Przy Fontannie di Trevi tłum turystów – różne języki, narodowości, kolory skóry. Wszystkich łączy podziw dla barokowej, monumentalnej fontanny. Kręci się też wielu tubylców, dla których jest to miejsce pracy. Sprzedają pamiątki lub pozują do zdjęć w strojach gladiatorów. Panuje ruch i gwar. Zupełnie inaczej niż w pewien poranek 1960 roku na planie filmu Federico Felliniego „La dolce vita”.
Było cicho i ciemno, gdy Anita Ekberg, która grała amerykańską aktorkę Sylwię, zanurzyła się w wodach fontanny. Wykorzystała moment, gdy partnerujący jej Marcello Mastroianni udał się na poszukiwanie mleka dla kota, który zachwycił bohaterkę. Włoch, początkowo zaskoczony wybrykiem blondynki, po chwili na jej prośbę dołączył do niej w fontannie. Ta scena należy do klasyki filmu i znana jest wszystkim. Ciekawostką jest, że kręcono ją przez kilka marcowych nocy, kiedy woda nie była jeszcze ciepła. Mimo tych niesprzyjających warunków znana wcześniej z kapryśności szwedzka gwiazda odegrała ją bez narzekania.
Dziś trudno jest znaleźć chwilę, żeby podziwiać fontannę jedynie w swoim towarzystwie. Kilka lat temu jednak mi się to udało. W majowy poranek, przed 7 rano byłam tu sama. Siedziałam na krawędzi basenu, delektując się ciszą przerywaną tylko szumem wody. Z uwagi na brak kompanów miałam problem, żeby udokumentować ten moment. Pomoc pojawiła się nieoczekiwanie w postaci starszego Włocha, który przejeżdżał obok na rowerze – przystanął i zrobił mi zdjęcie.
Dostępny PDF
RZYMSKIE HOLLYWOOD
Cinecittà – brzmi dumnie, ale napis nad wejściem do rzymskiej Fabryki Snów przy Tuscolana 1055 jest zdecydowanie mniejszy niż ten w Hollywood.
ZOSTAŁY WIELKIE ROLE I... KOSTIUMY
Stroje Elizabeth Taylor i Richarda Burtona, czyli Kleopatry i Marka Antoniusza, z filmu „Kleopatra” z 1963 roku.
GDZIE JA ZAGRAŁEM?
Rekwizyty w Cinecittà pochodzą z legendarnych produkcji różnych gatunków i epok. Obok siebie wyeksponowano m.in. przedmioty używane w „Angielskim pacjencie”, „Imieniu róży” i „Ostatnim cesarzu”.
FILMY DLA DUCE
W Rzymie jest wiele miejsc, które posłużyły jako plan filmowy dla włoskich i międzynarodowych produkcji. Ale tym, które elektryzuje wszystkich aktorów, reżyserów oraz kinomanów, jest Cinecittà – nazywana Miastem Filmów lub Fabryką Snów nad Tybrem.
Był 1925 rok, kiedy polityk Luigi Freddi przedstawił Mussoliniemu projekt reorganizacji włoskiej kinematografii, zakładający budowę filmowego miasta w Rzymie. Duce pozytywnie odniósł się do planów, bo też film postrzegał jako doskonałą formę propagandy faszystowskiej – to on właśnie powiedział, że „film jest najsilniejszą bronią”. W końcu dokonał inauguracji kompleksu Cinecittà, a było to w kwietniu 1937 roku, przy ulicy Tuscolana 1055. Wódz pozostawił kinematografom wolną rękę i względną wolność. Miasteczko błyskawicznie osiągnęło sukces – do 1940 roku powstała tu setka filmów. Ambicją twórców w tamtym okresie było pokonanie konkurencji, czyli mającej się dobrze kinematografii amerykańskiej.
Aneksja Abisynii przez Włochy spotkała się z nieprzychylnym przyjęciem przez opinię międzynarodową. Toteż reżyserzy, którzy popierali Mussoliniego, aby zatrzeć złe wrażenie, produkowali filmy propagandowe. Nieprzypadkowo powstał wówczas „Scypion Afrykański”, który nachalnie próbował narzucić widzom analogię pomiędzy wojnami punickimi a kampanią abisyńską. To tutaj, w Cinecittà, zaczynała swoją karierę młodziutka Sophia Loren, która jeszcze pod prawdziwym nazwiskiem Lazzaro brała udział w castingach i statystowała w filmie „Quo vadis”.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Rzym był stolicą kina europejskiego. Przez lata studia przy ulicy Tuscolana gościły Rosselliniego, Felliniego, Pasoliniego i Viscontiego. W latach 70. miasteczko przeżywało kryzys, a w następnej dekadzie uratowały je powstające tutaj produkcje europejskie oraz reklamy i wideoklipy.
RZYM Z TEKTURY
Plan zdjęciowy serialu historycznego „Rzym” ukazującego Wieczne Miasto z czasów Juliusza Cezara.
