Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-12-01

Artykuł opublikowany w numerze 12.2015 na stronie nr. 78.

Tekst i zdjęcia: Piotr Thier,

To nie jest raj dla zwykłych ludzi


Razem z przyjaciółką postanowiliśmy pojechać w tropiki. Wybraliśmy Mahé, największą (26 km długości, 6 km szerokości) wyspę archipelagu Seszeli. Przelot w dwie strony to niecałe 1600 złotych – „tam” z Dublina, a z powrotem do Frankfurtu nad Menem. Na rajskich wyspach spędziliśmy 28 dni. W sumie było przyjemnie, ale czy to jest miejsce dla zwykłych turystów?

Naszym ulubionym środkiem transportu jest autostop – dużo szybszy niż komunikacja zbiorowa, wygodniejszy i przygodowy. Podróżując, nocujemy na dziko, aby noclegi były niezapomniane. Przed kupnem biletów nie sprawdzaliśmy, czy na Seszelach takie nocowanie będzie wykonalne. Znaleźliśmy tylko informacje, że oficjalnie jest to zabronione i nie ma tam ani jednego campingu. Uznaliśmy jednak, że czasem warto zostać pionierem, a w tropikalnym klimacie najlepszym rozwiązaniem będzie hamak.
Trzynaście godzin po wylocie z Irlandii byliśmy na lotnisku w stolicy archipelagu, Victorii. Od razu dał nam się we znaki klimat. Temperatura nie jest wybitnie wysoka, ale wilgotność powietrza mocno uciążliwa. Nie widziałem ani jednego białego turysty, który nie chodziłby spocony.
Czytaliśmy blogi straszące, że celnicy nie wpuszczają turystów z plecakami. Inne twierdziły, że zawsze sprawdzana jest rezerwacja hotelowa na cały okres pobytu (zrobiliśmy nawet taką, w jedynym miejscu z możliwością darmowego anulowania). Po odebraniu bagaży wyszło na jaw, że plecaki nie stanowiły wcale problemu, a rezerwacji nikt nie sprawdzał. Pani w okienku wbiła pieczątki w kształcie kokosa i życzyła udanego pobytu w „Innym Świecie” – to hasło promocyjne Seszeli.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

JAK WÓŁ DO KARETY...

A jednak pasuje! Tak wygląda ox cart, tradycyjny powóz młodej pary jadącej do ślubu. Używany jest od stuleci na wyspie La Digue.

OLBRZYMY Z MALUTKIEJ WYSPY

Te giganty ważą około 250 kg, a ich karapaks (grzbietowa powłoka ciała) dochodzi do 150 cm. Na malutkiej wyspie Curieuse (3 km2) znajduje się największa na świecie kolonia żółwi olbrzymich, licząca ponad 300 osobników.

PKS

Takim pojazdem można tu dojechać wszędzie, a wysiąść w każdym miejscu. Komunikacja autobusowa działa bez zarzutu, choć rozkładów jazdy nie ma, a przystanki są umowne, czyli narysowane na asfalcie.

 

NIE NOCUJ POD CHMURKĄ!

 

