Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-07-01

Artykuł opublikowany w numerze 07.2016 na stronie nr. 22.

Tekst i zdjęcia: Rajmund Matuszkiewicz,

Jak pięknie być Szkotem!



Poznaj zwyczaj

Słoneczny poranek w Dufftown, niewielkim miasteczku na północnym wschodzie Szkocji. Raz po raz z różnych stron dobiegają dźwięki tradycyjnych melodii granych na dudach. Zawsze tego dnia, w ostatnią sobotę lipca, przypominają one, że za chwilę rozpoczną się doroczne zawody szkockich górali. To dzień, kiedy człowiek staje się dumny z tego, że jest Szkotem.

Odgłosy sprawdzania instrumentów oraz dochodzące urywki melodii to znak, że na wszystkich drogach dojazdowych do Dufftown zaparkowały już autokary, które przywiozły muzyków – tradycyjne zespoły pipes and drums, które wezmą udział we wspólnym muzykowaniu. Tym samym uświetnią odbywające się tu doroczne zawody Highland Games.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

RZUCAJ I BĄDŹ PATRIOTĄ

 

Nie trzeba być Szkotem, aby poczuć dreszcz emocji, kiedy ponad stu sześćdziesięciu dudziarzy i bębniarzy ubranych w tradycyjne szkockie stroje rozpoczyna swój przemarsz główną ulicą miasta. Kierują się w stronę miejscowego boiska sportowego, grając jednocześnie melodię „Scotland the Brave”, która pełni rolę nieoficjalnego hymnu Szkocji. Kiedy stoi się na chodniku przy jezdni zajętej teraz przez ów muzyczny pochód, natężenie świdrujących dźwięków jest tak wysokie, że nie sposób prowadzić rozmowy. Nad – wydawałoby się – bezkresnym morzem głów unoszą się charakterystyczne rurki piszczałek. Za dudziarzami maszerują jeszcze dobosze. Każdy zespół ma swoje jednolite stroje: kilty uszyte są z tego samego tartanu. I widok, i dźwięki robią wrażenie.
Tradycja Highland Games – zawodów, które ponoć zainspirowały samego barona Pierre’a de Coubertina do reaktywacji nowożytnych olimpiad – sięga wczesnego średniowiecza. W Szkocji podbitej i okupowanej przez Anglików, gdzie zabronione były wszelkie ćwiczenia wojskowe, a dostęp do broni był więcej niż ograniczony, zmagania pomagały w podnoszeniu sprawności bojowej mieszkańców. Były testem dla potencjalnych wojowników, na co dzień farmerów, pasterzy czy rzemieślników. Tradycyjna konkurencja rzutu młotem, będąca w Szkocji przełomu XIII i XIV wieku namiastką ćwiczeń militarnych z jedyną dostępną wówczas bronią, stała się z czasem nawet dyscypliną olimpijską. Nie bez znaczenia było również przy okazji takich zawodów jednoczenie poszczególnych klanów oraz podnoszenie świadomości patriotycznej Szkotów. Także i współcześnie rywalizację sportową uzupełniają tradycyjne stroje, muzyka, konkursy tańca i inne imprezy towarzyszące – prawdziwy festiwal szkockości.
Wtaczamy się więc (niemal dosłownie) wraz z ponad setką muzyków na miejscowe boisko, gdzie zawody w niektórych konkurencjach trwają już od rana. Dyscypliny sportowe dzielą się tu na lekkie (light events) i ciężkie (heavy events). Wśród lekkich znajduje się wiele takich, które rozgrywane są w ramach powszechnie znanych zawodów lekkoatletycznych – skok w dal, skok wzwyż czy sprint. Ale wszyscy goście zebrani tłumnie wokół murawy boiska czekają przede wszystkim na te najbardziej tradycyjne i widowiskowe dyscypliny ciężkie.

 

JAK ZA OKUPACJI

Miotanie ciężkimi przedmiotami stanowi główny motyw zawodów szkockich górali. W okupowanej przez Anglię Szkocji był to jedyny legalny sposób na wprawianie się w wojennym rzemiośle.

OLIMPIA SZKOTÓW

Dwutysięczne Dufftown. To tutaj co roku spotykają się szkoccy siłacze, aby walcząc, przypominać tradycję swego niezwykłego kraju i regionu.

RZUT KŁODĄ POD NOGI

Konkurencja caber toss wymaga od zawodnika nie lada techniki. Tutaj tak samo jak siła liczy się zręczność.


