Pociąg do nieba
Francuska TGV mknie z prędkością trzystu kilometrów na godzinę. Luksusowy Orient Express to już legenda. Ale tylko kolej Jungfrau jedzie prosto do nieba. Wpada w skalny tunel i pnie się ostro pod górę, aby w końcu zatrzymać się na Top of Europe – najwyższej stacji kolejowej Starego Kontynentu, stworzonej pośród śniegu i wiecznego lodu.
Niewielka stacja Interlaken Ost budzi się do życia. Rześkie, alpejskie powietrze. Nowa fala podróżnych wylewa się na perony. – Pilnuj się, bo wylądujesz w Bernie lub Lozannie – żartuje Steffen, mój przewodnik. Nie zamieniłby Interlaken na żadne inne miejsce w Szwajcarii. Latem uprawia tu paragliding, bo to mekka paralotniarzy. Sprzyjają im ciepłe prądy powietrza idące znad jezior (Interlaken znaczy dosłownie „między jeziorami”). Można stąd wypuścić się w Alpy Berneńskie i na rowery górskie. Zimą zaś to świetny punkt wypadowy na narty – Jungfrau Ski Region kusi ponad 200 kilometrami wytyczonych tras w przepięknej scenerii. – No i jeszcze można przepuścić trochę forsy w Casino Kursaal – śmieje się Steffen. Mrużąc oczy w słońcu, wskazuje ręką górujący nad resztą szczytów masyw Wielkiej Trójki: Eiger (3?970 m n.p.m.), Mönch (Mnich, 4?107 m n.p.m.) i najwyższy z nich, pokryty wiecznym białym welonem Jungfrau (Dziewica, 4?158 m n.p.m.).
Nieco na lewo od słynnego szczytu leży przełęcz Jungfraujoch, gdzie powstała najwyższa stacja kolejowa w Europie (3?454 m n.p.m.), nazwana Top of Europe. To cel naszej wyprawy. W plecakach mamy kremy z wysokim filtrem i dodatkowe kurtki na wypadek, gdyby pogoda się załamała – bywało, że temperatura na górze nieoczekiwanie spadała do -30°C.
Dostępny PDF
BAZA LUDZI ŚNIEGU
Miasto Interlaken przyciąga rzesze narciarzy, górskich miłośników i fanów paraglidingu. To świetna baza wypadowa na podbój Alp Berneńskich.
CHODZI JAK ZEGAREK
Niezawodna kolej szwajcarska. Nie tylko jest punktualna, ale dociera w najwyższe zakątki kraju, sto lat temu jeszcze niedostępne dla ludzi.
ZIMOWY SPHINX
Nad górskim pejzażem króluje kosmiczny budynek stacji meteorologicznej Sphinx.
PRZYSTANEK BOLLYWOOD
Pociąg odjeżdża punktualnie. Kolej w tym kraju chodzi tak samo dokładnie jak zegarki. Spokojnie kontemplujemy widoki. Za oknem ciągną się malownicze alpejskie przełęcze, gdzieniegdzie stoją pojedyncze domy z ciemnego drewna, w każdym oknie kwiaty. W obejściach wzorowy porządek.
Pierwsza przesiadka wypada w Lauterbrunnen. Robimy krótką przerwę, żeby rozejrzeć się po sympatycznej wiosce. Na południowym jej krańcu znajdują się wodospady Staubbach. Strugi rozpylonej wody spadają kaskadą w dół stromej ściany. Jeszcze bardziej spektakularnym dziełem natury okazują się wodospady Trummelbach, do których z dworca kolejowego kursuje autobus. We wnętrzu góry woda spada z niesamowitą mocą 20 tysięcy litrów w ciągu sekundy i rzeźbi w skałach fantastyczne kształty. Do miejsca, skąd rozpoczyna się zwiedzanie, można wjechać windą. My jednak ambitnie pniemy się po schodach.