Pierwszego wieczora dowiedzieliśmy się, dlaczego nikt w internecie nie opisywał spania tam na dziko. Na cośrodowym targu w Beau Vallon zobaczyliśmy tabuny pijanych i przepalonych narkotykami ludzi. Dowiedzieliśmy się, że jest tu dużo nałogowców, gdyż Seszele są bazą przerzutową narkotyków z południowo-wschodniej Azji do Afryki. Używki są tanie i łatwo dostępne, a ludzie szybko się uzależniają. Okazało się więc, że znalezienie na Mahé oazy spokoju, gdzie „nakręceni” nie plączą się po nocach, graniczy z cudem.
Przykra sytuacja spotkała nas po karnawale w Victorii. Festiwal dobiegał końca, do wschodu słońca pozostały trzy godziny. Położyliśmy się w małej kapliczce obok katolickiej katedry. Po godzinie przylazł ledwo trzymający się na nogach narkoman, zaczął wyszarpywać nasze plecaki i uciekać. Dogoniliśmy go i po chwili szamotaniny odzyskaliśmy rzeczy, wracając zaś, spostrzegliśmy radiowóz. Policjanci złapali opryszka, który był im zresztą dobrze znany. Zagraniczne media nie wspominają też o przypadkach bandytyzmu ze strony zbieraczy kokosów. Niedawno zgwałcili oni i zamordowali na plaży turystkę. Podobno rząd Seszeli zapłacił rodzinie ofiary odszkodowanie, byle tylko nie opowiadała o tym mediom w Europie.
Gdyby jednak ktoś zechciał spać na plaży, to musi wiedzieć, że wyspy oblewa ocean. Pod wieczór plaże są kompletnie zalane pływami, bo są bardzo wąskie, czasami zaledwie na kilkanaście metrów. Sytuację z noclegami dla zwykłych turystów utrudnia również brak campingów czy hosteli.
Ludność Seszeli żyje skromnie, zarabia mniej więcej tyle samo, co my w Polsce, ale przy zdecydowanie wyższych cenach. Odkrycie wysp jako rajskiego zakątka otworzyło je na świat, tłumnie zaczęli tu ściągać turyści z portfelami grubymi jak Biblia. Mieszkańcy są do nich przyzwyczajeni, a swoje biznesy dostosowują do zamożności przybyszów. Wielu mówiło nam, że pierwszy raz w życiu widzą młodych ludzi z plecakami. Przez wszechobecną drożyznę wyjściowa cena za nocleg, nawet w klitce bez klimatyzacji, to 100 euro! Ceny podlegały na szczęście negocjacji i zawsze udawało nam się zbić je do ludzkiego poziomu, na przykład 15 euro za osobę. Ale to zasługa tego, że pojawiliśmy się tam na długo przed sezonem.
Kilkakrotnie na Mahé i na Praslin, drugiej największej wyspie Seszeli, znaleźliśmy nawet nocleg darmowy, korzystając z gościny dobrych ludzi. Bardzo miło wspominamy wspólnie spędzony z nimi czas na wycieczkach, grupowym gotowaniu czy długich nocnych rozmowach o problemach wyspiarskiego życia. Dziwiło ich, że nie pragniemy luksusów. Tutejsi uważają, że turysta powinien nocować w hotelu i się z niego nie wychylać. Sąsiedzi niektórych naszych gospodarzy widzieli, że nocując nas, łamią oni prawo nakazujące turystom spać w miejscach do tego przeznaczonych. Rząd nic nie zarobił, więc działaliśmy na szkodę państwa. Dlatego informowali o tym policję. Okazywało się, że za dobre chęci i bezinteresowność można było mieć zatargi z prawem. Nie chcąc nikogo narażać na kłopoty, często opuszczaliśmy oferowane lokum wcześniej. Siedmiu naszym gospodarzom jesteśmy jednak wdzięczni za pomoc, gościnę i wielką życzliwość.
Przez miesiąc spaliśmy na dziko tylko dwukrotnie. Raz w drewnianym rasta barze przy samym oceanie (za zgodą właściciela) i drugi – na plaży wyspy La Digue, na kompletnym odludziu.

 

CZY TO JAWA, CZY SEN?

Przebudzenie po noclegu w ogrodzie palmowym na wyspie Praslin.

VICTORIA TRZECH BRACI

Widok na stolicę Victorię ze szczytu Trzech Braci (Les Trois Frères), 699 m n.p.m. To najwyższa na wyspie Mahé góra z ogólnodostępnym szlakiem turystycznym.

HANDLOWO, KOLOROWO

Barwny targ owocowo-rybny pod parasolkami w Victorii. Miasto liczy 30 tys. mieszkańców – jedną trzecią całej wyspiarskiej populacji.

 

WYDOIĆ TURYSTĘ

 

