Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2015 na stronie nr. 66.

Tekst i zdjęcia: Elżbieta i Piotr Hajduk,

Pielgrzymka do Lhasy



Poznaj zwyczaj

Ich herbata ma cierpki smak, jak życie w górach. Są twardzi i gościnni, a w trudnych warunkach pomaga im żarliwa wiara. – Jutro wyruszamy na pielgrzymkę do Lhasy – mówi Sangmo. – Myślę, że potrzebujemy oczyszczenia. To pomoże nam ukoić ból po stracie naszego syna.

W skromnym tybetańskim domu Sangmo częstuje nas herbatą z solą i masłem jaka. Stojący obok niej kilkuletni chłopiec z ciekawością przygląda się obcym. – Teraz to nasz jedyny syn – mówi ze smutkiem kobieta, a płomienie paleniska oświetlają jej łagodną twarz. – Jego brat zginął w zeszłym roku. Więcej dzieci nie mamy.
Sangmo jest piękna surową urodą kobiet z gór. Ciemne włosy zaczesuje w dwa gładkie warkocze bez żadnych ozdób. Jedynie na szyi nosi amulety zhi – brązowe kamienie o jasnych, geometrycznych wzorach. To nie tylko ozdoba, ale i ochrona przed nagłymi chorobami oraz wpływami złych duchów.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

WĘDRÓWKA CIAŁEM

 

Siedzimy i słuchamy o ich planach z lekkim niedowierzaniem. Od tej spokojnej, górskiej wioski do Lhasy jest blisko 500 kilometrów. Droga jest trudna i niebezpieczna, nie zawsze wiedzie ubitym traktem. Trzeba przebyć strome góry i głębokie wąwozy. Przeprawiać się na drugą stronę rwących rzek po chybotliwych wiszących mostach.
– Damy radę – z ciemnego końca chaty odzywa się Tsering, mąż Sangmo. Zgodnie z nowym obyczajem jej jedyny mąż. Ale w wiosce są jeszcze kobiety, które mają po dwóch, trzech mężów, najczęściej braci. Taka forma poligamii była niegdyś w Tybecie rozpowszechniona. Dziś, choć oficjalnie nie jest tolerowana, wciąż cieszy się szacunkiem wśród ludności.
– Dwa lata temu taką pielgrzymkę odbyło trzech mężczyzn z naszej wioski. Jeden z nich to Tashi, brat mojej żony – kontynuuje Tsering. – Oni szli, robiąc pokłony, my pójdziemy normalnie, tylko przez część drogi będziemy iść ciałem...
Wędrówka ciałem to trafne określenie. Pokłony są formą medytacji, praktyką oczyszczającą, która świadczy o całkowitym uniżeniu. Za każdym razem ciało ma się zetknąć z ziemią w pięciu miejscach – głową, kolanami i dłońmi. Przed padnięciem na ziemię złożone dłonie przykłada się do czoła, gardła i serca, co symbolizuje oczyszczenie ciała, mowy oraz umysłu, i oddanie ich Buddzie. I tak co trzy kroki, dziesiątki kilometrów przez góry. Buddyzm dotarł do Tybetu w VII wieku. Wcześniej panowała tu animistyczna religia bon, która była odpowiedzią na trudne warunki życia. Przytłaczająca potęga przyrody wzbudzała respekt i strach, stąd w wierzeniach miejscowej ludności pojawiały się groźne bóstwa, które należało obłaskawiać. Wraz z nadejściem nowej religii demony bon nie odeszły w niebyt, lecz wtopiły się w obrzędy buddyzmu. A jego tybetańska odmiana nazywana jest wadźrajaną, czyli Diamentową Drogą. Ta forma rozwoju duchowego i pracy nad sobą wymaga całkowitego oddania.
– Na czole mojego brata Tashi do dziś pozostał gruby, stwardniały siniak. – Sangmo uśmiecha się do męża. – Ślad po wielokrotnym uderzaniu głową o ziemię. Teraz brat cieszy się wielkim poważaniem w wiosce – dodaje. Sangmo znaczy Dobra. I jest w jej twarzy coś, co każe wierzyć, że to imię nie jest przypadkowe.
– Nie jest łatwo ponownie narodzić się człowiekiem. – Tsering zamyśla się. – Pielgrzymka będzie przygotowaniem na mój kolejny powrót po reinkarnacji.
Buddyzm uczy, że wszystkie istoty żywe uwięzione są w niekończącym się cyklu narodzin i śmierci. Po śmierci następuje ponowne narodzenie i cykl ten powtarza się bez końca. Przyszłe wcielenie zależy od nagromadzonej karmy, która jest sumą naszych uczynków. Dobre, życzliwe myśli i czyny gromadzą dobrą karmę, a złe – negatywną. Nadmiar negatywnej może zamknąć drogę do odrodzenia się w ludzkim ciele. A ludzkie ciało jest cenne. Zapewnia najlepsze warunki do podążania buddyjską ścieżką aż do osiągnięcia oświecenia. Pielgrzymka jest jedną z możliwości oczyszczenia. A to zwiększa szansę na dobre odrodzenie w przyszłym życiu.
– Tashi pójdzie z nami jeszcze raz. – W głosie Sangmo brzmi duma. – Będzie ciągnął wóz z prowiantem i wyposażeniem. – Jest to równie trudne, co wędrówka ciałem. W czasie ich poprzedniej pielgrzymki dobytek niosły jaki. – Ze względu na naszego syna sądzimy, że wóz będzie lepszy. Wybierzemy też łatwiejsze drogi – wyjaśnia Tsering. Na szlaku buddyjskich pielgrzymek często spotyka się rodziny z dziećmi. Jednak Nyima jest jeszcze mały, a droga daleka. Pogoda w górach bywa zmienna, w nocy temperatura spada nawet do minus 20 stopni. Zdarza się, że wędrówkę utrudnia śnieg.
– Mamy już wszystko przygotowane. – Tsering przerywa nasze rozmyślania. – Zrobiłem specjalne drewniane ochraniacze na dłonie. Przydadzą się w czasie robienia pokłonów.
– Pielgrzymka nie jest sprawą łatwą. – W głosie Sangmo słychać troskę. – Może się zdarzyć, że ktoś umrze. Ale to nie jest powód do powrotu. Wtedy odprawia się niebiański pogrzeb i idzie dalej. Śmierć w czasie pielgrzymki to zaszczyt. – W trakcie niebiańskiego pogrzebu ciało zmarłego niesie się w góry na specjalne, odosobnione miejsce. Ponacinane nagie zwłoki pozostawiane są na żer sępów. Grubsze kości, niedojedzone przez ptaki, rozbijane są na miazgę, aby sępy również mogły je zjeść. – Nasz syn został tak właśnie pochowany – podkreśla Sangmo.

