Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2016 na stronie nr. 30.

Tekst i zdjęcia: Elżbieta i Piotr Hajduk,

Przez bezdroża i bezludzia


Wzdłuż promenady rosną palmy. Stłumiony huk zdradza bliskość oceanu. Domy zachwycają elewacjami z pruskim murem. Wzdłuż porządnie utrzymanych chodników ciągnie się szereg sklepów. Bogate witryny przyciągają wzrok. W restauracji przy Bismarck Strasse rozbrzmiewa język niemiecki. Choć trudno w to uwierzyć, nie jesteśmy w Europie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

To zadbane, czyste miasto znajduje się w samym sercu Czarnego Lądu, opodal zwrotnika Koziorożca. Swakopmund zostało założone pod koniec XVIII w. jako główny port dla Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej. Potomkowie emigrantów żyją tu do dziś. Zachowała się też kolonialna zabudowa. Wszędzie widać ślady niemieckiej przeszłości miasta.
Tuż za rogatkami zaczyna się inny świat. Tam, gdzie kończą się zabudowania, widać tylko wszechobecny żółty piasek, który wysypuje się nawet na drogę prowadzącą do miasta. Dalej rozciąga się Namib, najstarsza i najbardziej sucha ze wszystkich pustyń świata. Jej zachodni kraniec oblewają zimne wody Oceanu Atlantyckiego. Nie obniżają jednak panujących tu temperatur, które często przekraczają czterdzieści stopni. Ulgę wysuszonej krainie przynosi tylko unosząca się znad Atlantyku mgła, zapewniająca przetrwanie żyjącym tu roślinom i zwierzętom.

 

HISTORIA PO NIEMIECKU

Niemieccy kolonizatorzy pozostawili ślady w całej Namibii. Neoromański kościół Chrystusa w Windhuk, stolicy kraju, do dziś pozostaje jednym z głównych symboli miasta.

DROGA PRZEZ MĘKĘ

W upalnym i suchym klimacie nad szutrową nawierzchnią dróg unoszą się tumany kurzu. W czasie jazdy lepiej nie otwierać okien.

TKACZE, CZYLI WIKŁACZE

Tkacze, ptaki z gatunku wikłaczy, są bardzo towarzyskie. Ich gniazda osiągają średnicę do czterech metrów i mogą być domem dla kilkuset ptaków.


 

