Mieszkańcy Ameryki Centralnej lubią świętować. Rodzinnie, kolorowo, tańcząc i śpiewając przez wiele dni. El Día de los Muertos, czyli Dzień Zmarłych, to jedna z najlepszych okazji do hucznych zabaw i festynów. W Meksyku w tym dniu urządzane są biesiady i maskarady, w Gwatemali odbywa się wyścig konny ku czci zmarłych dzieci, a tym, którzy odeszli puszcza się latawce.
MEKSYK
Już na dwa tygodnie przed Świętem Zmarłych mieszkańców Meksyku ogarnia przedświąteczna gorączka. Nastrój przygotowań zupełnie nie przypomina czasu zadumy w Polsce. Meksyk pod koniec października przyobleka radosne barwy kwiatów cempas chil, pachnie ciastem, czekoladą i kadzidłami. Radosna atmosfera wynika z odmiennego od naszego stosunku do śmierci. Tu traktuje się trochę ją ironicznie, trochę jak bliską przyjaciółkę, z której można pożartować. Dzień Zmarłych to okazja do oswajania kostuchy i przezwyciężania własnego lęku przed kresem życia. Dlatego śmierć w wydaniu meksykańskim nie jest straszna, ani smutna, lecz lekko perwersyjna i rubaszna.
Sprzątanie i zakupy
Na dwa, trzy dni przed świętami w domach trwa wielkie sprzątanie z okazji przybycia na ziemię dusz zmarłych. Czeka się na nie z radosnym szacunkiem. Aby godnie przyjąć gości wyrusza się również na specjalne zakupy. Na sklepowych wystawach rządzą papierowe kościotrupy. W piekarniach słodko pachnie pan de muerto (chleb umarłych). Uliczne stragany pełne są gadżetów nawiązujących do śmierci. Piętrzą się góry cukrowych czaszek w odpustowych kolorach, czekoladowe trumienki z imionami – można taki upominek podarować sympatii. Wiatr kołysze figurki z papier maché przedstawiające szkielety i otwarte trumienki. Kupujący ze śmiechem przymierzają gumowe maski potworów i zwłok oraz kupują naręcza pomarańczowych cempas chil, zwanych tu kwiatami umarłych.
Piętrzą się góry cukrowych czaszek w odpustowych kolorach.
1 listopada rodziny i bliscy udają się na cmentarz, przyozdabiają groby kwiatami i palmowymi liśćmi. Przynosi się gliniane garnuszki z jedzeniem, piwo lub wino. Płoną świece.
Podczas gdy żywi posilają się świątecznym posiłkiem, zmarli, którzy przecież nie dbają o materialność, zadowalają się wonią kwiatów i chleba.
Ołtarze i ofiara
W 31 października w oknach, na patio, na chodnikach, w miejscach publicznych pojawiają się bogato udekorowane ołtarze ofiarne poświęcone pamięci bliskich. Pod fotografią zmarłego lub świętego patrona ustawiany jest stół przykryty obrusem, na którym umieszcza się lichtarze ze świecami, figurki świętych i aniołków, wazony z kwiatami oraz ozdoby z bibuły. Nie może zabraknąć naczyń z potrawami, kukurydzy, owoców i słodyczy. Dusze, które przybędą na ucztę z zaświatów będą z pewnością bardzo głodne po długiej podróży. Dla uprzyjemnienia pobytu na ziemi przygotowuje się ulubione przedmioty zmarłego. Mogą to być stroje, ale zdarzają się papierosy lub tequila. Trwa również niepisany konkurs na najbardziej okazały ołtarz. Trudno wybrać najpiękniejszy, jednak najsłynniejszy jest ten ustawiany w Casa Azul, w domu malarki Fridy Kahlo, w dzielnicy Coyoacan w Mieście Meksyk. Orkiestra kościotrupów przygrywa niesłyszalną melodię, wśród jaskrawych dekoracji kryją się słodkie chleby umarłych.
Meksykańskie podejście do śmierci i zmarłych ma początek w obyczajach Azteków. Mimo, że kraj jest chrześcijański, dawne wierzenia wciąż pełnią ważną rolę. Scalają społeczność i rodzinę. Odpowiadają na istotne pytania. Zwyczaj składania ofiary zmarłym (ofrenda) wziął się z wiary, że zmarli każdego roku wracali na ziemie i należy ich godnie przyjąć. Aztekowie wyposażali zmarłych we wszystko, czego potrzebować mogli w podróży do królestwa śmierci. Meksykanie ofiarowują zmarłym przodkom to, co lubili za życia.