NOWY JORK POD RZYMEM
Scenografia filmu „Gangi Nowego Jorku” Martina Scorsese, w którym odtwórcą głównej roli był Leonardo DiCaprio.
CO TO BĘDZIE?
Wnętrze jednego ze studiów kinematograficznych, w którym powstaje właśnie scenografia.
SANDAŁY CEZARA
W kwietniu 2011 roku otwarto tu wystawę. Brama filmowego miasteczka otworzyła się dla miłośników kina, początkowo tylko na 8 miesięcy, ale w związku z nieoczekiwanym dla samych pomysłodawców sukcesem (w ciągu roku 100 tysięcy zwiedzających) zdecydowano, że Cinecittà pozostanie otwarta na stałe. Przybywają tu licznie Włosi, ale i cudzoziemcy – głównie Francuzi, Anglicy i Amerykanie (25 proc. zwiedzających). No a dziś – również ja. Dziesięć euro wystarczyło, żeby przekroczyć magiczną bramę, za którą powstało ponad trzy tysiące filmów. Były to gorsze i lepsze produkcje; 90 z nich kandydowało do Oskara, ponad połowa otrzymała tę statuetkę.
Wchodzę do pierwszego z dwóch budynków, które mogę zwiedzać sama, bez grupy. W poszczególnych pokojach zebrano kostiumy, rekwizyty, zdjęcia. Krążę wśród przedmiotów z „Angielskiego pacjenta”, przystaję przy tych użytych w filmie „Imię róży”. Przez chwilę fascynuje mnie zydel z serialu „Rzym”, a po chwili, korzystając z tego, że nikt nie widzi, przysiadam na tym użytym w „Kleopatrze”. Z kostiumów uwagę przyciągają kreacje Elizabeth Taylor i Richarda Burtona, czyli Kleopatry i Marka Antoniusza. Podziwiam kolekcję obuwia, głównie sandałów – nic dziwnego, nakręcono tutaj wiele filmów tzw. peplum (z greckiego, peplum – tunika), umiejscowionych w starożytnym Rzymie. W USA tego typu produkcje nazywano gatunkiem sword and sandal („miecz i sandał”). Przez chwilę przystaję przed ciżemkami z „Ostatniego cesarza” Bernardo Bertolucciego, który za dzieło nakręcone w Chinach i w Cinecittà zdobył kilka Oskarów.
Potem wchodzę z grupą na teren planów, po którym można się poruszać tylko z przewodnikiem. Przechodzimy kilkadziesiąt metrów już za bramą, żeby znaleźć się na małej uliczce łączącej epoki. Przed nami, na długości zaledwie jednego kilometra, roztacza się plan do trzech filmów. Przenoszę się więc do Nowego Jorku z połowy XIX wieku, dokładniej do dzielnicy Five Points, gdzie walczyły ze sobą gangi w filmie Martina Scorsese. Po chwili za rogiem zagłębiam się w paryski zaułek z czasów Coco Chanel. Następnie powrót do współczesnej Italii – wejście z uliczki do rzymskiej pizzerii z ostatniego filmu Carlo Verdone „Posti in piedi in paradiso”.
FORUM ROMANUM Z DREWNA
Podekscytowana wbiegam prawie na plan „Rzymu” i nie studzi mnie wcale uwaga przewodniczki, że ten serial telewizyjny nie odniósł we Włoszech sukcesu. Francuzka z grupy dodaje: – U nas też nie. Wiem swoje, oglądałam wszystkie odcinki, więc wizyta na Forum Romanum zbudowanym dla potrzeb tego filmu robi wrażenie. Świątynie na Forum ozdobione są freskami i statuami. Rzym jawi się monumentalny, budynki zaś – bardzo realistyczne i solidne. Ale przewodniczka puka w ścianę świątyni i rozlega się głuchy odgłos, bo większość budowli powstaje tu z drewna i tworzywa sztucznego. Te z planu, na którym jesteśmy, zostały tylko pokryte żywicą wodoodporną. Bo w przeciwieństwie do uliczki, na której byliśmy wcześniej i na której budynki są co jakiś czas modyfikowane, elementy scenograficzne do „Rzymu” pozostają niezmienne. Wiem, że BBC i HBO zaprzestały już kręcenia serii, ale starożytny Rzym zapewne skusi kolejnych twórców, plan zostanie więc jeszcze wykorzystany.
Z Forum zbaczamy do „biedniejszej” części miasta nad Tybrem. Pamiętam z serialu domy biedoty, cuchnące zaułki – jesteśmy w rynsztoku. To część planu bardziej realistyczna, ściany domów są krzywe i charakterystycznie wygięte. Przewodniczka tłumaczy, że pozwala to podczas filmowania uzyskać efekt „dłuższej ulicy”. W rzeczywistości uliczka jest krótka, nad czym ubolewam, bo zbyt szybko opuszczamy Rzym z czasów Juliusza Cezara.
