Postanowiłam wyjechać tam, gdzie słońce świeci przez cały rok. Musiałam naładować baterie i wygrzać się w gorącym piasku. Moim wakacyjnym marzeniem były wyspy ABC... To Aruba, Bonaire i Curaçao, położone na Morzu Karaibskim, u północnych wybrzeży Wenezueli. Wchodzą one w skład Małych Antyli należących do Holandii.
Curaçao zajmuje 444 km2 i liczy 150 tysięcy mieszkańców. Językiem urzędowym jest holenderski, w powszechnym użyciu również angielski, ale większość jej obywateli używa papiamentu, czyli mieszanki hiszpańskiego, angielskiego i jeszcze kilku innych języków. Temperatura sięga 30°C, a w nocy spada o kilka kresek. Tropikalny klimat łagodzą pasaty znad Atlantyku.
Dawniej mieszkały tu indiańskie plemiona Arawaków, a Curaçao było ignorowane przez europejskich kolonizatorów ze względu na brak złota. Później przekonano się, że położenie wyspy jest bardzo dogodne dla handlu. Wybudowano więc port Schottegat, który dziś obsługuje tankowce.
Stolicą jest miasteczko Willemstad, pełne sklepów i stłoczonych restauracji, w którym nie brakuje również kasyn i nocnych klubów. Mieszkańcy wyspy przybywają tu każdego ranka, aby rozpocząć pracę w ogromnej rafinerii oraz fabryce odsalania wody morskiej. Wzrok przyciągają kolorowe kamieniczki z fantazyjnie rzeźbionymi ornamentami, łudząco podobne do tych w Amsterdamie. Miasto zyskało nawet nazwę Małego Amsterdamu. Są tu dwa mosty: Królowej Emmy i Królowej Juliany. Pierwszy z nich jest otwierany, kiedy do portu wpływają tankowce i duże wycieczkowce. Drugi – to kolos, który gigantycznym łukiem spina dwie części miasta.
Dostępny PDF
OKO NA MORZE
Postrzępionym, chropowatym wybrzeżem Watamula Park dochodzi się do Oka Curaçao. To ogromna dziura w skale, będąca cudem geologicznym. Można przez nią usłyszeć i zobaczyć podziemne morze wypryskujące na powierzchnię z niewidocznych grot.
MAŁY AMSTERDAM
Willemstad to malownicza stolica Curaçao, wybudowana w XVII w. przez Holendrów i nazywana Małym Amsterdamem. Stare miasto oraz port wpisane zostały na listę UNESCO. Spektakularny most Królowej Juliany, rozpięty nad zatoką Sint Annabaai, ma 56 metrów wysokości.
CURAÇAO WYSPA LIKIERU I KOSMOSU
Nasz pensjonat był czysty, klimatyczny i blisko plaży. Plusem okazała się możliwość spożywania wody prosto z kranu. Ale musieliśmy dodatkowo zapłacić za jej zużycie oraz za energię, co tłumaczone było dbaniem o środowisko naturalne. Odniosłam jednak wrażenie, że to bardziej wpływ holenderskiej mentalności.
Najlepiej zwiedzać Curaçao wynajętym samochodem, tym bardziej że paliwo jest tutaj tanie. W Willemstad jest wiele cennych zabytków, pochodzących z kilku epok historycznych. Są tu dawne mury obronne, zamki, pałacyki i kościoły, często jeszcze z XVI wieku. Zauważyliśmy liczne dworki holenderskich kolonizatorów. Jedne zasiedlone już wyłącznie przez iguany; inne wyglądały, jakby wybudowano je zaledwie kilka lat temu – choćby Landhuis Groot Santa Martha, obiekt odnowiony, z otaczającym go terenem, na którym kiedyś znajdowały się plantacje. Działa w nim fundacja opiekująca się osobami niesprawnymi umysłowo.
Są także muzea. Zwiedziliśmy antropologiczne, skupiające się na kulturach zachodniej Afryki oraz historii niewolnictwa, a także muzeum morskie, w którym obejrzeliśmy najstarsze mapy i modele dawnych statków. Ciekawe jest Curaçao Museum, którego salony zdobią pięknie rzeźbione, pochodzące z XVII i XVIII wieku, meble z mahoniu. Edukacyjna i degustacyjna była wizyta w fabryce likierów curaçao. Można było obejrzeć film o historii oraz o produkcji trunku, a także go popróbować i nabyć w sklepiku.