 

DEBATA POPOŁUDNIOWA

W klasztorze Sera każdego dnia po południu odbywają się debaty mnichów. Ubrani w tradycyjne czerwone szaty z zaangażowaniem oddają się słownym potyczkom na tematy religijne i filozoficzne. Dyskusji towarzyszy wymowna gestykulacja oraz oklaski.

MODLITWA NA OKRĄGŁO

Tybetańczycy nie rozstają się ze swoimi młynkami modlitewnymi. Każdy jego obrót (zgodnie z ruchem wskazówek zegara) równa się wymówieniu mantry, której słowa zostały umieszczone wewnątrz młynka lub wyryte na jego powierzchni.

POKŁON OCZYSZCZAJĄCY

Tutaj wszyscy od najmłodszych lat czynią pokłony. Służą one uwolnieniu ciała i umysłu z negatywnych cech nagromadzonych przez lata kolejnych wcieleń. Na zdjęciu mały Nyima pod czujnym okiem mamy Sangme „wędruje ciałem” do świątyni w oczyszczającym rytuale.

 

BŁOGOSŁAWIENI NA DROGĘ

 

Otoczona łańcuchami potężnych gór Wyżyna Tybetańska leży na wysokości od 4 do 5 tysięcy metrów n.p.m. Zawartość tlenu w rozrzedzonym powietrzu spada tu o blisko połowę. Surowy, pozbawiony drzew płaskowyż ku południowi przechodzi w obszar górzysty. Wąskie drogi wiodą przez urwiska, pną się ku szczytom, balansują nad przepaściami. Wiszące mosty spinają brzegi górskich rzek.
Towarzyszymy pielgrzymom, kiedy wczesnym rankiem wychodzą z wioski. Skupiona Sangmo idzie, przesuwając w dłoniach paciorki mala, tybetańskiego sznura modlitewnego. Półgłosem powtarza mantry – dźwiękowe wibracje, które mają pomóc uspokoić i oczyścić umysł. Tsering obraca modlitewny młynek. To także forma odmawiania mantr.
O świcie u podnóża gór snują się mgły. Z siwych oparów wyłaniają się zarysy buddyjskiego klasztoru. Chłodny, porywisty wiatr porusza sznurkami modlitewnych chorągiewek. Te kolorowe kawałki tkaniny pochodzą jeszcze z religii bon, lecz zostały zaadoptowane przez buddyzm. Kolory flag symbolizują żywioły: żółty oznacza ziemię, zielony – wodę, czerwony – ogień, biały – powietrze i wiatr, niebieski – przestrzeń. Pokrywają je mantry, sutry i symbole, które unoszone przez wiatr harmonizują energię otoczenia, przekazując światu buddyjskie przesłanie dobra, miłości, pokoju.
Przed czortenem wędrowcy zaczynają bić rytualne pokłony, raz po raz padając na ziemię. To tybetański rodzaj stupy. Symbolizuje oświecony stan Buddy, ale często, zwłaszcza w Tybecie, bywa też relikwiarzem. Wewnątrz najstarszych stup przechowywano prochy buddyjskich mistrzów i nauczycieli, obecne kryją w swych wnętrzach święte przedmioty. Moc relikwii chroni całą okolicę, strzegąc mieszkańców przed siłami zła.
Z klasztoru wychodzi lama, zapraszając pielgrzymów do wnętrza. W chybotliwym świetle maślanych lampek wyłaniają się groźne postacie opiekuńczych bóstw i figury buddyjskich nauczycieli. Stojący w centralnym miejscu złoty posąg Buddy spogląda na wiernych spokojnym wzrokiem. Mnich błogosławi Sangmo i jej rodzinę na trudną drogę przez góry. Udziela im ostatnich rad i zapewnia o swej modlitwie.
