Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2016 na stronie nr. 80.

Tekst i zdjęcia: Agnieszka Mikulec,

O roku szkolny ów...


– Gaga... co? – pytali niektórzy. – To miasto Lady Gagi? – żartowali inni, gdy wyjeżdżałam do pracy z Polonią do Komratu, stolicy Gagauzji. Nie wiedzieli, że mowa o części Republiki Mołdawii – Terytorium Autonomicznym Gagauzji, zamieszkiwanym głównie przez Gagauzów, choć nie brakuje tutaj wachlarza mniejszości narodowych: Bułgarów, Romów, Ukraińców i Polaków.

Język Gagauzów należy do rodziny turkijskich i jest tak podobny do tureckiego, jak polski do ukraińskiego. Pomimo pokrewieństwa z Turkami wyznają prawosławie. Mają swoje godło, hymn, Zgromadzenie Narodowe i baszkana, czyli głowę Terytorium Autonomicznego Gagauzji. Od 2015 r. tę funkcję sprawuje Irina Vlah – pierwsza kobieta na tym stanowisku.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

JAK DOBRZE MIEĆ SĄSIADA

Winogrona należy zebrać przed pierwszymi przymrozkami lub zaraz po nich. To krótki czas, więc liczy się każda para rąk. Mobilizują się całe rodziny, cenna jest też pomoc sąsiedzka.

ZAKRĘCONE SMAKI

„Słoikowe” zapasy na zimę robi się niemal w każdym domu. Takie przetwory są nie tylko bardzo smaczne, ale też niezwykle kolorowe.

POLACY BUDŻAKA

...to zespół z Komratu. Istnieje od ponad 10 lat i promuje naszą kulturę. W jego repertuarze są przede wszystkim polskie tańce, choć nie brakuje też gagauskich czy mołdawskich.


 

SMAKOWITY WRZESIEŃ


1 września uczestniczyłam w ceremonii rozpoczęcia roku szkolnego, ponieważ oprócz pracy w stowarzyszeniu uczę też języka polskiego w Liceum im. Mihaia Eminescu w Komracie. Uczniowie przychodzą z kwiatami dla nauczycieli, wszyscy odświętnie ubrani. Dziewczęta noszą białe, stylonowe kokardy, zdobiące grube warkocze; pierwszoklasiści są wprowadzani barwnym korowodem w progi szkoły. Goście przynoszą podarunki, głównie... ryzy papieru.
Od początku pobytu postanowiłam chłonąć mołdawskie klimaty. Zaczęłam od delektowania się naturalnym, świeżym jedzeniem. Najsmaczniejsze jest to kupowane od babuszek, które rozkładają się z towarem na chodnikach przy bazarze. Pachnące winogrona, arbuzy, brzoskwinie. Świeżutka owcza bryndza. Smaczne swojskie jajka. Znakomita chałwa. Jakbym wróciła do czasów dzieciństwa! I nic to, że część nieasfaltowanych, nierównych dróg, niektóre zaniedbane bloki czy domy... Najważniejsze, że ludzie gościnni, otwarci, częstują, czym mogą: kompotem, pysznym turszu – tutejszymi kiszonymi warzywami (zdarza się też kiszony arbuz), herbatą. I nie trzeba się zapowiadać, aby przyjść w gości.
 

