Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2015 na stronie nr. 58.

Tekst i zdjęcia: Marcin Kołpanowicz,

Święte cedry, rzymskie kolumny, ukryte klasztory


Podobno Bóg, gdy stwarzał świat, zszedł na ziemię i osobiście sadził cedry na górach Libanu. Król Babilonii Nabuchodonozor własnoręcznie wycinał je na drzwi swej świątyni. Dawid sprowadzał drogą morską pnie cedrów na budowę pałacu. Jego syn, Salomon, z tegoż drewna wzniósł Świątynię Jerozolimską.

Cedrowe trociny znaleziono w grobowcach egipskich faraonów. Tradycja powiada, że Jezus pływał po Jeziorze Galilejskim cedrową łodzią. Grecy, Rzymianie czy Bizantyjczycy nie wyobrażali sobie swych pałaców bez stolarki wykonanej ze świętego drewna. Turcy Osmańscy nie wahali się używać chluby Libanu na opał. Nie lepiej obchodzili się z cedrami w czasie I wojny światowej angielscy żołnierze, którzy wycinali je na podkłady kolejowe.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

NIE MA, NIE MA… CEDRÓW NA LEWANCIE

 

Rabunkowa gospodarka musiała się kiedyś skończyć. Dziś niewiele pozostało po bujnych lasach, którymi słynął Liban, mający wszak drzewo cedru w swym godle. Niedawno rząd wprowadził program powtórnego zalesiania, co jest skomplikowane, bo młode drzewka są przysmakiem kóz, a cedr potrzebuje 40 lat, by wydawać płodne szyszki. Posadzono więc i zabezpieczono ogrodzeniem setki tysięcy drzewek oraz wprowadzono ścisły zakaz wycinki. Jak się to ma do oferty kramików, które kuszą turystów wyrobami z „orridżinal cedarr”, trudno powiedzieć. Trudno też uwierzyć, oglądając koszmarne drzewka cedrowe wystrugane z tego cennego drewna, że cedr jest istotnie tak szlachetnym surowcem, za jaki uchodzi.
Kiedy dotarłem do rezerwatu Bsharri, okazało się, że jest nieczynny, ponieważ po obfitych opadach śniegu poprzedniej nocy ponad metrowe zaspy uniemożliwiają spacer. Pozostało zadowolić się pstryknięciem selfie pod rozłożystym cedrem (prawdopodobnie tysiącletnim), który ocienia budki kramarzy, oraz zapoznać się z ich ofertą. Obok wspomnianych wyżej gadżetów oferują oni całą gamę cedropochodnych wyrobów, m.in. ceniony w aromaterapii olejek, który odstrasza komary. Egipcjanie stosowali go, razem z żywicą cedru, do mumifikacji zmarłych. Ciemny i gęsty jak żywica jest z kolei miód cedrowy, lekko gorzkawy, za to poprawiający pamięć i obniżający cholesterol. Aromatyczne lekkie drewno ma same zalety: jest łatwe w obróbce, nie atakują go korniki, może leżeć 100 lat w wodzie i nie butwieje.
Jedyną nieprzyjemną cechą cedrów jest ta, że z dojrzałych osobników spadają czasami bez ostrzeżenia ważące 2–3 tony konary. Nie potrzeba złej pogody ani silnych wiatrów, by urwała się gałąź, więc doceniając fakt, że nie zleciał mi na głowę obciążony śnieżną czapą konar, ruszyłem w drogę powrotną, by odkrywać tajemnice obfitującego w niebezpieczeństwa kraju cedrów.

 

ŁOŻE MAŁŻEŃSKIE

Miejscowa tradycja mówi, że bezpłodne pary, które zbliżą się do siebie na ważącym ponad tysiąc ton bloku skalnym w Baalbek, po 9 miesiącach będą mogły cieszyć się z narodzenia potomka.

KAMIENNY GRZEBIEŃ

Sześć kolumn wyrasta ze szczytu wzgórza świątynnego w Baalbek – to jedyna pozostałość po ogromnej świątyni Jupitera.

BACHUS GÓRĄ

Więcej szczęścia od Jupitera miał Bachus – jego świątynia, większa niż Partenon, przetrwała do dziś niemal nienaruszona.