Według meksykańskich wierzeń na ziemię najpierw przybywają dusze zmarłych dzieci, zwane „aniołkami”. Oznajmia to bicie kościelnych dzwonów 31 października o godzinie 20. Dlatego najpierw stawia się na stole to, co lubią dzieci, a więc słodkie napoje, czekoladę, mleko, ugotowane kolby kukurydzy, orzechy, migdały i figurki z marcepana. Słodycze nie tylko kładzie się na świątecznym stole, cukrowe czaszki i czekoladowe trumienki bardzo często kupowane są dzieciom, jako świąteczne łakocie. „Aniołki” opuszczają dom zwykle następnego dnia w południe. To również oznajmiają to kościelne dzwony. Zanim przybędą dusze zmarłych, „ofiarę” należy zmienić. Teraz oprócz owoców, „chleba umarłych”, czaszek z cukru, słodyczy oraz napojów gazowanych ustawia się na stole indyka lub kurczaka w pikantnym sosie czekoladowym mole, a także tortillas i tamales, czy specjalnie przygotowaną wieprzowinę. Nie może również zabraknąć papierosów i alkoholu. Każdemu ze zmarłych zapala się dużą świecę. Ołtarz ofiarny pozostanie do 3 listopada, kiedy nastąpi kolejny etap ceremonii - „wymiana ofiar”. Tymczasem jednak dusze odwiedzają żywych krewnych, którzy, aby ułatwić im trafienie do domu, wywieszają zapaloną lampę oraz wysypuje ścieżkę płatkami pomarańczowych kwiatów.
Zbłąkane dusze odwiedzają domy
A co mają począć dusze, które nie mają rodziny? Dokąd się udać? Meksykanie wierzą, że wędrują one od domu do domu, prosząc o datek. W nocy z 1 na 2 listopada od domu do domu chodzą grupy, które śpiewem i modlitwą proszą one o ofiarę dla dusz. Ludzie dają im jedzenie, świece i kadzidło. Obecnie obrzęd coraz bardziej przypomina Halloween. Dla meksykańskich dzieci to okazja nie tylko do zabawy. Dzięki datkom mogą podreperować domowy budżet, dlatego chętnie proszą o pieniądze „dla czaszki”. Turyści przybywający do Meksyku pod koniec października z pewnością natrafią na grupy rozśpiewanych, poprzebieranych dzieci. Kiedy ciemność przykrywa świat na ulice wylegają gromady wesołych przebierańców. Niektórzy niosą świece, inni wiozą na taczce wielkiego kościotrupa. Im większa fantazja, tym większy datek.
Wiatr kołysze szkielety i otwarte trumienki.
Niektóre grobowce noszą ślady fantazji bliskich.
Zmarli wdychają zapachy
1 listopada rodziny i bliscy udają się na cmentarz, przyozdabiają groby kwiatami i palmowymi liśćmi. Przynosi się gliniane garnuszki z jedzeniem, piwo lub wino. Płoną świece. Pobyt na cmentarzu to nie tylko okazja do ponownego kontaktu ze zmarłymi, z którymi rozmawia się, śpiewa im piosenki, dla nich zaprasza zespoły mariachis. To również spotkanie z krewnymi i znajomymi. Na cmentarzu spędza się wiele godzin, wśród radosnej muzyki i biegających dzieci. Rodziny rozsiadają się wokół grobów i przyjmując wizyty krewnych i znajomych. Listopadowy chłód odpędzają maleńkie ogniska i alkohol. Podczas gdy żywi posilają się świątecznym posiłkiem, zmarli, którzy przecież nie dbają o materialność, zadowalają się wonią kwiatów i chleba. Meksykanie wierzą, że dowodem na przybycie zmarłych, jest utrata intensywności zapachu przez kwiaty i jedzenie pozostawione na noc na grobach. W drugim dniu listopada na meksykańskich cmentarzach tłoczno jest przez cały dzień - ludzie czyszczą groby i ozdabiają je kwiatami. Wieczorem na cmentarzu po raz ostatni płoną świece. To na pożegnanie, bo dusze muszą wracać. Światło wskaże im drogę powrotną.
Wymiana ofiar
Następnego dnia rano z ołtarzyka zbiera się jedzenie oraz napoje. Dzieli się je między członków najbliższej rodziny i dalszych krewnym. Oni również przynoszą pożywienie, ze swoich ołtarzy, aby wszyscy mogli spróbować tego, co jedli umarli. Wymiana ofiar cementuje więzy rodzinne i jest kolejną okazją do radosnego spotkania z najbliższymi.
