Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2016 na stronie nr. 66.

Tekst: Grzegorz J. Wąsiewski, Zdjęcia: Karolina Cieszyńska,

Wielka wspólnota Krokodyla Dundee


– Wiecie, jak zwiedzić Australię? – Człowiek, który przysiadł się do nas w barze, wyglądał jak archetyp Krokodyla Dundee, żywy sobowtór Paula Hogana. Przez całą rozmowę nie zdejmował z głowy starego skórzanego kapelusza i co chwilę ocierał zarost z piany pozostawianej przez kolejne kufle piwa. – Wypożyczcie samochód i po prostu jedźcie! Jesteśmy twardzi, ale serdeczni, każdy wam pomoże. My tu wszyscy jesteśmy wielką wspólnotą, razem zbudowaliśmy ten kraj. Może tylko bywamy zbyt bezpośredni.

Po długiej podróży samolotem i dniu spędzonym na rozgrzanych ulicach Darwin wyglądaliśmy mało przytomnie. To zmęczenie nasz szczery rozmówca z baru musiał błędnie wziąć za rezerwę. Dając dowód australijskiej bezpośredniości, rzucił w końcu, wstając od stołu: – A w ogóle to sobie róbcie, co chcecie, nic mnie to nie obchodzi, tak wam tylko radziłem.
Później wiele razy przekonaliśmy się, że Australijczycy nie owijają w bawełnę. Pierwszy przykład z brzegu – Mataranka, mała miejscowość za Katherine, znana z gorących źródeł i klasycznej powieści „We of the Never Never”, opowiadającej o losach pierwszych pionierów. Przy wjeździe do tego miasteczka znajduje się park, nazwany imieniem niejakiego Stana Martina. Pamiątkowa tablica wymienia jego zasługi dla lokalnej społeczności. I dodaje na końcu charakterystykę, jakiej próżno raczej szukać na pomnikach w Europie: „Był to serdeczny człowiek, zawsze skory do pomocy. Lubił piwko i anegdotki”.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

KAMIEŃ MILOWY MOTORYZACJI

Historię Stuart Highway znaczą i takie ślady. Ten wrak, od lat tkwiący przy drodze, stopniowo wtapia się w otaczający go interior.

POCIĄG DROGOWY

Australijskie roadtrainy są najcięższe i największe na świecie, a przy prawie nieobecnej tu kolei zastępują pociągi. Współczesną wersję pojazdu wymyślił Australijczyk, Kurt Johansson, po to, aby przewozić nie 20, jak dotychczas, a 100 sztuk bydła.

PODWÓJNE TANKOWANIE

Daly Waters – stacja benzynowa i najstarszy pub Terytorium Północnym.

 

FILM DROGI

 

Przemierzamy legendarną Stuart Highway z północy na południe. Mniej więcej pokrywa się ona z trasą wytyczoną przez Johna McDoualla Stuarta, który jako pierwszy (i to dopiero za którąś próbą) przeszedł w latach 1861-62 Australię z południa na północ. Autostrada przecinająca kontynent przypomina wąską lokalną drogę gdzieś na Mazowszu, i to mimo że transport kołowy dominuje w tym kraju. Kolej traktowana jest tu raczej jako rodzaj turystycznej atrakcji – jej linię równoległą do Stuart Highway ukończono dopiero w 2004 roku.
Im dalej na południe w kierunku Red Center, tym agresywniejsza wydaje się czerwona barwa ziemi. Wszechobecny czerwony kurz osiada na samochodzie, wciska się pod ubrania, przenika przez zamki plecaków. Droga, oprócz tego że wąska, jest mocno rozgrzana, więc asfalt nie zapewnia dobrej przyczepności, upał sprawia też, że prowadzi się ciężko. Trzeba być cały czas czujnym, co dwie godziny zmieniamy się za kierownicą. Nie bez przyczyny ustawiono też znaki „Uwaga – kangury przez 5 kilometrów”. Pobocza usłane są truchłami zwierząt, potrąconych przez samochody lub olbrzymie roadtrainy, ciągnące po kilka ogromnych naczep. W dzień przy tych temperaturach zwierzęta pochowane są w rzadkich przydrożnych krzakach, ale już późnym popołudniem wielkie warany wychodzą wylegiwać się na rozgrzanej szosie. Dlatego nasza umowa wynajmu auta, pod groźbą utraty ubezpieczenia, zabraniała jazdy po zmierzchu.
Zabraniała też przejeżdżać przez wodę... Ten zapis wydawał się szczególnie dziwny. No, może na północnym Top End, w tropikalnym Parku Narodowym Kakadu mogło to mieć jakiś sens, grudzień to w końcu początek pory deszczowej. Ale na środku pustyni, gdzie temperatura około południa zbliża się do 40 stopni Celsjusza? A jednak i tu można natrafić na ulewę, która trwa nieprzerwanie przez cały dzień. Próbując w strugach deszczu dojechać do Kings Canyon, utknęliśmy z niewyraźnymi minami przed wgłębieniem w drodze, przez które – jak informowała tabliczka na poboczu – wartkim i głębokim nurtem przepływał w najlepsze Kings Creek. W przydrożnym zajeździe informację o pojawieniu się strumienia przyjęto z radością. – Lato było gorące i suche, bardzo potrzebujemy wody – usłyszeliśmy. A poza tym strumień nie pojawia się co roku i zobaczyliśmy, według właścicielki zajazdu, dość rzadkie zjawisko przyrodnicze.
Ponieważ strumienie na obszarze Terytorium Północnego pojawiają się jedynie okresowo, nie buduje się tu mostów. Po prostu w porze deszczowej bystra woda przepływa przez drogę. Samochód terenowy czy ciężarówka są w stanie sobie z tym poradzić. Na wszelki wypadek na poboczu stoi tylko wodowskaz pozwalający ocenić głębokość wody.