 

LIBAN ZNACZY BIAŁY

 

Znajdowałem się przecież w „destynacji” do niedawna odradzanej przez większość biur podróży. Wprawdzie obecnie w Libanie nie toczą się walki i panuje względny spokój, ale wciąż widoczne są ślady zniszczeń spowodowanych wojną domową (1975–1991) i świeża jest pamięć wojny z Izraelem (2006). Wrogość rządu libańskiego do południowego sąsiada dziś przejawia się m.in. tym, że turysta, który ma w swym paszporcie izraelską wizę lub pieczątkę, nie zostanie wpuszczony do Libanu. Nie istnieje numer kierunkowy z Libanu do Izraela, nie ma też tego państwa na wydawanych tu mapach – widnieje na nich dawna nazwa tych ziem: „Palestine”. Z kolei na trasie prowadzącej z Bejrutu na północny wschód, w stronę Baalbek, wojsko cały czas pilnuje bramek i rewiduje wybrane pojazdy.
A jednak warto pojechać tą drogą do fenickiego miasta Baalbek, choćby ze względu na antyczny kompleks, znany pod nazwą świątyni Jupitera. To jedne z najlepiej zachowanych rzymskich ruin, co może dziwić zarówno ze względu na występujące tu trzęsienia ziemi, jak i najazdy ościennych mocarstw, nie mówiąc o nonszalancji, z jaką w Libanie zawsze podchodziło się do zabytków, które cenione były głównie jako tanie źródło materiałów budowlanych.
Odnaleziony w dawnych kamieniołomach na przedmieściach Baalbek największy obrobiony blok skalny na świecie, zwany Hajjar al-Hibla (kamień ciężarnej kobiety), waży 1650 ton i jest zapowiedzią cyklopowych murów pobliskiego kompleksu świątyń. Nazwa kamienia wiąże się z miejscowymi wierzeniami: jeśli para cierpiąca na bezpłodność zbliży się do siebie na tym gigantycznym „łożu”, to na pewno pocznie dziecko. Skąd taki pomysł? Podobne do Hajjar al-Hibla, masywne, kamienne bloki (które Rzymianie wykorzystali później jako fundamenty swej świątyni Jupitera), służyły za ołtarz wyuzdanego i odrażającego kultu kananejskiego (czyli fenickiego) boga Baala. Łaskawym okiem patrzył on na prostytucję sakralną i sodomię oraz domagał się składania ofiar z dzieci. To że największego bloku skalnego nie zdołano przetransportować, by mógł posłużyć za ołtarz rytualnego dzieciobójstwa, zostało zinterpretowane odmiennie – przypisano mu życiodajne właściwości.
Po podbojach Aleksandra Wielkiego nazwę Baalbek zmieniono na Heliopolis, zaś Baala przemianowano na Zeusa, którego później utożsamiono z rzymskim Jupiterem. Z jego świątyni pozostało do dzisiaj jedynie sześć arcywysokich kolumn korynckich, które wieńczą wzgórze świątynne i królują nad miastem. Za czasów Justyniana osiem innych zostało przetransportowanych do Konstantynopola, gdzie wstawiono je do bazyliki Hagia Sophia.
Poniżej świątyni Jupitera niemal w całości ocalała świątynia Bachusa otoczona szpalerem kolumn. Architrawy i fryzy spoczywają na korynckich kapitelach, a we wnętrzu świątyni olśniewają dwa rzędy bogato zdobionych nisz, w których niegdyś stały posągi bóstw. Nieco dalej, w miejscu wcześniejszego kultu Astarte, na podeście o kształcie podkowy, wznosi się okrągła, niemal barokowa w wyrazie, świątynia Wenus. Do dziś mocne wrażenie robi rozmach i skala kompleksu, porównywalnego jedynie z ateńskim Akropolem, zaś naukowcy spierają się wciąż, jakimi metodami transportowano gigantyczne bloki skalne na tę budowę i jak udało się podnieść ważące kilkaset ton gzymsy na głowice 20-metrowych kolumn. Najnowocześniejsza technika nie sprostałaby temu zadaniu.
Choć do tego stanowiska archeologicznego sprzedawane są bilety, nikt wewnątrz nie pilnuje zabytku. Wszędzie można zaglądać, dotykać antycznych reliefów i inskrypcji i deptać spękane mozaiki. Grupa żołnierzy robi sobie fotki przy kamiennym łbie lwa wystającym z powalonego fryzu – jeden z młodzieńców podciąga się na lwiej grzywie i usiłuje wsadzić głowę do otwartej paszczy. Jasnowłosa Holenderka wspina się na powalony kapitel korynckiej kolumny, wysoki niemal jak ona sama, i pozuje swojemu chłopakowi do ujęcia z doliną Bekaa i górskimi szczytami w tle. Właśnie tym wiecznie ośnieżonym górom zawdzięcza Liban swą nazwę, bo semicki rdzeń „lbn” oznacza „biały”.

