„Nic otoczone niczym, a pośrodku kilka drzew” – pisał o tym regionie Fernando Pessoa, portugalski poeta i pisarz. Z jednej strony trudno nie przyznać mu racji, z drugiej zaś owo nic ma w sobie wyjątkowy magnes, który sprawia, że chce się tu zostać na dłużej.
Portugalskie Alentejo to miejsce dla wtajemniczonych, spokojne i puste, jakby schowane przed wścibskimi. To zadziwiające, bo przecież region zajmuje jedną trzecią terytorium Portugalii. Wygląda jak ocean ziemi upstrzony średniowiecznymi zamkami, gajami oliwnymi i winnicami jest najsłabiej zaludnionym i najbardziej upalnym regionem w Portugalii. Czas płynie tu leniwie pośród pól, gajów i dróg wysadzanych cyprysami.
Alentejo kryje wiele zagadek. Jedna z nich wiąże się z Krzysztofem Kolumbem. Nie brakuje sygnałów, że przyszedł na świat właśnie tu, w ukrytej przed światem miejscowości Cuba. Część historyków uważa, że miało się to stać w książęcym pałacu. Czy tak było w rzeczywistości? Na to pytanie z pewnością nie odpowie nam nikt z miejscowych.
Na pocieszenie można pstryknąć sobie selfie ze stojącym tu pomnikiem żeglarza i ruszyć dalej odkrywać nieznany ląd na wyludniających się prowincjach, gdzie rośnie liczba opustoszałych wiosek przebudowywanych na luksusowe rustykalne hotele. Często schowane są wśród winnic tak głęboko, że do najbliższych zabudowań trzeba jechać pół godziny. W takich miejscach można odpocząć od zgiełku i zmierzyć się ze swoimi myślami. Odwiedzają je mieszkańcy Lizbony i Porto, zmęczeni tłumami w rodzimych kurortach, szukający choć na weekend zacisznego wypoczynku.
Dostępny PDF
PIĘKNA LINIA
Rota Vicentina to liczący ponad 350 km szlak spacerowy umożliwiający podziwianie jednej z najpiękniejszych linii brzegowych w Europie.
SPOKÓJ Z WIDOKIEM
Alentejo to miejsce dla ceniących spokój i przestrzeń. W głębi lądu można wypoczywać z widokiem na malowniczo położone wzgórza u ujścia rzeki Mira.
CZASU NIE LICZĄ
Nie tylko w kameralnym Porto Covo czas okazuje się pojęciem względnym, a pośpiech nie ma racji bytu. W Portugalii powszechnie używa się określenia „rytm Alentejo”.
GDZIE BOCIANY ZIMUJĄ
Spacer szlakiem Rota Vicentina utwierdza mnie w przekonaniu, że nie ma w Europie kraju z piękniejszym wybrzeżem niż Portugalia. Widzę to szczególnie tu, w Alentejo, gdzie stanęłam na jednej z najdzikszych linii brzegowych południowej Europy. Widoki w połączeniu z uspokajającym szumem oceanu są jak balsam dla mojej rozedrganej miejskim gwarem duszy. Vicentina to potoczna nazwa wybrzeża Portugalii położonego w zachodniej części regionów Algarve i Alentejo. Nazwa wzięła się od Przylądka Świętego Wincentego, na którym znajduje się początek szlaku. Jego nitka wije się na długości ponad 350 km i podzielona jest na 20-kilometrowe odcinki prowadzące lokalnymi, szutrowymi, czasami nieubitymi ścieżkami. Każdy z nich przygotowany jest tak, by pieszo pokonać go w jeden dzień. Wynika z tego, że lwią część wybrzeża Alentejo można przejść. Nie jestem zagorzałym piechurem, lecz kiedy mam okazję, staram się rozruszać nieco zastygłe przy biurku mięśnie. Namówiona przez Martę Cabral, prezesa Zarządu Stowarzyszenia Vicentina Rota, ruszam z Vila Nova de Milfontes w kilkukilometrową wędrówkę wzdłuż oceanu. W niektórych miejscach wydeptana ścieżka niebezpiecznie przytula się do brzegów klifu. Czasami tak bardzo, że z obawy przed zdmuchnięciem przez wiatr muszę z niej zejść i szukać drogi nieco głębiej na lądzie. Skupiam się na sukulentach rozkładających się niczym dywan na suchym piachu. Wszystko jest tu dzikie, nieuporządkowane. Widać, że w ten naturalny „bałagan” nie włożył jeszcze rąk człowiek. W malowniczych zatoczkach wśród poszarpanych skał relaksują się odkrywający region turyści. Kiedy słońce się zniża, klify przybierają pomarańczowy kolor. Na tym tle wyróżniają się wędkarze. Smagani atlantyckim wiatrem, ryzykują życie, gdy zbierają ze skał kaczenice, czyli skorupiaki zwane tu percebes, wysoko wyceniany przysmak. – Fale bywają niebezpieczne. Każdego miesiąca silny wicher strąca do wody średnio dwóch rybaków, którzy w tradycyjny sposób łowią tu też ryby – tłumaczy mi Marta. Stoimy nad klifem i przyglądamy się pracy mężczyzn, którzy od lat przychodzą zarzucać długie wędki w wodach oceanu. Marta wyciąga z kieszeni zdjęcie, na którym klif obsiany jest ogromną liczbą ptasich gniazd. – Spójrz, jak na skalnych urwiskach wiją gniazda bociany. Tych ptaków jest tu pełno przez cały rok. Zimy są u nas tak ciepłe, że bociany nie mają potrzeby szukania drugiego domu w Afryce. Wewnątrz lądu obowiązuje nawet oficjalny zakaz burzenia kominów starych fabryk, by bez przeszkód mogły budować gniazda.