 

PRZESZEDŁ DO HISTORII

Słynna Stuart Highway (2834 km) to w rzeczywistości dość wąska droga, przecinająca kontynent z północy na południe. Jej trasę przeszedł w latach 1861-62 podróżnik John McDouall Stuart.

UFO BIZNES

W zajeździe Wycliffe Well witają gości figurki przybyszów z obcych galaktyk. Gospodarze zajazdów zapewniają, że okolice te szczególnie narażone są na odwiedziny pozaziemskich istot.

SIŁA EROZJI...

...rozsadzi nawet jajo z granitu, i to jajo Tęczowego Węża! Niezwykły okaz znajduje się w rezerwacie przyrody Karlu Karlu.

 

UFOLUDKI I PAŁAC KULTURY

 

Z każdym kilometrem drogi z Top End na południe w fascynujący sposób zmienia się roślinność; tropikalne lasy stopniowo ustępują pola rzadkim krzewom. Coraz mniej jest też śladów obecności ludzi. Mieszka tu niewiele osób, głównie farmerzy i pracownicy olbrzymich latyfundiów (farmy potrafią zajmować obszar większy niż niektóre państwa w Europie). Znak ostrzegający przed wandering stock, wałęsającym się bydłem, sygnalizuje obecność takiej farmy w okolicy. Coraz dłuższe są też odcinki, na których telefon komórkowy nie ma zasięgu, i w przypadku awarii bez telefonu satelitarnego nie ma nawet jak wezwać pomocy.
Mniej więcej co 200-300 kilometrów odpoczynek zapewnia przydrożny zajazd (roadhouse), pełniący funkcję noclegowni, sklepu, restauracji i stacji benzynowej. Australijskie zajazdy są atrakcją turystyczną samą w sobie. Im bardziej przemieszczamy się w głąb kontynentu, tym bardziej osobliwe stają się te przydrożne budowle i ich coraz bardziej oryginalni właściciele. Mijaliśmy na przykład zajazd w Wycliffe Well, zbudowany w miejscu, gdzie rzekomo obserwowana jest największa w Australii aktywność istot pozaziemskich. Obiekt przyozdobiony jest figurami i rysunkami ufoludków z wielkimi oczami i czołami.
W zapuszczonej stacji Barrows Creek siedzący w barze właściciel opowiada nam, że zbiera pamiątki z krajów, z których pochodzą odwiedzający go turyści. Choć samo miejsce jest obskurne, swoje zbiory ma starannie posegregowane. Jest też teczka polska, a w niej – bilet warszawskiej komunikacji miejskiej, zapalniczka z widokiem Krakowa, znaczek pocztowy i egzemplarz polskiej gazety z ponurych dni kwietnia 2010 roku, poświęcony katastrofie lotniczej w Smoleńsku. Co ciekawe, właściciel stacji nie tylko gromadzi te drobiazgi, ale też wie o nich sporo. Opowiada o swych zbiorach, a potem pyta znienacka: – A co sądzicie o Pałacu Kultury i Nauki...

 

 

SKRADZIONE JAJO WĘŻA

 

Oczywiście przydrożne zajazdy to nie jedyne miejsca godne uwagi. Zabytki wzdłuż Stuart Highway związane są ściśle z historią wytyczania tej trasy i pierwszym osadnictwem. Oglądamy więc opuszczone miasteczka, budynki stacji telegraficznej, zżerane przez rdzę zabudowania kopalni czy przydrożne pomniki upamiętniające etapy wędrówki Stuarta, choćby drzewo w Daly Waters, na którym podróżnik... wyrył scyzorykiem swoje inicjały.
Za niepozornością tych miejsc kryją się często skomplikowane historie. Oto przy drodze na peryferiach Alice Springs jest grobowiec Johna Flynna. Ten człowiek, którego portret widnieje na dwudziestodolarowym banknocie, był twórcą Flying Doctors, Królewskiej Służby Latających Lekarzy zapewniającej opiekę medyczną w najdalszych zakątkach rozgrzanego kontynentu. Przy zajazdach często znajduje się niewielki pas startowy, który w razie potrzeby pozwala na wylądowanie awionetki z pomocą.
Grobowiec Flynna ozdabia wielki czerwony głaz. Kamień, który znajdował się tu poprzednio, został przywieziony aż z dalekiego Karlu Karlu. Pewnie nikomu ta nazwa nic nie mówi (w Australii wraca się do pierwotnych, aborygeńskich nazw), a to miejsce lepiej znane jest pod nazwą Devil’s Marbles. Trudno skądinąd o bardziej nietrafioną nazwę, skoro stosy wielkich kamieni już na pierwszy rzut oka przypominają wielkie jaja. Według aborygeńskiej mitologii złożone zostały przez potężnego Tęczowego Węża. Karlu Karlu w aborygeńskich wierzeniach to miejsce o wielkiej mocy i od niepamiętnych czasów było miejscem plemiennych spotkań. Żyjące wśród tych skał demony czasem domagały się ofiar, zdarzało się na przykład, że nieostrożni śmiałkowie znikali w szczelinach między głazami. Do uwolnienia z nich służyły specjalne obrzędy. W świętych miejscach skały mają moc, więc tylko biali ludzie mogli wpaść na pomysł, żeby zabrać jedną z nich i wywieźć do odległego Alice Springs dla przyozdobienia grobowca Flynna. Gdy terytoria Aborygenów zaczęły do nich wracać, plemiona z Karlu Karlu upomniały się o brakujący kamień. Wynegocjowano jego zwrot w zamian za inny kamień, niepochodzący z miejsca kultu.

