Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2005-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2005 na stronie nr. 44.

Płonie w naszych sercach i na ołtarzach. Unicestwia i daje nadzieję. Ogień - jedyny żywioł między duchem i materią. Niszczy to co cielesne i uwalnia ducha. Bez niego nie byłoby jednej z najważniejszych i najhuczniejszych fiest hiszpańskich - Las Fallas.


W ciągu godziny – zawsze 19 marca, w dzień świętego Józefa – Walencja puszcza z dymem przeszło dwadzieścia milionów euro! Ponad siedemset pięćdziesiąt pożarów, wywołanych przez pirotechników i nadzorowanych przez ośmiuset zawodowych strażaków, ogląda milion turystów z całego świata. Nad ich bezpieczeństwem czuwa tysiąc pięciuset policjantów i trzy tysiące agentów. Ogień pozostawia po sobie trzy tysiące ton popiołu! I niezapomniane wrażenia. To one sprawiają, że niektórzy turyści przez całe lata wracają o tej porze roku do Walencji. Zwłaszcza że właśnie wtedy unosi się w parkach i na placach miasta zapach kwiatów pomarańczy.

 

 

Spełnione marzenie


Walencja - trzecie co do wielkości (po Madrycie i Barcelonie) miasto Hiszpanii - nie jest tak kosmopolityczna jak Barcelona i tak pełna turystów jak Grenada. Ma w sobie jednak duży ładunek energii, emanuje bogatym życiem kulturalnym i nocnym, na każdym kroku czuje się tutaj historię.
Zawsze marzyliśmy by odwiedzić to miasto w czasie marcowej fiesty Las Fallas, która stała się symbolem nie tylko Walencji, lecz także jednym z symboli całej Hiszpanii. Udało się to dopiero w marcu ubiegłego roku. Setki ogromnych figur zdobiły miasto już od dwóch tygodni. Bo Las Fallas to nie tylko palenie monstrualnych figur, lecz także poprzedzające je kilkudniowe całodobowe świętowanie. Nocami w wąskich uliczkach poustawiane są stoły, przy których ucztują grupy przyjaciół, pracowników jednej firmy, mieszkańców bloku, dzielnicy... Trwają tańce, dzieci (choć to trzecia w nocy) obrzucają się ciastkami i oliwkami.

 

Tysiące ludzi - dorosłych i dzieci - ubranych w tradycyjne stroje oddają kwiaty dyżurującym mężczyznom, którzy podrzucają je wyżej kolegom, a ci po mistrzowsku tworzą sukienkę Matki Boskiej...

Ta kwiatowa szata waży 40 ton, a gdyby położyć obok siebie bukiety, z których ją wykonano, powstałby 21-kilometrowy chodnik...

Obchody Las Fallas mają charakter zarówno społeczny, jak i artystyczny, filmowy czy nawet wyzywająco-erotyczny. Jest w tym świecie coś z kiczu, komiksu, mądrego pastiszu.

 

Maskleta - olé!


