Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2015 na stronie nr. 28.

Tekst i zdjęcia: Joanna Żuk,

Wyspa zdrowia


Większość greckich wysp szczyci się malowniczymi widokami i starożytną architekturą, ale Kos słynie z jeszcze jednego powodu. To tutaj, w 460 roku p.n.e., urodził się Hipokrates, ojciec współczesnej medycyny. Na Kos traktuje się go niemal jak bohatera narodowego.

Z lotniska autobus wiózł mnie około godziny do hotelu Dimitra Beach we wschodniej części wyspy. Po drodze oglądałam głównie wypalone słońcem pagórki i niespecjalnie mnie to zachwycało. Mój nastrój zmienił się jednak po przybyciu na miejsce. Z tarasu restauracji, w której goście kończyli właśnie śniadanie, rozciągał się widok na oświetlone mocnym słońcem morze w odcieniu indygo i na skaliste wybrzeże. Widać było Turcję oddaloną stąd o kilkanaście kilometrów. Między stolikami leniwie przechadzały się koty najróżniejszych maści i, chociaż w recepcji wisiała kartka, żeby ich nie dokarmiać, miały tu gastronomiczny raj. Nie mogąc oderwać oczu od typowego krajobrazu Morza Egejskiego, nalałam sobie kawy i poczułam, że właśnie zaczęły się moje wakacje.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

ZANIM WYMYŚLONO NFZ

Asklepiejon na wyspie Kos – prawdopodobnie pierwszy szpital na świecie. Zbudowano go w IV wieku p.n.e., już po śmierci Hipokratesa (zdjęcie jego posągu – strona tytułowa). Do dziś przetrwały kolumny korynckie tej budowli, zwieńczone bogato zdobionymi głowicami.

NIGHT BY KOS

Gdy zapada zmrok, centrum stolicy wyspy zaczyna tętnić życiem. Kawiarenki, restauracje i małe sklepy działają do późna.

PÓŹNA PREMIERA

Tutejszy amfiteatr pochodzi z II wieku n.e., a odkryto go dopiero około 1920 roku.

 

HIPOTETYCZNY HIPOKRATES

 

Plaże w tej części Kos są wąskie i kamieniste. Do morza nie da się wejść bez specjalnych butów do pływania, bo dno usłane jest dużymi, śliskimi kamieniami, a po plaży najlepiej chodzić w sandałach trekkingowych. Jeśli jednak odpowiednio się przygotujemy, niestraszne nam będzie chodzenie po tutejszych wybojach.
Drugiego dnia pobytu postanowiłam spenetrować najbliższą okolicę. Zaczęłam iść przed siebie wzdłuż brzegu morza i okazało się, że wystarczy oddalić się 300 metrów od hotelowej plaży, żeby znaleźć się w miejscu całkowicie dzikim, gdzie nie spotka się człowieka. Po lewej stronie miałam morze, po prawej skały skąpo porośnięte roślinnością, a przed sobą kilometry kamienistego, pustego wybrzeża. Momentami plaża zwężała się do wąskiego przesmyku zawalonego wielkimi głazami, na które trzeba się było wspinać, by móc iść dalej. Słońce grzało. Słychać było tylko szum morza i odgłosy cykad.
Bezludne plaże to nie jedyne oblicze wyspy. Kiedy bowiem udamy się do jej stolicy, również o nazwie Kos, przekonamy się, że to miejsce naprawdę tętni życiem, przyciągając tysiące turystów z całej Europy. Na ulicach słychać język angielski, holenderski, szwedzki. W miasteczku jest port, w którym stoją imponujące jachty i żaglowce. Jest też co podziwiać podczas spaceru malowniczymi uliczkami starówki. Przede wszystkim jednak czuje się ducha starożytności – czasów, kiedy na wyspie działał doktor Hipokrates, patron współczesnej medycyny.
Mieszkańcy Kos są z tego faktu bardzo dumni i mocno eksponują go w promowaniu wyspy, nawet jeśli historycznie nie wszystko się zgadza. W centralnym punkcie miasteczka stoi ogromny platan, którego leciwy pień ma obwód 14 metrów i opiera się na specjalnym, wspomagającym go stelażu. Platan nazywany jest Drzewem Hipokratesa, ponieważ – rzekomo – sam mistrz miał pod nim siadać, prowadząc wśród uczniów swoje wykłady. Legenda nie ma oczywiście nic wspólnego z rzeczywistością, ponieważ wiek drzewa szacuje się na 600 lat, co oznacza, że od czasów, kiedy przechadzał się tędy uczony, dzieli je mniej więcej osiemnaście wieków.