 

 

ŚWIĘTY OD SURWIWALU

 

Dolina Bekaa to ekonomiczna baza kraju i regionu, na jej żyznych glebach uprawia się zboża, kukurydzę i warzywa (a także haszysz), są tu sady, winnice, stawy rybne i pastwiska. O ile Bekaa zaspokaja materialne potrzeby Libańczyków, o tyle Wadi Kadisza (Święta Dolina) od zawsze służyła im jako zaplecze duchowe. Kto raz ją zobaczy, pragnie przyjechać ponownie w jej dzikie, niedostępne, oddalone od cywilizacji wąwozy. To tutaj schronili się w IV w., po soborze chalcedońskim, syryjscy maronici przed prześladowaniami monofizytów. W VII w. zamaskowane groty pozwoliły maronitom przetrwać okres muzułmańskich prześladowań. By móc sadzić zboże i warzywa, na niedostępne skalne półki transportowali ziemię w koszach.
Kościół maronitów został założony przez uczniów św. Marona, ascety i pustelnika z IV w., który powinien zostać obwołany patronem surwiwalu, bo zasłynął tym, że całe życie spędził pod gołym niebem. Modlił się, pościł i uzdrawiał, w tym samym habicie, znosząc letni skwar i zimowy chłód. Muzułmanie byli przekonani, że wycięli w pień następców św. Marona. Jakież więc było ich zdziwienie, kiedy ośmieleni nadejściem krzyżowców w XI w. maronici opuścili górskie kryjówki, by wesprzeć krzyżowców w odzyskiwaniu Grobu Pańskiego. Dziś Liban to jedyny kraj arabski, w którym chrześcijanie nie tylko nie są dyskryminowani, ale mogą otwarcie wyznawać swą wiarę. Stanowią też ekonomiczną i intelektualną elitę państwa.
Do urwistych skał doliny Kadiszy przykleiło się wiele klasztorów, w których przetrwał surowy duch maronickiego monastycyzmu, a w jaskiniach do dziś mieszkają pustelnicy. Niezwykłym przeżyciem jest przejazd serpentynami nad kilkusetmetrowymi przepaściami Świętej Doliny, a zagłębianie się w jej wnętrze jest jak wędrówka w przeszłość. Wąska i niebezpieczna droga zbudowana przez mnichów kończy się w klasztorze św. Antoniego. Można tam w chmurze kadzidła wysłuchać pięknej starożytnej liturgii, śpiewanej w wymarłym języku aramejskim. A także wejść do groty św. Antoniego, dokąd pielgrzymują niepłodne chrześcijanki, do modlitwy o dziecko dołączając pusty garnek (gdy modlitwa zostanie wysłuchana, wracają i na garnku kładą przykrywkę).
W klasztorze zwiedzić warto także muzeum, w którym używane w dawnych wiekach przedmioty codziennego użytku wyeksponowano z typowo bliskowschodnim zmysłem chaosu. Obejrzeć tu można pierwszą na Bliskim Wschodzie prasę drukarską, przytaszczoną aż z Edynburga (na której odbijano Ewangelię arabskimi czcionkami) oraz inkrustowany diamentami i kością słoniową pastorał ofiarowany patriarsze maronitów przez króla Francji Ludwika IX w czasie wypraw krzyżowych. To wtedy Francja objęła Liban swą kuratelą, a maronici, których kapłani mogą się żenić, przyjęli zwierzchnictwo papieża, zachowując w pełni swój starożytny wschodni obrządek.

 

ŚWIĘTY PONAD PODZIAŁAMI

Sanktuarium w Annaya. Pod tym drzewem siadał św. Charbel i oddawał się lekturze Biblii. To najbardziej popularny święty w Libanie, uzdrawia chrześcijan wszystkich wyznań, a także muzułmanów.