Codzienne fajerwerki o północy, morze wina, tradycyjne stroje mieszkańców, piękne dziewczyny jakby wyjęte z obrazów Velázqueza i gotowanie paelli na chodnikach miasta. Wywodząca się z arabskiej tradycji kulinarnej paella znana jest w całej Hiszpanii, ale właśnie w Walencji uchodzi za najbardziej oryginalną. To smażone na specjalnej patelni mięso, najczęściej z królika i kurczaka, z dodatkiem fasoli szparagowej i zwykłej, pomidorów, ryżu, mielonej papryki, szafranu, soli. I oczywiście wszechobecne maskleta, czyli mniej i bardziej kontrolowane wybuchy petard. Już wczesnym rankiem budzą mieszkańców i turystów wędrujące za orkiestrami gromady rzucających petardy dzieci. Tak jest zresztą bez przerwy, bo sklepy pirotechniczne czynne są całą dobę. W zależności od wieku kupujących sprzedawane są trzy rodzaje „petardos” - od delikatnych dla maluchów po te mocniejszego kalibru. Przez cały tydzień są też maskleta organizowane profesjonalne. Główne widowiska odbywają się w środku dnia tuż pod ratuszem, na ściśle wyznaczonym, zabezpieczonym terenie. W takich momentach wydaje się, że Walencja przeżywa prawdziwy nalot bombowców.
Te codzienne kilkanaście minut ogłuszającej kanonady budzi w mieszkańcach niezwykłe emocje.
I okrzyki olé! - jak w czasie walki byków czy koncertu flamenco. Spektakl dzięki programom komputerowym ma swoją dramaturgię i rytm. W jakimś stopniu nawiązuje do pradawnego zwyczaju odpędzania demonów. Wszystko co złe odchodzi przecież wraz z unoszącym się dymem.
Wrażenie robią też krzyżujące się w całym mieście procesje i pochody. Świeckie i religijne. Tworzą niezależne, wewnętrzne światy tej fiesty. Ograniczają normalne życie miasta, ale go nie paraliżują.
Jedna z procesji trwa aż dwa dni. Pod katedrę, gdzie znajduje się dziesięciometrowej wysokości drewniany szkielet figury Matki Boskiej - patronki Walencji, kierują się z różnych części miasta kolorowe pochody. Każdy z uczestników niesie kwiaty - białe, różowe i czerwone goździki.
To one stworzą szatę, w którą zostanie ubrana Matka Boska. Tysiące ludzi – dorosłych i dzieci - w tradycyjnych strojach oddają kwiaty dyżurującym mężczyznom, którzy podrzucają je wyżej kolegom, a ci po mistrzowsku tworzą sukienkę Matki Boskiej. Wszystko to przy dźwiękach hymnu Walencji. Dzięki transmisji na żywo po powrocie z miasta można oglądać dalszy ciąg procesji także w telewizji.

 

 

Królowe i „fajeros”


Kiedy już wszystko gotowe, całe rodziny przychodzą pokłonić się Matce Boskiej, a zapach kwiatów wyczuwalny jest nawet do pół kilometra. Nic dziwnego, ta kwiatowa szata waży 40 ton, a gdyby położyć obok siebie bukiety, z których ją wykonano, powstałby 21-kilometrowy chodnik. Nad wszystkim czuwa święty Józef – patron Las Fallas. To jemu także ofiarowują kwiaty - w czasie innej procesji – najpiękniejsze dziewczyny Walencji, aktualne królowe poszczególnych dzielnic i obie królowe całej fiesty - młoda i starsza. Ta pierwsza - 9-letnia Laura Maria Ortega wyznała nam, że już od trzech miesięcy nie była w szkole, bo tak absorbujące były przygotowania do Las Fallas. Na trudy przygotowań i miesiące wyrzeczeń skarżyła się także starsza królowa - 24-letnia Noelia Soria. Samo wkładanie reprezentacyjnej sukni trwa każdorazowo od półtorej godziny do dwóch. Przez cały tydzień królowe muszą uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach fiesty. Każda ma w dyspozycji dziesięć różnych sukien. Taki zestaw, wraz z niezbędną oryginalną biżuterią, wart jest mniej więcej sto tysięcy euro! Nie funduje ich miasto ani komitet fiesty. Stroje - podobnie jak w przypadku dworek i kandydatek na przyszłe królowe - kupują zamożni rodzice. Bycie królową oznacza jednak niezwykły prestiż i szansę na przyszłe sukcesy. Królowe są szanowane i adorowane, ale jeszcze ważniejsi są „fajeros”. To elita fiesty. W całej Walencji jest prawie 160 tysięcy „fajeros” zgrupowanych w dzielnicowych i osiedlowych „casalach”. „Casal” jest miejscem całorocznych spotkań i przygotowań, a w czasie święta niemal całodobowej zabawy. Każdy „casal” ma swoją figurę, w 2004 roku powstało ich 361.
„Fajeros” pomagają przy projektowaniu, budowie, ochronie i reklamie swojej figury. Walczą, by właśnie ich pomysł zdobył najwyższe uznanie. Najlepsze figury ocenia specjalne jury, a werdykt jest ogłaszany w czasie barwnej procesji.

 

Tradycyjne stroje mieszkańców, piękne dziewczyny wyjęte jakby z obrazów Velazqueza.