DUCHY Z WYBRZEŻA
SZKIELETÓW


Wzdłuż wybrzeża ciągnie się szosa łącząca Swakopmund z północą kraju. Przejazd nią jest przeżyciem samym w sobie. Na prawo rozciąga się morze gorącego piasku, które sięga do 160 kilometrów w głąb lądu. Po lewej ocean słonej wody rozbija wzburzone fale o słynne Wybrzeże Szkieletowe. To miejsce od wieków jest postrachem żeglarzy. Wody są tutaj wyjątkowo niespokojne. Liczne wiry i mielizny, prądy morskie i podwodne skały sprzyjają katastrofom. A może ciąży nad tym kawałkiem ziemi jakieś przekleństwo? Klątwa związana z diamentami, których bogate złoża znajdują się w okolicy?
Wybrzeże zachodniej Namibii to cmentarzysko statków, które rozbiły się wieki temu i mimo nowoczesnej techniki ulegają wypadkom także dziś. O rozmiarze problemu świadczy liczba wraków. Na długości pięciuset kilometrów znajduje się ich ponad tysiąc. Niektóre są dobrze widoczne, inne dawno pochłonął piasek. Czasem bywa i tak, że pustynia odsłania swoje tajemnice. Niedawno w okolicach Oranjemund został odkryty doskonale zachowany portugalski żaglowiec, który w XVI w. roztrzaskał się o głazy. Patrzymy na wrak, który osiadł na mieliźnie na początku naszego wieku. Sprawia przygnębiające wrażenie. Fale oceanu obmywają zardzewiałe burty, po pokładzie hula wiatr. Stado mew usiadło na wantach, jakby brały okręt w posiadanie.
Ueyulu jest sprzedawcą pamiątek. Swój prowizoryczny stragan rozkłada na piasku niedaleko wraku. Wie, że prędzej czy później zatrzymają się tu nieliczni turyści. – Ten statek znajduje się dość blisko miasta. Dalej już nie idę, bo nie zdążyłbym wrócić przed nocą. A po zmierzchu lepiej tędy nie chodzić – mówi. Niepokój na jego twarzy każe nam zadać pytanie: – Dlaczego? To zabronione? – Ueyulu odpowiada niechętnie: – Nie... Ale tu straszy. Nocą powracają rozbitkowie, których kości bieleją na pustyni. Nie mogą stąd odejść, bo nie zostali pochowani w poświęconej ziemi. Na wieczność pozostaną przywiązani do tego wybrzeża i teraz, z zemsty, sprowadzają inne statki na manowce. Bo wciąż są tu wypadki – ciągnie z westchnieniem – także śmiertelne. Ojciec opowiadał mi, jak w 1976 roku rozbił się tutaj trawler rybacki z RPA, Suiderkus. Szkielety rybaków znaleziono dopiero kilka lat później.
Nie wiemy, co odpowiedzieć, ale nasze milczenie widocznie zachęca sprzedawcę do dalszych zwierzeń. – Nie tylko marynarze powracają nocami. Także duchy pechowych poszukiwaczy diamentów. Niejeden, zwabiony ułudą cennych kamieni, zagubił się na pustyni. Pozostał tu na wieki wraz ze swoimi diamentami, które ogląda każdej nocy w blasku księżyca. – Słuchamy z zapartym tchem. – Widziałeś kiedyś te zjawy? – Ciałem Ueyulu wstrząsa dreszcz. – Raz – przyznaje niechętnie. – I uwierzcie mi, że nie chciałbym ich ujrzeć powtórnie.
Teraz, w jasnym świetle południowego słońca, trudno uwierzyć w duchy. Turkusowe wody oceanu stapiają się z błękitem nieba, wiatr przesypuje złoty piasek. Żegnamy Ueyulu i ruszamy dalej, na północ, w kierunku skalistego Cape Cross (Przylądka Krzyża). Tutaj w XV w. zszedł na ląd pierwszy Europejczyk, portugalski żeglarz Diogo Cão. Pozostawił po sobie kamienny krzyż, którego replika zdobi wybrzeże. Nie dla krzyża jednak tu przybywamy. Przylądek jest domem tysięcy uchatek, które upodobały sobie ten teren na granicy rozgrzanych piasków i zimnej wody. Długi drewniany pomost prowadzący wzdłuż wybrzeża pozwala bliżej przyjrzeć się zwierzętom. Byłyby urocze, gdyby nie ostry zapach, jaki wydzielają. Mimo niewątpliwej urody miejsca nie da się tu przebywać zbyt długo.
 