KORONKA Z KORKA
Suknia z kory dębu? Dlaczego nie! Z korka można zrobić wszystko – nietuzinkowe dodatki, oryginalne ozdoby, a nawet meble.
PŁYTKA PORTUGALSKA
Kafle azulejo są znakiem firmowym Portugalii. Zdobią kamienice, kościoły, wnętrza domów, stacje metra, dworce. Tu na fasadzie w miejscowości Beja.
STOLICA ZACHWYCA
Évora jest stolicą regionu Alentejo. Nie należy do najbardziej znanych portugalskich miast, ale z pewnością do najpiękniejszych. Jest tu m.in. najlepiej zachowana rzymska świątynia w kraju, oryginalny układ uliczek z czasów Maurów i piękna romańska katedra.
WŚRÓD NAGICH KOŚCI
Miasta regionu Alentejo wydają się uśpione upałem. Bielone ściany przytulonych do skał domów wyglądają jak enklawy szczęścia osnute ciszą przerywaną tylko czasami odwiedzinami turystów. Taka jest Évora usadowiona w sercu spokojnej krainy. Uznawana za stolicę regionu, często nazywana miastem muzeum, zwykle jako jedyna osada w okolicy figuruje na trasie zorganizowanych wycieczek. 45-tysięczne miasteczko do dziś nosi ślady obecności Rzymian. Na rynku pozostały po nich choćby ruiny Templo Romano, najlepiej zachowanej starożytnej świątyni w Portugalii. Zresztą, gdyby nie mieszkańcy ubrani we współczesne stroje, można by pomyśleć, że w mieście otoczonym średniowiecznym murem czas zatrzymał się wieki temu. Wśród miejsc, których zwiedzania nie można opuścić, jest XV-wieczny kościół św. Jana Ewangelisty i XVI-wieczna Kaplica Kości przy kościele São Francisco. Cmentarzysko zamknięte w czterech ścianach robi piorunujące wrażenie. Szczególnie że idę krok w krok za grupą niemieckich turystów i na początku zupełnie jestem nieświadoma miejsca, do którego trafiam. Skupiam się na robieniu zdjęć, aż nagle w obiektywie widzę nagie ludzkie kości. Całe wnętrze kaplicy wyłożono szczątkami ludzkimi – prawdziwymi czaszkami i kośćmi zakonników. W sumie jest ich ponad 5 tysięcy. To jedna z niewielu tego typu nekropolii na świecie. W Europie, poza czeską Kutną Horą, podobną zobaczyć można w Kudowie-Zdroju. W Évorze wchodzących do kaplicy wita łacińska inskrypcja: Nós ossos qui estamos, pellos vossos esperamos (My, kości, które tu spoczywamy, na kości wasze czekamy), memento przypominające o nieuchronności śmierci i o równości wobec niej. Kameralne uliczki Évory oglądać można bez pośpiechu, w swoim własnym rytmie, a na koniec, z paczką ciepłych, świeżo prażonych migdałów w dłoni, odpocząć przy renesansowej fontannie na głównym placu miasta, gdzie miejscowi popijają kawę i w nadziei na fortunę pełni emocji obstawiają trafienia w najbliższym losowaniu gier liczbowych. W poszukiwaniu urokliwych miejsc warto też zajrzeć do Monsaraz, nazywanego przez miejscowych Orlim Gniazdem. Trzeba zboczyć z głównych dróg i dotrzeć niemal do granicy z Hiszpanią, jednak trud pokonania nadprogramowych kilometrów z pewnością się opłaci. W białym miasteczku wciąż panuje średniowieczna atmosfera. Jest bajkowo i niezwykle spokojnie. Mury obronne okalające całe Monsaraz są pamiątką po templariuszach, którzy ufortyfikowali osadę, by ochronić ją przed Maurami. Na wysokim grzbiecie zawieszone są ruiny średniowiecznego zamku, którego dziedziniec zamieniono na tradycyjną arenę walk byków.