 

 

LECZENIE WIDOKIEM

 

Jeśli jednak naprawdę pragniemy zagłębić się w historię medycyny, warto odwiedzić najcenniejszy starożytny zabytek wyspy, czyli Asklepiejon – prawdopodobnie pierwszy szpital na świecie, wybudowany w IV wieku p.n.e., już po śmierci Hipokratesa.
Miejsce oddalone jest o 4 km od centrum miasta i można się tam dostać autobusem albo wypożyczonym samochodem. Początkowo była to świątynia postawiona na cześć Asklepiosa, boga nauk medycznych. Z czasem uczniowie Hipokratesa zaczęli leczyć tam chorych, stosując zasady, których nauczył ich mistrz. Asklepiejon pełnił rolę szpitala i sanatorium. Pacjentów poddawano różnym zabiegom oczyszczającym, takim jak poszczenie czy kąpiele, w znajdujących się tu leczniczych źródłach. Bo zgodnie z teorią ojca medycyny dieta i higiena to najskuteczniejsze środki zapobiegające rozwojowi chorób. On sam zresztą był tego najlepszym dowodem, skoro dożył wieku 90 lat.
Asklepiejon został zaprojektowany na stromym zboczu góry, na trzech tarasach połączonych ze sobą wysokimi schodami. Dziś niewiele zostało z dawnych budowli, bo zniszczyły je mocno dwa trzęsienia ziemi – pierwsze w 27 roku p.n.e., a drugie w 554 roku n.e. Można tylko podziwiać jeszcze piękne kolumny korynckie oraz monumentalne schody. Kiedy wspinałam się po nich w czterdziestostopniowym upale, zastanawiałam się, czemu aż tak wysoko usytuowano lecznicę dla schorowanych przecież, pozbawionych sił ludzi. I w jaki sposób ich tutaj transportowano? Ale kiedy stanęłam na szczycie świątyni-szpitala, zrozumiałam, że być może pacjenci zdrowieli tu od samego podziwiania krajobrazu. Z górnego tarasu roztacza się bowiem nieprawdopodobny widok na las cyprysów, błękitne morze i górzyste tureckie wybrzeże.

 

CIEPŁO WSZĘDZIE

Na brzegu morza jest zatoczka, do której wpada gorąca (49°C) woda z siarkowego źródła. W tej „sadzawce” o nazwie Termy Embros turyści pławią się całymi godzinami.

TURECKA PAMIĄTKA

Meczet Defterdar z XVIII w. – czynny i mieszczący mauzoleum Hadżiego Paszy, osmańskiego dowódcy i polityka greckiego pochodzenia. Turcy rządzili na wyspie aż do 1912 roku.

POCZEKAMY, ZOBACZYMY...

Wszędobylskie i towarzyskie kozy z wyspy Kos. Tym razem na przystanku autobusowym przy termach.

