To będzie moja druga wizyta w tej części kontynentu. Ostatnim razem, kiedy wracałam do domu, miałam łzy w oczach. Nabierając prędkości na płycie startowej lotniska, już czułam, że będę bardzo tęsknić za Danny – młodziutką sierotką nosorożca, którą wychowywałam i dla której byłam jak mama, bo tę biologiczną pogrzebali kłusownicy.
Ocalone nosorożce muszą przejść długi proces, zanim będą w stanie powrócić na wolność. Jeden z jego etapów zakłada, że zastępcze matki będą się zmieniać co miesiąc, dzięki czemu sierota nie przywiąże się do jednej osoby. Emocje jednak trudno powstrzymać. Pokochałam Danny od pierwszej chwili, kiedy ta, zmęczona zabawą, położyła łepek na moich kolanach i zasnęła beztrosko, pochrapując cichutko. Przyjazd Australijki zakończył moją misję – to ona miała przejąć kolejną zmianę. Choć odjeżdżałam z trudem, to obiecałam sobie, że jeszcze wrócę do Afryki. Będę ratować nosorożce.
Dostępny PDF
OSŁONIĆ SŁONIE
Również słonie są narażone na regularne ataki ze strony kłusowników. Przeszkodę w podjęciu skutecznej ochrony stanowi skorumpowana policja oraz migracja zwierząt poprzez granice państw, w których panuje odmienne prawo.
PIJ MLEKO, BĘDZIESZ WIELKA
Mała Danny wypijała butlę mleka co trzy godziny, tak w dzień, jak i w nocy. Na tym zdjęciu ma raptem miesiąc.
KTO TAM?
Hipopotam – najbardziej niebezpieczne zwierzę w afrykańskim parku ze względu na silny instynkt terytorialny. Najczęstsze ofiary ataków to nieuważni rybacy.
NOCNY CHICHOT HIEN
Minęło półtora roku, jednak kiedy ląduję w Johannesburgu, czuję, jakbym wracała do siebie. Wśród wystraszonych turystów stawiam pewne kroki i nie daję się zaczepić naganiaczom. Idę się spotkać z Tiną i Jo – studentkami wiedeńskiej i londyńskiej uczelni weterynaryjnej, które równolegle ze mną zakwalifikowały się do udziału w praktykach. Wspólnie wynajmujemy samochód i ruszamy w stronę Parku Krugera.
Do bram docieramy w ostatniej chwili. Po 18 nie zostałybyśmy już wpuszczone. Obok nas ciągnie się sznur samochodów w stronę wyjazdu. Raz do roku miejscowi mogą bezpłatnie wziąć udział w safari. Chociaż mieszkają tak blisko królestwa dzikich zwierząt, nie stać ich na kosztowne opłaty za wstęp. Większość czarnoskórej ludności po raz pierwszy w życiu widziała lwy, słonie czy żyrafy. To istotny problem Afryki. Ludzie, których nie uczy się wrażliwości i szacunku do zwierząt, nie mają później oporów, by do nich strzelać. Większość postrzega je jako szkodniki, bo jeśli przez plantację przejdzie stado słoni, to cała rodzina będzie głodować, a państwo im nie pomoże.
Pierwszy dzień pracy w jednym z najstarszych parków Afryki – z ekipą specjalistów musimy złapać trzy hieny, którym należy wykonać testy na gruźlicę. Chorobę, która zagraża także stadom bydła żyjącym przy granicy parku i rolnikom. Za przynętę służy nam kończyna antylopy oraz głośnik emitujący przeraźliwe kwiczenie guźca na zmianę z rykiem konającego bawołu. Siedzę na pace samochodu terenowego i wpatruję się w ciemność. Muszę być ostrożna – tej samej przynęty używa się do przywoływania lwów. Wytężam wzrok, ale nic nie widzę. Powoli odpływa ze mnie napięcie, gdy nagle słyszę dobrze mi znany z filmów animowanych śmiech. Odpowiada mu następny. Nie mam żadnych wątpliwości. To hieny.
Muszę zachować absolutną ciszę – nawet najdrobniejszy ruch mógłby spłoszyć zwierzęta, które już zwęszyły padlinę. Jedyne, co udaje mi się dostrzec, to przemykające cienie, które to pojawiają się, to znikają. Wydaje się, że hieny są wszędzie dookoła. Z pewnością nas widzą, my jednak nie widzimy ich. Ukradkiem dostrzegam, że weterynarz przygotowuje broń i obiera cel. Wreszcie jedna z samic, prawdopodobnie przewodniczka klanu, podchodzi bliżej. Wszystko, co następuje później, dzieje się w ułamkach sekund. Pada światło latarki, hiena wycofuje się, słychać strzał. Na szczęście celny, jednak zanim środek znieczulający zacznie działać, samica odbiega w głąb buszu. Buszu, w którym wciąż czają się pozostałe hieny spragnione mięsa.