POD GÓRĄ OGNIA


Droga na północ wiedzie w kierunku masywu Brandberg, który stanowi resztkę wygasłego wulkanu. Odbijamy w prawo i od razu zaczyna się szuter. W Namibii tylko główne arterie doczekały się asfaltowej nawierzchni. Pozostałe drogi są pokryte gruboziarnistym żwirem. Po kilku kilometrach nadmorski krajobraz ustępuje miejsca pustyni. Wzniecając tumany kurzu, jedziemy przez wyschniętą krainę Damaralandu. Jej egzotyczna nazwa pochodzi od zamieszkującego te tereny plemienia Damara.
Krajobraz urzeka surowym pięknem. Rozległą, księżycową równinę urozmaicają jedynie wzgórza widoczne na horyzoncie. Gdzieniegdzie na kamienistej ziemi pojawiają się pojedyncze rośliny. Długie liście wyrastają bezpośrednio z podłoża. To welwiczia przedziwna, narodowy symbol Namibii. Jej liście wyrastają z pnia, który prawie w całości znajduje się pod ziemią. Roślina może przeżyć nawet kilkaset lat.
Wraz z upływem kilometrów okolica staje się coraz bardziej górzysta. Żwirowe podłoże powoli zastępują kamienie. Wokół piętrzą się rdzawe skały o fantastycznych kształtach wyrzeźbionych przez wiatr. Trasa staje się bardzo uciążliwa. Pochyłe rumowisko przypomina stok gołoborza. Czasem mamy wrażenie, że jedziemy dnem wyschniętego potoku. Po obydwu stronach wznoszą się kamieniste zbocza. Posuwamy się bardzo wolno. Koła ślizgają się na kamieniach, silnik wyje. Z gór wciąż osuwają się głazy. Niektóre leżą na środku trasy, uniemożliwiając przejazd. Niekiedy musimy się zatrzymać, by oczyścić drogę.
Strome zbocza wznoszą się coraz wyżej. Szlak nieco się wyrównuje, ale jazda nie jest łatwiejsza. Wydaje nam się nawet, że samochodem jakby mocniej kołysze. Po chwili wiemy już dlaczego. W tylnej oponie widnieje rozdarcie o długości kilkunastu centymetrów. Nie mamy szans dojechać na niej do obozowiska. Musimy zmienić koło. W promieniach zachodzącego słońca otaczające nas skały płoną różnymi odcieniami pomarańczy i czerwieni. To dlatego w języku miejscowych plemion Brandberg nosi nazwę Góry Ognia. Rdzawy w ciągu dnia masyw pod wieczór zamienia się w pokryty płonącą lawą wulkan. Ten spektakl trwa tylko chwilę. Kiedy gasną ostatnie promienie, skały szarzeją i szczyty gór zlewają się z siwym kolorem nieba.
Nocny przejazd po bezdrożach nie należy do bezpiecznych. W mroku trudno utrzymać właściwy kierunek. Droga biegnie ostrymi zakosami w dół. GPS raz po raz gubi szlak, a zboczenie z trasy grozi zjazdem w przepaść. Wytyczona droga jest zmienna. Po intensywnych opadach może wyglądać inaczej. W końcu z ulgą wjeżdżamy do obozu.

 

PRZEKLĘTY BRZEG

Na Wybrzeżu Szkieletowym znajduje się ponad tysiąc wraków. Ocean w tym miejscu jest wyjątkowo niespokojny. Liczne prądy morskie, wiry i płycizny do dziś powodują tragiczne wypadki.

PRZYJACIELE Z KOLONII

Kolonia uchatek na Przylądku Krzyża liczy blisko sto tysięcy osobników. Tak duże zagęszczenie zwierząt na małej powierzchni sprzyja sporom, ale także zawiązywaniu przyjaźni.

AFRYKAŃSKIE GOŁOBORZE

Kamieniste pustkowie Damaralandu sprawia wrażenie wymarłej głuszy. Ta kraina jest jednak domem dla wielu zwierząt, od niewielkich jaszczurek po nosorożce i pustynne słonie.


 