Prym wiedzie rzut kłodą (caber toss). Ubrani w kilty zawodnicy muszą unieść w górę długi na około sześć metrów i ważący około 60 kilogramów pal modrzewiowy, następnie utrzymać go przez chwilę w pozycji pionowej, po czym wykonać kilka kroków naprzód i rzucić go przed siebie w górę. Rzut uważa się za udany, jeśli wypchnięty w górę pal wykona w powietrzu obrót, uderzy o ziemię przeciwnym końcem i przewróci się najlepiej „na godzinie dwunastej” w stosunku do zawodnika. Każdy z uczestników ma prawo do trzech prób, z których liczy się tylko najlepsza. Wielu, szczególnie tych młodszych i z mniejszym doświadczeniem, ma spore problemy z utrzymaniem modrzewiowej kłody w pionie. Nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę jej rozmiary i ciężar oraz fakt, że jest ustawiana szerszym końcem w górę. Każda próba obserwowana jest przez widownię z takim samym nabożnym skupieniem i każda nagradzana gromkimi brawami.
Wspomnieć trzeba też o rzucie młotem (hammer throw). Szkocki młot to metalowa kula ważąca około 10 kilogramów, osadzona na ponad metrowym drewnianym trzonku. W odróżnieniu od współczesnej olimpijskiej wersji tej konkurencji zawodnicy nadają pęd młotowi przez obracanie go ponad tułowiem, ale bez odrywania stóp od ziemi – nie ma więc mowy o rzutach spalonych. Aby upewnić się, że stopy będą stać niewzruszone mimo ogromnej siły odśrodkowej wytwarzanej przez wirujący nad głową młot, zawodnicy używają specjalnie przygotowanego obuwia zaopatrzonego w metalowe ostrza, które wbijają w ziemię przed przystąpieniem do rzutu.
Wśród dyscyplin ciężkich jest jeszcze rzut ważącym 20 kilogramów ciężarkiem (weight throw), przypominający tradycyjne pchnięcie kulą. Ponadto jest rzut wzwyż, w którym to równie ciężki odważnik jest chwytany jedną ręką i miotany w górę ponad poprzeczkę. Ciarki przechodzą, kiedy obserwuje się te próby, gdyż trudno uwolnić się od wrażenia, że spadające żelastwo walnie zawodnika w głowę.

 

 

PRZECIĄGANIE I BIEGANIE

 

Zawody w przeciąganiu liny (tug-of-war) to dyscyplina wymagająca nie lada siły, mimo że pozornie nic się tu nie dzieje. Zawodnicy tym razem nie są ubrani w trakcyjne kilty, które w tej dyscyplinie mogłyby zwyczajnie zostać zadeptane. Na ostatnie miejsce w każdej drużynie wyznaczany jest zwykle najcięższy z zawodników. Pozostali mają przeciągać, on zaś twardo stać w miejscu i kontrolować napięcie liny. Owija więc ją wokół tułowia, często wkładając między linę i plecy amortyzację w postaci poduszki, i zakotwicza się na tyłach grupy. Ta funkcja często nazywana jest właśnie „kotwicą”.
Na dany przez sędziego znak lina zostaje napięta, ale przez długi czas niewiele się dzieje. To próba na przetrzymanie przeciwników i zmęczenie ich przed zadaniem ostatecznego ciosu. Przeciąganie trzeba obserwować bardzo uważnie, bo łatwo jest przegapić moment kulminacji. Po kilku minutach bezruchu któraś z drużyn przypuszcza atak. Specjalnie przygotowane obuwie, którego podeszwy nabite są ćwiekami mającymi zwiększyć przyczepność, ślizga się po powierzchni trawy. Nadludzki wysiłek, pot zalewa czoła, na skroniach, szyjach i przedramionach pulsują żyły. „Kotwica” w pozycji niemal poziomej orze butami trawę. Kilka czy kilkanaście sekund przesilenia i jedna z drużyn pada do przodu, przeciągnięta przez przeciwników.
Oprócz tradycyjnych zawodów sportowych w Dufftown odbywa się również bieg. Zanim jeszcze przyjadą i zbiorą się dudziarze i bębniarze, a miejscowe boisko sportowe wypełni się publicznością, na trasę wybiegają prawdziwi herosi. To uczestnicy Ben Rinnes Five Hills Race. Do przebiegnięcia mają 22 kilometry, a po drodze, jak wskazuje nazwa biegu, pięć szczytów do zdobycia, w tym górujący nad okolicą Ben Rinnes. Łączna wartość przewyższeń do pokonania to 1?520 metrów. Kiedy więc pierwsi biegacze pojawiają się na bieżni boiska (zwykle krótko po 14.00), aby przekroczyć wreszcie linię mety, ustają wszelkie inne konkurencje.
Szkoci potrafią docenić prawdziwy wysiłek i tężyznę fizyczną. Podobne biegi odbywają się zresztą niemal w całym kraju, a najsłynniejszy z nich – i zdecydowanie najtrudniejszy – to coroczny Ben Nevis Race, bieg na szczyt najwyższej góry Wielkiej Brytanii i z powrotem.

 

ZRÓB TO Z GŁOWĄ

Jest i rzut wzwyż! Poprzeczka jest stopniowo podnoszona, a zwycięzcą zostaje ten, kto przerzuci stalowy odważnik najwyżej. Trzeba przy tym zawsze uważać na głowę.

GRYŹ TRAWĘ I ZWYCIĘŻAJ

Przeciąganie liny znane jest na całym świecie. Tutaj walka bywa niesamowita, a po zawodach opiekunowie boiskowej murawy mają pełne ręce roboty.

