O Malborku mówi się, że to miasto przy zamku – większość ludzi przede wszystkim z nim je kojarzy. Malbork to jednak nie tylko zamek, choć niewątpliwie to on jest największym magnesem turystycznym. Tylko w 2014 roku w sezonie wakacyjnym odwiedziło go ponad pół miliona turystów.
Krzyżaków sprowadził książę Konrad Mazowiecki, by bronili Polski przed Prusami i chrystianizowali mieszkające tu plemiona pogańskie. Krzyżacy chętnie skorzystali z zaproszenia. Europa północno-wschodnia idealnie wpisywała się w ich plany, ponieważ ekspansja islamu na ziemie leżące na wschodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego spowodowała ich stopniową utratę. Propozycja Konrada Mazowieckiego przyszła w samą porę, bowiem za samowolę zostali wypędzeni z Węgier, gdzie mieli bronić granic przed atakami Połowców. Ziemia Chełmińska stała się ich ziemią obiecaną. Apetyt rósł w miarę jedzenia, przywłaszczali sobie to, co odbierali poganom.
– Czy wie pani, że zakon krzyżacki nadal istnieje? – zapytał Starszy Kustosz Zamku, Bernard Jesionowski. – Wielki mistrz rezyduje we Wiedniu, a zakon liczy dziś około stu mężczyzn, kapłanów i około trzystu kobiet zajmujących się opieką nad potrzebującymi. Z dawnych dwóch gałęzi: rycerskiej i zakonnej pozostała tylko ta druga. Bracia i siostry zajmują się dziś, oprócz posługi duszpasterskiej, tym, do czego zakon został pierwotnie powołany, czyli opieką nad ludźmi starszymi. Ostatni rycerz żył jeszcze do 1970 roku, ale ze względu na zlikwidowanie stanu rycerskiego w latach dwudziestych XX wieku skończył seminarium duchowe i przyjął święcenia kapłańskie – wyjaśnia.
Dostępny PDF
KRZYŻACKA PANORAMA
Zimowy widok na zamek, Szkołę Łacińską oraz bulwar nad Nogatem.
DALEKO OD NOSZY
Szpital Łaciński pełnił rolę przytułku dla bezdomnych i starszych. Dziś mieszczą się w nim biura Malborskiego Centrum Kultury i Edukacji, organizowane są wystawy, a w planach jest remont piwnic i być może powstanie kawiarni.
CHWILOWO NIEOBLEGANY
Dziedziniec Zamku Średniego, zwanego Przedzamczem Wewnętrznym. To tu mieściła się siedziba wielkiego mistrza i wielkiego komtura, znajdował się szpital i pokoje gościnne dla dostojników zakonnych. Przez ten plac tylko w zeszłym roku przeszło ponad pół miliona turystów.
DOM WIELKICH MISTRZÓW
Stoję na Zamku Średnim, zwanym Przedzamczem Wewnętrznym, gdzie mieściła się siedziba wielkiego mistrza i wielkiego komtura. Tu też znajdował się szpital i skrzydło z pokojami gościnnymi dla dostojników zakonnych. Zamek Średni to jeden z trzech członów budowli. Kustosz opowiada o pozostałych dwóch: Zamku Konwentualnym, czyli Wysokim, który był siedzibą konwentu i jest najstarszym elementem założenia, oraz o przedzamczach, czyli tym, co otaczało budowlę. Pierwotnie zamek miał dwadzieścia jeden hektarów, co na ówczesne czasy było olbrzymią powierzchnią jak na warownię, terytorialnie dorównującą wielu miastom europejskim. Dziś tych hektarów jest siedemnaście.
– Wie pani, że Poznaj Świat to moje pismo? Mam wszystkie roczniki do końca lat dziewięćdziesiątych, nawet z 1948 roku. Dlatego zgodziłem się opowiedzieć pani o zamku – śmieje się pan Bernard. Ma sentyment do miesięcznika.
