Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2016 na stronie nr. 80.

Tekst i zdjęcia: Marta Legieć,

Odczarować Słupsk


Piękna kobieta o ognistorudych włosach i delikatnej białej twarzy długo nie przyznawała się do winy. Aby uciec przed torturami, dwukrotnie usiłowała popełnić samobójstwo: najpierw rzuciła się do Słupi, a gdy to się nie powiodło, uderzyła mocno głową o kamienie baszty, w której ją więziono. W końcu, posądzona o konszachty z diabłem, zginęła na stosie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Świadkiem tej niechlubnej dla Słupska historii jest stojąca do dziś nad wartkim nurtem rzeki Baszta Czarownic. Jak wynika z kronik, właśnie tu przetrzymywano i torturowano uznaną za czarownicę Trinę Papisten, spaloną w 1701 r. Miejscowa ludność oskarżyła zielarkę o to, że czarami sprowadzała choroby, szkodniki niszczące plony, płoszyła zwierzęta i współżyła z diabłem. Akt oskarżenia zawierał 68 paragrafów.
Kilka miesięcy temu Słupsk, jako pierwsze polskie miasto, w ramach „rehabilitacji czarownic” upamiętnił ją przez nazwanie jej imieniem ronda. Warto jednak pamiętać, że w czasie gdy posłano na śmierć Trinę Papisten, Rzeczpospolita była znana jako państwo bez stosów, a zjawisko polowań na czarownice miało tu wymiar marginalny i w polskich miastach charakteryzowało kulturę niemiecką. Trina Papisten, właściwie Katarzyna Zimmermann, była Polką, a na stos za wydumane przewinienia posłał ją sąd protestancki.
Dziś ceglane mury baszty są jednym z bardziej charakterystycznych punktów na mapie Słupska. Wzniesiono ją na początku XV w. i początkowo stanowiła element obwarowania średniowiecznego grodu. Gdy w XVII w. straciła znaczenie obronne, jej wnętrze stało się więzieniem dla niewiast posądzonych o czary. W sumie miało ich być 18. Ponura historia baszty dobiegła końca. Dziś mieści Bałtycką Galerię Sztuki Współczesnej. Na szczycie spadzistego dachu wiatr porusza wiatrowskazem w kształcie czarownicy na miotle.

 

BASZTA CZAROWNIC

To zabytek z dość osobliwą historią. W XVII w., podczas śledztw i przed spaleniem na stosie, przetrzymywano tu kobiety posądzane o czynienie czarów. Dziś baszty pilnuje wiedźma na miotle kręcąca się na dachu.

40-LETNIA PIZZA

W ubiegłym roku swoje 40-lecie obchodziła najstarsza pizzeria w Polsce. Pani Irena prezentuje rarytas, który od lat wygląda tak samo.

WEJDŹ, POZWIEDZAJ I... ZOSTAW PODANIE

Stuletni budynek ratusza od początku powstania pełni funkcję siedziby władz miejskich. Warto wejść do środka, aby pooglądać historyczne wnętrza.


 

