Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2016 na stronie nr. 66.

Tekst i zdjęcia: Sergiusz Prokurat,

Tancerze ognia


Tajlandia Tajlandia / Azja
Poznaj zwyczaj

Tajski taniec z ogniem to pokaz siły, zręczności i olbrzymiej odwagi. Jest amatorskim, improwizowanym sportem, który wymaga jednak olbrzymiego skupienia. W Tajlandii urósł on do miana sztuki, no i pracy zarobkowej. Tancerze ognia poświęcają swojej pasji całe życie.

Tajlandia w języku tajskim nazywana jest Prathet Tai, czyli Kraj Ludzi Wolnych. Jest to jedyne państwo w Azji Południowo-Wschodniej, które nigdy nie zostało skolonizowane przez Europejczyków. Poczucie wolności jest tam silnie związane z szacunkiem dla tradycji, która dla wielu Tajów jest święta. W szczególności trzeba uważać na oddawanie szacunku rodzinie królewskiej. Na każdym banknocie czy znaczku znajduje się podobizna 88-letniego króla Bhumibola Adulyadeja, a za podeptanie pieniędzy czy lizanie znaczków można nawet trafić do więzienia. Mimo to turyści bawią się tu aż nadto swobodnie, trafiając też na atrakcje prawie kaskaderskie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

FREDDIE PŁONĄCA MACZETA

 

Gdy zapada ciemność, na plażach w południowej Tajlandii pojawiają się nocne postacie o sylwetkach zawodników sztuk walki. To mistrzowie tańca ognia. Przy pomocy zapalonej ogniem kuli (poi), dołączonych do łańcucha płonących kijów oraz innych narzędzi wykonują show, od którego nie można oderwać oczu. Bez koszuli i ochraniaczy dzielnie stawiają czoła widmu poparzenia. Przy ich perfekcji czasami ma się wrażenie, że większym wyzwaniem dla tancerzy jest utrzymanie tłumu gapiów w bezpiecznej odległości niż udane wykonanie samego pokazu.
Nie spotkamy ich tam na spokojnych wyspach, jak na przykład Koh Samui, lecz nocą na Ko Phi Phi czy Koh Phangan, i to najlepiej podczas cyklu imprez znanych jako Full Moon Party. Wtedy właśnie prezentują swój wytrenowany przez lata kunszt. Żyją z napiwków, licząc za każdym razem na pełną frekwencję i udaną imprezę. Są jak mnisi na garnuszku innych, choć prowadzą życie diametralnie od nich odmienne.
Taniec ognia pochodzi z Samoa, wyspy Polinezji na południowym Pacyfiku. Uważa się, że Polinezyjczycy byli pionierami poi. To słowo dla Maorysów oznacza „piłkę na sznurku”, a ich wojownicy pierwotnie używali poi jako formy treningu nadgarstków i ramion mającego przygotowywać ich do walki i polowań. Przez kołysanie ciężkich kul budowali mięśnie i wyrabiali siłę, która zapewniała zręczność w obsłudze różnych broni i narzędzi. Poi było również używane do opowiadania historii oraz jako przyrząd towarzyszący tańcom (które w kulturze Maorysów wykonywały tylko kobiety). Niezależnie od Polinezji taniec ognia rozwijał się też przez lata na Bali w Indonezji – jako mistyczny i strzeżony rytuał hinduski zwany sanghyang, który nigdy jednak nie był przedstawiany turystom.
Wbrew powszechnemu przekonaniu poi u swych źródeł nie był wcale związany z ogniem. Sztuka zanurzenia poi w ogniu pojawiła się dopiero w XX wieku i wiązała z inną tradycją. Otóż na Samoa wykonywano taniec noża, ailao – symbolizujący siłę i możliwości danego wojownika. Zwykle prezentowany był dla córek wodzów, z towarzyszeniem ostrej maczety. W 1946 roku Samoańczyk Uluao Wetuli owinięty w kilka ręczników wokół pasa zapalił polaną benzyną maczetę i wykonał pierwszy taniec z ogniem. Uluao stał się w ten sposób sławny i nawet w swoich stronach dorobił się przydomku Freddie Wetuli – na cześć słynnego wówczas amerykańskiego tancerza i aktora Freda Astaira. Pierwsze występy poi z ogniem szacuje się więc na początek lat 1950. Z miejsca też stały się one wielką atrakcją turystyczną.

 

GORĄCE W DZIEŃ I NOCĄ

Słynna May Bay na Ko Phi Ph Leh, gdzie kręcono „Niebiańską Plażę” z DiCaprio w roli głównej. To właśnie na wysepkach Ko Phi Phi oraz Koh Phangan odbywają się szalone pokazy ognia w trakcie pełni księżyca.

