W Chinach święto pamięci o zmarłych nazywa się Qing Ming Jie, co dosłownie znaczy – Festiwal Zamiatania Grobów. Przypada ono w kwietniu i jest równie ważne, jak w Polsce dzień Wszystkich Świętych.
Dostępny PDF
Chińczycy sprzątają groby i modlą się w intencji swoich bliskich, którzy odeszli. Tamtejsze groby wyglądają inaczej niż te nasze, europejskie. Są małe, a do środka wstawia się wyłącznie urny z prochami, bo w Chinach wszystkie zwłoki są palone.
Podczas obchodów Qing Ming Jie w Pekinie na chodnikach i wąskich uliczkach płoną nieduże ogniska. Są rozpalane po to, aby przekupić złe duchy. Dzięki temu zmarli będą mogli się dostać do raju. Jako ofiary płoną w nich pieniądze (pragmatyzm ostatnio zwycięża i najczęściej są to ich kolorowe kserokopie) oraz obrazki przedstawiające wartościowe przedmioty. – Moi rodzice mają bujną wyobraźnię – opowiada sąsiad, który urodził się w Hong-Kongu, a dorastał w Stanach Zjednoczonych. – Oni palą zdjęcia BMW i mercedesów. Zawsze się z nich śmieję i próbuję tłumaczyć, że przecież złe duchy nie potrzebują aut, żeby się przemieszczać.
Żałoba po zmarłym trwa w Chinach trzy lata. Podczas jej trwania nie należy w Nowy Rok odpalać fajerwerków ani zawieszać na drzwiach tradycyjnych, symetrycznych „szyldów szczęścia” (symetria jest w Chinach bardzo ważna). Wdowy nie powinny też ubierać kolorowych ubrań i przed upływem stu dni od śmierci męża wyprowadzać się z niegdyś dzielonej z nim sypialni.
W wielu chińskich wsiach zanim ciało wywiezie się do kremacji, odprawiana jest trzydniowa ceremonia. Pierwszego dnia w uroczystościach biorą udział najbliżsi krewni, na drugi dzień – reprezentanci wysłani przez rodzinę, która mieszka daleko, a kolejny dzień należy do znajomych. Przez cały czas odtwarza się z magnetofonów nostalgiczną muzykę. W przeszłości zatrudniani byli muzykanci i żałobnicy, którzy swoim zawodzeniem mieli sprawiać, aby uczestnicy uroczystości płakali jak najdłużej.
Zmarłemu buduje się ponadto tymczasową trumnę, którą niszczy się po zakończeniu modłów. Pod nią umieszcza się klatkę z kogutem. Wieśniacy wciąż bowiem wierzą, że kogut obudzi nieżywego pianiem i dzięki temu zmarły nie przegapi drogi do nieba. Dzisiaj do organizacji pogrzebu (co dawniej należało do obowiązków syna nieboszczyka) coraz częściej zatrudnia się opłacaną osobę, która zajmuje się wszystkim, w tym wyrzucaniem zdechłego koguta spod trumny (kogut nie powinien pozostać przy życiu, byłoby to niestosowne).
Nauczycielka języka chińskiego opowiadała nam o pogrzebie jej dziadka w Harbinie, przy granicy z Syberią, kiedy to z siostrą czuwały całą noc przy jego trumnie podczas 35-stopniowego mrozu.
Pogrzebom w tym wielkim kraju towarzyszy mnóstwo rozmaitych rytuałów, a każda z 55 etnicznych mniejszości żegna się z bliskimi inaczej. W Mongolii Wewnętrznej na przykład ciało zanosi się wysoko w góry i pozostawia do zjedzenia ptakom. Wierzy się też, że jeśli zwłoki zostaną zjedzone przez wilka, zmarły jest już w niebie. Zwłoki wyjedzone do kości potwierdzają, że był bardzo odważnym człowiekiem. – Ale skąd wiecie, że ciało gryzł wilk, a nie jakieś inne zwierzę? – zapytaliśmy Mingming, poznaną w trakcie wyprawy do tego regionu Chin. – Mieszkamy tutaj od pokoleń, i u nas nawet dzieci wiedzą, jak wygląda rana po ugryzieniu wilka – odpowiedziała. Mingming opisała mi całą ceremonię, zaznaczając, że koniecznie należy zapamiętać miejsce pozostawienia ciała zmarłego. Dopiero po kilku dniach wolno pójść sprawdzić, co z niego zostało.
Chińczycy jeszcze do niedawna bardzo obawiali się duchów, stąd ich cmentarze lokowano daleko od ludzkich siedzib. Dzisiaj trochę oswoili się z myślą o ich sąsiedztwie, i wiele miast miejsca pochówków organizuje już na swoim terenie. Chiny będą wkrótce liczyć 1,5 miliarda mieszkańców, zmarłych jest więc coraz więcej. Rozsądnie jest zatem pogodzić się z myślą, że duchy przodków mogą mieszkać wszędzie, także obok żywych.