PIERWSZA PIZZERIA


Słupsk niespiesznie odkrywa przed przyjezdnymi swoje karty. Z niewiadomego dla nikogo powodu pewne tajemnice chce zachować wyłącznie dla siebie. Można nawet wysnuć wniosek, że włodarzom miasta nie za bardzo zależy na chwaleniu się atutami skrawka ziemi, którym zarządzają. To dlatego w oczach turystów Słupsk ciągle jest miastem, o którym wiadomo niewiele. No może tyle, że leży 18 kilometrów od morza, a dokładniej od Ustki, do której co roku zjeżdżają tysiące turystów. Gdyby nie ten fakt, o Słupsku nikt by nic nie wiedział. Nawet prezydent miasta, Robert Biedroń, który ściągnął na siebie wzrok całej Polski, a także europejskich mediów, ma setki tysięcy fanów na Facebooku i robi wiele zamieszania wokół swojej osoby, nie ściąga do Słupska turystów zainteresowanych wyglądem czy historią miasta. Wielka szkoda, bo sporo tu unikatów, którymi to miejsce może się chwalić wszem i wobec.
To właśnie w Słupsku powstała pierwsza w Polsce pizzeria. Pizzę sprowadził dyrektor słupskiej gastronomii Tadeusz Szołdra, który w połowie lat 70. pojechał do Mediolanu na targi kulinarne. Włoski specjał zasmakował mu tak bardzo, że postanowił odtworzyć przepis metodą prób i błędów. W 1975 r. przy ul. Wojska Polskiego, przy osławionym barze mlecznym Poranek, powstała niewielka, mieszcząca zaledwie dziesięć osób, pizzeria wyposażona w metalowy piec.
Pieczono placki z różnymi dodatkami, jednak klienci ustawiali się w długim ogonku po dwa smaki – z kiełbasą i pieczarkami. Te właśnie przetrwały do dziś. Za 4,90 zł w tym samym miejscu, w którym przeszło 40 lat temu Polska odkryła pizzę, można poznać smak przeszłości, bowiem receptura jednego z najpopularniejszych słupskich smaków nie zmieniła się od początku. I dziś, kiedy gorąca blacha obłożona plackami wyjeżdża z pieca, ustawia się kolejka smakoszy.
 

RATUSZ ZAMIAST BAJORA


Przemieśćmy się w okolice ratusza. To centralny punkt miasta, zamykający obszerny plac Zwycięstwa od zachodu. Z góry widać lepiej, więc kto nie ma lęku wysokości, może zerknąć na Słupsk z 56-metrowej wieży, na której znajduje się taras widokowy. Komu nie chce się wdrapywać po stu osiemdziesięciu schodach, powinien skupić się na ratuszu. Wystarczy wejść do środka i podnieść głowę, by zobaczyć słupską secesję – bogato zdobione ściany i sufity. Na pierwszym piętrze znajduje się gabinet prezydenta ozdobiony witrażami, żyrandolem, oryginalnymi tapetami i biurkiem sprzed 100 lat.
Z zewnątrz ratusz prezentuje się równie okazale. Postawiono go w 1901 r. w miejscu, w którym wcześniej falowało sobie spokojnie bajorko. Zasypano je piaskiem. Ponad 30 tysięcy furmanek wyjechało z tzw. Góry św. Piotra, dzięki czemu na obrzeżach powstała niecka, a w niej w latach 1924–1926 stadion sportowy im. feldmarszałka Rzeszy Niemieckiej Paula von Hindenburga, dzisiaj znany jako Stadion 650-lecia. Przy budowie ratusza władze pokazały rozmach. Wydano na niego sumę dwukrotnie przekraczającą kwotę przeznaczoną na ten cel przez radę miejską, czyli 600 tysięcy marek zamiast przewidzianych 300 tysięcy. Zaskakujące to o tyle, że budynek okazał się zdecydowanie za duży jak na potrzeby ówczesnego 30-tysięcznego miasta.
Po wyjściu z ratusza zerknijmy na stojący naprzeciwko, zbudowany w 1910 r., Dom Towarowy Słowiniec. To w nim znajduje się jedna z najstarszych w Europie drewnianych wind. Niektórzy uważają nawet, że najstarsza. Wciąż działa, ale na przejażdżkę na razie nie można liczyć, ponieważ budynek szuka opiekuna, który tchnie w niego drugie życie.

 

PONADCZASOWA ATRAKCJA

Na skwerze Pierwszych Słupszczan znajduje się zegar kwiatowy. Ten symbol upiększania miasta od ośmiu lat jest zepsuty. Na naprawę nie ma pieniędzy, a wskazówki leżą w magazynie Zarządu Infrastruktury Miejskiej.