Mgła rzednie, zza szczytów nieśmiało wychodzi słońce. Pielgrzymi rozpoczynają trudną wędrówkę. Patrzymy, jak w jasnym świetle poranka znikają za najbliższym zakrętem.

 

 

MIASTO BOGÓW

 

Położona na wysokości 3680 metrów n.p.m. Lhasa od VII wieku jest sercem tego górskiego kraju i świętym miastem Tybetańczyków. Jej nazwa oznacza „siedzibę bogów”. Ale wydaje się, że bogowie zapomnieli o swoim mieście, skoro należy dziś do obcych. 7 października 1950 roku do Tybetu wkroczyła armia Mao Tse-tunga, który rok wcześniej ogłosił powstanie Chińskiej Republiki Ludowej. Pod pretekstem uwolnienia z więzów feudalizmu Chińczycy podbili kraj, tłumiąc brutalnie wszelki opór. Po powstaniu Tybetańczyków w 1959 roku Dalajlama musiał uciekać z kraju. Dawny, niepodległy Tybet przestał istnieć, a ze starego państwa pozostała już tylko nazwa – Tybetański Region Autonomiczny.
Dzisiejsza Lhasa wita nas szerokimi ulicami i krzykliwymi reklamami, zachwalającymi panujący ustrój. Gruntowna przebudowa pod kierunkiem chińskich urbanistów w znacznej mierze zniszczyła zabytkową architekturę. Tysiące chińskich osadników zaludnia budynki z wielkiej płyty pobudowane specjalnie dla nich. Na stromym wzgórzu, jak niegdyś, wznosi się jeszcze pałac Potala, siedziba dalajlamów – dawne religijne i świeckie centrum państwa. Jednak Chińczycy wyburzyli już otaczającą go osadę, urządzając na jej miejscu paradny plac z betonowym monumentem sławiącym komunistycznych bohaterów. Jezioro, leżące niegdyś u stóp pałacu, zostało zasypane, a na jego miejscu powstał miejski park.
Życie religijne skupia się wokół świątyni Dżokhang. To jedno z najświętszych miejsc buddyzmu tybetańskiego. Zbudował ją król Soncen Gampo w pierwszej połowie VII wieku. Z zewnątrz wygląda raczej skromnie, jest niewysokim, białym budynkiem w kształcie trapezu. Na płaskim dachu lśni złote Koło Dharmy, w otoczeniu dwóch jeleni. Dharma jest prawem, świętą doktryną regulującą zasady buddyjskiej filozofii świata. Koło Dharmy wprawił w ruch Budda na swym pierwszym kazaniu, które wygłosił w Jelenim Parku.
Aby dotrzeć przed Dżokhang, niektórzy pielgrzymi muszą wędrować kilka lat, inni przyjeżdżają tu konno, ciężarówką czy samochodem. Wzruszeni wkraczają do środka, przechodząc przez obszerny dziedziniec, święte miejsce otwarte ku niebu. W niepewnym blasku migotliwych płomyków przesuwają się do przodu, wsłuchani w głośne modlitwy mnichów. Oglądają liczne połyskujące złotem figury świętych, zmierzając do miejsca, gdzie króluje ubrany w jedwabne szaty i drogocenną biżuterię posąg Dżo-bo, czyli Buddy Siakjamuniego. Przywiozła go do Tybetu jedna z żon króla Soncen Gampo, chińska księżniczka Wen– cheng. To najbardziej czczona w Tybecie postać Oświeconego, dla niej właśnie wierni podejmują trudy wędrówki.

