Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-02-01

Artykuł opublikowany w numerze 02.2016 na stronie nr. 44.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Feluch,

Uroki prowincji przylądkowej zachodniej


Prowincja Przylądkowa Zachodnia to doliny i wzgórza, a między nimi spokojne holenderskie i burskie miasteczka z kolonialnymi budynkami. Niektóre, takie jak Stellenbosch czy Franschhoeck, znane są z winnic i produkcji wina, inne, jak Ceres, to zagłębia owocowe. W promieniu trzystu kilometrów od Kapsztadu znajduje się też kilka łańcuchów górskich: Cederberge, Hexriverberge, Witteberge czy Langberge. Każdy z nich wart polecenia.

Bazą wypadową do pasma górskiego Langberge jest ciche miasteczko Montagu, leżące 180 km od Kapsztadu, zamieszkane przez ponad siedem tysięcy osób. Jest to także miejsce upraw winorośli, jabłek, moreli i brzoskwiń. W odległości 2,5 km od miasta znajdują się gorące źródła o temperaturze 43°C. Nad źródłami stoi spory gmach Avalon Spring Hotel, a obok – basen wypełniony gorącą wodą.
W tygodniu Montagu jest senne i spokojne, jedynie w weekendy i letnie wakacje – czyli w styczniu i lutym – miasteczko zapełnia się mieszkańcami Kapsztadu szukającymi tu chwili odpoczynku w warunkach pełnego bezpieczeństwa.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

OBRUS NAD FYNBOS

Góra Stołowa (1 087 m n.p.m.) stoi nad Kapsztadem. Zwykle spowita jest warstwą chmur zwaną „obrusem”. Żyje na niej 2,5 tysiąca gatunków roślin, tworzących drobny busz, tzw. fynbos.

MIASTO Z KLIMATEM

Okolice Kapsztadu, jednego z najpiękniej położonych miast świata. Leży prawie na styku oceanów, odgrodzone od kontynentu górami dochodzącymi do 2 tysięcy metrów. Ma klimat śródziemnomorski i żyzne gleby umożliwiające uprawy owoców i winorośli.

KWIETNE MGNIENIE WIOSNY

Górska łąka w okolicach Montagu. W takim stanie można ją ujrzeć tylko wiosną. Potem upały wysuszą wszystko i zostaną jedynie badyle.

 

NA WIOSNĘ W MONTAGU

 

Planując razem z żoną wyjazd do RPA, nie zakładaliśmy pobytu w Montagu i górach Langberge. I nigdy byśmy tutaj nie trafili, gdyby nie polecił nam ich Rolf, w którego pensjonacie, w miasteczku Hermanus nad oceanem, mieszkaliśmy w czasie „wielorybiej” części naszej podróży. Gdy usłyszał nasze pytanie, gdzie najlepiej pojechać na kilka dni w góry, odpowiedział bez wahania: – Do Montagu. Polubicie to miejsce, jeżeli lubicie góry i spokój. – Wsiedliśmy więc w wypożyczone w Kapsztadzie auto i pojechaliśmy.
Przejazd po Prowincji Przylądkowej Zachodniej nie nastręcza trudności dzięki dobrze utrzymanym drogom krajowym N1, N2 i N7, mającym w pobliżu samego Kapsztadu standard autostrad. Dojazd w boczne rejony też nie jest problemem dzięki sieci lokalnych dróg, choć część z nich potrafi być wąska i kręta. Uważać tylko trzeba na drogi szutrowe, które czasami łączą nawet większe miejscowości. Przejazd nimi zajmuje dużo czasu, a zimą i wczesną wiosną ze względu na duże opady deszczu mogą być po prostu zamknięte. My byliśmy wczesną wiosną w październiku.
Wiosna i jesień to najprzyjemniejsza tutaj pora. Wprawdzie czasami jeszcze dopadały nas zimne deszcze, ostatnie pozostałości zimy, ale w czasie jazdy do Montagu była piękna, słoneczna pogoda. Na horyzoncie za oknem samochodu pojawiły się białe czapy gór Hex River – najwyższych w Prowincji Przylądkowej Zachodniej. Dwutysięczne szczyty zimą są zawsze obsypane śniegiem. Jest tu nawet ośrodek narciarski działający w sezonie.
Montagu to jeden z najlepszych rejonów wspinaczkowych w okolicy. Są tu setki dróg rozlokowanych na różnych skalnych ścianach wzdłuż doliny. To miasteczko to także brama do płaskowyżu Karru. Wystarczy przebyć kilkadziesiąt kilometrów drogą na północny zachód przez dwie przełęcze, Burgers i Rooihoogte, by opuścić zielone i sielskie doliny i wjechać w półpustynne, pofałdowane tereny Karru Małego. Dalej przekształcają się one w Karru Wielkie, ciągnące się tysiące kilometrów i prowadzące do najsuchszego i najgorętszego – Karru Wysokiego. Puste i dzikie wzgórza, na których nic nie przykuwa wzroku, porośnięte szarymi krzakami i przyszarzałą lub rudą trawą, mają w sobie magię. Przestrzeń dookoła zdaje się nie mieć końca. A wiosną te szare wzgórza stają się zielone i pokryte kolorowymi kwiatowymi wzorami.

