W stolicy obowiązują surowe zasady. Określają m.in. dopuszczalny rozmiar trawnika, jeśli dom stoi przy głównej drodze, oraz definiują kolor dachu. Musi być czerwony! Rwanda, zwana „Szwajcarią Afryki” lub „Krajem tysiąca wzgórz”, jest znana w Europie głównie za sprawą wyjątkowo okrutnej wojny z 1994 roku. Od kilku lat jednak próbuje się odbudować i przyciągnąć poważnych inwestorów.
Chęć tworzenia wizerunku pod kątem wielkich inwestorów pociągnęła za sobą szereg nakazów i zakazów, a także modyfikacji miejskiego krajobrazu. W centralnych dzielnicach Kigali, a przede wszystkim przy drodze prowadzącej z lotniska, ulice są czyste i zadbane, ruch zaś uporządkowany. Brak handlu obnośnego oraz żebraków stanowi zaskoczenie w porównaniu z innymi krajami środkowoafrykańskimi. Wśród postkolonialnych budynków wiszą reklamy najnowszych modeli telefonów, slogany międzynarodowych koncernów i loga europejskich banków. Za zaskakujący można uznać zakaz używania plastikowych torebek. Zakupy w sklepach i na bazarach czy pranie w hotelach – wszystko jest pakowane w papier. Znalezione w bagażu na lotnisku plastikowe torebki są rekwirowane. Równocześnie w stolicy na każdym rogu stoi żołnierz z karabinem, a mieszkańcy oraz przyjezdni z ościennych krajów zgodnie twierdzą, że czują się tu bezpiecznie.
Dostępny PDF
PRZYCHODZISZ I ŚCIĄGASZ!
Klimat dawnego afrykańskiego Kigali, ponadmilionowej stolicy kraju, odnajduję na dworcu autobusowym Nyabugogo. Dziesiątki minibusów oklejonych informacjami na temat ich tras, a pomiędzy nimi falujący kolorowy tłum. Sprzedawcy z towarem w okrągłych koszach na głowach; kobiety z dziećmi sprawnie przywiązanymi do pleców; podróżni w barwnych, lokalnych strojach; żebracy oraz kaznodzieje niosący dobrą nowinę... Oprócz tego niezliczona liczba kieszonkowców, którzy liczą na łatwy zarobek. Dworzec przylega do starych kolonialnych budynków, które sprawiają wrażenie, jakby unosiły się magiczną siłą ponad tłumem przechodniów. W zniszczonych zabudowaniach można znaleźć restauracje, krawców, sklepy ze szczotkami, wszelkiego rodzaju lokale usługowe oraz kilkanaście miejsc ze starymi, wysłużonymi komputerami stacjonarnymi, przy których na taboretach siedzą młodzi ludzie.
Zwróciłem na nie uwagę także w centrum miasta. Kawiarenki internetowe? Pytam o to Paula, chłopaka, który chodzi ze mną po mieście. – Jak potrzebujesz ściągnąć film, muzykę lub grę, to przychodzisz ze swoją płytą i chłopaki ściągają z sieci – mówi. – Wracasz za kilka godzin i odbierasz. Nie każdy w Rwandzie ma internet... We wszystkich tych miejscach, nawet przy głównej ulicy, rozlokowały się tego typu punkty i w każdym pobierają filmy czy muzykę. A jakiekolwiek prawa – licencyjne, autorskie? Chłopak jest mocno zdziwiony: – Ale jakie prawa? Nie znam. Przychodzisz i ściągasz!
Na temat Rwandy powstało kilkanaście doskonałych filmów, z których wyróżniają się trzy: „Goryle we mgle”, „Podać rękę diabłu” oraz „Hotel Rwanda”. Pierwszy z nich traktuje o gorylach górskich, które zamieszkują między innymi Park Wulkanów w zachodniej części kraju, natomiast dwa pozostałe opowiadają o wojnie i ludobójstwie, które miało tu miejsce. I z tymi tematami związana jest większość wizyt w Rwandzie.
DROGA DO MOTORYZACJI
Zmienna szerokość wylanego asfaltu, całkowity brak chodników oraz oświetlenia, no i zdecydowanie więcej pieszych niż pojazdów – tak wyglądają początki motoryzacji w Rwandzie.
W KOLORACH AFRYKI
Większość mężczyzn w Kigali paraduje już w dżinsach, koszulkach polo czy T-shirtach. Na szczęście kolorytu dodają jeszcze kobiety, które nie stronią od sukienek nawiązujących do tradycyjnych afrykańskich strojów.
KONSTRUKTORZY NA START!
Pomysłowe dzieciaki zawsze znajdą sposób na dobrą zabawę. Ten pojazd na pewno jest... ekologiczny.