 

NIGDY WIĘCEJ TRACY!

W ten nowy kościół w Darwin wkomponowano (z przodu) pozostałości jego poprzednika, zniszczonego podczas katastrofalnego cyklonu Tracy z 1974 roku.

DMUCHAJĄCO-BUCZĄCY

Aborygeński muzyk grający na didgeridoo. To jeden z najstarszych na świecie instrumentów dętych, używanych od co najmniej 1500 lat. Wyrabia się go z drzewa eukaliptusa, które wcześniej zostało wyjedzone przez termity. Grający na instrumencie powinien i dmuchać, i buczeć.

Słowo „Aborygen” oznacza kogoś, kto mieszka tu „od początku”, i wyjątkowo dobrze do niego pasuje. Ze względu na położenie Australii, niemal bez zewnętrznych wpływów, Aborygeni przez tysiące lat przemierzali kontynent, przekazując z pokolenia na pokolenie swoją prastarą kulturę i wierzenia. Ich świadectwem są tworzone przez kolejne stulecia naskalne malowidła, jak te, które oglądaliśmy w Ubirr w Parku Narodowym Kakadu – pełniące jednocześnie funkcję kroniki i elementarza. Nie wszystkie da się łatwo zinterpretować, wielu legend i opowieści nie może poznać i zrozumieć nikt poza członkami plemienia. Zanim polityka władz uległa zmianie, wiele obrzędów i mitów uległo zapomnieniu. Trudno uwierzyć, że dopiero w latach 1960. Aborygenów wykreślono z australijskiej Księgi Fauny i Flory (czyli de facto uznano za ludzi). Prawa wyborcze przyznano im dopiero w latach 1980. Sukcesywnie zwracano plemionom kontrolę nad ich ziemiami, co dziś stanowi istotne źródło ich utrzymania.
Pozornie więc wszystko wraca do pierwotnego porządku. Tak można myśleć, widząc bosego starca z wielką siwą brodą, który z nieobecnym wzrokiem siedzi skryty przed słońcem w cieniu palmy. Problemami Aborygenów pozostają jednak bezrobocie i alkoholizm. Ze względu na duży odsetek osób uzależnionych sprzedaż alkoholu jest dla nich ograniczona. Dlatego kupując butelkę wina, można zostać poproszonym o okazanie dokumentów i podpisanie zobowiązania, że nabywca nie sprzeda alkoholu autochtonom.

 

 

NA OUTBACKU ŚWIATA

 

Z Top End do Red Center przejechaliśmy 3800 kilometrów. Jeśli przyjąć, że przemieszczanie się jest esencją podróży, to niewątpliwie była ona esencjonalna. A przecież to był tylko wycinek tego fascynującego kontynentu. Oprócz poczucia wolności podróż po nim stwarza też sporo niebezpieczeństw. Zobaczyć Australię i umrzeć wcale nie jest tak trudno. W miejscowej księgarni natrafiliśmy nawet na książkę o takim tytule, omawiającą przypadki turystów, którzy bez przygotowania wyruszali na pustynię lub w dżunglę, a potem, straciwszy orientację, ginęli z pragnienia, upału lub atakowani przez zwierzęta.
Jak przetłumaczyć słówko outback? Co odda trafność tej australijskiej nazwy własnej? Odludzie? Zadupie? Położenie geograficzne sprawia, że fauna i flora, ale także pierwotna kultura, funkcjonującej w odosobnieniu Australii są niepowtarzalne. Zwierzęta i rośliny, jakich nigdzie nie ma na świecie; oryginalni właściciele zajazdów i mieszkańcy rozsianych wzdłuż Stuart Highway miasteczek; tajemniczy Aborygeni z prastarą kulturą i sztuką... Zaiste, warto było powłóczyć się po outbacku świata, aby obejrzeć kawałek wspólnoty naszego Krokodyla z baru w Darwin.