Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-12-01

Artykuł opublikowany w numerze 12.2015 na stronie nr. 14.

Tekst: Roman Rojek, Zdjęcia: Jolanta Rojek,

Kerala - Wstęp do harmonii


Któregoś jesiennego poranka obudziłem się potwornie zmęczony – całą noc śniły mi się Indie. Z ich skoncentrowaną różnorodnością tłoczącą się na każdym metrze kwadratowym były tak samo męczące we śnie, jak są na jawie. Na przekór sennym majakom postanowiłem złapać byka za rogi. Tym razem, nieco asekuracyjnie, w spotkaniu z Indiami ograniczyłem się do jednego stanu – Kerali.

Kerala to wiecznie zielony kraj na południowo-zachodnim Wybrzeżu Malabarskim. Najbliżej stąd na Półwysep Arabski, ale odnosi się wrażenie, że mieszkańcom jeszcze bliżej jest do... Etiopii. To podobieństwo odnaleźć można nie tylko w kolorze skóry, ale też w przywiązaniu do tradycji, nabożnym stosunku do krów, a przede wszystkim w wielkiej ilości chrześcijańskich kościołów i kulcie św. Jerzego, który jako patron ratujący przed ukąszeniem węży cieszy się tu szacunkiem nie tylko wśród chrześcijan.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

ZUPEŁNIE JAK VASCO DA GAMA

 

„Keralczycy, chrześcijanie, datują początki swojej wiary na rok pański 52, kiedy to św. Tomasz przybył do Indii z Damaszku. «Niewierny»Tomasz pobudował pierwsze kościoły w Kerali na długo przedtem, nim św. Piotr dotarł do Rzymu” („Powrót do Missing” Abraham Verghese).
Po raz drugi nawracać hinduistów na chrześcijaństwo zaczęli Portugalczycy, którzy w 1503 roku założyli tu pierwszą europejską kolonię na kontynencie azjatyckim. A wszystko dzięki Vasco da Gamie, który w poszukiwaniu drogi morskiej do Indii dotarł tu w roku 1498. Wielki Portugalczyk zmarł w Koczin i został pochowany w kościele św. Franciszka w 1524 roku.
My przybyliśmy do Koczin pod koniec południowo-zachodniego monsunu w roku 2015 i, ledwo żywi z powodu wysokiej wilgotności powietrza, oglądaliśmy miejsce jego pierwotnego pochówku (szczątki Vasco da Gamy jego syn przewiózł do Lizbony już w 1529 r.). Vasco przypłynął do Koczin po kardamon i goździki, my po całym dniu włóczęgi szukaliśmy piwa. I tyle mamy wspólnego z wielkim odkrywcą.

 

DUŻA PARAFIA

Podobno Vasco da Gama po odkryciu morskiej drogi do Indii zdziwił się bardzo, gdy na lądzie przywitała go duża grupa chrześcijan. Do tego wyznania przyznaje się dziś w Indiach 2 procent ludności, a w 36-milionowym stanie Kerala, gdzie pojawiło się ono dwa tysiące lat temu, 19 procent.

NA POBYT CZASOWY

Kościół św. Franciszka w Koczin – to tu pierwotnie spoczęło ciało Vasco da Gamy.

POD OSŁONĄ LOTOSU

W Kerali różni ludzie i różne wyznania są bardzo blisko siebie.

 

RADOŚĆ SPOTKANIA

 

