Od kilku lat zwiedzamy Indie na motocyklach. Royal enfield lokalnej produkcji to jakby skrzyżowanie polskiego junaka z traktorem, ale tutaj ma on urok i pozycję niemal harleya. Poza podróżowaniem motocyklem interesują nas także tutejsze plemiona – odrębne kulturowo, głęboko tkwiące w tradycji i żyjące własnym, często niezmienionym od stuleci rytmem.
Po miesięcznej włóczędze z Ladakhu przez cały Nepal w połowie października dotarliśmy do Asamu. To najlepszy, aż do końca kwietnia, czas na podróż po stanach północno-wschodnich Indii. Załatwienie trzydziestodniowej przepustki zajęło nam kilka dni i wyciągnęło z kieszeni 140 USD. Dobrze chociaż, że motocykl potraktowany został gratis. Jeszcze tylko regulaminowy wpis do zeszytu na granicy stanów Asam i Arunachal Pradesh i mogliśmy wjechać do tej himalajskiej krainy.
Najbardziej intrygowały nas okolice doliny Ziro. Zamieszkują je Apatani, którzy pierwszy kontakt z białym człowiekiem mieli dopiero w 1897 roku. I nie są to wojownicy, łowcy głów czy ludożercy, lecz wyjątkowo spokojne, demokratyczne i pracowite plemię, godzące tradycję ze współczesnością. Dla turysty największą ciekawostką są ich kobiety, z których część – oprócz tatuaży na czole i brodzie – nosi w nozdrzach drewniane kołeczki, zwane yapin hullo.
Dostępny PDF
ŚWIĘTA PLATFORMA ORAZ KURNA CHATA
Kiedy zbieraliśmy informacje o ich wioskach, poznaliśmy osobę, dzięki której mogliśmy zrealizować nasze plany. To John Mathew, Hindus ze stanu Kerala, inżynier o szanowanej tu pozycji, ożeniony z kobietą Apatani. To on wprowadził nas w świat nieomal nierealny, gdzie animistyczna religia danyi-polo funkcjonuje na równi z obecnym tu chrześcijaństwem. Kult Księżyca i Słońca wyznacza naturalny rytm życia, a szacunek dla natury może być wzorcem dla niejednej organizacji proekologicznej.
Ta społeczność kieruje się własnym kodeksem karnym i moralnym, który wyryty jest na kamieniu w pobliżu specjalnego miejsca zwanego lapang. To rodzaj platformy skonstruowanej z wielkich desek pochodzących z drzew, czasem kilkusetletnich, specjalnie wyselekcjonowanych przez szamana. Takie miejsce uważane jest za święte, a każdy klan w wiosce ma własny lapang. Całe życie społeczne toczy się na tych kilku grubych deskach. Na nim lokalny szaman, zwany nyibu, odprawia swoje obrzędy. W przypadku jakichkolwiek sporów czy uchybień w przestrzeganiu kodeksu, lapang służy jako sala sądowa. Swoistym więzieniem, gdzie zamykani są nieliczni drobni przestępcy, jest tu niewielka przestrzeń pod podłogą.
John Mathew wprowadził nas w życie rodzinnej wioski swojej żony Yakang. Jeszcze dwa dni wcześniej, kiedy we dwójkę z Dorotą zwiedzaliśmy motocyklem okolice, kobiety odwracały głowy lub zasłaniały twarze, widząc nasze fotoreporterskie zamiary. Dziś, w towarzystwie lokalnego przyjaciela, nie tylko dumnie pozowały do zdjęć, ale zapraszały do swoich domostw.
Drewniane chaty udey wykonane są według jednego schematu. Na ściany składają się plecionki z rozciętych tyczek bambusowych uformowanych w duże panele. Szpary w plecionkach zastępują okna i pozwalają na delikatną wentylację wnętrza. Niemal cały budynek zajmuje jedna wielka izba pełniąca rolę kuchni, salonu, pokoju telewizyjnego, spiżarni i wędzarni, a w zimie również sypialni. Pośrodku izby znajduje się darekey, czyli palenisko, a nad nim zawieszona jest bambusowa suszarnia. Wędzą się tam w dymie kawałki mięsa, suszą zioła, dynie, kolby kukurydzy oraz... leśne szczury, uważane tutaj za rarytas! Obok nich także rogi zabitych zwierząt. Dym z ogniska konserwuje zarówno mięso, jak i bambusowe elementy okapu, chroniąc je przed robactwem, myszami i bakteriami. No a latem znakomicie wygania z wnętrza komary.