 

 

TAKA KARMA

 

Pielgrzymi w milczeniu odbywają korę, czyli rytualną drogę dookoła świątyni i zabudowań klasztornych. Malowniczą, pełną straganów uliczką Bark hor podążają tysiące osób. Idą zgodnie z ruchem wskazówek zegara i krążeniem krwi w żyłach – dorośli i dzieci, starzy i młodzi. Z młynkami w dłoniach, szepcąc mantry, bijąc pokłony, modląc się o swoje kolejne wcielenia oraz za wszystkie żywe istoty.
W oczekiwaniu na Sangmo i jej rodzinę idziemy również i my, starając się nie widzieć stojących na każdym rogu chińskich żołnierzy. Zagłębiamy się też w historyczne centrum miasta, podziwiając starą tybetańską dzielnicę. Wąskie uliczki zabudowane są kamiennymi domami o ścianach zwężających się ku górze. Na wszechobecnych straganach można kupić zarówno przedmioty kultu, jak i świeckie pamiątki. Bo Barkhor to także tradycyjne centrum handlowe, gdzie ostał się jeszcze duch dawnego Tybetu.
Sangmo uśmiecha się do nas z daleka… Jest zmęczona, ale jej twarz tchnie radością i spokojem. – Pielgrzymka ukoiła moje serce. Teraz wierzę, że wszystko będzie dobrze. Jeśli nie w tym, to w przyszłym życiu – ogłasza. W jej cichym głosie pobrzmiewa siła i pewność.
Ze świątyni wychodzi Tsering z synem na rękach. Patrzy na nas jakby ze współczuciem. – A wy nie myślicie o przyszłości? Nie zastanawiacie się, kim będziecie w kolejnym wcieleniu?
Jak im wytłumaczyć, uwikłanym w buddyjskie Koło Dharmy, w niekończący się cykl narodzin i śmierci, nasz, chrześcijański sposób pojmowania świata? Przecież my mamy tylko jedno życie. I zostaliśmy odkupieni, więc nie musimy się odradzać ponownie.
– Jedno życie… – Tsering zamyśla się. – To dobrze i źle jednocześnie… Nie rozumiem tego. Ale to wasza karma. – Buddyzm słynie z tolerancji, tu każdy jest odpowiedzialny za swój własny los.
– A gdzie Tashi? – Uświadamiamy sobie nagle, że nigdzie nie widać brata Sangmo.
– Tashi jest chory. Na razie nie zdołał ukończyć pielgrzymki. Będzie kontynuował, jak wyzdrowieje. – Tsering nagle poważnieje. – Jeśli jeszcze będzie dokąd pielgrzymować. I jeśli będzie można. Widzicie te koparki? Tu niedługo będzie wielki plac budowy. Nowa władza chce zrobić olbrzymi parking pod świątynią. I wybudować tu centrum handlowe. Boimy się, że wszystko przepadnie. Bezpowrotnie.