Uganianie się za alkoholem w tropikach to, prócz okazji do spotkania bratniej duszy, przede wszystkim medyczna profilaktyka. W krajach muzułmańskich poszukiwania sklepów off licence trzeba prowadzić w dzielnicach chrześcijańskich. W Kerali wystarczyło kierować się do miejsc, gdzie gromadził się tłum. I jeśli nie jest to akurat wiec lokalnej partii komunistycznej lub protest robotników z plantacji herbaty, to jest to właśnie sklep z alkoholem.
Ograniczeniom ilości tego typu sklepów towarzyszą też inne uprzykrzenia, które zakup alkoholu mają uczynić podobnym do tych doznań, jakie spotykają palaczy na lotniskach, gdy zmuszeni są cieszyć się swym nałogiem w ciasnych, pozbawionych klimatyzacji, szklanych klitkach. Małe, ciemne sklepy, gdzie krata oddziela kupującego od lady, obsługiwane są przez trzech sprzedawców. Jeden przyjmuje zamówienie, drugi kasuje należność, a dopiero trzeci wydaje towar i ręcznie pisany kwit. Nic dziwnego, że kolejka posuwa się wolno, a życie towarzyskie rozkwita w niej zabawnymi dialogami. Spodziewając się niespodzianek, zabraliśmy do kolejki naszego przewodnika. Cały czas wybuchał śmiechem w rozmowie z miejscowym rybakiem, który stał przed nami.
– O czym tak wesoło gaworzycie? – spytałem zaciekawiony.
– Pojęcia nie mam. Oni tu wszyscy mówią w malajalam. Ale przecież chodzi o karmę i radość spotkania. – Nasz przewodnik od jakiegoś czasu zdawał się cenić dobre samopoczucie bardziej niż poczucie sensu. – A wiecie, że słowo malajalam, podobnie jak Madam I’m Adam, brzmi tak samo, niezależnie, czy się je czyta od tyłu, czy normalnie?

 

 

KSIĄŻĘ KAROL ZASŁUŻYŁ NA TO

 

Cudzoziemcy z różnych powodów przybywają do Kerali. My też uzgodniliśmy sobie kilka. Do miasta Koczin przyjechaliśmy akurat dla kathakali. To taniec. To teatr. To charakteryzacja. To – jak mówi folder reklamowy – „Przedstawienie ludzkiej egzystencji jako trzech przenikających się światów – świata bogów, demonów i ludzi”. Na spotkanie z tym narodowym tańcem Kerali wybraliśmy miejscowe Centrum Kultury, którego folder reklamowy zdobi fotografia księcia Karola (zdjęcie pokazuje go stojącego na scenie w skarpetach i szarym garniturku) i jego bosej (!) Kamili, którzy też obejrzeli tu kathakali.
Samo przedstawienie poprzedza godzinna charakteryzacja, która odbywa się na scenie i na oczach widzów. Z podziwem patrzyliśmy, jak śniady młodzieniec minuta po minucie, nakładając na twarz kolejne warstwy makijażu, przeistacza się w ponętną dziewoję, a siedzący obok niego drugi, trochę brzuchaty, aktor staje się dostojnym księciem o zielonym obliczu i demonicznym spojrzeniu.
Jeszcze tylko, by ułatwić nam zrozumienie mającej za chwilę odegrać się opowieści, objaśniono, co oznacza 21 gestów ręki i dziewięć różnych grymasów twarzy oraz wybałuszeń oczu, prezentowanych przez coraz bardziej seksownego aktora dziewoję i... przedstawienie ruszyło. Mieliśmy szczęście, tego dnia wystawiano akurat Narakasuravadaham. Zobaczcie koniecznie!

 

TARGOWISKO IDEI

Gandhi, Che Guevara czy Ganeśa – na koszulce można mieć wszystko. Można mieć też kilka koszulek.

LEKCJA DEMOKRACJI

Uczniowie jednej ze szkół w godzinach lekcyjnych zdyscyplinowanie manifestują wolę poszanowania drzew.

LUSTERECZKO, POWIEDZ PRZECIE...

Kathakali to sztuka – także precyzyjnego makijażu.

 

CZEKAJĄC NA DOBREGO CZŁOWIEKA

 