ANTONI PUSTELNIK

Przez górskie szlaki doliny Kadisza pielgrzymują do maronickiego klasztoru św. Antoniego Pustelnika pary, które nie mogą doczekać się dziecka.

MECZET OD PREZYDENTA

Z przodu podobizna prezydenta Libanu Rafika al-Hariri, zamordowanego w zamachu w 2005 roku. Był on również fundatorem meczetu Mohammed Al-Amin, zwanego także meczetem Hariri.

 

CUDA SIĘ ZDARZAJĄ

 

Najpopularniejszym w Libanie świętym, którego podobizny spotkać można wszędzie: w kościołach, w oknach domów, na muralach, szybach taksówek, a także na świecach, jest mnich asceta Charbel Makhlouf. Żył w XIX w., lecz jego pełne ekstremalnych umartwień życie bardziej przypomina średniowieczne legendy. Najciekawsze wydarzenia zaczęły się po jego śmierci: przez 60 lat, do chwili kanonizacji dokonanej przez Pawła VI, z ciała świętego wypływał przyjemnie pachnący różowawy płyn, któremu przypisuje się niezliczone uzdrowienia.
Jednak najbardziej niezwykłym cudem św. Charbela była operacja tętnic szyjnych, jaką przeprowadził 25 lat temu, wraz ze św. Maronem, na Nouhad El Chami. Święci ukazali się we śnie tej nieuleczalnie chorej, sparaliżowanej po wylewie, 50-letniej kobiecie. Nouhad żyje do dziś, a śladem cudownej interwencji są dwie blizny na jej szyi, które co miesiąc krwawią. Sława św. Charbela, dla którego nie istnieją beznadziejne przypadki w medycynie, zatacza coraz szersze kręgi: początkowo znany był tylko na Lewancie, ale ostatnio stał się niezwykle popularny w Rosji, we Włoszech oraz – dzięki niedawno wydanym książkom – także w Polsce. Grób świętego znajduje się w klasztorze w Annaya, który stał się narodowym sanktuarium Libanu.
Klasztor w Annaya jest skromny i surowy. Można wspiąć się w górę, do pustelni, w której Charbel spędził ostatnie 40 lat swego życia. Być może wspaniałe widoki, otwierające się z jednej strony na szmaragdowe wody Morza Śródziemnego, z drugiej na zawsze ośnieżone szczyty Libanu, nieskażona przyroda i rześkie górskie powietrze w jakiś sposób rekompensowały anachorecie ziemskie dobra, których się wyrzekł.
Charbel jest świętym ponad podziałami, uzdrawia wiernych wszystkich wyznań chrześcijańskich (a jest ich tutaj aż 17), a także muzułmanów. Ale czy to wystarczy, by panujący pokój utrzymał się w Libanie na dłużej? Funkcjonujący tu jedyny w swoim rodzaju system polityczny, zwany konfesjonizmem, stanowi, że na prezydenta kraju wybiera się chrześcijanina maronitę, na premiera muzułmanina sunnitę, a na przewodniczącego parlamentu muzułmanina szyitę. Dzięki temu zachowany jest społeczny spokój, ale sytuacja w kraju nie jest całkiem stabilna. Ostatnio przez góry Antylibanu przybyły do 4-milionowego Libanu setki tysięcy uchodźców z Syrii. Od czasu powstania państwa Izrael w Libanie wciąż znajduje się pół miliona uchodźców palestyńskich, którzy żyją w 12 obozach i nieustannie wywołują konflikty. Wciąż zmniejsza się też proporcja populacji chrześcijańskiej w stosunku do muzułmańskiej.
Warto wykorzystać okres pokoju, którym cieszy się Liban. Wybrać się do tego niezwykłego kraju, dotknąć pnia cedru liczącego trzy tysiące lat i rzymskiej kolumny, posłuchać ciszy maronickich klasztorów w Świętej Dolinie. Popłynąć łodzią przez czarne wody krasowych grot Jeita czy wyjechać na Wzgórze Harissy kolejką linową, z której okien rozpościera się najpiękniejsza panorama na Bejrut. Taka okazja może się nieprędko powtórzyć.