W KRAINIE LUDU SAN


Camping Ugab Rhino River wita nas ogniskiem rozpalonym pod bojlerem wykonanym z beczki po ropie. A więc będzie ciepła woda. Od razu czujemy się jak w domu. Tutaj, na pustkowiu w sercu Afryki, ogień jest najlepszym przyjacielem człowieka. Ogrzewa, odstrasza dzikie zwierzęta, daje poczucie bezpieczeństwa i pozwala ugotować kolację. Szybko rozstawiamy namioty za kamiennym płotkiem wyznaczającym miejsce na obóz. Stąd wąską dróżką można dojść do łazienki pod gwiazdami, obudowanej matą z trawy. Wewnątrz, na drewnianym stelażu, wisi wiaderko zakończone prysznicem. Dla wygody gości posadzka została wyłożona kamieniami, co zapewnia kąpiel bez błota.
Gwiazdy wydają się mrugać tuż nad naszymi głowami. Ich ilość jest przytłaczająca. Dopiero tutaj, w tej dzikiej głuszy oddalonej setki kilometrów od najbliższego miasta, widać całe bogactwo południowego nieba. Nad horyzontem wznosi się Krzyż Południa, jaśniejszy i piękniejszy niż gdziekolwiek indziej. Mamy wrażenie, że wystarczy sięgnąć ręką, aby zdjąć go z nieba.
Różowa poświata na wschodzie nieboskłonu zwiastuje bliski świt. Śniadanie pod samotnym drzewem smakuje jak w luksusowej restauracji. Zwijamy namioty pokryte rosą po chłodnej pustynnej nocy. Dopiero teraz naszym oczom ukazuje się tabliczka ostrzegająca przed wizytą słoni i lwów. Mogą się zdarzyć także nosorożce. Ugab Rhino River Camp jest miejscem monitorowania ruchów tych zwierząt w pustynnym obszarze pomiędzy rzekami Ugab i Kunene.
Dzisiejsza droga także nie należy do najłatwiejszych. Stromy podjazd pod górę utrudniają jeszcze leżące tu gęsto głazy. Omijanie ich spowalnia jazdę. Toczymy się ze średnią prędkością kilku kilometrów na godzinę. Pokonanie kilkudziesięciu metrów w tym trudnym terenie to nie lada wyczyn. Podróż utrudnia narastający upał. Wokół rozciąga się kamieniste pustkowie. Tylko spłoszone stadko oryksów ucieka w dół zbocza. Miejscami wyschniętą ziemię porastają kolczaste krzaki i kępki żółtej trawy. Czasem trafiają się dziwne zielone rośliny przypominające kaktusy. To drzewiaste euforbie, czyli wilczomlecze. Ich łodygi wydzielają trujący mleczny sok, który w kontakcie ze skórą może wywołać podrażnienie, a w zetknięciu z oczami – nawet doprowadzić do utraty wzroku. Przez wieki był używany przez Buszmenów San do zatruwania końców strzał myśliwskich.
Dla ludu San masyw Brandberg jest miejscem szczególnym. Zmierzamy właśnie w kierunku Twyfelfontein, gdzie odkryto blisko dwa i pół tysiąca malowideł oraz rytów naskalnych. Niektóre mają nawet kilka tysięcy lat, bo Buszmeni są plemieniem o pradawnej przeszłości. Nie mają historii pisanej. Skalne rysunki odkryte w różnych miejscach Namibii są jedynym zapisem ich dziejów. Przedstawiają sceny z codziennego życia tych myśliwych i zbieraczy. Najczęściej przewijają się motywy polowania i walki. Pokazują różne zwierzęta – antylopy, żyrafy, lwy, ale również takie, które nie dotrwały do naszych czasów.
Nie wiadomo, do czego te malowidła miały służyć. Czy była to tylko forma zapisu codziennych wydarzeń? Czy też rodzaj sztuki? Współcześni naukowcy skłaniają się ku teorii, że rysunki niosą ze sobą głębszą treść. Możliwe, że miały otwierać wrota do świata duchowego. Tradycyjne całonocne tańce pozwalały wybranym członkom plemienia odkryć inne poziomy świadomości. Być może to właśnie oglądany w tanecznym transie świat wizji znalazł odzwierciedlenie w sztuce. Za tą hipotezą przemawia fakt, że przedstawione postacie ludzkie są często zniekształcone, nierealne, podczas gdy zwierzęce zaskakują wierną precyzją.
Patrzymy na barwy, wciąż żywe mimo upływu tylu wieków. Historia zapisana na pomarańczowych skałach ma swój dalszy ciąg. Plemię Buszmenów powoli odchodzi w przeszłość, jak wszystkie ludy zbieracko-łowieckie, którym trudno funkcjonować we współczesnym, znormalizowanym świecie. Być może niedługo pozostaną po nich tylko te malunki, zagubione na skałach południowej Namibii. Kiedyś spróbujemy do nich dotrzeć, zanim afrykański wiatr zasypie ślady ostatniego członka plemienia na piasku...

 

HOTEL POD GWIAZDAMI

Na zagubionym w sercu Afryki kampingu Ugab Rhino River jest wszystko, co potrzebne do życia – miejsce do spania, aneks kuchenny i łazienka z ciepłą wodą.

PAMIĘTNIK Z KAMIENIA

Nie wiadomo dokładnie, co miały przedstawiać naskalne malowidła Buszmeów. Jedna z hipotez mówi, że była to forma zapisu codziennego życia plemienia.

W GRUPIE RAŹNIEJ

Oryksy południowe żyją w stadach liczących do czterdziestu osobników. Wszędzie znajdą miejsca do życia, bo potrafią obejść się kilka dni bez wody.