Polscy turyści wybierają się do Skanii, Krainy Wielkich Jezior, czasem na Olandię czy Gotlandię – bo tam jest jeszcze ciepło, wspaniała przyroda i dobra infrastruktura. W drodze na norweskie Lofoty chciałam przejechać przez północną Szwecję jedynie po to, aby upewnić się, że nic tam nie ma. Upewniłam się: północna Szwecja jest może trochę smutna, ale za to bardzo ciekawa.
Stolik z ławeczką nieopodal drewnianej, pomalowanej na bordowo dzwonnicy zachęca do odpoczynku. Kilkadziesiąt metrów dalej nad drogą góruje mały, kamienny, pobielony kościół. Jego grube mury i zakończone półkoliście otwory wskazują na środek średniowiecza. Drzwi są otwarte, więc zaglądam do wnętrza. W tej maleńkiej miejscowości o nazwie Tolfta, o której w żadnych przewodnikach nie ma nawet wzmianki, niczego rewelacyjnego się nie spodziewam...
Dostępny PDF
BIBLIA MISTRZA ALBERTUSA
Z wnętrza świątyni dobiega muzyka i ciche rozmowy. Starszy mężczyzna, organista, kiwa zapraszająco ręką. Właśnie odbywają się zajęcia z historii muzyki sakralnej. Grupka młodych ludzi żywo dyskutuje. Przede mną nieduże, jednoprzestrzenne wnętrze pokryte ściennymi malowidłami. Na sklepieniu, wokół zwornika wieńczącego gotyckie żebra, Albertus Pictor z Härkeberga (1440-1507), najbardziej znany szwedzki malarz średniowiecza, umieścił całą gamę najróżniejszych instrumentów – muzykujące anioły z lutniami, skrzypcami, harfami, rogami... Nic dziwnego, że właśnie tutaj odbywają się koncerty organowe oraz zajęcia teoretyczne gry na dawnych instrumentach.
Ściany kościoła wypełnione są barwnymi postaciami pogrupowanymi w sceny ze Starego i Nowego Testamentu. Istna Biblia Pauperum! Historia zaczyna się od prezbiterium – opowieścią o św. Annie i św. Joachimie. W bajkowym, pełnym roślinności świecie pojawia się zapowiedź narodzin Marii, potem jest Święta Rodzina, zwiastowanie, nawiedzenie św. Elżbiety... Występuje bardzo bogata symbolika z postaciami zwierząt, na przykład jednorożec uosabia czystość, lis zaś szatana. Obok przedstawień biblijnych, jak walka Dawida z Goliatem, zesłanie Ducha Świętego czy koronacja Marii, występuje Chrystus Frasobliwy, Matka Boleściwa, a także dwie szwedzkie święte: Brygida i Katarzyna z Vadsteny.
Kościółek w Tolfta nie jest wcale odosobnionym przykładem średniowiecznej architektury i dobrego szwedzkiego malarstwa doby gotyku. Region rozciągający się na północny wschód od Uppsali znany jest z kilku starych zabytkowych świątyń. Kolejnym przykładem może być m.in. kamienny kościół w Edebo. Jego wnętrze pokryte jest również malowidłami ściennymi, tym razem wykonanymi przez mistrza z Edebo około 1515 roku, na którego wielki wpływ wywarła twórczość Albertusa Pictora.
WOLNO I DŁUGO STOJĄCA
Drewniana dzwonnica w miejscowości Tolfta, stojąca w znacznej odległości od kościoła. Prawdopodobnie pobudowano ją w początkach XVIII w. Wiadomo, że dzwon wisi tu od 1727 roku.
SKROMNY Z PIĘKNYM WNĘTRZEM
Mały bielony kościół w Tolfta, którego korpus wzniesiono ok. 1300 roku. Ta skromna budowla kryje bogate malowidła ścienne (obok ich fragment), które wykonał ok. 1500 roku nieznany artysta ze szkoły Tierp.