MGŁA BEZ GORYLI
Ze stolicy rozchodzi się sieć dość przyzwoicie utrzymanych asfaltowych dróg. Liczba zakrętów może przyprawić o zawrót głowy, a na pewno o chorobę lokomocyjną. Kilka cech charakterystycznych rwandyjskich tras to brak określonej szerokości, brak oświetlenia i brak chodników. W jednym miejscu jest szerzej, gdyż budowniczym wylało się więcej asfaltu, w innym go zaoszczędzono, więc pobocze szybko spotyka się ze środkiem drogi. W nocy jedynie po zwiększonej liczbie pieszych poruszających się po całej szerokości orientuję się, że mijam wioskę lub miejscowość – to efekt braku oświetlenia.
Samochody w Rwandzie są nadal rzadkością, więc to właśnie piesi są głównymi użytkownikami asfaltowych tras. Z przeprowadzonych kilka lat temu badań wynika, że na tysiąc osób przypada tu jedynie pięć pojazdów, z których większość stoi w korkach paraliżujących stolicę. W naszym samochodzie w ciągu jednego dnia wysiadło zasilanie, okna przestały się domykać, no i urwały się dwie wycieraczki.
Wszystkie te utrudnienia są jedynie małym dodatkiem do cudownych widoków zielonych wzgórz, które wypełniają trasę pomiędzy Kigali a dwoma najbardziej znanymi parkami narodowymi: Lasu Nyungwe oraz Wulkanów. Nyungwe, położony w zachodniej części kraju w kierunku granicy z Kongo, jest doskonale zachowanym obszarem lasu deszczowego.
Kręta droga prowadzi wśród gęstej roślinności. Na terenie parku przygotowano liczne atrakcje dla odwiedzających. Przy wejściu można wybrać trekking o zróżnicowanym poziomie trudności w towarzystwie strażników, ruszyć na obserwację ptaków lub skorzystać z tak zwanego Canopy Walk, czyli spaceru po mostach linowych zawieszonych w koronach drzew. Oficjalny cennik jasno określa koszt każdej z tych atrakcji, rozróżniając wysokość stawek w zależności od kategorii – turysta czy Rwandyjczyk. A dysproporcja w cenie jest bardzo wyraźna, przyjezdny zapłaci kilkanaście razy więcej.
Celem większości wizyt w Rwandzie jest jednak położony na północ od Nyungwe Park Wulkanów, a w nim szansa na spotkanie goryli górskich. Atrakcja tym większa, że jest to jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie można je zobaczyć na wolności. Wszystkich chętnych na spacer z gorylami muszę ostrzec – koszt tej godzinnej atrakcji to dziś siedemset pięćdziesiąt dolarów. Tak więc z „goryli we mgle” pozostała w moim przypadku sama mgła unosząca się nad malowniczymi deszczowymi wzgórzami.
ONE TAM SĄ
Widok na wzgórza Parku Narodowego Wulkanów, w którym żyją na wolności wyjątkowe zwierzęta – goryle górskie.
UL. BŁOTNA 4
Boczne uliczki miasta to nieutwardzone nawierzchnie, na których po ulewnych opadach gromadzi się nigdy nieschnące błoto.
WIDZIELIŚMY LEPSZE FOTY
Zawsze i wszędzie dzieci lubią oglądać siebie na zdjęciach.
CISZA MEMORIAŁÓW
Urwibutso – to słowo na zawsze wpisało się krajobraz Rwandy. Oznacza ono memoriał. Pomniki, które upamiętniają ofiary ludobójstwa, znajdujemy na terenie całego kraju – od muzeum Kigali Genocide Memorial, przez najbardziej znane kościoły w położonych niedaleko stolicy wioskach Nyamata oraz Ntarama, aż po małe kapliczki stojące przy drogach. Wiele z nich zarasta już roślinność i stają się niewidoczne dla przypadkowego przechodnia. W Europie konflikt pomiędzy rządzącym plemieniem Hutu a mniejszością Tutsi został przedstawiony jako nagły wybuch niezorganizowanej agresji. W przeciągu zaledwie stu dni, od kwietnia do lipca 1994, zginęło prawie milion osób.
Po kilku minutach spędzonych w urwibusto przyjezdny zaczyna sobie zdawać sprawę z tragedii, która rozegrała się w Rwandzie, i zauważa, że konflikt musiał być zarządzany przez sprawnie funkcjonujący rząd i zorganizowaną armię – tak samo jak w dowolnym europejskim państwie. Ludzie byli atakowani według przygotowanego planu: w wioskach, miasteczkach, biurach, szkołach czy urzędach publicznych. Jedną z pierwszych ofiar była premier Agathe Uwilingiyimana, należąca do plemienia Tutsi i ochraniana przez belgijskich żołnierzy.
Kościołów w Nyamata oraz Ntarama nie odbiera się jako muzeów z eksponatami za szybą, lecz jak miejsca tragedii, która wydarzyła się prawie wczoraj i jest nadal obecna w pozbawionych emocji spojrzeniach mieszkańców. W chwili wybuchu konfliktu Tutsi, nauczeni doświadczeniem z wcześniejszych lat, szukali schronienia w świątyniach. Wojsko pozwalało dotrzeć do miejsca azylu, władze zapewniały nawet o bezpieczeństwie, a następnie po kilkunastu dniach przystąpiono do masakry bezbronnej ludności. Zginęli prawie wszyscy.