Dalsza podróż z Lauterbrunnen (Uwaga! Tu przesiadamy się w nowy pociąg Wengernalp Railway) do Kleine Scheidegg trwa niecałą godzinę. A tam czeka kolejna przesiadka na kolej zębatą do Jungfraujoch, Przełęczy Dziewicy. Na peronie mnóstwo amatorów wysokogórskich wypraw i narciarze. Zdyscyplinowani Japończycy ze swoimi przewodnikami, hałaśliwi Niemcy. A także grupki Anglików, dla których przed laty szwajcarskie Alpy odkrywał Thomas Cook, założyciel pierwszej międzynarodowej agencji podróży. Robił to w czasach, kiedy nie istniała jeszcze wysokogórska kolej i wyciągi. Jednak wiktoriańskie damy bez lęku wspinały się na alpejskie przełęcze, chociaż niektóre szlaki, jak pisano w prasie: „wiodły przez wąskie szczeliny wykute w potężnej skale, przez które z ledwością mógł przecisnąć się muł”.
Nasz przedział zajmują roześmiani Hindusi, kobiety opatulone w futra, spod których wystają kolorowe sari, młodzi małżonkowie z Kalkuty, dla których jest to podróż poślubna. Słowem, indyjscy krezusi, których stać na przyjechanie tysięcy kilometrów, żeby zobaczyć swój Bollywood. Szwajcaria stała się dla Hindusów krainą marzeń – powstaje tu większość z 800 filmów produkowanych co roku przez Indie.
Pierwszym hinduskim obrazem nakręconym na Jungfraujoch był „Sangam” z 1964 r. Walki między Pakistanem a Indiami sprawiły, że popularny wcześniej wśród filmowców Kaszmir okazał się zbyt niebezpieczny. Zastąpiła go krajobrazowo podobna alpejska sceneria. Para z Kalkuty chce odwiedzić jeszcze inne miejsca, w których kręcono hinduskie filmy: słynny Palace Hotel w Gstaad, bajkowe jezioro Thun, Lucernę.
KOSZMAR INŻYNIERA
Przebicie tunelu dla kolei Jungfrau przez lite skały było karkołomnym zadaniem. Liczy on dziesięć kilometrów, a jego budowa zajęła 16 lat.
CZUBEK EUROPY
Top of Europe, najwyższa stacja kolejowa Starego Kontynentu. Dziennie odwiedza ją dwa tysiące ludzi.
MIĘDZY JEZIORAMI
Interlaken to miasteczko położone malowniczo między jeziorami Thun i Brienz.
SIŁA PRZEBICIA NA WYLOT
Im wyżej pnie się pociąg, tym większe wrażenie robi sceneria. Prawie ocieramy się o pionowe skalne ściany, po których spływają wodospady. Wjeżdżamy w tunel wykuty w skale. Z dziesięciu kilometrów trasy, jaką do pokonania ma pociąg Jungfrau, aż siedem poprowadzono przez czterotysięczniki Eiger i Mönch. Hindusi jak na komendę sięgają po kurtki i rękawiczki. I nie tracą humoru – zimą siedzenia są podgrzewane niczym w luksusowym rolls-royce. Pociąg wolno pnie się pod górę i dwa razy zatrzymuje w punktach panoramicznych. Z pierwszego (2?865 m n.p.m.) rozciąga się piękny widok na dolinę Grindelwald. Z drugiego (3?160 m n.p.m.) widać tylko odwieczny lód i surowe granitowe skały.
Przebicie tunelu przez lite skały dla kolei Jungfrau wydawało się karkołomnym zadaniem. Wprawdzie miał być krótki, ale kopanie zajęło szesnaście lat! Wcześniej wielu pasjonatów górskich kombinowało, jak poprowadzić kolej na cudowne, ale niedostępne szczyty. Hotelarzowi Friedrichowi Seillerowi w 1870 roku marzyło się zrobienie drogi pneumatycznej, którą transportowanoby w górę ludzi jak paczki w ówczesnych sortowniach urzędów pocztowych. Blisko dwadzieścia lat później inżynier Maurice Koechlin, bliski współpracownik Gustawa Eiffla, chciał poprowadzić na szczyt kolej linową. Z kolei Alexander Trautweiler niemal w tym samym czasie zabiegał o koncesję na budowę tunelowej kolei ciśnieniowej. W podobny sposób, tylko w kapsułach umieszczonych w rurach, chciał przenosić turystów na szczyt, i to zaledwie w 15 minut, inny fantasta, Eduard Locher. Były też pomysły budowy szybu jak w kopalni, z windą wywożącą ludzi w górę.