WYGASZONE HUTY I TARTAKI
Prawie sto kilometrów na północ od Uppsali, jeszcze na terenie Upplandii, niemal nad brzegiem Zatoki Botnickiej, leży przemysłowa miejscowość Karlholmsbruk. Od 1910 roku rozwijał się w niej przemysł drzewny. W przewodniku wyczytałam, że znalazłam się w rejonie miasteczek hutniczych (o Karlholmsbruku nie ma wzmianki), ale huty nie widać, natomiast są zakłady tartaczne. Przy drodze znalazłam nawet zabytkowy trak, jakich już dziś się nie spotyka, upamiętniający tradycję drzewną w okolicy. Zatrzymuję się, podchodzę do tablicy informacyjnej i wyczytuję, że jednak historia tego miejsca ściśle wiąże się z hutnictwem.
Pierwsza huta (a raczej piec hutniczy) została uruchomiona w roku 1727. Należała do Charlesa De Geera, właściciela innego pieca hutniczego usytuowanego w ładnym miasteczku Lövstabruk odległym o około 20 km od Karlholmsbruk. De Geer nabył nowy teren, bo był to duży obszar leśny, z którego mógł czerpać drewno potrzebne w hutnictwie. Kilka lat wcześniej wybudował młyn. Wokół tych dwóch urządzeń powstała spora osada robotnicza. Piec hutniczy, jak to w owych czasach, stał przy dużej kuźni, którą stale unowocześniano. Ta, zmodernizowana w 1880 roku i wyposażona w silnik parowy, była potem używana całe pół wieku.
W 1910 roku obok kuźni zbudowano tartak, który dobrze prosperował. Potem przerobiono go na zakład płyt pilśniowych, aż wszystko sprzedano i po dużym ośrodku przemysłowym pozostała tylko niezwykle urokliwa kolonia drewnianych, ustawionych w szeregach, brunatnych domków. Rozlokowano ją nad dużym, malowniczym stawem, w którym przegląda się drewniana wieża zegarowa.
Z ŁĄKAMI NA DACHACH
Zawsze wydawało mi się, że park etnograficzny czy też muzeum na wolnym powietrzu, skupiające wiejską zabudowę, określa się skansenem. Nazwa ta wzięła się od ekspozycji drewnianej architektury przywiezionej z różnych rejonów Szwecji i zaprezentowanej w 1891 roku przez Artura Hazeliusa na jednej ze sztokholmskich wysp. Kiedy więc na przedmieściach sporego miasta Östersund wypytywałam o drogę do miejscowego skansenu, przechodnie odsyłali mnie do położonego ponad 500 km stąd Sztokholmu. To wówczas dowiedziałam się, że Skansen jest nazwą własną popularnego w Sztokholmie parku. Natomiast w Östersund nie ma skansenu (chociaż to miejsce właśnie tak wygląda), jest tylko Jämtlands läns museum, w którym zgromadzono około setki najróżniejszych drewnianych budowli. W skrócie mówi się o nim Jamtli.
Są tam zarówno wiejska, jak i miejska zabudowa, a więc jest dwór z interesującym wnętrzem mieszkalnym, sklep, karuzela dla dzieci, spichlerze na ziarno i inne płody rolne, często ustawiane na palach; także płoty o interesującej konstrukcji łączonej łykiem, drewniana pompa, żuraw, młyn, a nawet chaty kryte darnią, czyli z łąką na dachu, co jest popularne w północnej Skandynawii.
Obok typowo etnograficznych atrakcji, w Jamtli można obejrzeć interesujące wełniane gobeliny utkane w czasach wikingów, czyli w latach pomiędzy rokiem 800 a 1000 n.e. Nazywa się je gobelinami z Överhogdal, miejscowości na południe od Östersund, gdzie zostały znalezione w 1909 roku w zakrystii tamtejszego kościoła. Są na nich czerwone i granatowe konie, ptaki, ludzie, jest też statek, drzewo oraz tajemnicze napisy, być może wykonane pismem runicznym.