WINNY PAŹDZIERNIK


Dzień Nauczyciela w Mołdawii przypada na początek października. Jeszcze nigdy nie dostałam prezentów tak chwytających za serce. Byłam bardzo wzruszona – liściki od dzieci z ciepłymi słowami i życzeniami, wykonana samodzielnie serwetka, bransoletka ze sznurka, długopis, chryzantemy z ogródka.
Październik lub listopad, w zależności od regionu, to czas festiwali wina w Mołdawii. Pieśń z utworu „Żaby” Arystofanesa: „Z łaski boga Dionizosa / Muzyka (i wino – przyp. autorki) na miasto spływa...” z całą pewnością może stanowić motto Festiwalu Wina w Komracie. W niedzielne przedpołudnie główny plac miasta wypełnia kilkanaście stanowisk, nazywanych tutaj podworcami. Można zobaczyć stoiska zakładów winiarskich, małe budynki stylizowane na wiejskie zagrody (czasem z żywym inwentarzem), wóz cygański, wirujące obok romskie tancerki i stoisko miasta Komrat z dużymi beczkami wina, z których mieszkańcy leją je do woli.
Gospodarze każdego ze stoisk nie tylko polewają boski trunek, lecz także częstują tradycyjnymi gagauskimi potrawami, często wykonywanymi i smażonymi na bieżąco, na przykład kuwyrmą – cienkim ciastem faszerowanym domowym twarogiem i zalewanym śmietaną. Cały czas trwa pokaz wyrobu wina domowymi sposobami.
W głównym miejscu placu stoi scena, gdzie władze i goście inaugurują festiwal oraz gdzie są ogłaszane wyniki konkursu, do którego zgłoszono aż 117 próbek win. Zwycięzcom przyznaje się drewniane beczki. Później na scenie trwa kilkugodzinny program artystyczny, na który składają się tańce i śpiewy, bo Gagauzi to naród rodzący się z muzyką w sercu i ciele.
 

WIOSNA W GAGAUZJI

W tym ubogim regionie na uliczny targ przynosi się wszystko, co można sprzedać: płody rolne, ręcznie dziergane czapki, serwetki, a nawet części do maszyn rolniczych.

ŻAŁOBNY LISTOPAD


Trudno spędzać Wszystkich Świętych w niemal rok po śmierci Taty, z dala od Jego grobu, ale duchowość nie zna miejsca ani czasu. Tutaj dzień mija bez blasku świec i bogactwa kwiatów na cmentarzach, choć ludzie porządkują groby bliskich. Któregoś dnia dołączam do konduktu pogrzebowego, aby zobaczyć, jak wyglądają tutejsze obrzędy funeralne. Zmarłego wiezie się ciężarówką z otwartą platformą, na której jadą jego najbliżsi, a on sam znajduje się w odkrytej trumnie. W cerkwi są śpiewy, okadzanie, podnoszenie stołu w górę i w dół obok głowy zmarłego. W jego ręku świeca, na piersiach ikona, którą całują wszyscy. Żegnając się, część całuje go w czoło. Ludzie wkładają do trumny sztuczne kwiaty.
Pod koniec ceremonii duchowny błogosławi ziemię, którą następnie polewa winem. Krewni zabierają ją na cmentarz. I znów zmarły jest wieziony przez całe miasto w odkrytej trumnie, u wezgłowia której umieszcza się gałąź z wiszącymi jabłkami, kołaczami, ubraniami. Samochody zatrzymują się, nikt nie wyprzedza konduktu.
W Komracie nie ma katolickiego kościoła, więc w niedziele zachodzę do cerkwi. Piękne śpiewy (nie mogę oprzeć się myśli, że słyszę bas mojego Taty, który bardzo lubił muzykę cerkiewną, więc wyobrażam sobie, że Jego duch krąży po świątyni, tym bardziej że nasze rodzinne korzenie sięgają terenów Morza Czarnego), blask i ciepło bijące z zapalanych świec oraz modlitwy w obcym jeszcze dla mnie języku. Nie bardzo mogę się skupić, bo ludzie chodzą, zapalają świece, a w nawach bocznych zastawiają stoły kołaczami, winem w butelkach po coca-coli, ręcznikami, butami... Po co to?
Otóż – według wierzeń ludowych – w określonym czasie po śmierci kogoś bliskiego ludzie przygotowują uroczysty obiad w domu, a do cerkwi przynoszą wyżej wymienione rzeczy, aby je poświęcić. Potem część rozdają biednym (uczynek miłosierdzia), aby w ten sposób pomóc zmarłym, gdyby mieli jeszcze coś do odpokutowania w zaświatach.
 