W restauracjach ceny są odstraszające. Na szczęście na wyspach jest mnóstwo barów szybkiej obsługi z jedzeniem na wynos, w których obiad z ryżu i mięsa w curry z warzywami oraz sosem kosztuje 40-70 rupii, czyli 10 do 15 złotych. Warto próbować też rodzimych owoców, które rosną wszędzie. Codziennie widzieliśmy golden apple (podobne do brzoskwini), starfruity (karambole, podobne w smaku do pomarańczy) oraz wielkie jackfruity (owoce drzewa bochenkowego, identyczne w smaku z ananasem).
Większość sklepów spożywczych na Seszelach nie przeszłaby kontroli sanepidu. Sklepikarze nie trzymają nabiału, mleka czy mięsa w lodówkach! Trudno też znaleźć zimne napoje. Ceny w sklepikach są przyzwoite, chociaż sumując ceny produktów składających się na domowy obiad, taniej wychodzi w take-away’u. Miłośnicy alkoholu poczują się zawiedzeni, gdyż butelka piwa ma pojemność zaledwie 0,28 litra, przy czym flaszeczka lokalnego seybrew albo EKU kosztuje 6,5 złotego. Piwa importowane, jak heineken, są jeszcze droższe, nie mówiąc o czymś mocniejszym – w jednym ze sklepów widzieliśmy 0,7 l sobieskiego za równowartość 135 złotych!
Połączenia telefoniczne są koszmarnie drogie (do Polski nawet 9 zł za minutę), warto więc wykupić lokalną kartę SIM za 25 zł. Bardzo nas zdziwiło, że w tym miejscu, w którym odpoczywają przecież biznesmeni, nie da się znaleźć internetu. Nie ma go nawet na lotnisku! Darmowe Wi-Fi nie istnieje. Trzeba więc kupić specjalną kartę i potem płacić za każdy dzień 30 zł...
O wykorzystywaniu turystów przekonaliśmy się podczas kupna biletu na katamaran tutejszych linii żeglugowych Cat Cocos. Zapłaciliśmy cztery razy drożej niż mieszkańcy. Chcąc zaś odwiedzić trzy największe wyspy (Mahé, Praslin i La Digue), za transport między nimi zapłaciliśmy ponad 600 zł na osobę, co stanowiło jedną czwartą naszych tutejszych wydatków.
W przypadku normalnej niskobudżetowej podróży nie da się zwiedzić najciekawszych rejonów Seszeli. Wyjazd na atol koralowy Aldabra, największy tego typu na świecie, w biurach podróży kosztuje... 70 tysięcy dolarów za dwie osoby. Cena obejmuje przelot, transport luksusowym katamaranem, wyżywienie i oczywiście mnóstwo innych atrakcji. Można tam pojechać jako wolontariusz ochrony przyrody, lecz jest to niemożliwe dla osób spoza Seszeli.
Wiele spośród 115 wysp jest prywatnych. Właściciele hoteli wykupują całą wyspę, a osoby niebędące gośćmi nie mają tam wstępu. By odwiedzić Silhouette (z wyniosłymi górami, pierwotnym lasem i pustymi plażami), trzeba zapłacić ok. 3 tys. euro za noc w pięciogwiazdkowym hotelu. Chęć zwiedzenia na własną rękę wysp nieodległych od mainlandu, jak na przykład Therese, jest niwelowana w zarodku z powodu braku wypożyczalni sprzętu pływającego. Prócz jachtu nie da się wynająć pontonu, kajaka czy łodzi wiosłowej. Można popłynąć z wycieczką, ale za 150 euro od osoby!

 

 

UWAŻAJ, BO MOŻESZ ZABŁĄDZIĆ

 

Poruszanie się po wyspach bez korzystania z autostopu, który zresztą działa tu wyśmienicie, nie jest łatwe. Na przystankach (namalowanych na jezdni i bez wiat) nie ma rozkładów jazdy. Dobrze chociaż, że bilet jest bajecznie tani jak na Seszele (1,25 zł). Busy mają po 30 lat, piszczą przy hamowaniu jak pociąg towarowy i nie mają klimatyzacji. Można za to nimi dojechać wszędzie, wysiadać – gdzie się chce. Kursują jednak tylko na Mahé i Praslin, bo na La Digue już nie.
Problemów nastręcza brak drogowskazów. Nazwy miejscowości i kierunki są oznaczone tylko w stolicy na głównych skrzyżowaniach. W głębi wysp nie uświadczy się znaków oznajmiających, że właśnie wjechaliśmy na przykład do wioski Machabée. Po co, skoro miejscowi o tym wiedzą, a zawsze przecież można ich zapytać. Orientację utrudnia też brak porządnych map.
Biura informacji turystycznej mają blade pojęcie o miejscach, w których „normalni” turyści (czyli bogaci, nieopuszczający hotelu) się nie pojawiają. Szlaki górskie teoretycznie istnieją i są zaznaczone na mapach, obsługa nie ma jednak pojęcia, gdzie się zaczynają i czy w ogóle da się nimi przejść. Nikt na przykład nie wiedział, skąd biegnie szlak na Morne Seychellois, najwyższy szczyt archipelagu (906 m n.p.m.). Trasy na inne szczyty też musieliśmy znaleźć na własną rękę. Oznaczenia pojawiają się na drzewach i kamieniach do jakiegoś momentu, potem się urywają. Tylko dzięki orientacji w terenie udawało nam się docierać do celów, a widoki z każdej z gór były powalające.