Pytam przewodniczkę o losy Cinecittà w czasie wojny. W lipcu 1943 roku Rzym został zbombardowany. Tysiące osób zostało bez dachu nad głową. Przygarnięto ich wówczas tutaj. Niemcy wcześniej zorganizowali przy Tuscolana szpital polowy. Kiedy uciekali, złupili miasteczko filmowe. Specjalnym pociągiem do Pragi zabrali cały sprzęt, kamery, taśmy i materiały kinematograficzne. Większą część tych dóbr potem uratowano i wróciły do Rzymu. Miasteczko szybko podniosło się ze zgliszczy. Już w 1945 roku powstał jeden z najważniejszych filmów w historii kina włoskiego – „Rzym, miasto otwarte” Roberto Rosselliniego. Trzy lata później – „Złodzieje rowerów” Vittoria De Sica, a w latach pięćdziesiątych liczne produkcje międzynarodowe: „Ben Hur”, „Spartakus”, „Kleopatra”, „Quo vadis”.
OKO NA GWIAZDY
Zapewne niejedno widziała i sfilmowała – dziś to piękny zabytek.
DZIELNICA DLA BOGACZY
Świątynie na rynku starożytnego Rzymu – części miasta zamieszkanej przez zamożnych patrycjuszy. Tuż obok (na zdjęciu niewidoczną) wybudowano rzymską dzielnicę biedy i rynsztoku.
DOTYK LEGENDY
Studia zajmują powierzchnię 400 tysięcy m2, mieszczą 22 hale zdjęciowe, 300 pokoi, 21 garderób oraz basen (7 tysięcy m2). Oprócz historycznej siedziby przy ulicy Tuscolana Cinecittà ma trzy inne centra produkcyjne: Dino Studios w Rzymie, Umbria Studios w Papino i CLA Studios w Maroko. Czuję niedosyt, bo nie pozwolono nam zobaczyć Teatru 5. To jedyna z tutejszych hal zdjęciowych, która ze względu na swoje duże rozmiary (80 x 36 m) nie przylega do innego studia. Jest nowocześnie urządzona, akustycznie izolowana i klimatyzowana. To w jej wnętrzach zrekonstruowano Via Veneto – rzymską ulicę w filmie „La dolce vita” Felliniego. W zamian oglądam inną halę zdjęciową, obok której przechodzimy, wykorzystując fakt, że jest właśnie otwarta. Wewnątrz trwają prace, ale tajemnicą pozostaje, do jakiego filmu.
Idziemy powoli w stronę wyjścia. Dziwne uczucie – kroczyć uliczkami, na których powstawały naprawdę wielkie produkcje: „Ojciec chrzestny”, „Dawno temu w Ameryce”, „Pasja”, „Mission Impossible 3”, „Gangi Nowego Jorku”. Produkowano tu całe filmy, od początku do końca, albo jedynie efekty specjalne; odbywały się sesje fotograficzne, tworzono programy telewizyjne, spoty reklamowe, teledyski.
Żegnam się z grupą i wchodzę do drugiego budynku, który można zwiedzać bez przewodnika. W Pałacyku Felliniego, który prawie wszystkie swoje filmy stworzył w miasteczku, można oglądać dokumenty na temat historii Fabryki Snów. Wzrok przyciągają wystawione kostiumy Marcello Mastroianniego i Giuletty Masiny z dzieła Felliniego „Ginger i Fred”. No i bezsprzecznie hit wystawy – suknia Anity Ekberg z „La dolce vita”. W kolejnej sali zanurzam się w fotelu, aby obejrzeć castingi i próby z wielkimi aktorami u progu kariery, którym wówczas się nie śniło, że nimi zostaną.
Cinecittà to nie tylko relikt, skansen, historia, jak twierdzą niektórzy. Nadal pozostaje bowiem w sferze zainteresowań współczesnych filmowców. Goszczący również na polskich ekranach film „Habemus Papa” Nanniego Morettiego powstawał właśnie tutaj. W Cinecittà dla jego potrzeb stworzono nawet Kaplicę Sykstyńską.
Pięć lat temu wokół miasteczka zrobiło się głośno. Groziło mu zamknięcie, i to w roku, kiedy całe Włochy świętowały hucznie 150-lecie swojego istnienia. Właścicielami Miasta Filmów są dwie spółki, publiczna i prywatna. Ta ostatnia ma się dobrze, skręcając zresztą w stronę telewizji. Ta państwowa miała kłopoty i cięła koszty. Informacja o planowanym zamknięciu wywołała protest wielu artystów, m.in. Roberto Benigniego, najbardziej znanego z filmu „Życie jest piękne”. Wypowiedział on wówczas znamienne słowa: „Wiadomość o prawdopodobnym zamknięciu Cinecittà to niedobra wiadomość. Tam w środku jest cała nasza pamięć, wszystkie nasze sny stworzone dla ludzi na jawie. Ogromne archiwum. Nasza historia. Jak można zamknąć Historię?”.