Koniec i początek...

 

Z dymem pożarów...


Niektóre figury mają wysokość kilku czy nawet kilkunastu pięter. Każda ma swoją wymowę, ekspresję i symbolikę. Ta, której kibicowaliśmy (w dzielnicy Na Jordana), była satyrą na temat kobiety, liczyła około 20 metrów wysokości, a w jej projektowaniu i budowie uczestniczyło 700 osób! Kosztowała 180 tysięcy euro. Inna figura, zwycięska, sięgnęła dachów pobliskich wieżowców. Mierzyła 28 metrów, ważyła 30 ton, kosztowała ponad 270 tysięcy euro. I obie, podobnie jak 359 innych wymyślnych konstrukcji, strawił ogień. Walencja po raz kolejny przeżyła morze pożarów - w zabytkowej i nowej tkance metropolii. W tym wielkim paleniu jest coś z oczyszczającej mocy płomieni. Bo ogień jest nie tylko końcem starego, lecz także nadzieją na nowy początek.
Były radość i łzy, petardy, sztuczne ognie, okrzyki olé! Płakały najczęściej dzieci, próbujące ocalić choć fragmenty ulubionych figur. Wierzą, że zapewni im to szczęście. Jednocześnie jeden z elementów figury, która otrzymała pierwszą nagrodę, jest zawsze przekazywany do Muzeum Las Fallas. Palenie figur zaczyna się wprawdzie wieczorem około dwudziestej drugiej, ale już po południu, zwłaszcza na obrzeżach miasta, małe figury palone są czasem niejako poza programem. Odbywa się to też mniej profesjonalne. Byliśmy na plaży świadkami niezbyt udanej próby spalenia figury słonia. Płomień wciąż gasł i obsługa po prostu zaczęła nakłuwać „słonia” nożami, by do jego wnętrza dostało się więcej powietrza.

 

 

Ciesielska rzecz


Swoją nazwę zawdzięcza fiesta słowu oznaczającemu w miejscowym dialekcie pochodnię. Niegdyś cieśle obchodzili dzień swojego patrona, świętego Józefa, rytualnym spaleniem zbędnych zapasów drewna. 18 marca, w przeddzień jego święta, wrzucano w ognisko udekorowane pochodnie.
W 1883 roku ceremonię przeniesiono na 19 marca. Z czasem z resztek drewna i papieru zaczęto robić kukły, które ginęły w płomieniach w nocy z 19 na 20 marca. Najstarsza grafika (z ilustrowanego kalendarza) dokumentująca to święto pochodzi z 1860 roku. Już wtedy władze zaczęły proponować tematy na następny rok. W 1887 roku odbył się pierwszy konkurs na najlepszą figurę, a od 1927 roku roztaczają nad nią opiekę władze turystyczne Walencji. W 1929 roku pojawił się pierwszy plakat promujący konkurs, zaś od 1932 roku działa specjalny komitet organizacyjny fiesty. Zawsze stosowano tutaj łatwopalne materiały: drewno i papier. Z czasem twarze figur zaczęto tworzyć nawet z wosku. Potem wśród materiałów znalazły się także m.in. szklane włókna i poliester. Teraz następuje powrót do źródeł i naturalnych materiałów. Za to tematy się nie zmieniły. Miały i mają charakter zarówno społeczny, jak i artystyczny, filmowy czy nawet wyzywająco-erotyczny. Tylko do śmierci generała Franco (w 1975 roku) figury miały charakter neutralny. Mocniej przemówiły wraz z nastaniem demokracji. Dzisiaj ostrze satyry czyha na każdego. Czasami 30-metrową rzeźbę otacza nawet 100 pomniejszych kukieł. Jest w tym świecie coś z kiczu, komiksu, mądrego pastiszu.

 

 

* * *

 

Fiesta Las Fallas! Aby zdobyć na nią fundusze, społeczne komitety zbierają się już następnego dnia po spaleniu figur. Pieniądze na nowe szalone przedsięwzięcie biorą z darowizn, organizowania loterii, koncertów i imprez. Hiszpanie lubią się bawić, a fiesty są częścią ich obyczajowości i codziennego życia.