Dzielimy się na mniejsze grupki i ruszamy na poszukiwania. Jako pierwsza odnajduję śpiącą niewinnie pacjentkę. Wołam resztę ekipy, kładziemy hienę na nosze i przedzieramy się z powrotem w stronę samochodu. Idę przodem, gdy nagle serce podskakuje mi do gardła i czuję, jak miękną mi nogi. Przede mną stoi hiena. Patrzymy na siebie dłuższą chwilę, w końcu zwierzę oślepione przeze mnie latarką odchodzi.
Podobny scenariusz powtarza się dwukrotnie. Tym razem jednak zostaję na pace samochodu i monitoruję funkcje życiowe śpiących pacjentek. Kiedy dojeżdżamy do szpitala, hieny zostają poddane dokładnym badaniom. Jedna z nich ma złamaną nogę. Nie mamy możliwości operowania, gdyż długa rehabilitacja zaprzepaściłaby szansę powrotu zwierzęcia na wolność. Kość jest już w fazie regeneracji, a że zwierzę jest młode, ma szansę samodzielnie sobie poradzić. Po trzech dniach odczytujemy wynik badania na gruźlicę, który jest negatywny, i wypuszczamy dziewczyny.
ŻYCIA KRĄG
Sępy zdradzające obecność padliny w okolicy to również okazja na wypatrzenie dużych drapieżników. Dla mieszkańców parku taki widok to codzienność.
WSTAWAJ, SZKODA DNIA
Hieny przed wypuszczeniem na wolność są dokładnie badane. Obudzą się w ciągu kilku minut od podania antidotum, cały czas pod czujną obserwacją weterynarzy.
PRZEPROWADZKA BEZSTRESOWA
Dzięki działaniu leków nosorożec jest nieświadomy, ale stoi o własnych siłach. Strażnicy pomagają zwierzęciu wejść do boksu, w którym pojedzie do nowego domu.
ŚCIŚLE TAJNE W BUSZU
Już po kilku dniach zaczynam rozumieć, czym różni się praca weterynarza w miejskiej lecznicy, od takiego, który nadzoruje park pełen dzikich zwierząt. Do obowiązków tego drugiego nie należy ratowanie za wszelką cenę życia jednego osobnika. Jego troską jest natomiast dobro całej populacji. Musi wiedzieć, jakie choroby występują na danym terenie i ograniczać ich rozprzestrzenianie. Stąd tak ważne są badania naukowe, którym mam okazję przyjrzeć się z bliska podczas pracy w laboratorium. Pod koniec tygodnia wyniki najważniejszych badań są przedstawione na konferencji, na którą przyjechali lekarze weterynarii z całego kraju.
Głośne dyskusje przerywa telefon. Turyści poinformowali patrol o rannym, prawdopodobnie postrzelonym nosorożcu. W przypadkach, kiedy to człowiek odpowiada za krzywdę zwierzęcia, natychmiast podejmowana jest akcja ratunkowa. Przez kilka godzin przeszukujemy busz, tym razem bez rezultatu.
Ochrona przed wprowadzeniem do parku chorób zakaźnych obejmuje również zakaz trzymania psów lub innych pupili przez pracowników mieszkających na jego terenie. Skukuza to małe miasteczko w środku buszu – funkcjonuje tam szkoła dla dzieci, małe lotnisko, gabinet lekarski, kościółek, przed którym najczęściej pasą się antylopy impala, a nawet pole golfowe, basen i kilka drobnych sklepików. Niemal wszędzie jednak trzeba poruszać się samochodem, nawet przy najmniejszych odległościach, ponieważ tereny te są regularnie nawiedzane przez dziko żyjące drapieżniki.
W wolnych chwilach odwiedzam Klokiego i zmieniam mu opatrunek na nodze. Także ten nosorożec omal nie stał się ofiarą kłusowników. Obok niego w dużych zagrodach czekają zwierzęta wystawione na aukcję. W RPA panuje nieustanny handel pomiędzy parkami. To jedyna opcja zachowania różnorodności genetycznej – dawniej zwierzęta mogły przemierzać niemal cały kontynent, dzisiaj pozamykane są w ostatnich enklawach dzikości. Przed wejściem do Klokiego muszę oddać aparat. Władze obawiają się kłusowników do tego stopnia, że nie chcą dopuścić, by jakiekolwiek zdjęcie z tego miejsca trafiło do Internetu. Jestem w ściśle tajnej części rezerwatu, której lokalizacja musi pozostać tajemnicą.
DZIKA PRYWATYZACJA
Grupka turystów przygląda się przeprowadzce nosorożców. Za udział w spektaklu musieli jednak słono zapłacić, współfinansując w ten sposób całą tę operację. Zwierzęta czeka kilkanaście godzin podróży do prywatnego parku, gdzie szanse na atak kłusowników są znacznie mniejsze.