OGNIU, KROCZ ZA MNĄ

Zdjęcie wykonane podczas Full Moon Party na tajlandzkiej plaży.

WEJŚCIE SMOKA

Tancerz Aung Kun Li szykujący się do kolejnego numeru. Dla wielu uczestników i kibiców ognistych pokazów jest on prawdziwym idolem.

 

OGNIE NA PLAŻY

 

Trzy noce z rzędu oglądałem popisy ludzi, którzy potrafili z ogniem robić cuda. Nigdy nie przestawało mi się to podobać. Te występy nawet przez moment nie nudziły, pewnie z powodu nieustannego zagrożenia wiszącego nad tańczącymi i publicznością, nad którą latało płonące poi oraz zapalone kije, wyrzucane z odległości 20 metrów. Uwiecznienie tych wyczynów, uchwycenie w ruchu śladów ognia kosztuje sporo trudu. To jeden z tych momentów, kiedy myślisz: szkoda, że nie mam statywu do aparatu, którego zresztą nigdy się nie bierze, gdyż zawsze brakuje miejsca w bagażu.
Patrzyłem na ich akrobatyczny taniec i myślałem, jak oni to robią, że się nie palą?! Okazuje się, że moczone w paliwie kije mają zazwyczaj jeden lub kilka miejsc wyłożonych niepalnym materiałem, na przykład kewlarem. Może to być rękojeść lub wybrane inne miejsce. Kewlar zapewnia, że sprzęt będzie płonąć, ale się nie spali.
Pokazy ogniowe wymagają wielu umiejętności, o które spytałem Aunga Kun Li, Taja o chińskich korzeniach. – Zarabiam przy pomocy ognia. Ogień jest moim przyjacielem, ale zdradliwym, którego muszę nieustannie kontrolować – wydukał prostym angielskim. Kilka starych oparzeń na rękach i nogach potwierdzało te słowa. Dowiedziałem się również od niego, że w Tajlandii większość początkujących tancerzy nie stać na porządny sprzęt treningowy z kewlaru, więc używają oddalonych od rękojeści ręczników, misternie złożonych wokoło drutu.
Przez kilka dni obserwowałem ćwiczenia Aunga Kun Li na plaży za dnia, a potem znów jego nocne występy. Każdego wieczoru, gdy zaszło słońce, Aung wraz z grupą innych tancerzy ognia zaczynał swoje przygotowania. Grupa pojawiała się wieczorem wraz z przenośnym zestawem stereo, trzymetrową pochodnią, kilkoma krzesłami i wiadrem paliwa, w których moczono m.in. poi oraz kije. Gdy inni używali butelek, by pochłonąć kolejny łyk odświeżającego piwa, Aung raczej używał pustej butelki do zaczerpnięcia paliwa z beczki w celu „zatankowania” wiadra. Gapie, którzy nie załapali się na krzesełko, byli skazani na piasek na plaży.

 

 

BANDAŻ PARTY

 

Zaskakiwało, że sporo widzów pojawiało z widocznymi bandażami. Dlaczego? Otóż Tajlandia to miejsce pielgrzymek dla imprezowiczów z całego świata. Drinki w klubach i knajpkach przy plaży są serwowane już nie w szklankach, lecz... w wiaderkach. Z tego właśnie słynie rozrywkowa Tajlandia.
W jednej z najbardziej szalonych imprez na ziemi, wspomnianej Full Moon Party, kluczowa jest rola ognia. Tymczasem ogień i alkohol to niebezpieczne połączenie, zwłaszcza że niejednokrotnie tancerze wciągają publiczność w swoje pokazy. Czynią tak również ci bardziej profesjonalni, jak Aung. Różnica jest tylko taka, że świadomi ryzyka mistrzowie bawią publiczność, oferując udział tylko w niegroźnych trikach, natomiast wielu podpitych widzów nadmiernie ryzykuje. Przeskakują przez obręcz ognia lub wykonują ogniste limbo, czyli przejście pod nisko zawieszoną liną. Najbardziej szalona jest jednak płonąca skakanka, która w przypadku podchmielonych backpackerów kończy się często ciężkimi poparzeniami.
Ponieważ leżenie na plaży w końcu robi się trochę nudne, można samemu na tajskich piaskach wziąć lekcję poi. Kosztuje to jedyne 150 batów i oczywiście lepiej uczyć się na trzeźwo! Ufając mistrzowi ognistego tańca, dowiemy się, jak kręcić ognistą kulą tak, żeby jednak nie zrobić sobie krzywdy. W końcu, jak wierzą Tajowie, w życiu nie chodzi o przeznaczenie, bo ono i tak jest już ustalone, ale o samą podróż. A podczas wędrówki można doświadczyć różnych niezwykłych rzeczy.