Drugim powodem, który przygnał nas do Kerali, była chęć zanurzenia się w bajecznie zielonych polach herbaty, rozciągających się na wzgórzach wokół Munnaru niedaleko Parku Narodowego Eravikulum. Droga z Koczin do Munnaru okazała się wąską asfaltową nitką, ostro kręcącą pod górę. Rozpadał się deszcz, który zaraz przeszedł w ulewę. Ze wzgórza obsunęła się rachityczna palma i upadła w poprzek drogi. Jadący przed nami samochód zatrzymał się niemal w ostatniej chwili. My też.
Za nami i przed nami, po drugiej stronie palmy, stawały kolejne samochody. Korek narastał błyskawicznie, ale nikt nie kwapił się, by wyjść z samochodu i za cenę kompletnego przemoczenia usunąć przeszkodę. Nic też nie wskazywało na to, że palma podniesie się sama. Byliśmy drugim samochodem stojącym przed powalonym drzewkiem, znaliśmy powód narastającego korka i chyba to my powinniśmy coś z tym zrobić.
– Na mnie nie możecie liczyć. Jestem braminem – z rozbrajającą szczerością powiedział przewodnik i choć znaliśmy jego wysokie pochodzenie, tym razem znaczyło to tyle, że nie zamierza usługiwać gorzej urodzonym.
– To, co nie podoba mi się w Europie, to to, że macie mało kolorowe miasta i jesteście bardzo niecierpliwi. – Przewodnik starał się zagadać nasze wyrzuty sumienia.
– Opowiem wam dowcip. Pobożny człowiek trafił jako rozbitek na bezludną wyspę. „Za co Panie? Czemu mnie tak karzesz?” – zaczął skarżyć się do swego boga. Ten odsunął obłok i z góry odpowiedział: „Nie traktuj tego jako kary, ale jako szansę, by się udoskonalić”. „Rozumiem. Ale skoro dotąd byłem bogobojny i przestrzegałem wszystkich przykazań, to czy mógłbyś, Panie, choć podesłać mi kobietę? Najlepszą kobietę na świecie.” „To akurat chętnie dla ciebie zrobię” – odpowiedział Pan. Rozbitek ledwo zdążył podziękować, a już z dżungli wyszła do niego... Matka Teresa.
Tymczasem palmę odciągnął na skraj drogi jakiś zbłąkany przechodzień z parasolem.

 

DOBRANOC, SŁONIE NA NOC

Origami z ręcznika, mozaika z traw i kwiecia – tutejsi hotelarze wiedzą, jak zadbać, by goście poczuli się wyjątkowo.

CHIŃSKIE SIECI

Do obsługi tej konstrukcji potrzeba czterech sprytnych rybaków. I nie muszą to być Chińczycy, ale to im ta konstrukcja zawdzięcza swą nazwę.

 

NIE MA JAK U TATY

 

– Niestety, nie wejdziecie dziś na pola herbaciane. Bramy są od wczoraj pozamykane. – Nasz przewodnik był wyraźnie zakłopotany.
– Co, TATA się pogniewał?
– Tym razem to mama jest zła.
Indie są bez wątpienia największą demokracją na świecie. Są też demokracją aż pulsującą różnorodnością. Komuniści objęli władzę w Kerali w drodze naprawdę demokratycznych wyborów już w 1957 roku. Wprawdzie później, co dla Polaków jest jeszcze większym fenomenem, władzę oddali. Jednak, jak mawiał nasz przewodnik, „Kerala nasiąkała komunizmem jak woda herbatą z torebki”. Partia komunistyczna doszła ponownie do władzy po 10 latach i od tej pory rządzi w Kerali na przemian z Indyjskim Kongresem Narodowym, a więc partią dynastii Nehru i Gandhich. Wybory 2011 odsunęły ją od władzy, lecz wiele wskazuje na to, że znów powróci.
Akurat gdy dotarliśmy do Munnaru, zaczął się strajk kobiet pracujących przy zbiorach herbaty. Plantacje opustoszały, a zaludniły się place w centrum miasta okupowane przez zdesperowane kobiety. Jednocześnie komuniści zorganizowali wiece poparcia dla protestujących robotnic, a związki zawodowe wręcz przeciwnie – wysłały agitatorów, mających za cel wytłumaczenie protestującym kobietom, że nikt lepiej niż związki nie reprezentuje ich interesów. Policja obiecała strzec protestujących, ale jej komendant w wywiadzie prasowym oświadczył, że nie będzie w stanie zapewnić im bezpieczeństwa po zmroku, więc nalega, by protestować tylko za dnia.
Wszystkie pola herbaciane wokół Munnaru należą do koncernu TATA, lecz w związku ze strajkiem, zamiast buszować wśród zieleni, obejrzeliśmy tylko w salach tutejszej fabryczki film. „Dokument” pokazywał historię plantacji, proces produkcji herbaty oraz cywilizacyjny skok, jaki dokonał się na polach i w rodzinach zatrudnionych robotnic, odkąd właścicielem plantacji stał się koncern TATA. Część widzów opuściła salę podczas projekcji.