Wszystkie pomysły przebiła koncepcja przedsiębiorcy tekstylnego z Zurychu, Adolfa Guyer-Zellera. Zrodziła się nieoczekiwanie w 1893 roku, podczas październikowej wspinaczki, w której towarzyszyła mu córka. Spojrzał na Eigera, Möncha i Jungfrau, niesamowite trio tkwiące w morzu innych szczytów i wykrzyknął „Eureka!” Pospiesznie wrócił do hotelu i przez całą noc kreślił plan kolei, która miała dać nowe możliwości miłośnikom alpinizmu. Żartowano, że to będzie pociąg do nieba, i nie wróżono mu sukcesu. Zwłaszcza że tylu już przed nim próbowało pociągnąć nitkę kolejową w tym miejscu, gdzie natura obdarzyła góry szczególnym pięknem. Pierwotnie koszty szacowano na 6 milionów franków szwajcarskich. Budowa pochłonęła jednak 15 milionów i wiele ofiar śmiertelnych.
Praca pod ziemią była piekielnie trudna, trasę i tunele wykuwano kilofami, świdrami wiercono otwory na dynamit, a wszystko transportowano na mułach. Zaopatrzenie na jedną zimę dla 300 robotników (ekipa była wielonarodowa) składało się z: 12 ton mąki, 15 hektolitrów wina (litr dziennie na gardło), 2 ton ziemniaków dla Szwajcarów, 800 kg makaronu dla Włochów, 3000 jaj, 400 kg kawy, 50 tys. papierosów, 4 ton mięsa i 30 ton węgla do pieczenia i kuźni. Ostatecznie Top of Europe, najwyżej położoną stację kolejową w Europie, otwarto 1 sierpnia 1912 roku, już po śmierci Adolfa Guyer-Zellera.
SZCZYT EMOCJI
Jeszcze jedna atrakcja, którą można się cieszyć po dotarciu na Top of Europe. Wystarczy mocna lina i trochę odwagi, żeby poszybować ponad górami.
DŁUGI JĘZOR
Aletsch, najdłuższy lodowiec Europy (23 km), wpisany został na listę UNESCO – jęzor lodu ciągnie się aż po horyzont i końca nie widać.
ZIMNA ATRAKCJA
Pałac lodowy z mnóstwem komnat i galerią rzeźb wykutych w lodzie cieszy się ogromnym powodzeniem wśród turystów.
BAJKA Z LODU
Z pociągu ruszamy na platformę widokową, by zobaczyć Aletsch, najdłuższy lodowiec Europy (23 km), wpisany na listę UNESCO. Jęzor lodu ciągnie się aż po horyzont i końca nie widać. Góruje nad nim kosmiczny budynek stacji meteorologicznej Sphinx, pod którą umieszczono pałac lodowy z mnóstwem komnat. Jest tam cała galeria wykutych w lodzie rzeźb, tak pięknych, że aż żal stąd się ruszyć.
A na zewnątrz Hindusi jak dzieci obrzucają się śnieżkami. Kobiety owinięte w sari i kurtki stąpają ostrożnie po śniegu, kurczowo przytrzymując się liny. Najodważniejsze śmigają z górki na plastikowych listkach. Może po raz pierwszy w życiu?
Wypuszczamy się szlakiem w poprzek lodowca. To również okazja, by jeszcze poszusować na płaskim zboczu (30 CHF z wypożyczeniem nart) lub przejechać się psim zaprzęgiem (8 CHF za okrążenie). Niestety, już nie ma na to czasu. Na koniec zaglądamy do restauracji Crystal. Biorę spaghetti z grzybami za 23 CHF plus małe piwo za 6. Steffen zamawia dobrze wysmażony befsztyk za dwa razy tyle.
Top of Europe okazuje się sporym miastem. Każdego roku odwiedza je 700 tysięcy ludzi – prawie 2 tysiące dziennie! Działa tu kilka barów i restauracja Bollywood z indyjską kuchnią dla Hindusów. Jak w każdym porządnym miasteczku jest poczta (najwyżej położona w Europie) i kawiarenka internetowa, skąd można przesłać rodzinie wiadomość. Na ogół treść jest podobna: „Wszędzie szczyty, jest biało aż po horyzont i zimno. Na szczęście świeci słońce. To bajka!”.