Na samym szczycie, na kolejnym bambusowym rusztowaniu, leżała najbardziej wartościowa rzecz: yo aso, czyli płachta świńskiej słoniny, suszącej się niekiedy od kilku lat! Okopcona, twarda i wyschnięta na wiór spożywana jest tylko podczas największych uroczystości. To także swoista lokata na czarną godzinę – skarb wspomagający członków klanu, kiedy trafi się gorszy czas. Pasek słoniny – odcinany, mierzony i skrzętnie zapisywany – nawet po wielu latach zostaje oddany w tej samej ilości, czasem przez dzieci lub wnuków pożyczkobiorcy. System ten działa tutaj od setek lat.
BĘDZIE SIĘ DZIAŁO
Na zdjęciu – przygotowania do ceremonii subu w intencji pomyślności jednego z klanów Apatani. Potrawy przygotowuje cała wioska. Kobiety ubijają ryż na mąkę, która następnego dnia podzielona zostanie pomiędzy mieszkańców. Obok – kultowy royal enfield i jego pasażerka z ryżowymi poletkami w tle.
SZCZUR IMIENINOWY
Jednym z przysmaków na pikniku z okazji imienin autora były pieczone „ekologiczne” szczury leśne morey morey kubu.
WIELKIE ŻARCIE
Z każdym dniem czuliśmy się coraz bardziej akceptowani. Kobiety zaczepiały Dorotę i dotykały jej motocyklowego stroju. Zapraszały do wspólnego odsiewania ziarna ryżowego. I przy każdej okazji częstowały lekkim alkoholem ryżowym, zwanym ou. Wyglądem przypomina on rozpuszczony krochmal i jest podawany przeważnie na ciepło. Nie przypadł mi do gustu, za to wpisał się na listę smakołyków Doroty! Dopijała moje napoczęte kubki, ja zaś odwdzięczałem się, spożywając jej przydział wielkich pieczonych wąsatych insektów.
Kiedy zaprzyjaźniony klan dowiedział się, że my w Polsce obchodzimy „swój prywatny festiwal zwany imieninami”, postanowili uczcić uroczyście imię Witolda. Na początek odwiedziliśmy dziadków Yakang, mieszkających na obrzeżach wioski Hari Village. Dziadek Hage Pugang był bardzo stary, urodził się jakieś 30-40 lat przed Wielkim Trzęsieniem. Nikt nie znał dokładnej daty jego urodzin. Apatani od zawsze liczyli swój wiek w odniesieniu do wielkich wydarzeń, jakie towarzyszyły historii plemienia. W tym przypadku było to trzęsienie ziemi z 15 sierpnia 1950 roku. Dziadek swój wiek liczył nawet od Wielkiego Ognia – pożaru, który strawił całkowicie wioskę Hari w 1930 roku.
Wysłuchiwaliśmy jego opowieści, zauroczeni myśliwskim wyglądem wnętrza chaty. Hage Pugang był dzielnym myśliwym i w młodości kilkakrotnie wyprawiał się na wielotygodniowe łowy. Kiedy przywdziałem jego plecak z kołczanem pełnym strzał, chwycił swój łuk i z niespodziewaną energią naciągał co chwilę cięciwę, a oczy błyszczały mu z emocji. Na ten krótki moment stał się walecznym łowcą, wspomnienia dodały mu sił.
Podczas pożegnania z przemiłymi staruszkami zostaliśmy obdarowani niecodziennym prezentem. Było to kilka sztuk czarnych, wysuszonych na wiór, osmolonych dymem szczurów. To było uczczenie mojego święta. Apatani jedzą leśne szczury morey morey kubu, które odżywiają się ekologicznie – ziołami, runem i tym wszystkim, co w lesie zdrowe i czyste. Nie mają nic wspólnego ze zwykłymi kanalarzami.
Dwie godziny później siedzieliśmy w szałasie Johna, pełniącym rolę domku letniskowego. Kiedy Yakang poczęstowała nas philli pandur – ryżem upchanym do wnętrza bambusowej gałęzi umieszczonej w ognisku – nie mieliśmy wyjścia: musieliśmy spróbować i szczura, zapijając go ou. Potem na bambusową matę wjechały duże kawałki gotowanej świńskiej skóry – twarde, tłuste i ledwie dające się rozerwać zębami. Do tego wreszcie coś jadalnego, czyli paro pahin, wątróbki drobiowe w leśnych ziołach, również z bambusowej rury opiekanej w ogniu. Aby dobić nas gościnnością, Yakang na deser zaserwowała duże, tłuściutkie, jasnożółte... larwy jedwabnika, prosto z grilla. Były niemal pyszne! Na widok naszych teatralnych zachwytów nad każdym ze specjałów przepraszała, że nie było rano na targu larw i poczwarek szerszenia. A to byłby już bardzo ekskluzywny przysmak!