Decyzja o budowie zamku zapadła w latach 1272-1273 i od tego czasu zaczęto przygotowywać teren oraz zbierać materiały: granit, drewno, a przede wszystkim wypalać cegły. Bernard Jesionowski o zamku wie chyba wszystko i mam wrażenie, że policzył każdą wmurowaną cegłę, ale po chwili wyprowadza mnie z błędu: – W Zamku Wysokim jest około trzech i pół miliona sztuk cegieł. W całym zamku nawet trzydzieści do pięćdziesięciu milionów. Nie potrafię jednak powiedzieć dokładnie, ponieważ nie znam budynków, które już nie istnieją. Nie wiem też, jak głębokie są mury obronne, czy są w całości zbudowane z cegły, czy może z kamienia.
Budowa trwała bardzo długo. Przede wszystkim dlatego, że czasochłonne było pozyskiwanie materiałów. W fundamentach Zamku Wysokiego znajduje się około dwunastu tysięcy ton granitu, który zwożono przez dwa lata, zbierając go na polach rozciągających się w kierunku Dzierzgonia. Wypalanie cegieł trwało jeszcze dłużej, bo produkowano je ręcznie. Jak mówi pan Bernard, tą metodą tak dziś, jak i w średniowieczu jeden strycharz (– to nie ten, co chodzi po strychach, tylko ten, który robi cegły – żartuje kustosz) był w stanie wyprodukować 600-700 cegieł dziennie. W piecu mieściło się około dziesięciu tysięcy sztuk, a więc dopiero po miesiącu pracy można było uruchomić piec do wypału.
Rocznie wmurowywano od trzystu do sześciuset tysięcy cegieł. Budowano fragment muru i robiono przerwę, dlatego tak długo to trwało, ale było warto. Zamek stał się jednym z ulubionych miejsc wielu osobistości. Odwiedził go Kazimierz Wielki, Napoleon Bonaparte, Mikołaj Kopernik. Był nawet syn cesarza chińskiego i w imieniu ojca przepraszał cesarza niemieckiego za bunt Chińczyków przeciwko Rzeszy Niemieckiej. W ramach przeprosin przywiózł dachówki z pałacu w Pekinie i cegły z muru chińskiego, które dziś można oglądać na wystawie.
Zamek był siedzibą wielkich mistrzów zakonu niemieckiego, ale również – ich nekropolią. Od 1340 do 1457 roku prawie wszyscy mistrzowie byli tu chowani. Spoczęło ich tu jedenastu. Po 1457 roku zamek stał się też jedną z rezydencji królów polskich.
Na pytanie, skąd wzięło się miasto Malbork, kustosz odpowiada, że stworzyli je budowniczowie zamku. Wylicza, że na jednej ścianie pracowało około szesnastu murarzy. Ściany były cztery, a więc w sumie murarzy było około 40-50. Każdy miał dodatkowo swoich pomocników, którzy przynosili cegły, zaprawę, wodę itd. Wielu z pracujących mężczyzn miało żony i dzieci. Rosnąca liczba ludzi wymagała zaopatrzenia. Pojawili się piekarze, krawcy, szewcy. To oni stworzyli miasto przy zamku, jak często określa się Malbork po dziś dzień.
Ostatnie badania jednak mówią, że w miejscu Marienburga, jak nazywano dawniej miasto, jeszcze przed budową zamku prawdopodobnie istniała osada. Pod zamkiem jest duża murowana budowla, a pod murami kościoła starszy kościół. – Nie wiemy jednak, jak się to miejsce nazywało, i co to było dokładnie – mówi kustosz.
OFIARY CHOLERY
Resztki cmentarza Jerozolimskiego. W 1710 roku pochowano tu ponad 1,5 tysiąca osób zmarłych na cholerę. Dziś można tu znaleźć jedynie kilka nagrobków.
DROGA KONSERWATORA
Jedna z bocznych ścieżek wokół zamku. Ta akurat prowadzi do pracowni konserwatora.
TU ZNOWU UCZĄ
Podczas spaceru bulwarem nad Nogatem można podziwiać odbudowany budynek Szkoły Łacińskiej, w której Malborskie Centrum Kultury i Edukacji organizuje między innymi warsztaty z dawnych rzemiosł.