 

TOKUJĄCY W ZWISIE

Tka charakterystyczne kuliste gniazda, a podczas tokowania zwisa głową w dół – to wikłacz pomarańczowy. Na poprzednim zdjęciu – ibis czczony, święty ptak starożytnego Egiptu, zamieszkujący również inne rejony Afryki. Oba sfotografowano w rezerwacie Montagu.

DOLINA ZAKOCHANYCH

Pełna uroku dolina rzeki Keisie, kilka minut marszu od Montagu. Prowadzący przez nią szlak nosi nazwę Lovers Walk (Droga Zakochanych).

 

W GÓRSKIM OGRODZIE

 

W Montagu góry są na wyciągnięcie ręki. Szlaki zaczynają się na obrzeżach miasta. Wystarczy przejść się uliczkami lub wzdłuż rzeki Keisie, by po piętnastu minutach stanąć u wejścia do górskiego rezerwatu (w sezonie trzeba zapłacić 20 randów od osoby – ok. 7 zł). Tutaj startują trzy szlaki, przy czym nas interesował prowadzący na najwyższy szczyt Bloupunt. Nie jest to góra wysoka – 1?266 m n.p.m., ale biorąc pod uwagę, że Montagu leży na wysokości zaledwie 210 m n.p.m., do pokonania był jednak spory kawałek.
Wiosenna woda spływała z gór, napełniając rzeki. Trasa wiodła początkowo dolinami, wzdłuż potoków obrośniętych niskimi drzewami i zaskakującymi w kształtach kwiatami. Czasami szlak jest tu zalany i trzeba przedzierać się przez krzewy albo brodzić w wodzie. Weszliśmy na grzbiet porośnięty trawą i poprzetykany skałkami. Ścieżka kluczyła, kręciła, wyprowadzając nas wreszcie na grań. I tutaj, już blisko szczytu... weszliśmy do ogrodu. Całe zbocze było pokryte kwiatami. Wyrastały z niskich krzewów i traw – białe, czerwone, żółte, mieniące się kolorami w słońcu.
Gdyby nie wiosna, nigdy nie zobaczylibyśmy takiego roślinnego dywanu. Południowoafrykański świat flory tak bardzo różni się od innych, że niektórzy zaliczają go do osobnego królestwa organizmów na ziemi, obok pięciu pozostałych (według klasyfikacji Whittakera). W tym bogactwie byliśmy w stanie rozpoznać jedynie nieliczne gatunki, na przykład pelargonie sprowadzone stąd do Europy jako rośliny ozdobne. Ogromna ilość gatunków jest niepodobna do tego, co rośnie nie tylko w Europie, ale także w pozostałych częściach Afryki.
Z wierzchołka rozpościerał się daleki widok. Pod nami leżały rozległe doliny z farmami i miasteczkami. Za nimi następne pasma wzgórz i gór. Błyszczące w słońcu wstęgi rzek i dachy domów.
Zejście ze szczytu prowadziło na drugą stronę grani. Stąd widać było zerodowane zbocza, pokazujące swój przekrój geologiczny. Szlak robił duże kółko i schodził do dolinki z wąskim potokiem, wzdłuż którego szło się po kamieniach stromo w dół. W końcu doszliśmy do ścieżki, którą rano zaczynaliśmy trasę.
Przeszliśmy po górach 16 km, co zajęło nam około 6 godzin. Przyszedł czas na obiad z winem, a potem kąpiel w ciepłych źródłach Avalon Springs.

 

U WIKTORII I ALFREDA

Miejsce warte odwiedzin: reprezentacyjne Nabrzeże Wiktorii i Alfreda w Kapsztadzie, rejon restauracji, sklepów i bardzo dobrych hoteli. W tle widoczna zewsząd Góra Stołowa.

WODOSPAD ZE SREBRA

Wśród pokrytych gęstymi zaroślami stoków leży dobrze schowany wodospad Silvermine. Stanowi odcinek rzeki o tej samej nazwie, która dała nazwę okolicznemu rezerwatowi przyrody. A na początku była oczywiście kopalnia srebra.