Po zakończeniu wojny zapadła decyzja, aby nie naprawiać zabudowań. Pokrzywione od wybuchów kraty w drzwiach, podziurawione od pocisków ambony, powyłamywane zamki w zakrystiach, porozrzucane podręczniki szkolne, a także plamy krwi na ścianach pozostawiono ku przestrodze przyszłych pokoleń. „Never again. Plus jamais. Ntibigasubire narimwe”. W kościołach na ławkach leżą też wielkie stosy ubrań należących do zamordowanych.
Podczas mojej wizyty w Nyamata na terenie kompleksu prowadzono właśnie prace zabezpieczające ślady zbrodni. Lokalna przewodniczka zaprowadziła mnie do małego blaszanego magazynu, w którym przechowywano tymczasowo rzeczy z budynków kościelnych. W rogu leżały kości, obok czaszki, a na wielkim stosie – ubrania, swetry, spodnie, kolorowe zwoje materiału, dziecięce buty i zeszyty dzieci, które uczęszczały do szkoły parafialnej. Pośrodku spoczywało kilka ciał w białych zwojach materiału. – Ciągle w lesie znajdujemy nowe – opowiadała przewodniczka. Kiedy wchodzi się do tego pomieszczenia, ma się wrażenie, że masakra zakończyła się kilka miesięcy temu, a mieszkańcy dopiero co zaczęli chować zabitych i zbierać dowody ludobójstwa. Z takich miejsc wszyscy zwiedzający wychodzą w ciszy.
ROLNICTWO NA WYSOKIM POZIOMIE
W Rwandzie uprawia się kawę, herbatę, bawełnę, trzcinę cukrową, maniok, bataty, proso i kukurydzę. 95 procent powierzchni kraju leży powyżej tysiąca metrów n.p.m. i jest mocno pofałdowane, co sprawia, że każdy płaski kawałek pola jest na wagę złota.
CYRULIK RWANDYJSKI
W tutejszych zakładach fryzjerskich – tych ulicznych (taboret plus lusterko) lub „salonach” w centrum Kigali (na zdjęciu) – można wybrać fryzury zarówno w stylu afrykańskim, jak i zachodnim.
GREEN WAY
Jedna z głównych atrakcji Parku Narodowego Lasu Nyungwe – zawieszone w koronach drzew linowe mosty.
DOŁADUJ SIĘ I CZEKAJ
Wizytę w Rwandzie kończę tak, jak rozpocząłem – w Kigali. Ruszam do starej dzielnicy Nyamirambo skupionej przy najstarszym meczecie w mieście, którego budynek przez pewien czas służył jako więzienie. Pełna życia, zarówno w dzień, jak i w nocy, gdy pozostałe części miasta już zasypiają, zachęca, aby pokręcić się bez wyraźnego celu i podpatrywać rytm miasta. Barwne targowiska, muzycy zabawiający przechodniów, życie toczące się na podwórkach – to wszystko sprawia, że warto wtopić się w tłum, aby zobaczyć, jak wygląda tutejsza codzienność. Turyści sporadycznie zaglądają do tego zakątka stolicy i wypada przyznać, że przeważnie nie są witani z otwartymi ramionami. Przyjezdny z aparatem fotograficznym nie wzbudza sympatii. Warto więc wpaść do Nyamirambo Women Center, które oferuje wycieczki pod opieką przewodnika.
Przed murowanymi domami przy nieutwardzonych, brunatnych alejkach bawią się grupki dzieci, na ciasnych podwórkach gospodynie przygotowują posiłki, piorą lub wykonują drobne prace. Kobiety z misami pełnymi zakupów na głowach przemykają pomiędzy licznymi straganami, barami, warsztatami krawieckimi oraz punktami oferującymi różnego rodzaju usługi. Nie wszyscy mieszkańcy mają stały dostęp do sieci energetycznej, a raz na kilka dni odczuwają potrzebę naładowania komórek. Dlatego przy krawężnikach stoją zamknięte na kłódki małe, zniszczone, drewniane szafki, z których wystaje po kilkanaście kabli wpiętych do listew zasilających. To punkty ładowania telefonów, gdzie za kilka franków można zostawić komórkę, aby odebrać ją w pełni naładowaną po powrocie z zakupów.
Nyamirambo można nazwać stołeczną wioską, w której życie toczy się jak w dawnej Afryce. Zresztą właściwie w całej Rwandzie – poza centrum Kigali – czas nadal płynie leniwie, zaś jego rytm wyznaczają pory wschodzącego i zachodzącego słońca. Tak samo cierpliwie i niespiesznie trwa tutaj oczekiwanie na wielkich inwestorów z całego świata.