Życie w Ustce do końca czerwca toczy się swoim rytmem, miasto rozkoszuje się ciszą. Staję na promenadzie, rozglądam się dookoła i nie mam wątpliwości, że z tą pustką Ustce do twarzy. W lipcu rozpoczyna się istne szaleństwo. Kraciaste miasteczko zaczyna tętnić letnim życiem.
Dochodzi szósta, przez liczący ponad sto lat port przelewa się złocista łuna budzącego się słońca. Przy nadbrzeżu kołyszą się łodzie, których poziom zużycia wskazuje na pracowity żywot. O poranku zaglądają do nich ci, którzy marzą o zostaniu wilkiem morskim. Choćby na chwilę, choćby na kilka godzin. Tu, w kolebce rybaków przepełnionej tajemniczymi opowieściami i dźwiękiem szant w portowych tawernach, jest to możliwe. Dla mieszczucha połowy ryb na pełnym morzu to nie to samo, co wylegiwanie się na piasku tuż przy brzegu. To najprawdziwsza przygoda. Część łodzi została dostosowana do komfortowego i efektownego wędkowania dla tych, którzy do Ustki wpadają na wakacje. Czas trwania wypraw na dorsza wynosi od 4 do nawet 20 godzin, w zależności od potrzeb i możliwości uczestników tej atrakcji.
– Czasami bardzo buja. – Jeden z rybaków puszcza do mnie oko i stara się nieco zgasić mój entuzjazm. Tym razem rezygnuję. Wilki morskie wypływają w morze, by złowić dorsza i przygodę. Szczury lądowe zostają na promenadzie. Rozpoczyna się zwykły dzień w Ustce.
Dostępny PDF
Z LAMPĄ NA PLAŻĘ
Na kamiennym falochronie, który zabezpiecza wejście do portu, siedzi syrenka. Wpatrzona w dal, jedną ręką zasłania oczy przed słońcem, w drugiej trzyma okazałego łososia. Jednak nie na rybie koncentruje się wzrok turystów, a na dorodnym biuście mosiężnej damy. Jakkolwiek by to nie brzmiało, władze Ustki zachęcają turystów do pocierania jej piersi, a chętnych do tych czynów nie brakuje.
Miejska legenda głosi, że dotknięcie biustu bogini morza zapewnia realizację marzeń. Sama nie wiem, czy to prawda. Jednak po zaledwie kilku chwilach w towarzystwie powabnej damy z rybim ogonem wiem z całą pewnością, że każdy porządny turysta musi syrenkę dotknąć, tak samo jak musi zanurzyć nogi w Bałtyku. Znam wiele osób, które unikają kąpieli w nim, ale nogi musi zanurzyć każdy. Później można już kontemplować widok morza, wsłuchiwać się w jego muzykę. Ja tak robię, często bezwiednie. Wychowałam się nad morzem, a ono nigdy mi się nie znudziło.
Bałtyk jest nie tylko wielkim letnim basenem dla turystów, lecz także dostarczycielem ryb i bursztynów. Po każdej burzy na usteckich plażach pojawiają się profesjonalni, odziani w gumę „poławiacze”. Niespiesznie piję kawę przy promenadzie w ogródku pełnym wiklinowych krzeseł i wsłuchuję się w rozmowę dwóch pasjonatów złota Północy, jak nazywa się tu bursztyn. Dowiaduję się, że za żywiczną bryłkę o wadze 50 g dostać można nawet 400 zł, a jeśli znajdzie się taką wielkości pięści, można stać się całkiem majętnym człowiekiem.
Zaskakująca jest dla mnie informacja, w jaki sposób najprościej się je znajduje. – Najlepszą metodą na znalezienie bursztynu jest przeszukiwanie plaży z lampą UV, taką zwykłą, z jakich korzysta się w szpitalach do zabijania bakterii – opowiada mi jeden z rozmówców, gdy widzi, że na poważnie zainteresowałam się tematem. Bursztynu najlepiej szuka się nocą, ponieważ promienie UV prześwitują przez przeźroczysty surowiec, dzięki czemu łatwiej go znaleźć. Jak zaraźliwa jest „gorączka bursztynowa”, najlepiej widać w okresie sztormów między późną jesienią a wiosną. Najczęściej znajduje się te w kolorze pomarańczowym, ale trafiają się także okazy białe, żółte, zielone, wiśniowe, brązowe czy czarne.
GDZIE BAŁTYK OSŁUPIAŁ
W ujściu rzeki Słupi znajduje się jeden z większych portów rybackich w Polsce. Czuwa nad nim latarnia morska, która składa się z ośmiokątnej wieży i niższego, przylegającego do niej budynku latarników.