ANIELSKI GRUDZIEŃ


Obserwowanie i zakochiwanie się w mołdawskiej kulturze to jedno, jednak najistotniejszym powodem mojego pobytu jest kultywowanie polskości. W tym celu wykorzystuję różne polskie święta do pokazania naszych tradycji i historii. W czasie spotkania bożonarodzeniowego uczniowie prezentują wzruszający spektakl o aniołach, wykonują polskie tańce, a także śpiewają kolędy. W spotkaniu uczestniczy ambasador RP oraz przedstawiciel Kościoła prawosławnego. Bardzo często przekonuję się, że w Mołdawii mogą żyć w zgodzie ludzie różnych narodowości i religii.
Na koniec dzieci i młodzież otrzymują słodkie upominki, a przybyli goście duży kołacz (symbol gagauskiej gościnności) i drobne pieniądze na szczęście w Nowym Roku. Prawie wszystkim uroczystościom towarzyszą występy znakomitego młodzieżowego zespołu tanecznego „Polacy Budżaka”, który powstał w 2005 r. Ma na swoim koncie wiele sukcesów w różnych konkursach i festiwalach zarówno w Mołdawii, jak i w Polsce.
 

STYCZEŃ Z KOLĘDĄ


Zgromadzenie Narodowe Gagauzji pod koniec 2014 r. podjęło nieoczekiwaną decyzję o obchodach Starego Nowego Roku zgodnie z narodową tradycją Gagauzów. Zatem dzień 14 stycznia został oficjalnie ogłoszony dniem wolnym. Do tradycji należy kolędowanie. Udaje mi się wziąć udział w tym radosnym wydarzeniu.
Zaczyna się już wieczorem 13 stycznia. Młodzi ludzie przebierają się w najróżniejsze stroje, przygotowują krótki program artystyczny i wraz z muzykami chodzą od domu do domu, składając życzenia gospodarzom. Ci witają kolędników, tańczą z nimi na podwórku, częstują winem oraz gagauskimi potrawami narodowymi. Na koniec chłopcy otrzymują kołacze, symbolizujące urodzajny rok, oraz pieniądze. Każdy młody człowiek, który zamierza kolędować, wcześniej przygotowuje długi kij, na który nakłada otrzymane kołacze. I oczywiście im ich więcej, tym więcej szczęścia.
 

WIOSENNY LUTY


W połowie lutego na bazarach pojawią się măr?i?ory (czyt. merciszory), wiele osób wykonuje je samodzielnie w domu. Najprostsze to biało-czerwone sznureczki z dołączonymi do nich niewielkimi zawieszkami – kwiatami, które przypina się do płaszczy, kurtek. Symbolizują one nadchodzącą wiosnę, a także pełnią funkcję talizmanów mających zapewnić pomyślność przez cały rok. 1 marca dzieci obdarowują mnie nimi. Gdybym zechciała wyeksponować wszystkie na ubraniu, wyglądałabym jak dygnitarz radziecki prezentujący z wypiętą piersią swoje odznaczenia. Po miesiącu noszenia należy je zawiązać na gałęzi jabłoni.
Z okazji Święta Wiosny Măr?i?or młodzież liceum przygotowała prace na konkurs. Dzięki pomysłowości uczniów powstały prawdziwe cudeńka z papieru, włóczki, wstążek, koralików. Różnorodność form zaskoczyła wszystkich, a było o co walczyć, gdyż nagrodą główną był wyjazd na obóz letni do Rumunii.
 

MARZEC WYBACZANIA


Jak wyglądają prawosławne ostatki, przekonałam się w marcu, gdy jedna z rodzin zaprosiła mnie w niedzielne popołudnie. Zarówno tradycja, jak i kukła ze słomy (odpowiednik naszej marzanny), którą się pali, noszą nazwę Maslenica. W Gagauzji, inaczej niż w Rosji, gdzie święto trwa tydzień, ostatki skupiają się wokół niedzieli, zwanej „niedzielą wybaczania”. W ten dzień rodzice lub teściowie przygotowują suto zastawiony stół, zapraszają dzieci i wybaczają sobie wszystko, co było złe między nimi w ciągu ostatniego roku.
Na stole królują naleśniki (uwielbiam je!), podawane na słodko, z bryndzą lub z roztopionym masłem. Dużo się je, długo ucztuje, bo zbliża się post, a wtedy praktykujący prawosławni przez 40 dni nie spożywają niczego, co pochodzi od zwierząt, zatem oprócz mięsa – również ryb, jajek, sera.
 