 

ŻYWA HISTORIA

 

Uzdrowiona widokami z Asklepiejonu, wróciłam do ścisłego i żywego centrum miasta. Dominuje tu architektura z okresu panowania tureckiego, co w sumie nie dziwi, bo Kos została podbita w 1523 roku przez Turków, którzy rządzili na wyspie aż do 1912 roku, czyli do wojny trypolitańskiej. Przy głównym placu w środku miasteczka stoi meczet Defterdar z XVIII wieku, który mieści mauzoleum tureckiego dowódcy, Hadżiego Paszy. Jest on wciąż czynną świątynią muzułmańską. Druga budowla islamska to nieczynny obecnie meczet Hassana Paszy – stylowy budynek z wieżą, ale niestety mocno zaniedbany. Z kolei tuż przy porcie wyrasta wzniesiony w XIV wieku przez joannitów zamek, do którego prowadzi aleja z ogromnymi palmami.
Tak więc mieszają się tu style i epoki, ale ma to oczywiście swój urok. Wieczorem starówka tętni życiem, warto więc przespacerować się wąskimi, rozświetlonymi uliczkami z ogromną ilością sklepów otwartych do późnych godzin.
Warto też wynająć samochód i przejechać Kos wzdłuż i wszerz. Podróż nie będzie męcząca, bo wyspa ma zaledwie 50 km długości. Ale wybierając drogę przez góry, musimy pamiętać, że miejscami trzeba będzie pokonywać serpentyny bez barierek. Po drodze napotkamy samotnie rozrzucone w górach miniaturowe monastyry. Odwiedzimy również ładne piaszczyste plaże z krystalicznie czystą i bardzo ciepłą wodą, takie jak na przykład Paradise Beach w południowej części wyspy.

 

 

KĄPIEL ODLOTOWA

 

Wydawało mi się, że podczas tygodnia na Kos odwiedziłam już wszystkie miejsca warte zobaczenia. Przypadek sprawił jednak, że ekscytujące wrażenia czekały mnie jeszcze w ostatnim dniu pobytu. Na lotnisko miałam jechać około jedenastej, kiedy nagle okazało się, że samolot do Warszawy ma opóźnienie i wyleci dopiero późnym popołudniem. Opuściłam już pokój, walizka stała przy recepcji i nie uśmiechało mi się kilkugodzinne snucie po hotelu i patrzenie na zegarek. Zaczęłam więc szukać możliwości wykorzystania tego czasu w sensowny sposób. I oto okazało się, że kwadrans od hotelu mieszczą się termy Embros z gorącymi siarkowymi źródłami.
Autobus przywiózł mnie do pętli, na której wysiadających pasażerów witało stado zaciekawionych, oswojonych kóz. Ewidentnie czekały na atrakcyjny catering. W tym miejscu kończyła się asfaltowa droga i do morza trzeba było schodzić kamienistą, stromą dróżką. Naprzeciwko zobaczyłam wspinającą się pod górę kawalkadę osiołków, a jakaś szalona, roześmiana turystka próbowała zjechać do term skuterem, razem z psem w roli pasażera. Przede mną skrzyła się w słońcu chabrowa tafla spokojnego morza.
Doszłam do otoczonej skałami plaży z ciemnoszarym gruboziarnistym piaskiem i nagle stanęłam przy termach. Znajduje się tam źródło z nagrzaną do 49°C, nasączoną siarką wodą, która wypływa ze skalnej szczeliny i wpada do morza. Ażeby ją zatrzymać, zbudowano przy brzegu coś w rodzaju basenu, otoczonego sporymi głazami, gdzie woda źródlana miesza się z morską, uzyskując temperaturę od 25 do 40°C. Ludzie rozkosznie wylegują się w tym boskim zbiorniku, wystawiając znad wody tylko głowy. Skorzystałam i ja z nadarzającej się okazji.
Powrót pod górę stromą ścieżką w upalnym słońcu był dość męczący, tym bardziej że szłam szybko, aby zdążyć na ostatni autobus. Na przystanku pożegnałam zawsze głodne kozy i wróciłam do hotelu po walizkę. Byłam wdzięczna spóźnialskim liniom lotniczym, że podarowały mi ten jeden dodatkowy dzień na Kos – wyspie zdrowia i dobrego relaksu.