MEMENTO
Wnętrze Kaplicy Kości w Évorze pokryte jest ludzkimi czaszkami i kośćmi. Wchodzących wita sentencja: „My, kości, które tu spoczywamy, na kości wasze czekamy”.
ORLE GNIAZDO
Na wysokim wzgórzu nad rzeką Gwadianą usadowiło się niewielkie Monsaraz. Bielone ściany domów kontrastują z bryłą średniowiecznego zamku.
PRZYTULIĆ OLIWKĘ, ZAŁOŻYĆ KOREK
Właśnie w okolicy Monsaraz, na terenie kameralnego hotelu Horta da Moura, odkryto drzewo oliwne, którego wiek obliczono na blisko 2,5 tys. lat. Jego ogromny pień może objąć siedem osób trzymających się za ręce. Starszym drzewem na terenie Portugalii jest tylko okaz zlokalizowany w miejscowości Santa Iria de Azoia, który ma 2850 lat. Pomimo zaawansowanego wieku drzewa zachowały nad wyraz dobre zdrowie, a dla potwierdzenia długości życia sędziwych oliwek naukowcy wydają certyfikaty. – Dba pan w specjalny sposób o ten okaz? – pytam właściciela hotelu, w którego ręce trafił ów certyfikat. – Przytulam się do niego i daję mu dużo miłości – odpowiada, uśmiechając się. – Jeśli chcesz, możesz spróbować oliwy wyprodukowanej właśnie z tych oliwek. Spróbowałam. Jest wyjątkowa! Wyrabiana bez użycia konserwantów, o jasnej barwie i smaku zielonych owoców. W miejscowej tłoczni produkują jej zaledwie 150 litrów rocznie. W gaju otaczającym hotel nie brakuje też innych wiekowych drzew – część z nich ma ponad 1000 lat, inne kilkaset. Wiek określa się po pniu, podobnie jak w przypadku wiecznie zielonych dębów korkowych, które są kolejnym tutejszym symbolem. Dzięki tym niepozornym drzewom Portugalia jest największym na świecie producentem korka, natomiast ponad 50 procent ich upraw przypada właśnie na Alentejo. Drzewo po zbiorze wygląda na kalekie, przybiera rdzawoczerwony kolor. Zupełnie jakby ktoś obdarł je ze skóry. Na szczęście to tylko złe wrażenie. Korę zrywa się z żyjących dębów bez jakiejkolwiek dla nich szkody. Z drzewa 60-letniego zdejmuje się około 60 kg korka rocznie, drzewa 80-letnie produkują już ponad 200 kg. Po trzech miesiącach kora odrasta. Znika rdzawoczerwony kolor, ale na następne zbiory trzeba czekać 9 lat. Aby ułatwić sobie liczenie, właściciele drzew znaczą je cyframi malowanymi białą farbą. Liczba oznacza rok, w którym kora została zdjęta. Z tego, co zebrano, produkuje się nie tylko znane wszystkim zatyczki do wina, ale też okładziny na ściany i podłogi, meble, buty, akcesoria. W sukniach ślubnych z korka paradują panny młode, a w strojach kąpielowych z tego materiału spotkać można modnisie na miejscowych plażach. Chyba nie muszę długo przekonywać, że pamiątki z korka warto tu wpisać na listę zakupów.
ROBALA POPIJ WINEM
Nie byłabym sobą, gdybym nie sięgnęła po miejscowe smaki. W Alentejo czerpie się całymi garściami z tradycji, udowadniając, że siłę należy krzesać z najprostszych przyjemności. Widać to w kuchni, która choć prosta, jest w zadziwiający sposób wyrafinowana. Zapewne dzięki temu, że na pierwszym miejscu stawia się tu produkt. Musi być świeży. O tym, że smaki są ważnym aspektem tutejszego życia, przekonuję się w każdym miejscu, do jakiego trafiam na posiłek. Widzę też, że zdecydowanie muszę wyrzucić z głowy jakiekolwiek rozmyślania o diecie. Na stół wjeżdżają na przemian smażone krewetki, grillowany robalo, czyli okoń morski, albo mięsiste sardynki, dziczyzna i delikatna jak nigdzie indziej wieprzowina. Charakterystyczne dla regionu są też zupy i sosy na bazie kruszonego chleba, najlepszego w całym kraju. Nie bez przyczyny region ten od wieków nazywany jest spichlerzem Portugalii. Do tego wszechobecny czosnek zatopiony w wybornej oliwie, nadający smaku i aromatu.
Mniej niż w innych zakamarkach kraju jada się tu bacalhau, czyli suszonego dorsza. W restauracyjnych kartach dań częściej można spotkać dania z rekina i rozpływające się w ustach kozie i owcze sery. Miejscowe smaki nie istnieją bez wina produkowanego w Alentejo od wieków. Nieraz jestem świadkiem, jak jakość miejscowego trunku nawet znawców tematu wprawia w osłupienie. Podobnie jak piękno i spokój tej niezwykłej krainy.