GWATEMALA
Sąsiadującą z Meksykiem Gwatemalę warto odwiedzić na przełomie października i listopada. Wówczas będziemy świadkami prastarych obrzędów związanym z kultem przodków, wywodzących się z kultury Majów. Niektóre z nich mogą wywołać konsternację u osób ze świata kultury chrześcijańskiej. Tylko tu świętego poi się piwem, zmarłym puszcza latawce, na pogrzebie przygrywa skoczna kapela, a dla uczczenia zmarłych dzieci ścigają się pijani dżokeje.
Maximon
28 października warto odwiedzić Zunil, małe miasteczko w okolicach Ouetzaltenango. Obchodzi się tam wówczas dzień Świętego Simona. Temu oryginalnemu świętemu, którego kult jest powszechny jedynie w Gwatemali nadano cechy dawnych bogów Majów, Pedra de Alvarado - szesnastowiecznego konkwistadora, biblijnego Judasza i świętego Szymona. Kiedy w XVI wieku hiszpańscy misjonarze oswajając kult bożka kazali nazywać go św. Szymonem (po hiszpańsku san Simon), Indianie mianowali go Maximon. Imię powstało z połączenia imienia Simon (Szymon) ze słowem „max”, które w języku Majów oznacza tytoń, a bóg Mam opiekował się m.in. uprawą tytoniu. To tłumaczy, dlaczego święty najlepiej lubi cygara. Indianie hojnie obdarowują drewnianą figurę Maximona nie tylko tytoniem.
Do obowiązków dyżurujących przy figurze Indian należy strząsanie popiołu z papierosa tkwiącego w drewnianych ustach Maximona oraz dolewanie mu piwa. Czy święty rzeczywiście sam je wypija?
Rzeźba co roku wędruje do innego el presidente – gospodarza i opiekuna. Przyjmuje on w imieniu bożka podarki i pieniądze od wiernych, opiekuje się swym gościem: zmienia mu stroje, dba o to, żeby nie zabrakło mu alkoholu i papierosów. Jego zadaniem jest również niedopuszczenie księdza do San Simona, bo ten, mógłby mu zaszkodzić. Do figury pielgrzymują Indianie nawet z bardzo odległych rejonów. Składają ofiary i zapalają świece, których kolory symbolizują intencje (czerwony - miłość, zielony - biznes, niebieski - pracę, czarny - wroga lub zemstę, różowy - zdrowie, biały - opiekę czarowników).
Tancerz w tradycyjnym stroju Indian Mam.
Udział w wyścigu oznacza awans społeczny i zwiększenie wpływów w grupie.
Podróżowanie po górach Cuchumatanes odbywa się najczęściej w bardzo trudnych warunkach. Na zdjęciu: mieszkańcy Todos Santos w tradycyjnych strojach.
Boska coca-cola
Szczególnie malowniczo Zunil wygląda 1 listopada. Mały cmentarzyk przykrywa kobierzec z kwiatów i wieńców wykonanych z kolorowej folii. Nad nagrobkami wiją się sznury unoszące latawce. Majowie uważali motyle za dusze zmarłych, odwiedzające swych krewnych, teraz ich potomkowie Indianie Quitche posyłają przodkom papierowe ptaki. Latawce można kupić wszędzie.
Cmentarz jest w Gwatemali radosnym miejscem, przynajmniej dla Garifuna, czarnoskórych mieszkańców wybrzeża karaibskiego. Jaskrawe kolory nagrobków symbolizują radość, że zmarli trafili już do lepszego świata. Nikomu nie przeszkadza srokaty koń przechadzający się między fioletowymi, różowymi i zielonymi płytami. Niektóre grobowce noszą ślady fantazji bliskich. Jakiś miłośnik Stanów Zjednoczonych pomalował płytę w amerykańskie flagi. Cmentarz przywodzi na myśl skojarzenia z lunaparkiem i festynem, szczególnie w nocy z 1 na 2 listopada. Wówczas na wszystkich gwatemalskich cmentarzach, podobnie, jak w Meksyku odbywa się składanie ofiar zmarłym przodkom. W menu królują banany, okrągłe słodkie ciasteczka i coca-cola. Ten znany na całym świecie napój ma według Indian boskie właściwości. Często jest zanoszony do kościoła, jako ofiara dla licznych, nieznanych w naszym świecie świętych.
Dawniej niezwykłą moc przypisywano alkoholowi, który umożliwiał kapłanom wprowadzenie się w trans i nawiązanie kontaktu z duchami. Dzisiaj z napojów wysokoprocentowych w postaci lokalnego bimbru i wszechobecnego piwa Gallo korzystają ochoczo wszyscy Gwatemalczycy.