Nieopodal eksponowanych gobelinów znajduje się intrygujące pomieszczenie. Zgromadzono w nim informacje na temat Wielkiego Potwora, po szwedzku zwanego Storsjöodjuret, żyjącego w okolicznym Jeziorze Wielkim – Storsjön. Jak się okazuje, nie tylko Szkoci mają swoje Loch Ness. Szwedzi są lepsi, gdyż ów stwór – wielka kałamarnica o wężowatym kształcie, z psią głową, płetwami na szyi, trzema garbami, długa na 15 metrów i wydająca odgłosy przypominające straszne jęki – po raz pierwszy pokazała się ludziom w roku 1635. Ostatnio, nieco mniejszą (pewnie było to któreś z jej dzieci lub wnucząt) widziano osiem lat temu i nawet nakręcono o niej film.
ŚNIEGI TO W NORWEGII
Pograniczny krajobraz północno-zachodniej Szwecji – tundra, jeziora i ośnieżone norweskie szczyty.
PIERWSZA BYŁA ZAKRYSTIA
Kamienny kościół w Edebo, wzniesiony ok. 1400 r., z zakrystią z ok. 1200 r. to zadbany średniowieczny zabytek otoczony starym cmentarzem.
ŚWIADEK PRZEMIJANIA
Wieża zegarowa w Karlhomsbruk. Kiedyś regulowała tempo życia przemysłowego ośrodka, dziś tylko dowodzi przemijania.
Jezioro Wielkie najlepiej ogląda się z wyspy Frösön połączonej mostem ze stałym lądem. Trzeba jednak uważać, bo podobno Storsjöodjuret potrafi się wydłużyć, okrążyć swoim ciałem całą dużą wyspę, a następnie ugryźć się we własny ogon. Ludziom nie robi krzywdy, o ile nie drażnią się z nim oraz z szacunkiem odnoszą do nordyckiego boga płodności i miłości, zwanego Frezer, a mieszkającego na owej wyspie. Dla bezpieczeństwa jednak proponuję udać się na niewielkie wzgórze, gdzie w roku 1100 wzniesiono kościół i skąd rozciąga się piękny widok na jezioro. Nieopodal stoi niezwykłej urody drewniana dzwonnica. Wzniesiono ją w stylu podobnym do norweskich stavkirke czy też zespołu cerkiewnego na wyspie Kiżi w rosyjskiej Karelii. Notabene na cmentarzu otaczającym kościół znalazłam, obok kamiennych i żeliwnych XIX-wiecznych nagrobków z krzyżami, jeden drewniany w żeliwnym okuciu, bez krzyża, za to z pięcioramienną gwiazdą.
LAPOŃSKA KATEDRA I PIRAMIDY SAMÓW
Im dalej na północ, tym krajobraz staje się surowszy. Podmokłe łąki porośnięte wełnianką, rachityczne sosenki, kamieniste jeziora nie zachęcają do zatrzymywania się i wędrowania po okolicy. Zrobiło się smutno, pada deszcz. W takich warunkach docieram do miejscowości Stensele, gdzie stoi największy na terenie Szwecji drewniany kościół, wzniesiony w 1886 roku, za panowania króla Oskara II. Nazywają go lapońską katedrą, gdyż może pomieścić dwa tysiące osób (w miasteczku zamieszkuje ich 546). Ciekawostką jest to, że w owym tak dużym trzynawowym kościele z balkonami znajduje się jedna z najmniejszych na świecie książek. Aby przeczytać „Ojcze nasz”, trzeba wziąć mocną lupę.