JAK NA HELU

Zachodnie plaże w okolicy Kapsztadu słyną z atlantyckich wiatrów, z których chętnie korzystają kitesurferzy. Mało kto się tutaj kąpie, bo temperatura wody jest podobna do tej w Bałtyku.

 

WINO, WSPINACZKA I PRZESTROGI

 

Montagu to tylko jedna z wielu szans na spędzenie czasu w górach Prowincji Przylądkowej Zachodniej. Podobne miejscowości, dające możliwości krótszego czy dłuższego trekkingu można znaleźć bez trudu w innych okolicznych górach: Cederberge, Hexriverberge czy Witteberge. Także i tam nie brakuje rejonów skałkowych. Bez trudu znajdą coś dla siebie również miłośnicy koni, rowerów górskich, spływów czy jazdy traktorami po okolicznych bezdrożach! A tuż obok, w zielonych dolinach, kuszą liczne winnice zapraszające na degustacje wina i jedzenia. Takie miejscowości jak Stellenbosch czy Paarl to najsłynniejsze zagłębia winiarskie w RPA.
Miasto Paarl leży u stóp Paarl Rock – lśniącej, ogromnej, granitowej skały składającej się z jednego bloku. Jest na tyle duża, że bez żadnej przesady nazywana jest także Paarl Mountain. Ma dwa wierzchołki – Britannia Rock i Gordon Rock. Z wyższego Britannia Rock, o wysokości 649 m n.p.m., można podziwiać leżące u jej stóp 180-tysięczne Paarl. Charakterystyczna skała to także mekka miejscowych wspinaczy – wytyczone w granitowych ścianach drogi słyną ze swojego piękna. Oprócz klasycznych, ubezpieczonych dróg są także duże rejony bulderingowe – do wspinaczki bez asekuracji liną.
Oczywiście sielski obraz tych terenów to nie jest cała prawda o nich. Są miejsca, których ani turysta, ani nawet miejscowy przedstawiciel klasy średniej, czy to biały, czy czarny, na co dzień nie ogląda. Chyba że zza okien samochodu, szybko mijając jedno z wielu townships – osiedli dla czarnych, zamieszkanych przez najbiedniejszą część południowoafrykańskiego społeczeństwa oraz nielegalnych imigrantów z afrykańskich państw, szukających tutaj lepszego życia. W małych, stłoczonych domkach żyją robotnicy pracujący w miejscowych farmach i przetwórniach owoców, kierowcy półlegalnych busików, kobiety pracujące jako pomoce domowe w okolicznych miasteczkach. Bieżąca woda i elektryczność to tutaj rzadkość. Stała praca także.
Podziały na bogatych i biednych, białych i czarnych, pracowników legalnych i nielegalnych w tym kraju są wyraźne. Choć nie znaczy, że wśród białych nie trafiają się biedacy. To czarni sprawują tu władzę, a ich klasa średnia jest coraz liczniejsza i ma się całkiem dobrze. Ciemnoskórzy mieszkańcy RPA też dzielą się na wiele grup, różniących się znacznie od siebie. Do tego są jeszcze liczni kolorowi, do których nie przyznają się ani biali, ani czarni, na przykład potomkowie Malajów sprowadzanych do pracy przez Anglików w XIX i na początku XX w., których akurat w Kapsztadzie i okolicy mieszka wielu.

 

MAŁY BIAŁY DOMEK

W Montagu zachowały się zabudowania pierwszych farmerów z połowy XIX w. Dziś zajmują je restauracje, hoteliki i galerie.

Ale dla turysty to wszystko nie ma oczywiście większego znaczenia. Dobrze rozwinięta infrastruktura, powszechny angielski, liczne pensjonaty i biura organizujące przeróżne atrakcje powodują, że podróżuje się tu łatwo. W każdym większym miasteczku jest też informacja turystyczna z bezpłatnymi mapami i informacjami. Trzeba tylko być przygotowanym na częste rady dotyczące bezpieczeństwa. – Nie afiszujcie się, że jesteście turystami – radzi nam uprzejmy recepcjonista w hotelu. – Nie chodźcie z aparatem fotograficznym na wierzchu – mówi do nas, uśmiechając się, Malajka na ulicy w Kapsztadzie. – Zawsze blokujcie drzwi w samochodzie i nie trzymajcie cennych rzeczy na wierzchu – poucza nas przemiły taksówkarz, gdy mówimy mu o planach wypożyczenia samochodu. – W nocy weźcie taksówkę, nie ma sensu włóczyć się na piechotę – radzą wszyscy.
Ale te zasady bezpieczeństwa obowiązują tylko w większych miastach, takich jak Kapsztad czy Johannesburg, gdzie panuje niepokojąco duża przestępczość. Na prowincji przekaz jest zupełnie inny. Bo tutaj jest pięknie i spokojnie.