ZIELONY KWIECIEŃ


Wiosenne słońce zagląda przez okno, słychać poranne ptasie trele, pianie koguta, a w tle – szczekanie psów, bo w Komracie można poczuć się jak w mieście tylko w ścisłym centrum. Już kilkanaście metrów od głównego placu pasterze cieszą się z obfitości soczyście zielonej trawy, którą leniwie skubią stada kóz i owiec. Przy zazwyczaj jednopoziomowych domach, a nawet blokach, ludzie stawiają prowizoryczne klatki, gdzie hodują kury i króliki.
W przydomowych ogródkach (gdzie dominuje czarnoziem) uprawiają warzywa i owoce na swoje potrzeby, ale także na sprzedaż, gdyż życie Mołdawian jest bardzo trudne. Przeciętne zarobki nauczyciela stażysty to około 2 tysięcy lejów (400 zł), nauczyciela z kilkunastoletnim doświadczeniem – 4 tysiące lejów, natomiast ceny usług i produktów są zbliżone do polskich. Stąd też tak bardzo częsta emigracja zarobkowa i tak duży procent eurosierot wychowywanych przez dziadków lub znajomych.
Kwiecień to miesiąc, w czasie którego podróżuję w weekendy po mołdawskich monastyrach, miastach z pomnikami Lenina w różnych konfiguracjach i kolorach, winnych piwniczkach i muzeach, w których oprócz eksponatów pokrytych kurzem można kupić płyty lokalnych artystów nagrane domowym sposobem. Mimo tego że Mołdawia jest prawie 10 razy mniejsza niż Polska, ma do zaoferowania turystyczne skarby, które często nie są marketingowo wyeksponowane.
 

WIELKANOCNY MAJ


Tym razem Wielkanoc w obrządku prawosławnym przypada dość późno, bo 1 maja. Ludzie sprzątają, prasują, pieką paschy, dekorują jajka, głównie czerwoną farbą, malują wapnem krawężniki. Zarówno w święta, jak i po nich, witają się: Christos woskries! (Chrystus zmartwychwstał!), na co należy odpowiedzieć: Woistinu woskries! (Zaprawdę zmartwychwstał!).
Wydaje się, że jednak ciekawsze święto – nazywane tutaj Małą Paschą – przypada w poniedziałek, tydzień po Wielkanocy. Podoba mi się określenie znanego fotografa Carla Gianferro – „lunch ze zmarłymi”. Ludzie udają się całymi rodzinami na cmentarze. Zabierają ze sobą koszyki i torby pełne jedzenia. Na początku batiuszka modli się, odczytując po cichu napisane na kartkach imiona i nazwiska zmarłych. Następnie wierni ustawiają się wzdłuż głównej alei i czekają, aż duchowny obficie pokropi ich wodą święconą. Później podchodzą do grobów krewnych i wykładają kołacze, cukierki, jajka, wino i świece. Zaczynają jeść, rozmawiać, głośno się śmiać i pić wino, wznoszą toast za Carstwo Nebesne dla zmarłego i wylewają kilka kropel wina na grób. Wierzą bowiem, że zmarli uczestniczą w uczcie.
Ludzie chodzą i rozdają tzw. pomanę, czyli to, co przynieśli w koszykach. Dołączam najpierw do rodziny, z którą wychylam kieliszek wina, rozmawiam o zwyczajach Małej Paschy i otrzymuję kawałek kołacza, jajko, cukierki i świecę. Następnie podchodzę do samotnie siedzącego dziadka, który znów raczy mnie winem, częstuje swoim jedzeniem i opowiada o zmarłej żonie. Wieczorem na wspomnienie niezwykłego dnia nakładają się wyobrażenia znane mi z mrocznej aury II części „Dziadów” – ale jakże podobne.
Cóż, dobiega końca mój pobyt w Gagauzji, ponieważ (tu zasmucę polskich uczniów) rok szkolny kończy się 31 maja. Na pocieszenie dodam, że uczniowie dziewiątej klasy (odpowiednik trzeciej gimnazjum) oraz maturalnej dwunastej przychodzą w czerwcu do szkoły na konsultacje, a potem zdają egzaminy. Wierzę, że swój egzamin z nauczania języka polskiego i promowania kultury polskiej na tym skrawku ziemi zdałam na tyle dobrze, że moi przodkowie mogą być ze mnie dumni.