Któregoś dnia wybraliśmy się na północ, do Shete Boka National Park. Jest on pełen zatok, zatoczek i wapiennych urwisk. Ciągle słychać tu grzmot fal rozbijających się w podziemnych jaskiniach. Do niektórych można nawet wejść, ale trzeba być szybszym od nadciągającej wody. Największym parkiem narodowym na wyspie jest Christoffel Park, którego nazwa nawiązuje do Krzysztofa Kolumba. Rosną tu m.in. ogromne kaktusy oraz bromelie, storczyki i dzikie orchidee. Oprócz jeleni wirginijskich czy królików spotkać można srebrne i zielone węże oraz legwany, wylegujące się na gałęziach dzikich czereśni. Najpiękniejszym szlakiem turystycznym w parku jest trasa na Mt. Christoffel (372 m n.p.m.), będący najwyższym punktem na wyspach ABC.
Podczas wędrówki zatrzymywaliśmy się na plażach. Playa Piscado widzieliśmy tylko z góry, bo surowe wybrzeże i ciemny piach nie zachęcały do jej odwiedzin. Z kolei Playa Kalki to wąski skrawek piasku i miejsce na kilkanaście leżaków (dużą jej część zajmuje bar i budynek bazy nurkowej). Plaża Grote Knip jest uwieczniona prawie na wszystkich widokówkach z Curaçao – łagodny łuk brzegu, olśniewająco błękitna woda, biały piach i zieleń okolicznych wzgórz. Jest świetnym miejscem do wylegiwania się w słońcu i pławienia w wodzie, jednak życie podwodne nie jest tu bogate. Klein Knip pod względem fotogeniczności ustępuje swojej siostrze, ale jest przytulna i kameralna, a drzewa i skały chronią przed wiatrem. Do najlepszej plaży na Curaçao pretenduje Playa Porto Mari. O ile przy większości miejscowych plaż nadmorskie skały nie są osiągalne ze względu na zarośla kolczastych roślin, o tyle tutaj znaleźć można prowadzącą szczytem klifu dróżkę. Nagrodą za wysiłek są piękne widoki.
Dla nas najlepszą była plaża w Lagun – blisko pensjonatu, obok smaczne i niedrogie jedzenie, a do tego wstęp za darmo. Nie ma żadnego hotelu, wyłącznie apartamenty i domki do wynajęcia, więc przyjeżdżają tu turyści indywidualni, i to najczęściej w weekendy. Zatoka w Lagun jest wprost stworzona dla snorkelingu. Wystarczy maska, fajka i płetwy, a wodny świat staje otworem. Oprócz egzotycznych ryb i koralowców są groty i jaskinie, do których można wpłynąć kajakiem. W niektórych woda wydrążyła filary, mosty, tunele oraz inne konstrukcje przybierające fantazyjne kształty. Jedną z nich jest grota Blue Cave, do której dostać się można tylko wpław, gdyż jej sklepienie jest niskie. Biały piach na dnie groty jest idealnym tłem dla wody i promieni słonecznych, które razem tworzą prawdziwe cudo.
W ostatnim czasie o Curaçao zrobiło się bardzo głośno. Turystów na wyspę miały przyciągnąć... podróże kosmiczne. W 2016 roku planowano otwarcie portu lotów orbitalnych, a firma Space Expedition Corporation miała wozić turystów statkiem kosmicznym Lynks. Miejsce wybrane zostało ze względu na gwarancję stałej pogody oraz piękne krajobrazy. Jeszcze w 2013 roku „Curaçao Chronicle” informowało, że sprzedano ponad 200 biletów, w cenie 100 tys. dolarów każdy. Na razie brakuje konkretnych informacji o postępach tego projektu.
ZATOKA LAGUN
Najmilsza plaża jest właśnie tu. Wyżłobiona w skalistych klifach, z krystalicznie czystą wodą i aksamitnym piaskiem.
UCIECZKA NIEWOLNIKÓW
Jedna z atrakcji Curaçao, czyli nadmorskie jaskinie Hato. Na ich ścianach pozostały malowidła i petroglify sprzed 1500 lat. W czasach kolonialnych były kryjówkami dla zbiegłych niewolników.