NAWIEDZONY SZPITAL, OPĘTANY CMENTARZ
Zamek nie jest jedynym miejscem w Malborku, które warto odwiedzić. Wiele ciekawych opowieści wiąże się ze Szpitalem Jerozolimskim. Szpital to określenie wprowadzające nieco w błąd, bo tak naprawdę od XIV wieku był tu przytułek dla bezdomnych i starszych. Po wojnie budynek został przystosowany do celów mieszkalnych. Nigdy nie był jednak remontowany i popadał w coraz większą ruinę, aż w końcu został zamknięty i przeznaczony do rozbiórki. I pewnie by go zburzono, unicestwiając ważną część historii Malborka, gdyby nie znalazła się grupa ludzi z Polski i Niemiec, którzy założyli stowarzyszenie, zebrali fundusze i uratowali budynek.
O Szpitalu Jerozolimskim krążą różne historie i legendy. Jedna z nich mówi o studni, która znajdowała się przed budynkiem od czasu zakonu krzyżackiego do początku XX wieku i każdy, kto szedł z miasta w stronę Sztumu, mógł się zatrzymać i napić wody. Legenda mówi, że do studni został wrzucony skarb w postaci złotych monet i dziś każdy jej szuka.
– Z budowlą Szpitala Jerozolimskiego łączy się też inna historia. Coś, co poczułem na własnej skórze – mówi Tomasz Agejczyk, miłośnik historii Malborka i autor książki o mieście. – Parę lat temu, gdy trwał remont szpitala, znaleziono kilka nagrobków w jego podziemiach. W czasie otwarcia szpitala wykonywałem zdjęcia w piwnicy i w pewnym momencie wokół mnie pojawiła się dziwna biała łuna. Nie wiem, co to było. Kolega, który był ze mną, uwiecznił to na zdjęciach. Widać na nich wokół mnie białą poświatę. Niektórzy żartują, że zmarli, a konkretnie niejaki Schulz, w ten sposób chciał mi dać do zrozumienia, żebym oddał nagrobki. W trakcie konserwacji zabrałem bowiem znalezione w podziemiach płyty i zabezpieczyłem je w urzędzie miejskim. Czy faktycznie to był głos z zaświatów? Wszystko możliwe – śmieje się pan Tomasz.
Po prawej stronie szpitala znajdował się cmentarz. Dziś zostały po nim ślady w postaci kilku nagrobków i trzech dużych kamieni, o których Tomasz Agejczyk mówi, że jeden postawiony zostały ku czci matek poległych żołnierzy. Dwa z wyrytymi datami 1914 i 1919 (rok po zakończeniu wojny zmarł ostatni żołnierz znajdujący się w lazarecie) flankowały od wschodu cmentarz wojenny w miejscu wcześniejszego, na którym chowani byli ci, którzy zmarli w czasie epidemii cholery. Pogrzebano tu wówczas w 1710 roku prawie półtora tysiąca osób. Na moje pytanie o tajemnice związane z cmentarzem Bartosz Jeromin, pracownik Malborskiego Centrum Kultury i Edukacji, odpowiada, że – jak wieść gminna niesie – różne osoby, idąc z dzielnicy Czwartaki na skróty przez pobliski park, różne rzeczy na tym cmentarzu widziały. A im późniejsza był pora, tym wyobraźnia dziwniejsze podsuwała obrazy. Skóra cierpła, włosy jeżyły się na głowie, ale skrót koło cmentarza kusił, dostarczając kolejnych niebywałych relacji.
Bartosz Jeromin oprowadza mnie po Szkole Łacińskiej, która powstała w 1352 roku z polecenia jednego z wielkich mistrzów krzyżackich, Winricha von Kniprode. Mieszkańcy i przyjezdni uczyli się tu podstaw łaciny. Szkoła funkcjonowała do pożaru w 1899 r., kiedy to w znacznym stopniu została zniszczona. Budynek odbudowano na początku 1900 roku, ale zmieniło się jego przeznaczenie. Służył jako magazyn aż do czasów wojny. Po 1945 roku popadał w coraz większą ruinę i dopiero w 2013 roku zabrano się ponownie za jego odbudowę.