DANCING IN THE RAIN

Jak wszystkie dyscypliny na Highland Games, także zawody taneczne wywołują poziom emocji towarzyszący miotaniu kłodą. Nawet najmłodsi walczą w strugach deszczu.

 

SZKLANECZKA SZKOCKIEJ ROZKOSZY

 

Potrzebna byłaby umiejętność bilokacji, żeby śledzić wszystko, co dzieje się na stosunkowo niewielkiej powierzchni boiska i przylegającym do niego terenie. Wielką wagę przykłada się tu do zawodów tanecznych. Startują w nich głównie dziewczęta ubrane w tradycyjne szkockie stroje, podzielone na kilka grup wiekowych. Przy dźwiękach dud, pod okiem surowego jury i przy dopingu rodziców i znajomych mają do wykonania zestaw obowiązkowy składający się z kilku najbardziej charakterystycznych tańców. Szczególnie wzruszające są pełne zacięcia próby w grupie najmłodszych, czasem kilkuletnich, dziewczynek. W innym kącie boiska odbywa się turniej dudziarzy, w jeszcze innym główny sponsor imprezy, destylarnia Glenfiddich, częstuje swoją whisky.
Raz po raz przez megafony rozlega się też informacja, że zagraniczni goście odwiedzający Dufftown w dniu Highland Games zapraszani są serdecznie do namiotu gospodarza imprezy, zwanego tu chieftain of the games, na pogawędkę przy szklaneczce whisky. Z takiego zaproszenia nie wolno nie skorzystać, tym bardziej że przy okazji nadarza się sposobność zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia. Przy odrobinie szczęścia można też dostać do ręki ozdobny miecz noszony na plecach, a będący tu obiektem niemal kultowym. A jeśli szklaneczki whisky komuś za mało, może wziąć udział w biegu na 300 metrów, zorganizowanym tylko i wyłącznie dla gości, i wygrać całą butelkę przyzwoitej single malt od sponsora głównego.
Niemal od samego początku imprezy spory tłumek otacza budkę lokalnego zakładu mięsnego specjalizującego się w dziczyźnie. W ofercie znajdziemy tam burgery z dzika, kebab z dziczyzny czy steki z jelenia. Aby zapewnić podniebieniu pełnię szkockiej rozkoszy, wszystko to należy spłukać napojem gazowanym Irn-Bru, szkockim wynalazkiem przypominającym do złudzenia polską oranżadę z dawnych lat.

 

 

OGNISKA JUŻ DOGASA BLASK...

 

Kiedy już wszystkie konkurencje zostaną rozegrane, a massed pipes band przemaszeruje wokół boiska wystarczająco wiele razy, by nawet gość z Australii poczuł się Szkotem; kiedy wszystkie burgery z dzika zostaną zjedzone i odnalezieni zostaną ostatni zagubieni uczestnicy Five Hills Race – boisko powoli zaczyna pustoszeć. Nie oznacza to jednak końca dorocznego święta. Dudziarze dadzą jeszcze godzinny koncert, maszerując w rytm wykonywanej muzyki w tę i z powrotem jedną z głównych ulic miasteczka.
Po zakończeniu i tego punktu programu mieszkańcy Dufftown oraz ich goście bawią się jeszcze, obserwując poczynania dzielnych muzyków z miejscowego zespołu. Otóż niepisana tradycja mówi, że jego członkowie mają tego dnia prawo do darmowej kolejki w każdym pubie, obok którego przechodzą. I tak ku uciesze postronnych obserwatorów muzycy z Dufftown formują szyk, rozpoczynają grę i ruszają ulicą. Kiedy dotrą do pierwszego lokalu z zachowaniem wszelkich zasad rytuału, zdejmują z ramion instrumenty i wchodzą do środka. Po kilku chwilach wychodzą, formują szyk, zaczynają grać... i tak dalej. Nietrudno domyślić się, że przychodzi w końcu taki moment, kiedy sztywne przestrzeganie procedury, w tym wykonanie wszelkich właściwych i pełnych godności ruchów, stanowić zaczyna dla nich nie lada wyzwanie.
Tak pięknego, pełnego wrażeń dnia nie można zakończyć inaczej niż udziałem w ceilidh, rodzaju tradycyjnej szkockiej zabawy ludowej. Przy dźwiękach muzyki, granej już nie na dudach, lecz na bardziej „tanecznych” instrumentach, na parkiecie dostrzec można cały przekrój wiekowy populacji Dufftown. A jeśli znajdzie się na sali gość z zewnątrz, na pewno zostanie dostrzeżony i przywitany przez prowadzącego zabawę. No i musi się liczyć z tym, że gościnni gospodarze wyciągną go na parkiet i będą usiłowali nauczyć któregoś z tradycyjnych szkockich tańców.
Na koniec zabawy wszyscy formują jeden krąg, łapią się za ręce i wspólnie odśpiewują „Auld Lang Syne”, szkocką pieśń pożegnalną autorstwa Roberta Burnsa, u nas znaną głównie wśród harcerzy jako „Ogniska już dogasa blask”.