Wyścig pijanych jeźdźców
Niezwykłą moc alkoholu możemy poznać podczas corocznego festynu organizowanego w Todos Santos, małej wiosce w górach Cuchumatanes. Prawie dwutygodniowe obchody El dia de los Muertos (20.10 - 02.11) przyciągają do wioski mieszkańców okolicznych osad i globtroterów z całego świata. Nic dziwnego! To najbardziej kolorowe i zwariowane święto, w jakim można wziąć udział. Podczas tych paru jesiennych dni Todos Santos zamienia się w szalone wesołe miasteczko. Na głównym placu staje diabelski młyn, obok niego stragany z kurczakami, frytkami i alkoholem. Rozbrzmiewa muzyka, grana na marimbas. W jej rytmie kołyszą się Ci, którym pozwala na to ilość wypitego alkoholu. Zamieszkujący Todos Santos Indianie Mam, mimo, że przeszli na katolicyzm, wciąż wierni są prastaremu kalendarzowi Tzolkin, który wyznacza odpowiedni dni na prośby o deszcz, o dobre plony i o wstawiennictwo za dusze zmarłych.
Łatwo rozpoznać Mam wśród licznych grup etnicznych Gwatemali. Mężczyźni noszą czerwone, płócienne spodnie, kobiety fioletowe, bogato haftowane bluzki i czarne, grube spódnice. W czasie świąt na placu przed kościołem pojawiają się dodatkowe akcenty kolorystyczne. To tancerze w maskach i ciężkich strojach prezentują sceny z dawnych wierzeń. Tańczący mają zaplecione z tyłu ręce, przesuwają się powoli wzdłuż okręgu dostawiając jedną stopę do drugiej. Taniec nie zmienił się od czasów Majów.
W noc poprzedzającą 1 listopada nikt w Todos Santos nie śpi. Szczególnie „jinetes” - jeźdźcy, którzy mają startować w porannym wyścigu muszą intensywnie pracować. Noc mija im i wielu wpatrzonych w nich naśladowców na ceremonialnym alkoholizmie. Wlewają w siebie hektolitry piwa Gallo lub lokalnego bimbru. Do czasu rozpoczęcia wyścigu wielu jest całkowicie zamroczonych alkoholem. Bez pomocy nie dosiądą konia. W pierwszy poranek listopada, kto żyw udaje się na drogę między dwoma wzgórzami. Okoliczne dachy, łąki, skarpy pełne są podekscytowanych widzów. Jeźdźcy eskortowani przez rodzinę i wielbicieli doprowadzeni są na miejsce startu. Niektórych dostarcza się na grzbiecie rumaków, dając im w ten sposób krótką chwilę drzemki. Mimo zamroczenia alkoholem na twarzach jeźdźców maluje się duma. Start w zawodach to wielkie wyróżnienie. Aby wystartować należy złożyć przysięgę i zapłacić, a kwota nie jest mała, dlatego tylko nieliczni dostąpią zaszczytu. Jeżeli mężczyzna umrze po tym jak ślubował, jego syn musi wypełnić ślubowanie. Udział w wyścigu oznacza awans społeczny i zwiększenie wpływów w grupie i jest nagrodą samą w sobie. Konkurs polega na galopie odzianych w ciężkie, bogato zdobione stroje zawodników między dwoma punktami. Na końcu każdego z nich jeździec wypija kolejna porcję alkoholu. Wygrywa ten, który najwięcej wypije i najdłużej utrzyma się w siodle. Część zawodników spada z koni. Niektórzy nie wstają już nigdy. Wbrew pozorom to dobry znak. Według wierzeń Indian oznacza to dobry rok. Zmarłego uznaje się za ofiarę złożoną duchom Majów. Ci, którzy przeżyją stają się bohaterami. Aż do następnego roku, kiedy koni dosiądą następni, odpowiednio bogaci, by zapłacić za start.
Gwatemalę zamieszkuje wiele indiańskich plemion, wiernych tradycyjnym strojom, wierzeniom, językowi. Pomimo ciężkiej pracy misjonarzy dawne wierzenia są silnie zakorzenione. Szamani i czarodzieje mają tu często więcej do powiedzenia niż ksiądz, czy lekarz. Na wzgórzach odprawia się rytuały ku czci przodków a do szamana chodzi się po uzdrowienie.
Tajemnic przodków ze świata Majów chroni bujna przyroda – miliony nietoperzy mieszkających w skale w okolicach El Zotz, jaguary chyłkiem przemykające między drzewami porośniętymi gigantycznymi kolcami, tarantule grzebiące jamy pod stertą liści. Trzeba urodzić się w plemieniu Mam lub Ouitche, żeby wiedzieć jakiego ducha należy prosić o wstawiennictwo, i jak odczytać znaki natury, żeby przetrwać w tym świecie.