 

„OSTATNI ŻYDZI KERALI”

Jak pisze Edna Fernandes w książce pod takim właśnie tytułem: „Keralscy Żydzi weszli już w pamiątkarską fazę swych dziejów. Tylko patrzeć, jak pojawią się na breloczkach...” Na zdjęciu poniżej synagoga w Koczin.

ŁAMISTRAJKI?

Zdecydowanie nie. Strajk obiął wszystkie plantacje należące do koncernu TATY. Prace przy zbiorach herbaty trwały natomiast na małych plantacjach należących do kościoła.

 

AJURWEDA – ODZYSKAĆ RÓWNOWAGĘ

 

Kerala jest bez wątpienia jedną z bogatszych prowincji Indii. Niemal nie spotyka się tu żebrzących, domy są zadbane, a niektóre wręcz onieśmielają swym rezydencjalnym rozmachem.
– Gulf money – powiedział nasz przewodnik, gdy mijaliśmy taką rozłożystą willę w stylu nowohinduskim.
– Nie rozumiem. Właściciel jest golfistą? Chyba mistrzem świata.
– Not golf, but gulf. Money from the Persian Gulf.
Emigracja zarobkowa na Półwysep Arabski jest istotnym uzupełnieniem niejednego induskiego budżetu, jednak w Kerali z roku na rok rosną też wpływy z turystyki. Luksusowe ośrodki rozlokowane wzdłuż wybrzeża i nad backwaters, czyli rozciągającym się pomiędzy Koczin a Kollam pasem kanałów, jezior i lagun, prawie zawsze mają w swojej ofercie wyjątkową terapię: ajurwedę. To, jeśli wierzyć jej wyznawcom, coś więcej niż medycyna.
To połączenie leczenia z duchowością i filozofią. To zabiegi przywracające nie tyle zdrowie, co równowagę wszystkiego, co w człowieku może się kotłować. Wprawdzie tego akurat ja nie mogę potwierdzić, ale może tylko dlatego, że wkurzyła mnie już sama konieczność przebywania w czasie terapii prawie na golasa w obecności dwóch masażystów. Wytłumaczono mi, że ubranie składające się ze sznurka, na który nanizane są dwa paski materiału, tak by okryć mnie trochę z przodu i trochę z tyłu, to świetne rozwiązanie zarówno terapeutyczne, jak i praktyczne. To drugie z całą pewnością potwierdziło się zaraz, gdy tylko jeden z masażystów wylał mi na głowę czarę ciepłego oleju, który spłynął po całym ciele. I rzeczywiście – w tym momencie zrobiło mi się wszystko jedno. Od pewnego czasu bałem się już, że mi te włosy zapleśnieją. Przez trzy dni w ogóle mi nie schły, bo albo padało, albo było tak gorąco, że zalewałem się potem, albo siedziałem w basenie. Teraz przynajmniej czułem, że problem przetłuszczonych włosów mam z głowy. Nad innymi problemami już pracowały dwie pary rąk.

 

NA LUKSUSOWYM SZLAKU

Pływające, klimatyzowane bungalowy różnią się wielkością salonu, ilością obsługi i wyrafinowaniem kuchni. Wspólny mają jedynie bajeczny widok za oknem.

ECH, ODPŁYNĄĆ

 

Może to nie najważniejsze pytanie, ale skoro już sen o Indiach może męczyć, to czy można tam wypocząć? Czy można odetchnąć w miejscu tak przeludnionym jak Kerala? Czy da się myśleć o relaksie tam, gdzie samochód może nie mieć świateł lub sprawnego hamulca, ale nie wyruszy w trasę, jeśli nie ma klaksonu? Na pewno można z dala od szosy. Na jeziorze Vembanad.
To największe jezioro słodkowodne w tym rejonie. Ma prawie 100 km długości, a dzięki setkom kanałów i lagun tworzy niekończącą się trasę. To po niej, wśród lasów namorzynowych, kokosowych palm i stad wędrownych ptaków, kursują pływające domy. Można mieć tylko dla siebie klimatyzowany salon, sypialnię z pokojem łazienkowym i trzyosobową obsługę, która przygotuje posiłki i znajdzie najlepsze miejsce, by podziwiać zachodzące słońce. Po prostu sen na jawie. I wcale nie męczący.