Od koła podbiegunowego dzieli mnie jeszcze 100 km, a już spotykam renifery. Nic dziwnego, że przy szosie coraz częściej stoją znaki ostrzegające kierowców przed tymi zwierzętami, które wcale nie przejmują się samochodami. W miasteczku Arvidsjaur znajduje się Lappstaden, nazywane „kościelną wsią”. Jest to najstarsza i najlepiej zachowana na świecie osada Samów z XVIII w., składająca się z kilkudziesięciu chat. Dzisiaj funkcjonuje jako muzeum na wolnym powietrzu, aczkolwiek jest zasiedlana podczas wielkiego festiwalu Samów w ostatni weekend sierpnia, czyli podczas tzw. „dni kościelnych” – święcie występującym w Kościołach protestanckich. Dawniej Samowie nocowali w swojej osadzie, kiedy przyjeżdżali do miasta na targi, podczas uroczystości kościelnych, ślubów czy pogrzebów. Do dzisiaj są właścicielami tych domów, a raczej chat wzniesionych z grubych bali albo płazów łączonych na zakładkę. Wiele z nich wygląda jak małe drewniane piramidy z otworami drzwiowymi, przy których dla bezpieczeństwa umieszczano rzeźbione w konarach węże.
Interesujące jest pokrycie dachowe – w tych domach nie używa się papy, dachówki czy gontu, lecz korę brzozy ułożoną wielowarstwowo. Dopiero na nią nakłada się cienkie drewniane bale. Taki dom stoi na czterech drewnianych słupach, a wchodzi się do niego po drabince lub schodach zrobionych z jednego kawałka drewna.
Obecnie w tej okolicy mieszka dwadzieścia samskich rodzin, które utrzymują się z hodowli reniferów.
TAK DRZEWIEJ BYWAŁO
Obiekty ze skansenu w Östersund: drewniany budynek sklepu z XIX w. wraz z pomieszczeniami mieszkalnymi oraz drewniany spichlerz bramny.
KONIEC PODRÓŻY
Surowy krajobraz za kołem podbiegunowym, który postawił granicę dalszej kulturoznawczej eskapadzie.
CISZA ZA KRĘGIEM
Wreszcie koło podbiegunowe! Koniecznie trzeba się zatrzymać, chociaż nikt nie wita, nie wręcza plakietki ani certyfikatu, jak to dzieje się na równiku. Inne zwyczaje. Wybetonowany parking, jak większość na północy, zastawiony jest przeważnie kamperami, poza tym – tablica informująca o przekraczaniu magicznego równoleżnika, kupka kamieni w formie pomnika otoczona drewnianą ławeczką, a w tle sosnowy las.
Kilkanaście kilometrów za kołem leży Jokkmokk, centrum życia politycznego i kulturalnego Samów. W tamtejszym muzeum o nazwie Ájtte znajduje się znakomita ekspozycja poświęcona ich kulturze. Nie tylko eksponaty są tu ważne, lecz także aranżacja wnętrza, atmosfera i multimedialne prezentacje. Oprócz barwnych – z przewagą czerwieni i granatu – strojów ze skóry, oprócz muzyki, literatury i scen z życia codziennego, dobrze przedstawiona jest religia oraz magia. Podobnie jak w kulturze Kościołów wschodnich u Samów występuje zwyczaj wieszania kolorowych wstążeczek, kawałków materiału lub chusteczek, tyle że nie na wybranych drzewach, lecz w miejscu, w którym ułożono rogi reniferów. Są to miejsca tajemnicze, mające znaczenie w przedchrześcijańskich wierzeniach. Samowie przyjęli chrześcijaństwo dopiero w XVII-XIX w. od protestanckich misjonarzy. Mimo surowych obyczajów wprowadzili do kościołów sporo barwnych elementów. Dzięki temu wnętrza samskich świątyń zdecydowanie różnią się od skromnych protestanckich kościołów w południowej Szwecji.
Do granicy z Norwegią nie jest już daleko. Wkoło monotonny tundrowy krajobraz albo jeziora, zza których na horyzoncie widać norweskie góry z ośnieżonymi szczytami. Opuszczam Szwecję i udaję się do bardziej suchych oraz skalistych terenów u zachodnich sąsiadów. Trochę szkoda, bo tutejsza północ jednak urzeka, także ta pomiędzy Jokkmokk a Kiruną na końcu mojej szwedzkiej podróży. Oprócz ciekawych śladów historii i kultury materialnej zapamiętam stąd krystalicznie czyste powietrze, ostre kolory oraz ciszę.