ODPOCZNIJ Z KOBIETĄ PRACUJĄCĄ
Irena Kwiatkowska wielokrotnie wybierała Ustkę na miejsce wakacyjnych wyjazdów. Dziś „kobieta, która żadnej pracy się nie boi” zasiada na ławeczce w malowniczym Parku Uzdrowiskowym Promenady Nadmorskiej.
ZE SŁOŃCEM JEJ DO TWARZY
Słońce, szerokie plaże i mnóstwo zabytków zanurzonych w zieleni – Ustka ma wszystko, czego pragnie turysta w nadmorskiej miejscowości.
PANIE NA PRAWO, PANOWIE NA LEWO
Z głową pełną myśli, jak bogatym człowiekiem mogłabym być, gdybym tylko więcej czasu spędzała na plaży, ruszam przed siebie. Moim celem jest rozgrzana słońcem promenada, uważana za jedną z najładniejszych na polskim wybrzeżu. Wytyczono ją jeszcze w 1875 roku, gdy niemieckie wówczas miasteczko powoli nabierało uzdrowiskowego charakteru. Nie będę ukrywała, że dzisiejsze uzdrowiskowe towarzystwo, bez skrępowania odsłaniające swoje wdzięki na wystawionych na promenadzie ławkach, raczej nie odpowiada mojej estetyce. Dawniej to było nie do pomyślenia.
Jeszcze sto lat temu, jak nakazywały ówczesne zwyczaje, była tu osobna plaża dla kobiet i dzieci po wschodniej stronie Słupi oraz osobna dla mężczyzn – po stronie zachodniej. Na złotym piasku, być może w plażowym uniformie w paski i słomkowym kapeluszu, dwukrotnie wypoczywał tu kanclerz Otto von Bismarck.
Promenada ma wiele uroku. Przede wszystkim nie ma tu pstrokacizny zalewającej nadmorskie kurorty. Są za to pomniki. Najpierw trafiam na postument przedstawiający... Chopina. Skąd tu Chopin? Nie przypominam sobie, żeby jedną ze swoich licznych chorób jeździł leczyć właśnie tu. Okazuje się, że monument jest darem dla Ustki od ministra kultury i sztuki. Stanął w Parku Nadmorskim twarzą do morza i od 1979 roku wdycha bałtycki jod.
Nieco dalej na ławeczce zasiadła Irena Kwiatkowska. Można obok niej usiąść, zagadać, a przede wszystkim pstryknąć sobie fotkę z kobietą, która żadnej pracy się nie boi. Jedna z najwspanialszych polskich aktorek komediowych i kabaretowych wielokrotnie odpoczywała w Ustce. Zresztą aktorów, piosenkarzy, sportowców i celebrytów nigdy tu nie brakowało.
Wracam na początek nadmorskiego deptaka, na spotkanie z ustecką latarnią z ciemnoczerwonej licowanej cegły, która mimo swych 120 lat wcale nie jest emerytką. Wciąż wysyła sygnały świetlne zagubionym statkom, a czasem letnim imprezowiczom. Ta miejscowa duma w 1993 roku została wpisana do rejestru zabytków. Kto postanowi wspiąć się po jej schodach, zobaczy, jak z jej szczytu prezentuje się panorama miasta.
KRACIASTE WSPOMNIENIA
Ustka doskonale wie, jak zabiegać o uznanie turystów. Konsekwentnie rewitalizuje się tu zabytkowe ryglowe budynki w części starej rybackiej osady. Białe domy w czarną kratę to charakterystyczne elementy dawnej zabudowy. Oryginalnie kryte były strzechą z trzciny zarastającej brzegi okolicznych jezior. Dziś nabierają nowoczesnego sznytu i nadają pocztówkowego uroku kameralnym uliczkom.
Stolicą „krainy w kratę”, której cechą charakterystyczną są domy o czarnych drewnianych elementach, tworzące kratę i bielone wapnem wypełnienia, jest Swołowo, oddalone od Ustki o 19 km – pomorska wieś europejskiego dziedzictwa kulturowego. W samej Ustce znajduję nawet kameralny hotel Rejs w biało-czarną kratę. Opasany jest czerwoną kokardą niczym prezent. Tuż obok, przy ulicy Marynarki Polskiej, stoi oryginalna perełka – Muzeum Chleba, jedno z nielicznych tego typu miejsc w naszym kraju. Skrywa same skarby. Zbiory zgromadził Eugeniusz Brzóska, który oprowadza po tym miejscu i raczy ciekawymi, niezwykłymi, dziwnymi, śmiesznymi lub wręcz nieprawdopodobnymi historiami na temat piekarnictwa. Jest tu urządzenie do wyrabiania ciasta z XVII wieku, mieszadła do masy kremowej i 100-letnie gofrownice. Wizyta jest interesującym doświadczeniem nie tylko dla tych, którzy kochają gotowanie i pieczenie. Bo kto nie jest ciekawy, jak wygląda XIX-wieczny prototyp lodówki?