Potem John pokazał nam pola ryżowe, jakie aż po horyzont wypełniały dolinę Ziro. Apatani na wiosnę je nawet zarybiają. Ryby żerujące na kompoście magazynowanym przez całą zimę i rozrzuconym po powierzchni poletek spulchniają muliste dno. Zjadają larwy komarów i korzenie chwastów, swoimi odchodami użyźniają ryżowisko. Kiedy nadchodzi pora żniw, woda z kanałów i poletek jest spuszczana, a wyrośnięte już ryby są zbierane.
BARWY OCHRONNE
Ta sympatyczna starsza pani z kołeczkami yapin hullo w nosie i tradycyjnym tatuażem na twarzy to jedna z ostatnich już tak naznaczonych. Taki wizerunek kobiet Apatani miał odstraszać i chronić je przed porywaczami z innych plemion.
MOST NA RZECE K
Wiszący most, a właściwie długa kładka, na rzece Kameng w zachodniej części stanu Arunachal Pradesh.
ŚWIŃSKA WALUTA
Typowe wnętrze tutejszej chaty. Centralne miejsce to palenisko, a nad nim świńskie skóry. Suszona słonina, okopcona, twarda i niemiło pachnąca to nie tylko jeden z największych przysmaków, lecz także „waluta”, jaką rozliczają się klany zamieszkujące wioskę.
BYK OFIARNY
Apatani do dziś kultywują swoje animistyczne zwyczaje, ściśle powiązane z naturalnym rytmem otaczającej ich przyrody. Każdą decyzję konsultują z nibyu, który przeprowadza rytualne rozmowy z duchami przodków. Decyzję odczytuje, wraz z kilkoma starymi mędrcami, z wątroby zabitego ptaszka – bada jej kształt, kolor i stan. Jeśli wynik jest pozytywny, znaczy to, że ofiara została przyjęta. Jeśli nie – szaman nakazuje złożenie większej ofiary. W skrajnych przypadkach, jeśli przodkowie są bardzo rozgniewani, organizator ceremonii musi poświęcić nawet kilka mithunów (azjatyckich bawołów – gatunku znanego u nas jako gajal udomowiony). Ofiary składane są również wtedy, kiedy klan chce po prostu zadbać o dobrobyt swoich członków.
Na uroczystość o takim właśnie charakterze, zwaną subu, udaliśmy się do wioski Bulla, sąsiadującej z Hari. Potężny bawół, udekorowany wiankami plecionymi z bambusa, spokojnie żuł podawaną mu trawę. Tuż po sąsiedzku padł właśnie pod siekierą cielak, którego mięso miało być spożyte podczas wieczerzy na zakończenie obrzędu. W ogrodzie kobiety i młodzi mężczyźni ubijali ziarna ryżu, który planowano rozdzielić pomiędzy członków klanu. W potężnych metalowych kotłach gotowało się mięso. Duże zapasy świeżego ou stały zmagazynowane w rogu izby...
Niebawem znaleźliśmy się przy lapang, gdzie przebywał już nyibu. Siedział na krzesełku pośrodku platformy od czwartej rano, gawędząc z duchami. Gardłowym głosem recytował pieśni komunikujące go z przodkami. Przed szamanem stały butelki z ou oraz pojemniki z ryżem, do których spożycia duchy były zapraszane. Taki seans mógłby trwać nawet i kilka dni, bo dopóki nyibu nie uzyska od duchów klarownej odpowiedzi, wszyscy muszą czekać. W pewnym momencie szaman wstał, nie przerywając cichego zawodzenia, wyciągnął nóż i powolnym ruchem otworzył pisklę. Delikatnie wyłuskał jego wątrobę, a krew i wyrywane pióra pofrunęły na łeb uwiązanego wołu. Potem swoje życie oddał jeszcze jeden ptak, i następny. W końcu wokół lapang zrobił się ruch, a rozmowy z duchami się zakończyły.