Odbudowaną Szkołę Łacińską otrzymało Malborskie Centrum Kultury i Edukacji. Okazuje się, że budynek budzi jednak dość duże emocje. – Wielu osobom się nie podoba. Ja wiem, jak to wyglądało trzy lata temu, i stanowczo wolę, jak jest obecnie – mówi Bartosz Jeromin. Dawniej w szkole uczono łaciny, dziś odbywa się tu wiele zajęć. Istnieje skansen rzemiosł, nawiązujący do starych zawodów: wikliniarstwa, tkactwa, garncarstwa. Ale są też zajęcia bardziej nowoczesne, jest obserwatorium astronomiczne. Szkoła Łacińska na nowo spełnia swoją pierwotną funkcję: edukuje.
CIEŃ PODCIENI
Słynne malborskie podcienia, które niegdyś zdobiły domy na całym rynku, zachowały się tylko w budynku Ratusza Staromiejskiego.
MROCZNE GMASZYSKO
Ratusz Staromiejski od średniowiecza był siedzibą władz miejskich. Od 1929 roku rezydowała tu niemiecka policja. Budynek był też miejscem śmierci Polaków. Mieściło się tu więzienie śledcze Gestapo, w którym stracono 3 tysiące ludzi.
KUCHNIA W KOSTNICY
Tomasz Agejczyk historiami dotyczącymi Malborka sypie jak z rękawa. Jedną z ciekawszych jest ta dotycząca budynku Nowego Ratusza, obecnie Urzędu Miejskiego. – W samym gmachu znajdowały się rozmaite instytucje, w tym bank na parterze. W 1945 roku znaleziono zejście do skarbca. Byłem w tym skarbcu kilka lat temu, istnieje do dzisiaj, z pięknymi pancernymi drzwiami, z grubymi ścianami. Po odkryciu ściągnięto kasiarza z Warszawy, takiego drugiego Kwinta, żeby otworzył skarbiec. Wszyscy się zastanawiali, co znajduje się w środku. Kasiarz jednak nie podołał zadaniu. Wymyślono więc inny sposób. Wykuto dziurę w ścianie i w ten sposób dostano się do środka. Zamiast skarbu znaleziono jedynie stare gazety z pierwszych miesięcy po wojnie. Okazało się, że komuś wcześniej udało się złamać szyfr.
Historia o skarbcu jest prawdziwa, ale po Malborku krąży też wiele legend, które mówią o przejściach i tunelach łączących Starostwo z Urzędem Miejskim czy Nowy Staw ze Sztumem, gdzie znajduje się niewielki zamek, w przeszłości również należący do zakonu. – Zamki potrzebują takich opowiadań i historyjek – mówi Tomasz Agejczyk. Gdy pracował w Muzeum Zamkowym, krążyły wśród pracowników historie, że ci, którzy zostawali w zamku na noc, to i owo widzieli. Nie wiadomo, czy ciekawsze są te wymyślone, czy prawdziwe.
– Kiedyś przyjechał redaktor z radia zrobić audycję o kuchni. Na zamku w tym czasie była tylko jedna restauracja w podziemiach. Prosiłem kucharza, żeby opowiedział o tradycyjnych potrawach, tylko broń Boże, żeby nie wspominał, co tu było wcześniej. Redaktor jednak w pewnym momencie pyta kucharza: „Co tu było w średniowieczu?”. „Kostnica” – odpowiada ten. Mina redaktora bezcenna – opowiada Agejczyk.
W Malborku prawdziwe historie mieszają się z legendami i czasami trudno stwierdzić, co jest prawdą, a co nie. Jedno jest pewne – jeśli istnieje zamek, to musi pojawiać się na nim duch. Muszą też być ukryte skarby i podziemne tunele. Bez nich nie ma po prostu dobrej opowieści.