Po wyjściu z Muzeum Chleba czuję zapach wędzonej ryby. Naprzeciwko widzę chłopaka, który ze stojącego na ulicy pieca wędzarniczego wyciąga nanizane na pręt świeżo uwędzone śledzie. Bar Syrenka ciężko pracuje na swoją renomę, podobnie jak inne usteckie restauracje. Wszędzie, gdzie trafiam, ryba jest świeża, pyszna. Tatar z łososia rozpływa się w ustach, smażone filety z flądry są delikatnie chrupiące, podobnie jak smażone w całości malutkie szprotki, tylko lekko przyprószone mąką i usmażone w świeżym oleju dobrej jakości. Tradycyjne potrawy Pomorza były z reguły nieskomplikowane, ale zawsze wyborne. Do dań wybitnych zaliczyć muszę polewkę pielgrzyma, słowińską zupę, która podawana jest wyłącznie w restauracji Siódme Niebo w hotelu Rejs. Zupa z orzechów włoskich warta jest najdłuższej podróży w to miejsce.
KRATA ZAWSZE W MODZIE
Domy w kratę były widocznym elementem krajobrazu architektonicznego pomorskich miast i uzdrowisk. W ostatnich latach w mieście pod ścisłą kontrolą konserwatorów zabytków wyremontowano lub odbudowano najcenniejsze szachulcowe budynki z przełomu XIX i XX w.
BOMBOWA ROZRYWKA
Park Historii i Rozrywki „Twierdza Ustka” to między innymi Interaktywny Bunkier Historii. Można tu na przykład doświadczyć, jak wyglądało bombardowanie.
RYBKA Z USTKI
W wielu miejscach można spróbować wędzonych ryb. Przygotowywane są na oczach przechodniów.
SĄ BUNKRY, JEST FAJNIE
Przenoszę się na zachodnią stronę Słupi i zarazem w czasie. Cztery lata temu ożyły tu tajemnicze bunkry zwane Baterią Blüchera. W kompleksie z lat 30. ubiegłego wieku Marcin i Joanna Barnowscy stworzyli Park Historii „Twierdza Ustka”. – Mówienie o nich „usteccy Wołoszańscy” to żadna przesada – opowiada mi mój przewodnik Jacek. Szybko przekonuję się, że ma rację.
W nietypowej przestrzeni jest wszystko, co tajemnicze i zagadkowe. Gospodarz tego miejsca z pasją opowiada zwiedzającym, jak duże znaczenie dla niemieckich sił zbrojnych miała bateria w Ustce oraz wielki budowany tam port, który miał być nie tylko konkurencją dla ówczesnej Gdyni, lecz także jednym z ważniejszych portów III Rzeszy, prawdziwą wojenną twierdzą. Taki plan miał Hitler. W związku z inwestycją w latach trzydziestych ubiegłego wieku wielką budowę w Ustce wizytowały całe wycieczki nazistowskich działaczy i inżynierów. Wybuchła wojna. Do planowanego ukończenia dzieła zabrakło zaledwie trzech lat.
Część hitlerowskich budowli w Ustce przetrwała do dziś, a sam kompleks bunkrów zamienia się w coraz popularniejszą atrakcję turystyczną. Trudno się dziwić – niepozorne z zewnątrz, kryją nie lada niespodziankę. Nietypowe muzeum z mnóstwem pamiątek z okresu II wojny światowej to zarazem podziemna galeria multimedialna. Kiedy słyszę „zapraszamy na bombardowanie”, na chwilę drętwieję ze strachu. W podziemnym kinie jest głośno i tak bardzo realistycznie, że czasami nie wiem, czy to, co się dzieje dookoła, na pewno jest tylko projekcją filmu. W pokojach sztabowych i sypialniach spotykam żołnierzy, którzy przypominają do złudzenia żywych. Wszystko, co oglądam, okraszone jest wyjątkowym komentarzem. W szkole nigdy nie przepadałam za historią, ale opowieści Marcina Barnowskiego nie mogę przestać słuchać. Jestem pewna, że wrócę tu po kolejne.
Pozostaję po zachodniej stronie miasta. Z Bunkrów Blüchera na plażę mam zaledwie kilka kroków. Nie wszyscy jeszcze tu docierają. Nieco dalej od portu widzę tylko pojedyncze ślady stóp. Wschodnia część plaży to najbardziej pocztówkowy fragment Ustki. Zachodnia wciąż uznawana jest za dziką. I właśnie tu przekonuję się, że choć Ustka ma energię młodego, wciąż rozwijającego się miasta, to nawet w szczycie sezonu bez problemu znajdę nietknięte miejsca, w których mogę się bezpiecznie ukryć, zatopić w innej, równoległej rzeczywistości – na kilka godzin, na weekend albo na cały urlop.