Zroszony krwią ptaków, obsypany ich piórami oraz napojony ou bawół zachowywał się nad wyraz spokojnie. Jego ostre rogi, wysmarowane tłuczonym na pył ryżem, mogące w każdej chwili przebić nieostrożnego uczestnika celebry, tkwiły w bezruchu. Problemy zaczęły się, kiedy zwierzę odwiązano i wśród tłumu pognano alejką pomiędzy chatami. Byk przeczuwał, co ma się stać, i z wielką siłą zaparł się w ziemię. Mężczyźni zmuszali olbrzyma do ruchu. W końcu znalazł się na podwórku gospodarzy. Powróz pętający rogi przywiązano do solidnych kołków wbitych w ziemię. Ale bawół szalał na całego. Wszyscy rzucili się na zwierzę, aby je powalić. Mężczyzna wyznaczony na wykonawcę rytualnego uboju wypatrywał odpowiedniej chwili. W pewnym momencie ujrzałem ostrze topora spadające pomiędzy mężczyzn. I jeszcze raz... Tłum leżał na zwierzęciu, a kilku stojących starało się bambusowymi dzidami trafić je w serce.
Ciepło z wnętrzności mieszało się z ich zapachem. Krew została zebrana do bambusowych pojemników. Odrąbany łeb wraz z rogami powędrował do organizatora subu. Resztę rozparcelowano pomiędzy członków klanu – według zasług, statusu oraz potrzeb.
RARYTASY
Stoisko na lokalnym targu w Hapoli (New Ziro), gdzie można kupić różne rarytasy z okolicznych pól i lasów, w tym wspomniane szczury.
MIĘDZY NAMI WOJOWNIKAMI
Dziadek Hage Pugang, dawny nieustraszony myśliwy, w towarzystwie autora pozującego z bronią starego wojownika.
NA NAJDALSZYM WSCHODZIE
Przedmieścia Itanagar, stolicy stanu Arunachal Pradesh. Ten graniczny i najdalej na wschód wysunięty stan Indii sąsiaduje z Chinami, Birmą i Bhutanem.
OSTATNIE TAKIE KOŁECZKI
Śmierć ptaków, świń i bydła w celach rytualnych jest dla Apatani równie naturalna, jak odejście kogoś z ich rodziny. Jeden z dziadków, który wczoraj pomagał czytać z wątróbki ptaka i miał dziś uczestniczyć w uroczystościach, zmarł w nocy. Nie zakłóciło to rytuału w najmniejszym stopniu. Jedynie ten, kto opiekował się jego zwłokami, nie mógł pojawić się na ceremonii. Miał bowiem kontakt z duchem i – podobnie jak każda osoba powracająca z cmentarzyska za wsią – zanim ponownie skontaktuje się z żywymi, musiał dokonać rytualnych ablucji.
Odwiedziliśmy taki cmentarz tuż przy drodze do St. Claret College – położony na odludziu, na stromej polanie, otoczony lasem. Z daleka przypominał opustoszałe obozowisko indiańskie, tak jakby jego mieszkańcy opuścili swoje szałasy i zostawili tylko gołe żerdzie. Jeszcze do niedawna Apatani grzebani byli w ziemi razem ze swoimi ulubionymi rzeczami – bronią, trofeami, odzieżą. Zmarłemu w ostatniej drodze towarzyszył również kurczak i pies. Ten pierwszy – aby wyjadał robactwo, które chciałoby się dobrać do ciała. A pies – aby bronił swego pana przed złymi duchami, które próbowałyby wciągnąć jego duszę w swoje towarzystwo. Oba zwierzaki były oczywiście grzebane żywcem.
I jeszcze jedno miejsce nietypowe, a tak charakterystyczne dla tutejszych wierzeń. Otóż duchy, które nawiedzają we snach, da się przebłagać nie tylko ofiarą złożoną przez nyibu. Można to zrobić samemu w specjalnym ogrodzie. Trzeba w tym celu poświęcić kilka jaj, piór i bambusowych wiórków. A odpowiedni do tego jest – położony kilka kilometrów od Hari Village – Egg Garden.
A co z kołeczkami w nosie, o których wspominałem na początku? Zarówno one, jak i wytatuowane linie pojawiały się na twarzach tutejszych dziewcząt zawsze tuż po pierwszej miesiączce. Miało to zniechęcać mężczyzn z innych plemion do porywania młodych kobiet Apatani. Obecnie to, co miało umniejszyć ich urodę i odstraszać agresorów, jest magnesem przyciągającym turystów, którzy jak wiadomo polują na wszelką egzotykę. Ale czasu dla jej poszukiwaczy zostało już niewiele – ostatnie „zdobnicze” praktyki miały tu bowiem miejsce dawno temu, w 1970 roku. Dziś już jedynie starsze panie noszą oznaki zanikającej tradycji.