PERŁA W MORZU PEERELU

Stary Rynek to centralny plac słupskiej starówki. Jednak starówki tylko z nazwy, bo w 1945 r. Rosjanie spalili miasto (ocalały jedynie trzy budynki). Widoczne „kamieniczki” to bloki rodem z peerelu, a jedynie ich fasadom nadano zabytkowy wygląd. Tylko kościół Mariacki stojący obok pamięta stare dzieje, czyli XII wiek.

DALEJ NIE POJEDZIE

Stojący przy Nowej Bramie wagonik jest symbolem dawnego Słupska. Do 1959 r. w mieście kursowały tramwaje, a w latach 90. trolejbusy. Nierentowność linii, wąskie uliczki oraz spowalnianie ruchu zadecydowały o ich likwidacji.


 

KONIEC MILENIUM


Podążając śladem słupskich „naj”, dojdziemy do pobliskiej Poczty Głównej. W budynku z czerwonej cegły pracował jako pisarz człowiek, który był pomysłodawcą pocztówki. Nazywał się Heinrich von Stephan. Urodził się w Słupsku 7 stycznia 1831 r. Wymyślił coś, co młodzież mogłaby nazwać oldschoolowym esemesem. Kiedy uczęszczał do szkoły, a potem został generalnym dyrektorem poczty niemieckiej, świat porozumiewał się za pomocą listów, jednak on marzył o wprowadzeniu formy korespondencyjnej bez koperty. Taki właśnie pomysł zgłosił jako pierwszy 30 listopada 1865 r. na Niemieckiej Konferencji Poczt w Karlsruhe. O dziwo, uznano go za niemający przyszłości. Jak bardzo mylili się ci, którzy odrzucili rozwiązanie słupszczanina, okazało się już wkrótce. Karta pocztowa została wprowadzona do obiegu niebawem, 1 października 1869 r., najpierw na terenie Austro-Węgier, później wygodne rozwiązanie przyjęli również Niemcy, Brytyjczycy, Szwajcarzy i inne nacje europejskie. Dziś zna ją cały świat.
Sto lat temu Słupsk był zasobny i dobrze rozplanowany. Po II wojnie światowej widok zrujnowanego miasta przygnębiał. Cała osiemnastowieczna starówka poszła z dymem w marcu 1945 r. Jej odbudowa rozpoczęła się dopiero w 1958 r., do tego czasu centrum miasta było ruinami powoli zarastającymi trawą. Przy Starym Rynku, który wcześniej przez setki lat tętnił życiem, zachowały się zaledwie trzy sąsiadujące ze sobą kamienice.
Północną część rynku zajmuje sklep z charakterystycznym owadem w logo. Można nad tym tylko ubolewać, bowiem w budynku, w samym sercu miasta, przez lata mieściło się kino Milenium, z którym słupszczanie byli wyjątkowo związani. W czasach komunizmu było prawdziwym symbolem, oknem na świat. Oddane do użytku w 1963 r., było jednym z największych i najnowocześniejszych kin w kraju, pierwszym w Polsce z szerokoekranowym wyświetlaniem obrazu. Aż żal patrzeć, jak niemodernizowany przez lata budynek poddał się upływowi czasu, ponieważ nie znalazł odpowiedniego gospodarza. Działający tu dyskont zaburza miastotwórczy charakter starówki, o co słusznie mieszkańcy mają pretensje do samorządowców.
Niezmiennym widokiem na Starym Rynku są za to gołębie kąpiące się w fontannie albo latające niczym samoloty nad głowami przechodniów. Uciec przed nimi można na ulicę Nowobramską, w stronę gotyckiego kościoła Mariackiego. Jego najbardziej charakterystycznym elementem jest... krzywa wieża, o której mieszkańcy dowiedzieli się stosunkowo niedawno z pomiarów. Jak wiadomo, odchylenia różnego rodzaju budowli od pionu na całym świecie są sporą atrakcją turystyczną. Można więc mieć nadzieję, że wieża kościoła Mariackiego, która jest aż o 89 centymetrów odchylona od pionu, kiedyś przyciągnie turystów. Pod kościołem, niczym na rynku w Krakowie, od lat stoją kwiaciarki. W kałużach kąpią się gołębie, choć jest ich zdecydowanie mniej niż na pobliskim rynku.