PODWODNE KARAIBY
National Marine Park na wyspie Bonaire, najstarszy park wodny na świecie, otwarto w 1979 roku. Rozpościera się na powierzchni 27 km2 i do głębokości 60 m, oferując ponad sześćdziesiąt miejsc do nurkowania.
ARUBA WYSPA SZCZĘŚCIA I ALOESU
Kolejnym etapem naszej podróży stała się Aruba. Ma 180 km2 i liczy ponad 100 tysięcy mieszkańców, głównie pochodzenia hiszpańskiego, holenderskiego i afrykańskiego. Była zamieszkiwana przez Arawaków, później stała się schronieniem i kryjówką karaibskich piratów. Długo pozostawała poza zainteresowaniem kolonizatorów, gdyż brak słodkiej wody limitował wszystkie przedsięwzięcia gospodarcze. Nowy rozdział w jej dziejach nastąpił wraz z otwarciem rafinerii, jednak po kilku latach produkcji została ona przejęta przez Wenezuelę. Zaczęto więc budować hotele i prowadzić agresywną kampanię reklamującą uroki wyspy. Ostatnie dekady XX wieku przyniosły boom turystyczny, który trwa do dziś. Rocznie przyjeżdża tu ponad milion gości, zwłaszcza Amerykanów. Nieoficjalną, często używaną nazwą Aruby jest One Happy Island – Wyspa Szczęśliwa.
Szczęście i dobrobyt zapewniają turyści, zostawiając tu sporo pieniędzy, ale również aloes – główny towar eksportowy. Ze względu na suchy klimat i trudne warunki glebowe roślinność na wyspie jest bardzo uboga. Na wypalonych od słońca glebach rosną więc głównie aloesy i kaktusy. Charakterystycznym (oprócz palm) jest również divi-divi, drzewo, które w wyniku działania wiatrów przybiera niezwykłe kształty. Jest dla mieszkańców prawie święte i stało się też symbolem wyspy.
Stolicą Aruby jest portowe miasteczko Oranjestad, zbudowane wokół fortu wzniesionego przez Holendrów. Dzisiaj fort jest jedną z głównych atrakcji. Są tu liczne sklepy z oryginalną biżuterią, lokalną sztuką i karaibskimi pamiątkami oraz kasyna, hotele i restauracje. Sint Nicolaas – drugie co do wielkości miasto na wyspie oprócz nowoczesnych hoteli ma jedną z najwydajniejszych na świecie fabryk odsalania wody morskiej.
Zatrzymaliśmy się w domku około 20 kilometrów od stolicy, z widokiem na plażę. Życzliwi gospodarze pożyczyli nam rowery. Wyspa nie jest duża, i można ją objechać w jeden dzień. Park Narodowy Arikok w północnej części wyspy, o powierzchni 34 km2, otoczony jest wzgórzami uformowanymi przez zastygłą lawę. Zachowało się wiele budynków z dawnych plantacji oraz jaskinie, w których można zobaczyć najstarsze indiańskie znaki. Warto było też wybrać się na Hooiberg, formację wulkaniczną (165 m n.p.m.) znajdującą się w centrum wyspy. Trzeba pokonać 587 schodów, ale widoki są piękne i można stąd zobaczyć Wenezuelę.
Przez tysiące lat fale i silne wiatry przesuwały kawałki wapienia, formując na Arubie wapienne mosty. Jednym z nich jest Natural Bridge, a właściwie jego pozostałości. Był największym naturalnym mostem na Karaibach, jego długość wynosiła 30 metrów, a wysokość 7. Niestety, w 2005 roku zapadł się, i atrakcją są już tylko jego resztki.
Niskie wybrzeże tworzy piaszczyste plaże, w większości nienaruszone przez człowieka. Baby Beach położona 20 km od stolicy to jedna z najpiękniejszych na wyspie. Dla niej warto było tu przyjechać. Jest piaszczysta, w kształcie półksiężyca i zlokalizowana na cichutkiej lagunie. Biały, aksamitny piasek, wokół zielone palmy, a kolory morza intensywne. Woda jest płytka i można nią wędrować hen, daleko od linii brzegowej.
