wspólnej. Jedna to grota solna, inna wysypana jest kamieniami. Spać można zarówno na głównej sali, w saunach z niższą temperaturą, jak i w pokojach. Wybieram małe pomieszczenie z piętrowymi łóżkami. Biorę koc i zapadam w sen.
Rano, gdy się budzę, pani, która sprząta, daje mi znaki, że nie powinienem tu być. Nic nie rozumiejąc, wychodzę. Pokazuje mi napis po koreańsku, znajdujący się przy wejściu. Dalej nic z tego nie rozumiem. Świta mi jednak pewna myśl. Zaglądam do pokoju. Śpią tam same kobiety! Spałem w pomieszczeniu dla pań.
Okazjonalnie noc w dżimdżilbangu spędzają rodziny, które robią sobie weekendowy wypad. W tygodniu obecni są tu liczni pracownicy biurowi (po długich godzinach w pracy i niemal obowiązkowym piciu w barze ze współpracownikami jest już za późno na powrót do domu). W milionowych metropoliach wiele osób mieszka na obrzeżach. Zamiast więc tracić czas w pociągu, lepiej zostać na noc w niedrogiej łaźni. W większych kompleksach są nawet siłownie, kluby fitness, baseny, salony piękności, restauracje i kina. Dżimdżilbang to także sposób na niedrogi (i nawet koedukacyjny!) nocleg dla niskobudżetowych podróżnych.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF