Na dromadera się nie wsiada, na dromadera się nasuwa. Wystarczy podejść od tyłu, rozstawić szeroko nogi nad garbem siedzącego zwierzęcia i mocno złapać za uchwyt siodła – a wielbłąd, podnosząc się, sam umieści jeźdźca na swym grzbiecie.
Wielbłąd wstaje w trzech etapach: gdy rozkraczyłem się nad swym dromaderem, ten najpierw katapultował mnie w górę (zerwał się na „łokcie” i „pięty” jednocześnie), potem próbował przerzucić mnie przez głowę (gwałtownie wyprostował tylne nogi), a następnie usiłował strząsnąć mnie do tyłu (co było efektem wyprostowania przednich nóg). Kiedy zwierzę stanęło już na dobre, jego kończyny zaczęły wykonywać dziwny balet – co jakiś czas to jedno, to drugie kopyto wyskakiwało w górę jakby porażone prądem. Miałem wrażenie, że dromader chce mnie kopnąć w stopę, choć najczęściej trafiał siebie samego w brzuch. Zaskakująco różnorodne były wydawane przez niego odgłosy: od popiskiwań i bulgotań, przez chrząkanie i warczenie, po przerażający ryk, przypominający apogeum wściekłości Godzilli.
Dostępny PDF
AMFITEATRY, NIE KOLOSEA
Zbudowany w III w. rzymski amfiteatr w Al-Dżamm (mylnie zwany Koloseum) jest znacznie lepiej zachowany niż Amfiteatr Flawiuszów w Rzymie (również zwany Koloseum).
VADER Z TATAWINA
Tatooine, pustynna planeta na Zewnętrznych Rubieżach Galaktyki, zawdzięcza swą nazwę tunezyjskiemu miasteczku Tataouine (po polsku Tatawin).
ŚWIĘTO FLAGI
Bicie rekordu Guinnessa na największą flagę przyciągnęło 2 maja do Mos Espa wielkie tłumy.
GARBIĄC SIĘ NA WIELBŁĄDZIE
Gdy ruszyliśmy, zrozumiałem, dlaczego wielbłądy nazywane są „okrętami pustyni”. Zwierzę porusza się całkiem inaczej niż koń: unosi na przemian obie prawe, a następnie obie lewe kończyny, co powoduje charakterystyczne kołysanie na boki. Niegdyś dromadery były podstawowym środkiem lokomocji i transportu w Tunezji, dziś często stanowią atrakcję dla turystów, pragnących przeżyć saharyjską przygodę.
Jeśli jest się w Douz, warto przejechać przez tę „bramę Sahary”, by doświadczyć majestatu i ogromu pustyni. Żywioł hipnotyzuje i wciąga, a jego monotonia jest tylko pozorna. Rytm wędrówki wyznaczają pory dnia – najprzyjemniej jest o świcie, kiedy piasek nie jest jeszcze nagrzany, wznoszące się słońce oświetla artefakty stworzone przez wiatr i piasek – diuny, na których odciśnięte są linie papilarne olbrzymów, oraz dziwaczne zlepieńce, które wyglądają jak skały, ale utworzone są ze stwardniałego piachu. Po południu wszelki ruch zamiera, ludzie szukają wytchnienia w cieniu zwierząt, rozpalone powietrze tworzy drgające nad horyzontem miraże. Dopiero pod wieczór można ruszać w dalszą drogę, oglądając własny cień zgarbiony nad cieniem wielbłąda i podziwiając morze piaskowych fal. Po zachodzie temperatura obniża się tak gwałtownie, że człowiek zaczyna tęsknić za upałem, który jeszcze niedawno przeklinał, i przysuwa się jak najbliżej ogniska. Dobrze zaopatrzyć się na taką okazję w butelkę tunezyjskiego wina (zaskakująco dobrego, najlepszy jest biały lub różowy magon), które świetnie pasuje do upieczonych nad ogniskiem berberyjskich podpłomyków.
LISI SŁUCH
Lis pustynny fenek składa się z: uszu i fenka właściwego.
SOKOLI WZROK
Sokoły konkurują z fenkami w walce o pokarm, a właściciele sokołów i fenków konkurują ze sobą w walce o dinary turystów.
CHRZCIELNICA Z DEMNY
W tym wyłożonym mozaiką baseniku przyjmowano chrzest od VI wieku.
ŚWIĘTO FLAGI W PORCIE KOSMICZNYM
Kto by się spodziewał, że na grzbiecie wielbłąda można dotrzeć w najdalsze zakątki Wszechświata? Okręty pustyni dobijają bowiem nawet do portu kosmicznego Mos Espa na planecie Tatooine, tej samej, na której wychował się Luke Skywalker. Ja przyjechałem tam jednak dżipem, zaliczając po drodze akrobacje, których nie szczędził nam szalony kierowca w stroju Beduina. Jazda po zboczu diuny, wjazd na prawie pionową wydmę lub kontrolowane spadanie z urwiska wymagają od kierowcy dużych umiejętności, a od pasażera silnych nerwów i takiegoż żołądka. Po godzinnym rajdzie dotarliśmy do miejsca, gdzie George Lucas kręcił wiele scen „Gwiezdnych wojen”. Zbudowano tu na potrzeby filmu wioskę, która do dziś przyciąga miłośników kosmicznej epopei. Tunezyjczycy zdają sobie sprawę z atrakcyjności tego miejsca, i gdy port kosmiczny został zasypany przez piaski i częściowo uszkodzony, podczas ogólnonarodowej akcji odkopali i odnowili filmową dekorację z pieczołowitością godną starożytnych ruin.
Niedawno 5 tirów przytransportowało tutaj długie na 80 km bele materiału, z których 100 osób, pracując dzień i noc przez 15 dni, ułożyło na piasku narodową flagę Tunezji o wymiarach 396 na 264 m. Materiał, pochodzący w całości z tunezyjskiego włókna, był tkany i barwiony w odległym o 300 km Kairouanie. W święto flagi, 2 maja 2015 roku, w pobliżu Mos Espa odbyło się bicie rekordu Guinnessa na największą flagę na świecie. Wokół niej zebrały się setki ludzi: wielopokoleniowe rodziny w tradycyjnych galabijach i prążkowanych tunikach, mężczyźni w karminowych fezach, ubrani na biało, kobiety w różnobarwnych chustach, ubrane na czarno, młodzież w haftowanych strojach, ale także w dżinsach i t-shirtach. Przybyli poganiacze wielbłądów w szafirowych turbanach, swoje stragany rozłożyli sprzedawcy chałwy i róż pustyni. Wśród publiczności przechadzał się chłopiec z białym osowiałym fenkiem na sznurku, sokolnik z siedzącym na ramieniu czujnym ptakiem, a nawet astmatycznie sapiący Darth Vader z plastikowym mieczem. Kołysały biodrami wysmukłe berberyjskie piękności, fotografowane przez swych narzeczonych na tle kosmicznych wieżyczek bazy Mos Espa. „Niesamowity Wszechświat jest” – jak mawiał mistrz Yoda.
NIE DLA FUNDAMENTALISTÓW
Po niedawnym zamachu, do którego doszło w Muzeum Bardo w Tunisie i do którego przyznało się tzw. Państwo Islamskie, rząd Tunezji wprowadził nadzwyczajne środki bezpieczeństwa i czyni wszystko, by podobna tragedia się nie powtórzyła. Dlatego nad ludźmi fetującymi flagę przelatywał co jakiś czas wojskowy helikopter, a w tłumie kręciło się podobno sporo oficerów w cywilu. Zresztą w dzisiejszych dziwnych czasach prędzej w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku można zostać zastrzelonym lub wysadzonym w powietrze. W Tunezji obcokrajowca na każdym kroku spotyka uśmiech, uprzejmość i życzliwość, co sprawia, że przez cały czas pobytu czułem się tam bezpiecznie.
W Tunezji występuje islam w wersji soft. Kraj ten wśród państw muzułmańskich uchodzi za najbardziej liberalny. Tunezyjczycy piją wino, Tunezyjki nie tylko nie noszą burek, ale w ogóle często nie zakładają chust. Jest tak od czasu reform wprowadzonych tutaj w latach 50. przez pierwszego prezydenta niepodległej Tunezji, Habiba Burgibę, który – być może pod wpływem swej żony, Francuzki – zapewnił kobietom równouprawnienie, zakazał bigamii, zaś hidżab nazywał wstrętną szmatą. Dziś ani radykalni islamiści, ani zamachowcy nie mogą tu liczyć na wsparcie.
SCHŁADZARKA
Tryskająca ze źródła gorąca woda jest pompowana na szczyt tej budowli. Następnie ulega ochłodzeniu, gdy spływa po żelaznych prętach do basenu, w którym okoliczni mieszkańcy dokonują porannej toalety. Później woda płynie kanałami do plantacji palm daktylowych.
ŚWIĘTY WINCENTY
Patronem katedry w Tunisie jest św. Wincenty à Paulo, który podczas podróży statkiem został napadnięty przez piratów i spędził cztery lata w niewoli arabskiej. Po odzyskaniu wolności zajął się wykupywaniem niewolników.
RUINY KARTAGINY
Rzymski polityk Katon każde swoje przemówienie w senacie kończył słowami: „A poza tym uważam, że Kartagina powinna być zburzona”. Jak widać, dopiął swego.
MOWA MOZAIK
Do Tunisu dotarłem dwa miesiące po tragedii – w ścianę przed wejściem do budynku wmurowano już płytę upamiętniającą ofiary zamachu, wśród nich trzech Polaków. Pod nią stosy świeżych kwiatów. Płyta wykonana jest w technice mozaiki, bo chlubą tuniskiej kolekcji są właśnie rzymskie mozaiki, których zgromadzono tu najwięcej na świecie. Są one kopalnią wiadomości o życiu codziennym w pierwszych wiekach naszej ery: ukazują stroje, narzędzia, broń, meble, łodzie oraz obyczaje dawnych mieszkańców północnego wybrzeża Afryki.
Choć chętnie przedstawiano sceny mitologiczne, to równie często tematem były polowania, walki gladiatorów, połów ryb czy uprawa roli. Zobaczyć tu można muzykantów grających na fletni Pana, tancerki z kastanietami, służącego z tacą na głowie, a także chłopów uprawiających winorośl i drzewa oliwne, rosnące być może do dzisiaj, bo wiek najstarszych oliwek w Tunezji szacuje się na 2,5 tys. lat. Wokół łodzi z półnagimi rybakami, pośród stylizowanych fal morskich przedstawiono ze znawstwem tematu cały atlas ichtiologiczny: tuńczyka, okonia, barwenę, krewetki, ośmiornice i inne stwory morskie, które do dzisiaj stanowią podstawę menu wyśmienitych nadmorskich restauracji. Zaciekawienie i chichoty wzbudza mozaika z wizerunkiem fallusa pomiędzy dwoma trójkątami łonowymi – motyw ten umieszczano często w progu domu jako amulet chroniący przed złym spojrzeniem.
Oprócz pozostałości rzymskich w muzeum Bardo wyeksponowana jest także bogata kolekcja mozaik wczesnochrześcijańskich, bo w pierwszych wiekach po Chrystusie wyznawcy nowej, prężnie rozwijającej się religii założyli tu wiele gmin. Najpiękniejszym zabytkiem z tych czasów jest chrzcielnica z Demny – wyłożony mozaiką, wyprofilowany podobnie jak współczesne jacuzzi basenik, w którym zanurzał się katechumen. Chrzcielnica oddzielona jest od zwiedzających sznurem, jednak gdy pilnujący sali zauważył, jak zawzięcie fotografuję, podszedł do mnie i konfidencjonalnym tonem zapytał, czy chciałbym podejść bliżej. Z radością przyjąłem jego propozycję, a wtedy strażnik wystawił dłoń i szepnął mi w ucho: – Bakszisz pur mua… Dzięki wyszperanym z kieszeni 2 dinarom mogłem dotknąć tego niezwykłego świadectwa chrześcijańskiej historii Tunezji, która dziś jest w 98 proc. muzułmańska. Pozostałe 2 proc. dzielą równo pomiędzy siebie żydzi i chrześcijanie, którzy cieszą się tutaj nieczęstą w krajach islamu swobodą religijną. Przy Avenue Bourguiba, głównej ulicy Tunisu, stoi okazała katedra św. Wincentego, kościoły można znaleźć także w innych miastach, a na Dżerbie znajduje się czynna synagoga.
NA DYWANIE W KAIROUANIE
Drugi raz bakszysz okazał się przydatny w Kairouanie. Po Mekce, Medynie i Jerozolimie jest to czwarte co do ważności miasto islamu, gdyż w tutejszym Meczecie Cyrulika przechowywane są trzy włosy z brody Mahometa. Choć niemuzułmanie mogą poruszać się swobodnie po terenie meczetu, to nie wolno im wejść do pomieszczenia, w którym znajdują się relikwie. Udało mi się jednak skłonić leżącego na dywanie przed drzwiami dozorcę, by za drobną opłatą wziął mój aparat i wykonał wewnątrz (niestety, nieco poruszone) zdjęcie szklanej szkatułki, w której przechowywany jest zarost proroka.
Kairouan to miejsce warte dłuższego zatrzymania nie tylko ze względu na Meczet Cyrulika, czyli Sidi Sahaba, przyjaciela Mahometa, który był zarazem jego fryzjerem, ale także z powodu niezwykle malowniczych uliczek i mediny, w której, jak w Sezamie, zgromadzone są wszystkie skarby świata. Miasto zachowało egzotyczny, orientalny charakter, toteż zagrało Kair w filmowych przygodach Indiany Jonesa. Kairouan słynie z wyrobu dywanów, zarówno tych utrzymanych w stylu berberyjskim, o surowych geometrycznych wzorach, jak i bordowych, pokrytych drobnymi ornamentami w jasnej obwódce – w stylu tureckim.
DLA KAŻDEGO COŚ GLINIANEGO
Typowy tunezyjski skład ceramiki: miniaturowej, regularnej i przerośniętej.
PAŁAC CZY WIĘZIENIE
Fikuśna klatka dla ptaków.
KARTAGIŃSKIE ALL INCLUSIVE
O losie Kartaginy przesądził Katon, kończąc każde swe wystąpienie w senacie słowami: „A poza tym uważam, że Kartagina powinna być zburzona”. Tak też się stało – po wygraniu III wojny punickiej Rzymianie zburzyli, przeklęli i posypali solą fragment wybrzeża Morza Śródziemnego w pobliżu dzisiejszego Tunisu, gdzie wznosiła się ta stolica morskiej potęgi Fenicjan. Kartagina odżyła później jako rzymska kolonia, ale po podboju Afryki Północnej przez Arabów w VII w. podzieliła los swej poprzedniczki. Dziś Kartagina to zaledwie porośnięte palmowymi gajami fundamenty rozebranych przez najeźdźców budowli i zrujnowane Termy Antoniusza. Ich lokalizacja nad samym morzem przypomina lokalizację nowoczesnych kompleksów hotelowych.
Podobieństw starożytnych term ze współczesnym spa jest zresztą więcej, więc śmiało można je uznać za zapowiedź kwitnącego obecnie w Tunezji przemysłu hotelowego. Wszak nazwę spa wywodzi się z łacińskiego salus per aqua – zdrowy przez wodę. Termy wzniósł cesarz Hadrian w II w. n.e., na wzór rzymskich Term Trajana, ale ponieważ nie doczekał końca budowy, otrzymały one imię jego przybranego syna, cesarza Antoniusza, który właściwie przyszedł na gotowe.
W potężnej symetrycznej budowli zaprojektowano caldaria – baseny z wodą gorącą dzięki podpodłogowemu systemowi ogrzewania, tepidaria – pomieszczenia przypominające współczesną saunę i frigidarium – centralnie umiejscowiony basen z zimną wodą. W budynku mieściła się biblioteka, jadalnia, gdzie serwowano także alkohol (all inclusive!), dom publiczny oraz latryna, w formie półokrągłej marmurowej półki ze znajdującymi się w niewielkich odległościach otworami, na których, siedząc, można było podtrzymywać konwersację. Wodę miastu i termom zapewniała kombinacja fenickiej i rzymskiej myśli technicznej. Do gigantycznych, przetrwałych do dzisiaj punickich cystern w Bordż Dżedid wodę doprowadzano z odległego źródła w górach za pomocą zbudowanego przez Rzymian kamiennego wodociągu. O inżynierskim kunszcie Rzymian świadczy fakt, że w długim na 120 km wodociągu udało się utrzymać stały spadek 3 promili, czyli 3 metrów na 1 kilometr.
Wyjazd do Tunezji kojarzy się głównie z leniwym spędzaniem czasu pomiędzy solidnie nachlorowanym basenem, uginającym się szwedzkim stołem a barem z darmowymi kolorowymi drinkami, w ośrodku, który niczym nie różni się od podobnych obiektów w Chorwacji, Egipcie czy Tajlandii. Przemysł turystyczny działa tu perfekcyjnie: codziennie klimatyzowane autokary zabierają tysiące gości z lotniska do hotelu, gdzie zbijają bąki, dopóki ten sam autokar nie odstawi ich, czerwonych od słońca i cięższych o kilka kilogramów, z hotelu na lotnisko. Warto jednak wykorzystać czas spędzony w Tunezji na poznanie jej kultury, historii, krajobrazów, rękodzieła, kuchni i innych atrakcji, które oferuje ten różnorodny, zaskakujący i gościnny kraj.