NOCNA ZMIANA
Lekarze pobierają wydzielinę z tchawicy hieny do badania na obecność gruźlicy. W parku zwykle pracuje się w nocy, ze względu na porę aktywności drapieżników i nieznośne upały za dnia.
HOŻY DOKTORZY
W wieloosobowej ekipie każdy ma swoje zadanie, dzięki czemu znieczulenie nosorożca trwa krótko – tutaj autorka pobiera materiał do badań genetycznych.
AKCJA NOSOROŻEC
Poniedziałek i pobudka o 3 nad ranem. Chociaż do bazy weterynarzy mam raptem sto metrów, muszę iść bardzo ostrożnie. Ostatnio w okolicy widziano lamparta. Zaczynamy przygotowania, pomagam zapakować sprzęt na pakę, aby na końcu sama przykucnąć w kącie. Tniemy przez busz, cały korowód samochodów terenowych i ciężarówek. Zimny wiatr czochra moje włosy, czuję rosnącą ekscytację. Ostre hamowanie oznacza gości na drodze, więc za każdym razem wychylam się za kabinę samochodu. Raz niespodziewanie trzy lwice leniwie przeszły tuż przed samochodem – dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Misja na najbliższych pięć dni to schwytać 30 nosorożców i bezpiecznie je przetransportować do prywatnych parków, których w RPA jest wielokrotnie więcej niż narodowych. Wielki Kruger nie jest już bezpiecznym miejscem dla tych niezwykłych stworzeń, których róg wart jest więcej niż złoto czy heroina. W krajach azjatyckich służy on jako remedium na rozmaite choroby, ostatnio stał się również popularnym „narkotykiem” wśród wietnamskich milionerów. Kłusownicy są gotowi ryzykować życie, aby go zdobyć, a smutne statystyki wciąż rosną. Większe parki są trudne do kontrolowania, zwłaszcza że przeciwnik jest doskonale wyposażony i często atakuje z powietrza. W prywatnych parkach nosorożce wciąż będą żyły wolno, a o ich bezpieczeństwo zadbają przeszkoleni strażnicy podążający tropem zwierząt w dzień i w nocy.
Hałas śmigieł nadlatującego helikoptera oznacza, że jesteśmy blisko. Maszyna kładzie się niemal poziomo, a weterynarz wychyla się niebezpiecznie, obierając cel. Wówczas akcja nabiera tempa. Chwytam igły z probówkami i biegnę w kierunku leżącego nosorożca. Mam za zadanie pobrać krew oraz podać antidotum, po którym zwierzę się wybudzi. Pozostali członkowie ekipy wiercą w tym czasie dziurkę w rogu nosorożca, w której umieszczą mikrochip pozwalający śledzić zwierzę. Mamy tylko 20 minut na wykonanie zadania, dłuższe znieczulenie byłoby niebezpieczne dla nosorożca, więc każdy uwija się, jak może.
PRZEPISOWO
Ponieważ w RPA obowiązuje ruch lewostronny, piesi po jezdniach chodzą prawą stroną.
WIELBŁĄDOPARDY
Tak w przeszłości nazywane były żyrafy, ponieważ uważano je za krzyżówkę wielbłąda i lamparta.
Od samego początku towarzyszy nam tłum gapiów. To turyści, którzy za niebotyczną kwotę mają możliwość obserwacji naszych działań. To oni w dużej części sfinansowali akcję przeprowadzki nosorożców. RPA oferuje cały wachlarz atrakcji pełnych emocji, jednak nie wszystkie przyczyniają się do ochrony przyrody, często na przekór pozorom. Na przykład sierocińce dla lwiątek. Z otwartymi rękoma przyjmują wolontariuszy z całego świata, doświadczenie nie jest wymagane. Wystarczy… darowizna kilku tysięcy dolarów na rzecz ośrodka, aby móc do woli przytulać i bawić się z kociakami, a później powiesić w domu niezwykłe zdjęcia.
Mało kto docieka, co dzieje się dalej. Dorastające lwy stają się bardzo niebezpieczne i trafiają na farmy. Tam zaś kolejni turyści o nieco odmiennych upodobaniach mogą samodzielnie zdobyć prawdziwe trofeum. W zamkniętej zagrodzie wystawiane na odstrzał lwy są bez szans.
W drodze powrotnej jest jedno wolne miejsce w helikopterze, więc dołączam do grona zamożnych gości i zajmuję fotel obok pilota. Suniemy tuż nad koronami drzew. Podziwiam galopujące stado słoni i spłoszone żyrafy. Rozpalone do czerwoności słońce góruje nad sawanną, gdy my wznosimy się coraz wyżej. Uśmiech nie znika z mojej twarzy przez cały dzień. Wieczór spędzam, relaksując się nad jeziorem ulubionym przez hipopotamy i wsłuchując się w ich chrumkania. Czuję się, jakbym doświadczała chwili, na którą od dawna czekałam. Za darmo.