JAMANOTA NA ARUBIE
Park Narodowy Arikok z górą Jamanota (188 m n.p.m.) w tle to symbol naturalnego piękna Aruby. W porze deszczowej od września do grudnia zamienia się w zielony raj. Spacer po nim zapewnia ciekawą podróż w przeszłość – obserwacje geologiczne, kulturowe i historyczne.
KACZKI MAŁYCH ANTYLI
Flamingi na jeziorze Goto na Bonaire. Żyją tu prawie jak kaczki w Europie. Budują błotne gniazda, wysiadują jaja i nie zwracają uwagi na ludzi.
KOLCE W SŁOŃCU
W parku Washington Slagbaai na Bonaire są wydmy, lasy i słone jeziora, pola kaktusowe, jaskinie i wapienne tarasy. Na zdjęciu jeden z kolorowych mieszkańców parku.
BONAIRE WYSPA SOLI I FLAMINGÓW
Pieniądze na koncie spadały z kosmiczną prędkością, ale postanowiliśmy jeszcze wpaść na Bonaire (288 km2, 18 tys. mieszkańców). Uprawia się tu głównie aloes i agawę sizalową. Holendrzy mieli nadzieję, że znajdą złoto, a trafili na pokaźne złoża soli. Do jej wydobywania wykorzystywali niewolników. Sól stanowiła wówczas ważne źródło dochodu.
Po II wojnie światowej wojskowe koszary przerobiono na hotele, zaczęto prowadzić kampanie reklamujące uroki wyspy i rozpoczęło się turystyczne eldorado. Nie ma dużych, ekskluzywnych hoteli, w zamian jest krystalicznie czysta woda, piaszczyste plaże i unikatowe koralowce. Bonaire znana jest z najlepiej zachowanej rafy koralowej na Karaibach.
Stolicą wyspy jest Kralendijk. W centrum stoi duży holenderski wiatrak. Miasteczko jest czyste i kolorowe, ze świetnymi, niedrogimi restauracjami, barami i lokalami muzycznymi. Nie ma tłoku, głośnych dyskotek czy klubów, atmosferę tworzą małe knajpki i restauracje z muzyką na żywo.
Zatrzymaliśmy się w małym pensjonacie na południu wyspy. W barach oferowano owoce morza i najlepszą na świecie smażoną barakudę. Bonaire jest rajem dla wielbicieli sportów wodnych. Drugi dzień pobytu rozpoczęliśmy od nurkowania w otaczającym wyspę National Marine Park. To najstarszy park wodny na świecie. Jest tu ponad sześćdziesiąt miejsc do nurkowania.
Najatrakcyjniejszym pod względem krajobrazowym i przyrodniczym jest Washington National Park, zajmujący ponad 5 tysięcy hektarów. Na rozległych równinach rosną dwumetrowe kaktusy, dorodne agawy i aloesy oraz kwiaty, m.in. strelicja królewska i białe orchidee. Podmokłe tereny otaczają lasy namorzynowe. Jeden ze szlaków prowadzi na najwyższą górę Brandaris (241 m n.p.m.). W parku mieszkają konie, krowy, dzikie kozy i osły. Liczne są jaszczurki oraz legwany zielone. Osobliwością są słone jeziora, baseny solankowe. Dzisiaj salinas są miejscem żerowania i wylęgu ptaków, szczególnie flamingów. Są one tutaj praktycznie wszędzie, nawet na małych jeziorkach w centrum miasta, a najwięcej, bo ponad 20 tysięcy, spotkać można nad słonym jeziorem Goto w południowo-zachodniej części wyspy. Flamingi stały się symbolem Bonaire: figurują na tablicach rejestracyjnych samochodów, na pieczątkach w paszportach, nawet tutejsze lotnisko nosi nazwę Flamingo Airport.
Rajskie wakacje dobiegły końca i nadszedł czas, abyśmy pożegnali Karaiby. Wakacje były wyjątkowe, mam tysiące zdjęć i wspaniałe wspomnienia. Uwielbiam do nich wracać, zwłaszcza w chłodne, deszczowe dni w Holandii. Do takich wspomnień bardzo pasuje likier owocowy curaçao. Jego intensywna zielonobłękitna barwa przypomina kolor karaibskiego morza i nieba. Gorący i słodki, może zawrócić w głowie – tak jak pobyt na wyspach ABC.