 

URODZONE PRZEZ KONTYNENT

Jedyną płatną plażą na wyspach jest Anse Source d’Argent na wyspie La Digue. Bloki skalne to pozostałości po unikalnym procesie powstawania Seszeli. Nie stworzyły ich koralowce czy wypiętrzające się wulkany, lecz dryfujący po oceanie (65 milionów lat temu) subkontynent indyjski.

ORZECH (POD)MORSKI

Coco de mer, czyli największy kokos świata, o wadze dochodzącej do 30 kg. Pochodzi z endemicznej palmy o nazwie lodoicja seszelska. Kiedyś wierzono, że drzewa wydające tak oryginalne owoce mogą rosnąć tylko pod wodą, stąd nazwa kokosa – orzech morski.

NIE PĘKAJ I PRZYJEŻDŻAJ

 

Przytoczone wady Seszeli nie dyskwalifikują ich jako wartych odwiedzenia, a najważniejszym powodem, dla którego trzeba tu wpaść, jest cudowna przyroda. Najbardziej przyciąga oczywiście wybrzeże. Piasek idealnie biały, woda przejrzysta na wiele metrów, a palmy nad głowami dopełniają obrazu raju. Uprawiając snorkeling, na wyciągnięcie ręki zobaczyć można żółwia wodnego czy rekina rafowego. Dodatkowe doznania gwarantują rafy koralowe. Najpiękniejsze widzieliśmy przy Anse Lazio na Praslin, w parku narodowym Baie Ternay na Mahé oraz przy wyspie Saint Pierre koło Praslin. Warto dodać, że poza sezonem na plażach nie ma praktycznie ludzi.
Wbrew temu, co głoszą przewodniki, można tu jednak znaleźć dużo więcej niż tylko plaże. Podążanie ścieżkami w sercu dżungli zadowoli miłośników wędrówek, choćby na najwyższy oznakowany szczyt, Les Trois Frères na Mahé (699 m n.p.m.). Dzikość interioru wymagać będzie pewnego wysiłku, ale widoki ze szczytów to zrekompensują – panoramy całego Mahé czy La Digue (z Nid d’Aigles, 333 m n.p.m.) zachwycą każdego.
Valée de Mai na Praslin to jeden z najstarszych zachowanych lasów na ziemi. Liczy on 17 milionów lat, rośnie w nim sześć endemicznych gatunków palm (w tym rodzący coco de mer największy orzech kokosowy na świecie, ważący 30 kilogramów!). Ten bezcenny zakątek, będący pod ochroną UNESCO, stanowi żelazny punkt wizyty na wyspie. Z kolei na wyspie Curieuse znajduje się największa na świecie kolonia dziko żyjących żółwi olbrzymich.
Seszele to jedyne miejsce w promieniu tysięcy kilometrów niewymagające od przybysza z Europy wizy, szczepień ochronnych ani innych niepotrzebnych formalności. Na wyspach nie ma żadnych trujących zwierząt czy roślin, owoce i inne potrawy można jeść bez obaw.
Panuje tutaj jeden z najstabilniejszych klimatów na ziemi. Cały rok jest około 32 stopni Celsjusza w dzień i 28 stopni w nocy. Wilgotność powietrza może być trudna dla Europejczyka, momentami sięga 95 procent, ale na szczęście zawsze blisko jest do kąpieli w oceanie (woda – co najmniej 26 stopni).
Hasło reklamowe – Inny Świat – jest rzeczywiście prawdziwe. Odległy i wyjątkowy archipelag na środku Oceanu Indyjskiego jest wprawdzie kreowany na raj dla bogatych, ale przytomni i zaradni backpackerzy też sobie na nim poradzą, znajdując w zamian mnóstwo powodów do zachwytu.