 

PRAWIE JAK CHAMPS-ÉLYSÉES

Ulica Wojska Polskiego to reprezentacyjny trakt miejski. Bogato zdobione kamienice dają świadectwo temu, że nie bez przyczyny miasto nazywano dawniej Paryżem Północy.

O PÓŁNOCY W PARYŻU


Po Nowobramskiej jeździły dawniej tramwaje. Zlikwidowano je wiosną 1959 r. Pozostał jeden, który przypomina minione czasy. Czerwony, odrestaurowany wagonik stoi obok średniowiecznej Nowej Bramy, przez którą przejeżdżały wozy tramwajowe. Wielbicieli architektury poza tym miejscem zainteresuje też eklektyczny gmach starostwa powiatowego, kościół św. Jacka, gotycka kaplica św. Jerzego, a spragnionych wypoczynku – skwer im. Pierwszych Słupszczan.
Każdy z wymienionych punktów zasługuje na osobną, dłuższą opowieść. Jedną z bardziej wyjątkowych jest bezsprzecznie historia pomnika znajdującego się na skwerze przy ul. Szarych Szeregów. Odsłonięty 15 września 1946 r., był pierwszym i przez lata jedynym w Polsce pomnikiem na cześć Powstania Warszawskiego. Postawiono go z inicjatywy warszawiaków, zwłaszcza związanych z AK, którzy po wojnie znaleźli swój dom w Słupsku. Zresztą największą chyba ciekawostką miasta są jego mieszkańcy. Wydaje się, że przybyli tu z całego świata.
Paryż Północy to bodaj ostatnie porównanie, jakie przyszłoby dziś do głowy spacerującym ulicami miasta. Zaskakuje więc informacja, że właśnie takie miano na przełomie XIX i XX w. zyskał sobie Słupsk. Domysłów, skąd ta nazwa, jest kilka. Wielu przekonuje, że wszystko za sprawą architektury będącej mieszanką stylów. Sto lat temu wyjątkowego charakteru nadawały miastu secesyjne kamienice, ronda na skrzyżowaniach szerokich arterii komunikacyjnych oraz pasy zieleni otaczające koncentrycznie śródmieście. I mosty rozłożone na Słupi. Dziś po tym wszystkim zostało niewiele, wojna i czasy komunizmu odebrały dawnego ducha miasta.
Jest jeszcze inna teoria tłumacząca próbę kojarzenia Słupska ze stolicą Francji. Być może, jak chcą niektórzy, chodziło o istniejącą tu dzielnicę czerwonych latarni? Trudno powiedzieć, bowiem po licznych domach schadzek pozostały jedynie legendy. Jeśli im wierzyć, domy publiczne działały przy ul. Piekiełko.
 

STRZAŁ W DZIESIĄTKĘ


Na deser zostawiamy Zamek Książąt Pomorskich, tutejszy zabytek najwyższej rangi. W bieli wygląda nieco ascetycznie, jednak wart jest poświęcenia mu specjalnej uwagi. Wzniesiony w 1507 r., służył za rezydencję książętom pomorskim z dynastii Gryfitów. W czasie swych najgorszych chwil był magazynem zboża i broni, a nawet więzieniem.
Dziś zamek błyszczy, przyciąga głównie kolekcją 262 prac Stanisława Ignacego Witkiewicza reprezentujących wszystkie okresy jego twórczości. To największy i jedyny taki zbiór na świecie, choć mistrz czystej formy nigdy w mieście nad Słupią nie był. W 1965 r. muzeum zakupiło pierwszy komplet 109 portretów i jednej kompozycji od mieszkającego wówczas w Lęborku Michała Białynickiego-Biruli, syna Teodora – zakopiańskiego lekarza i bliskiego przyjaciela Witkacego. Jak się później okazało, był to strzał w dziesiątkę.